czwartek, 31 grudnia 2009

Podsumowanie roku 2009

Był to dla mnie czytelniczo udany rok. Udało mi się przeczytać 69 książek, co w moim przypadku jest swoistym rekordem. Pod względem jakości też było dobrze - zdecydowana większość lektur okazała się trafnym wyborem. Nie jestem jednak w stanie wybrać jednej książki, którą mogłabym uznać za najlepszą w mijającym roku. Z pewnością do tej pory jestem pod wrażeniem następujących:

1. Alice Munro - "Uciekinierka"
2. Agata Tuszyńska - "Ćwiczenia z utraty"
3. Asne Seierstad - "Księgarz z Kabulu"

Do odkryć roku zaliczam literaturę afrykańską (m.in. Adichie, Mabanckou, Galgut) i jest to obszar, który z przyjemnością będę zgłębiać w przyszłości.

Za rozczarowania roku 2009 uważam:
1. "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta
2. "Powracający głód" J.M.G. Le Clezio

wtorek, 29 grudnia 2009

Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson

Niby tylko kryminał, a z jakim rozmachem napisany... W tej niemal 800-stronicowej powieści przewijają się dziesiątki osób, autor zadał sobie jednak trud i opisał je choćby w kilku zdaniach. Akcja toczy się jednocześnie w kilku miejscach (głównie Sztokholmie), bohaterowie pochodzą z różnych środowisk i zawodów. Podczas lektury uderza spora wiedza Larssona z zakresu informatyki, szpiegostwa, świata mediów, psychiatrii i sądownictwa.

Podobnie jak poprzednia część trylogii, "Zamek z piasku..." bardzo mnie wciągnął. W dużej mierze stało się to dzięki postaci Lisbeth Salander, która mocno odbiega od niemal szablonowych bohaterek innych kryminałów. Owszem, jest niebywale inteligentna, sprytna i wysportowana, ale jest również mało sympatyczna. Nie należy do bohaterów książkowych, których się lubi. Za to bardzo imponuje.

Zauważyłam, że żadna z postaci kobiecych nie jest negatywna. Nawet jeśli mają wady, w pewnych dziedzinach działają nadzwyczaj sprawnie i skutecznie. O męskich bohaterach nie da się już powiedzieć tego samego. Podobno Larsson wysoko cenił sobie kobiety - książki zdają się to potwierdzać.

Niezmiernie rzadko czytam kryminały, ostatnio był to cykl Akunina i Krajewskiego. "Zamek z piasku..." sprawił mi wiele przyjemności i nie daje się z niczym porównać. Do głowy przychodzi mi jedno określenie: jazda na rollercoasterze;)

Moja ocena: 10/10

niedziela, 20 grudnia 2009

African Psycho - Alain Mabanckou

Moja pierwsza przygoda z literaturą kongijską, do tego bardzo udana. "African Psycho" to monolog młodego mechanika samochodowego o kanciastej głowie i wielkich dłoniach, który za wszelką cenę chce trafić na czołówki gazet jako morderca wsze chczasów. A wszystko po to, aby - cokolwiek ma to znaczyć - uratować honor (biednej) dzielnicy, w której mieszka. Trzeba przyznać, że o ile pomysłów na realizację planu ma całkiem sporo i są one nawet sensowne, o tyle wprowadzenie ich w życie jest bardzo trudne. Nazwijmy rzeczy po imieniu: Greg jest po prostu nieudacznikiem.

Z początku główny bohater wydaje się zdecydowanym na wszystko twardzielem, jednak w miarę rozwoju akcji okazuje się tchórzliwym neurotykiem. Nie można odmówić mu inteligencji; mimo burzliwego życia sieroty zdążył zdobyć podstawy wykształcenia. Ba, orientuje się nawet, kim był Proust, Celine, itp. A jednak to za mało (!), aby stać się seryjnym mordercą. Powieść jest miejscami bardzo zabawna, nadaje się znakomicie na monodram.

Autor przyznaje się do zaczerpnięcia pomysłu z "American Psycho" Ellisa, na szczęście skończyło się na drobnych podobieństwach. W odróżnieniu od amerykańskiego mordercy, który był dobrze wykształconym, świetnie zarabiającym, dbającym o styl, acz okrutnym i chorym psychicznie młodzieńcem, jego afrykański odpowiednik to prosty i biedny chłopak ze slumsów, uchodzący wśród niektórych za dobrego i prawego. Co więcej, u Mabanckou krwi jest jak na lekarstwo.

W sumie bardzo ciekawa lektura. Brawa dla wydawnictwa Karakter za promowanie niszowej literatury, dodatkowe brawa za świetną szatę graficzną całej serii. Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się wreszcie coś niesztampowego i wartościowego.

Moja ocena: 8/10

niedziela, 6 grudnia 2009

Krzesło Eliasza - Igor Stiks

Nie byłam w stanie doczytać tej książki choćby do połowy. Przez pierwsze 40 stron autor przygotowuje czytelnika do właściwego początku historii czyli odnalezienia w schowku listu matki głównego bohatera zmarłej krótko po jego narodzinach. Poznane fakty prowadzą do śledztwa w sprawie prawdziwego ojca Richarda Richtera, akcja z Wiednia przenosi się do Sarajewa.

Styl narracji - rozwlekły i po prostu nudny - był dla mnie zbyt irytujący, żeby wytrwać w śledzeniu fabuły. Nawet po przekartkowaniu dalszych 50 stron nie było lepiej. Okazuje się, że porównanie "Krzesła Eliasza" do "Homo Faber" Frischa nie zawsze jest gwarancją dobrej lektury. A zapowiadało się tak ciekawie...

czwartek, 3 grudnia 2009

Skugga Baldur. Opowieść islandzka - Sjon

Sama książka jest tak urzekająca jak jej okładka. Schyłek, chłód, tajemnica - to wszystko u Sjona jest obecne. Akcja osadzona jest w małej wiosce islandzkiej pod koniec XIX wieku, jej główne wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilkunastu dni 1886 r. Tytułowy Skugga Baldur to miejscowy pastor, postać zimna i surowa. Inni bohaterowie to lisica, Fryderyk Zielarz i zmarła Abba.

Historia jest prosta i przywodzi mi na myśl stare powieści: do brzegu przybija wrak statku, pojawia się tajemnicza postać, która przez wzgląd na swoje upośledzenie nie jest w stanie wyjaśnić wcześniejszych wypadków, wiejska społeczność nie przyjmuje małego odszczepieńca zbyt przyjaźnie, a całość ma swój finał po latach.

Osobny rozdział poświęcony jest polowaniu na lisicę i trzeba przyznać, że autor oddał je po mistrzowsku. Nie ma tu szalonego, gwałtownego pościgu, ale systematyczne tropienie zwierzyny i uniki przez nią wykonywane. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mamy do czynienia z pojedynkiem, w którym szanse na wygraną nie są bynajmniej z góry przesądzone. Do tego piękna, zimowa sceneria.

Książka bardzo działa na wyobraźnię, chwilami jest niesamowicie wzruszająca. Śmiało mogłaby się obejść bez ostatniej części, w której niektóre tajemnice zostają rozwiązane. Niedopowiedzenia wcale by jej nie zaszkodziły, a efekt chyba nawet byłby lepszy. Mimo tego drobnego zarzutu "Skugga Baldur" to jedna z najbardziej "klimatycznych" powieści, jaką czytałam.

Moja ocena: 9/10

wtorek, 1 grudnia 2009

Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie - Herta Muller

Trudno pisać o tej mini-powieści (opowiadaniu?). Krótkie, proste zdania, brak ozdobników. Sporo nietuzinkowych skojarzeń. Akcji niemal brak. Dopiero z czasem poszczególne sceny zaczynają układać się w jedną historię. Wiejska rodzina z Rumunii stara się o paszport do Niemiec. Oczekiwanie, marazm, beznadzieja.

Trzeba przyznać, że autorce za sprawą prostoty udało się stworzyć specyficzny klimat. Środki stylistyczne są bardzo oszczędne, a jednak kreowane obrazy są bardzo sugestywne. Mgła i wilgoć są tu wręcz namacalne, a zapach ziemi wyczuwalny. To sztuka umieć tak czarować.

To moje drugie spotkanie z prozą Herty Muller. Dwa lata temu czytałam jej powieść "Lis już wtedy był myśliwym", która podobała mi się o wiele bardziej. W przypadku "Człowieka..." nie mogę właściwie nawet mówić o podobaniu się. Z pewnością atmosfera tej książki robi wrażenie, z pewnością pisarka stworzyła swój własny styl, ale trudno mi ją polecać. Czy tylko dlatego, że nie jest to lektura łatwa i przyjemna? Nie wiem.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 29 listopada 2009

Flights of Love - Bernhard Schlink

Dawno książka nie sprawiła mi tyle przyjemności co "Flights of love" (w wolnym tłumaczeniu "Porywy miłości"). Siedem opowiadań, każde z miłością w tle: romans sprzed lat, jednorazowy skok w bok, niespełniona miłość ojcowska, mężczyzna uwikłany w związek z trzema kobietami, zauroczenie postacią z obrazu. Akcja opowiadań toczy się w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych oraz w jednym z państw południowoamerykańskich; narratorem i głównym bohaterem jest mężczyzna niemieckiej narodowości.

Najbardziej podobało mi się opowiadanie 'Circumcision' (Obrzezanie) o związku amerykańskiej Żydówki i Niemca, którym trudno uwolnić się od pamięci o Holocauście, mimo że od czasów wojny minęło ponad 50 lat. To ciekawe, jak bardzo można być uprzedzonym nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Jak bardzo stereotypy zakorzeniają się w ludzkim umyśle i jak niewiele różni się awersja do Niemców od rasizmu.

W zbiorze zamieszczono również opowiadanie o zabarwieniu humorystycznym czyli 'Sugar peas' (Groszek cukrowy). Jest to historia architekta, któremu trudno odnaleźć swoje miejsce w życiu, a także - kobietę tegoż życia. Myślę, że jest to świetny materiał na lekką komedię.

Opowiadania są bardzo różne, dobrze się je czyta. Problematyka nie jest tej wagi co "Lektor", jednak fakt ten nie pomniejsza wartości książki. Dla mnie rewelacja.

Moja ocena: 10/10

piątek, 27 listopada 2009

Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu - Max Cegielski

Książka Cegielskiego podzielona jest na rozdziały o Konstantynopolu i rozdziały o Stambule, przy czym te pierwsze wydają mi się o wiele ciekawsze. Zawierają sporo informacji o dziejach miasta z czasów osmańskich, interesujących postaciach z historii Turcji (np. Mehmed Zdobywca, Rumi Maulana) oraz podróżnikach i ich impresjach po pobycie w Mieście Miast.Warto podkreślić, że autor wykonał kawał dobrej roboty, jeśli idzie o przygotowanie merytoryczne.

Rozdziały o Stambule to reportaże dotyczące głównie dzielnic mało atrakcyjnych turystycznie oraz ich mieszkańców. I tu bardzo się rozczarowałam, ponieważ autor skupia się przede wszystkim na polityce. Alewici, kemaliści, dyskryminacja Kurdów, brutalne tłumienie demonstracji, strajki głodowe i bezprawie są ważnymi tematami, jednak trudno mi uwierzyć, że tylko tym żyją biedniejsi mieszkańcy miasta. Odniosłam również wrażenie, że relacje są nieco chaotyczne, a autor stronniczy.

Cegielski czyni zarzuty Pamukowi, że nie dostrzega ciemnych stron Stambułu (że nie zastanawia się np. nad tym, czy mieszkańcom zima nie dokucza) zapominając najwyraźniej, że Pamuk nie pisał reportaży i mógł pozwolić sobie na sentymentalny opis miasta. Licentia poetica, ot co. Zarzuty tym bardziej drażniące, że "Oko świata" jest tendencyjne w swoim skupieniu się na polityce i sympatyzowaniu konkretnej opcji politycznej.

Ogólnie jest to niezła książka, ja niestety nastawiałam się na bardziej przekrojowy obraz miasta, stąd moje rozczarowanie.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 24 listopada 2009

Smak dżemu i masła orzechowego - Lauren Liebenberg

Kanapka z tytułowym dżemem i masłem orzechowym to przysmak dwóch sióstr dorastających w Rodezji (dzisiejsze Zimbabwe) pod koniec lat 70-tych ubiegłego stulecia. Dziewczynki wywodzące się z rodziny białych osadników dorastają na podupadającej farmie, której dogląda głównie matka. Pomocą próbuje służyć jej zniedołężniały i wyjątkowo niepoprawny politycznie teść oraz grupa tubylców. Jest jeszcze ojciec - ten najczęściej przebywa jednak poza domem, zwalczając czarnych partyzantów.

Historię poznajemy z perspektywy 9-letniej Nyree, którą łączy silna więź z młodszą siostrą Cią. Obie spędzają czas głównie na zabawach w okolicznej sawannie, która wydaje się mocno pobudzać wyobraźnię dziewczynek. Wróżki, afrykańskie duchy i Jezus występują tu na równych prawach, rytuały chrześcijańskie mieszają się z pogańskimi. A wszystko to w otoczeniu fascynującej przyrody.

Dzieciństwo głównych bohaterek jest spokojne, niemal sielskie. Najwyraźniej nie są świadome zachodzących w kraju zmian, a przecież wkrótce władza przejdzie w ręce czarnych. Dla białych farmerów może oznaczać to tylko kłopoty. Kłopoty nadchodzą, ale ze strony kuzyna Ronina, który dołączył do rodziny O'Callohanów. Z chwilą jego pojawienia się napięcie zaczyna narastać, niektóre sceny są doprawdy przejmujące.

Autorce znakomicie udało się oddać świat widziany oczami dziecka: pewnych rzeczy się nie dostrzega, niektóre błędnie interpretuje. Pięknie przedstawiła również miłość siostrzaną unikając przy tym ckliwości i przesłodzenia. Dla mnie jest to również książka o stawaniu się dorosłym niezależnie od wieku, oraz o tym, jak bycie świadkiem różnych zdarzeń wiąże nas z innymi - czy tego chcemy, czy nie.

Powieść znalazła się wśród finalistów Orange Prize for Fiction 2008.

Moja ocena: 8/10

piątek, 20 listopada 2009

Kato-tata - Halszka Opfer

Miałam bardzo mieszane uczucia podczas lektury tego "nie-pamiętnika". Wiedziałam, że temat - molestowanie seksualne dziecka - jest trudny i nieprzyjemny, jednak nagromadzenie okropieństw na ok. 180 stronach zaczęło we mnie budzić niesmak i irytację.

Z początku główna bohaterka budziła we mnie współczucie: od dziecka wykorzystywana seksualnie przez ojca-potwora, mocno zaniedbywana przez matkę, wyszydzana w szkole. Awantury, nadużywanie alkoholu przez ojca, brud i bieda to proza życia Halszki i jej rodzeństwa. Przejmujące zabieganie o miłość matki, dla której własne dzieci są niewygodnym ciężarem. Po pewnym czasie kolejne, bardzo realistycznie opisywane zajścia zaczęły mnie odrzucać. I nie dlatego, że historia była straszna (albo miała taka być), ale dlatego, że w moim odczuciu autorka zaczęła epatować krzywdą i wszystkimi nieszczęściami, które jej się przydarzyły. Słowo "upokorzenie" pojawia się tu bardzo często, sam pseudonim (Opfer to po niemiecku ofiara) również wydał mi się znamienny. Miałam wrażenie, że narratorka usilnie stara się nie tylko zyskać współczucie czytelnika, ale też po prostu pozostać w centrum czyjejś uwagi. Być może dlatego właśnie w wyznaniach Halszki wyczuwam pewien fałsz. I o ile w molestowanie ze strony księdza i kuzyna jestem w stanie uwierzyć, o tyle w przypadku gwałtów dokonanych przez lekarza i sędziego pomyślałam sobie: Basta! Tego już za wiele!

Jeśli to historia prawdziwa, to głęboko współczuję autorce - przeszła istną gehennę. Podziwiam, że w ogóle mogła w miarę normalnie funkcjonować w dorosłym życiu. Zaskakuje, że mimo traumy nadal o ojcu pisze "tatuś", bez ironii. Dziwię się przede wszystkim, że tak rzadko protestowała, zwłaszcza gdy stała się starsza i z pewnością więcej rozumiała.

Zakładam, że "Kato-tata" miał być formą psychoterapii. Jeśli tak, powinien pozostać w archiwum autorki lub psychoterapeuty. Jako literatura jest to dla mnie utwór nieudany, kojarzący się z telewizyjnymi talk shows bezceremonialnie grającymi na uczuciach widzów. Ta książka momentami takie właśnie wrażenie na mnie wywierała - zamiast poruszać, irytowała swoim ekshibicjonizmem. A szkoda, bo porusza problemy, o których trzeba mówić i pisać.

Moja ocena: 3/10

środa, 18 listopada 2009

Hakawati - Rabih Alameddine

Doprawdy trudno nie pogubić się w gąszczu opowieści przytoczonych w powieści Alameddine'a przez różnych hakawatich czyli bajarzy. Najlepiej czytać książkę bez przerw, ale w przypadku 662 stron jest to trudne. Ja w połowie lektury miałam problemy z identyfikacją pomniejszych bohaterów, na szczęście nie chodzi tu o zapamiętanie wszystkich osób ani ich przygód, ale o samą przyjemność w poznawaniu opowieści. A jest ich tu bez liku, przypuszczam, że kilkaset.

W zasadzie można wyróżnić trzy główne, na których książka bazuje: historia rodziny narratora - Osamy al-Charrata, historia Fatimy - kochanki dżinna oraz historia księcia Bajbarsa (opowiadana zresztą przez pana Fatimy) . Do tego całe mnóstwo równie ciekawych opowieści pobocznych. Na nudę nie sposób narzekać: są tu latające dywany, dżinny, demony, magiczne eliksiry, są tu również wojny, nieszczęśliwe miłości, porwane dzieci, okrutne władczynie, zawistni wezyrowie. Dla tych, którzy wolą wątki współczesne i realistyczne jest historia libańskiej rodziny z wojnami na Bliskim Wschodzie w tle. Opowieści przeplatają się, co daje znakomity efekt zwłaszcza w przypadku bohaterów o tych samych imionach, ale pochodzących z różnych epok.

Moją ulubioną częścią powieści są przygody Fatimy - sprytnej i odważnej niewolnicy emira. Pomagają jej różnokolorowe demony o biblijnych imionach (np. Hiob, Ezra, Eliasz, Adam itp.). Akurat ich historia najczęściej wywoływała u mnie rozbawienie np. w scenie, gdy demony "aranżowały" pokój Fatimy, każdy w swoim ulubionym kolorze. Zapytana o ocenę efektu końcowego ta odrzekła: "Jest koszmarny. Uwielbiam go."

Inne wyróżniające się postaci kobiece w powieści to Lajla, żona Otmana oraz matka narratora. Podobnie jak Fatima są bystre i przedsiębiorcze, doskonale radzą sobie z problemami. Można nawet powiedzieć, że sterują swoimi mężczyznami. Są również niezwykle atrakcyjne.

Interesujący jest także narrator, paradoksalnie wskutek małomówności (sic!). Owszem, znamy losy rodziny Osamy, historię jego dzieciństwa i młodzieńczych lat, jednak na temat jego obecnego życia niewiele wiadomo - jest informatykiem w Los Angeles. Być może dlatego, że jako opowiadacz nie powinien zajmować słuchaczy własną osobą. Ma to swój urok.

Czytając "Hakawatiego" przyszło mi na myśl, że chęć słuchania opowieści jest dzisiaj równie silna jak przed wiekami. O ile forma przekazu zmieniła się wraz postępem technicznym, o tyle ludzie nadal pasjonują się losami innych osób i z upodobaniem je śledzą. Były powieści w odcinkach drukowane w prasie, były audycje radiowe (np. "Matysiakowie"), a dzisiaj mamy m.in. tasiemcowe seriale. Wątki też pozostały podobne: miłość, zdrada, intrygi, kariera, władza. Tak, pod pewnymi względami ludzie się nie zmieniają;)

Podsumowując - książka doskonała zwłaszcza na długie wieczory, choć dla mnie mogłaby być trochę krótsza. Chętnie sięgnę jednak po inne książki tego autora.

Moja ocena: 8/10

niedziela, 15 listopada 2009

Dobry lekarz - Damon Galgut

Afryka, RPA. Zdewastowany, wyludniony szpital na odludziu, gdzie życie toczy się powoli i spokojnie. W takie miejsce trafia na roczną praktykę Laurence, młody lekarz idealista. Nie rozumie bierności i konformizmu kolegów, próbuje wprowadzić choćby drobne zmiany dla poprawy zastanych warunków. Jest przekonany o misyjności swojego zawodu, wierzy w budowę nowego kraju. Współpracownicy nie podzielają jego entuzjazmu, widzą rzeczywistość zgoła odmiennie. Wydają się zrezygnowani, bez nadziei na lepszą przyszłość. Wykonują tylko swoje obowiązki.

Prędzej czy później musi dojść do konfrontacji obu postaw. Jak po każdym zderzeniu również i tutaj pozostają ślady. Z jednej strony lekarzom udziela się zapał nowego kolegi, a z drugiej Laurence przekonuje się, że nie wszystko można zmienić. Co więcej, idealizm i dobre chęci mogą niekiedy wyrządzić więcej zła niż dobra. Może lepiej przymknąć czasem oko na łamanie prawa w imię ocalenia życia innych? Może lepiej nie zmieniać świata na siłę, zwłaszcza jeśli niezbyt dobrze orientujemy się w powiązaniach społeczno-politycznych? To nie są łatwe pytania, a odpowiedzi nie są oczywiste.

Właśnie ta niejednoznaczność bardzo mnie urzekła w powieści. Autor doskonale oddał atmosferę beznadziei i marazmu - akcja toczy się niespiesznie, jednak cały czas ma się wrażenie, że coś niedobrego musi się wydarzyć. Świetnie pokazana jest również przemiana narratora-realisty, jego ambiwalentne odczucia. Broni się nawet przed określaniem go mianem przyjaciela Laurence'a, a kiedy wreszcie skapituluje, okaże się, że przyjaźń nie jest wolna od nienawiści. Skomplikowane, jednak w powieści znakomicie przedstawione.

Książka w 2003 r. znalazła się wśród finalistów nagrody Man Booker Prize.

Moja ocena: 10/10

środa, 11 listopada 2009

Chromosom z Kalkuty - Amitav Gosh

Kryminał nie jest moim ulubionym gatunkiem literackim, po powieść Ghosha sięgnęłam głównie dlatego, że akcja toczy się w Indiach. Miło jest przenieść się choćby w wyobraźni do tak egzotycznego kraju i odkurzyć wspomnienia.

Fabuła dotyczy śledztwa w sprawie zaginionego w Kalkucie mężczyzny, który zajmował się badaniami nad malarią, a właściwie ich historią. Mamy tu do czynienia z opowieścią w opowieści; wątki historyczne okazały się bardzo ciekawe. Nieco skomplikowane wydały mi się wtręty medyczne, ale na szczęście to tylko fragmenty.

O ile w pierwszej połowie akcja była nudnawa, o tyle w drugiej mocno mnie wciągnęła. Trochę za dużo tu zbiegów okoliczności, postaci nieco "koślawo" nakreślone, ale wszystko to było do przyjęcia. Elementy science-fiction, których nie lubię, oraz miejscami niezgrabne tłumaczenie - również.

Cieszę się, że jednak przeczytałam "Chromosom..." do końca, a jeszcze bardziej się cieszę, że czekają na mnie inne, podobno znacznie lepsze powieści Ghosha.

I jeszcze dwie uwagi na temat okładki - na stronie tytułowej wydrukowano: Autorka (!) doskonałej powieści "Koło rozumu", tymczasem Amitav Ghosh to mężczyzna (na szczęście później redaktorzy zmieniają już zdanie;). Streszczenie na odwrocie książki nie do końca natomiast odpowiada treści.

Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 9 listopada 2009

Ravensbruck. O Milenie Jesenskiej - Steve Sem-Sandberg

Dziennikarka, komunistka, kleptomanka, morfinistka. Do tego wczesna śmierć matki, odrzucenie przez ojca, aborcja, dwa małżeństwa, zdrady, kalectwo, pobyt w obozie Ravensbruck. Sporo jak na jedno - trwające zaledwie 48 lat - życie.

W Polsce Jesenska jest znana głównie jako adresatka Kafkowskich "Listów do Mileny", tymczasem ich znajomość (opierająca się niemal całkowicie na korespondencji) trwała zaledwie kilka lat. W zasadzie to epizod w tym jakże barwnym życiorysie.

Biografia autorstwa Sema-Sandberga nie jest ściśle linearna, o niektórych faktach czytelnik dowiaduje się wcześniej niż wymagałaby tego chronologia. Taki zabieg nie przeszkadza, podobnie jak poetyckie fragmenty będące właściwie domysłami, interpretacją autora. W efekcie powstała bardzo ciekawa książka, która nie przytłacza nadmiarem drobiazgowych faktów.

Moją uwagę zwróciła wypowiedź Franza Xaviera Schaffgotscha, przyjaciela Mileny:

"Życie, w którym nikt nie ma dla nikogo czasu, w którym wszyscy gonią za własnymi bezsensownymi sprawami (...), życie, w którym najgłębsza nędza sąsiaduje z rozbuchanym luksusem (...), można porównać tylko do niedorzecznego koszmaru." (str. 89)

I pomyśleć, że niemal 100 lat temu niektórzy postrzegali rzeczywistość podobnie jak nam się to zdarza obecnie. Wbrew pozorom pewne zjawiska miały miejsce znacznie wcześniej niż mogłoby się wydawać...

Moja ocena: 9/10

czwartek, 5 listopada 2009

Strategia antylop - Jean Hatzfeld

Dobrze, że powstają takie książki. O zagładzie trzeba mówić głośno choćby dlatego, żeby świat się o niej dowiedział i pamiętał. Do ludobójstwa (planowanego) w Rwandzie doszło w 1994 r. - w ciągu 100 dni z rąk Hutu zginęło około miliona przedstawicieli Tutsi. A wszystko to w kraju o powierzchni niewiele większej od powierzchni województwa lubelskiego.

"Strategia antylop" nie jest jednak zapisem okrucieństw z tego okresu, a próbą pokazania życia Rwandyjczyków po masakrach. Nie jest ono łatwe zważywszy, że Tutsi muszą żyć w sąsiedztwie swoich oprawców zwolnionych po kilku latach z więzienia. Obie strony były szkolone, jak postępować, aby sytuacja w miarę się unormowała i z czasem doszło do pojednania. Czy jest to w ogóle możliwe?

Hutu uczą się pokory, Tutsi - powściągania gniewu. Starają się nie wchodzić sobie w drogę, podczas spotkań okazują sobie przynajmniej pozorny szacunek. Jak mówi bohater jednego z reportaży, Hutu jest łatwiej rozpocząć nowe życie, ponieważ nie muszą żyć z poczuciem straty bliskich osób. Nie stracili ducha, czego nie można powiedzieć o ocalałych Tutsi. Są zrezygnowani, nieufni, walczą z własną nienawiścią i patrzą z niepokojem w przyszłość. Mimo to obie grupy próbują koegzystować. Ba, zdarzają się czasem mieszane małżeństwa. Doskonale zdają sobie sprawę, że są od siebie zależni: Tutsi to hodowcy, Hutu to rolnicy. Tak było od pokoleń i zapewne będzie nadal.

Najbardziej podobał mi się rozdział "Czarne wizje Afryki", w którym mówi się m.in. o różnicach między białymi a mieszkańcami Afryki. Zastanawia zamiłowanie Rwandyjczyków do istniejącego porządku rzeczy i niechęci do zmian. Wzrusza także duma z bycia Afrykańczykiem i przekonanie o wspaniałości Afryki: ta stąd wywodzi się ludzkość i inne kultury, to piękny i żyzny kontynent o dobrym klimacie. Czarny kolor skóry przeszkadza tylko czasami, czyli wówczas, gdy pojawiają się biali.

Książka porusza i zmusza do myślenia, aczkolwiek nie jest lekturą łatwą. Momentami jest nieco monotoniczna i nużąca, jednak warto dać jej szansę.

Moja ocena: 9/10

Miejsce pamięci w kościele w Nyamata

wtorek, 3 listopada 2009

Wielkanocna parada - Richard Yates


Mimo że powieść po raz pierwszy ukazała się w 1976 r., nie straciła na aktualności. Odpowiedniki kobiet z rodziny Grimes można często spotkać i dziś: lekkomyślna snobka (matka), córka wtłoczona w rolę żony i matki (starsza siostra czyli Sarah) oraz kobieta niezależna (młodsza siostra czyli Emily). Do tego nałogi, toksyczne związki, niezrealizowane marzenia i ambicje. Słowem - samo życie. Gorzkie niestety, będące jednak skutkiem takich, a nie innych wyborów głównych bohaterek. Nawet bardziej ambitna i zdecydowana Emily jest skazana na klęskę, choć z drugiej strony trudno stwierdzić, co dla niej byłoby szczęściem.

Podczas lektury zastanawiałam się, w jakim stopniu o losach sióstr Grimes zdecydowali rodzice. Po rozwodzie dziewczynki wychowywała matka aspirująca do wielkiego świata, aczkolwiek sama niewiele miała mu do zaoferowania. Ojciec, bardzo kochany przez córki, widywał się z nimi rzadko i stąd miał niewielki udział w ich życiu. Może właśnie z braku silnych wzorców Sarah i Emily dryfowały przez życie trafiając czasami na rafy? A może właśnie tak niewielkie były możliwości kobiet w latach 40-tych i 50-tych ubiegłego stulecia?

"Wielkanocna parada" nie jest powieścią wybitną, ale z pewnością dobrą. Postaci zostały zręcznie przedstawione i są przekonujące. Co ciekawe, żadna z nich nie budzi szczególnej sympatii. Akcja obejmująca okres od lat 30-tych do późnych 60-tych toczy się wartko, autor niepostrzeżenie przedstawia upływ czasu.

Zdecydowanie warto przeczytać.

Moja ocena: 8/10

piątek, 30 października 2009

Powracający głód - J.M.G. Le Clezio



Miałam ogromną ochotę na tę powieść: i temat, i nazwisko autora były bardzo zachęcające. Najpierw utknęłam po ok. 100 stronach, a po miesięcznej przerwie stać mnie już było tylko na przewertowanie stron do końca. Niestety książka mnie rozczarowała, może za sprawą głównej bohaterki, która była dla mnie po prostu irytująca. Rozumiem, że wojna zmienia człowieka, niektórzy szybko dojrzewają, jednak nastoletnia Ethel wydała mi się zbyt przenikliwa jak na swój wiek. Była wręcz przemądrzała. Ciekawie zostały natomiast przedstawione wydarzenia historyczne, ale to za mało, żeby sięgnąć po inne książki tego noblisty.

Bez oceny;)

poniedziałek, 26 października 2009

Miss Chopsticks - Xinran Xue

Książkę napisała chińska dziennikarka od lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii, znana w Polsce z "Dobrych kobiet z Chin. Głosy z ukrycia". Punkt wyjścia jest podobny - pracując przez wiele lat jako reporterka, Xinran spisywała opowieści kobiet pochodzących z różnych stron kraju oraz z różnych grup społecznych.

"Miss Chopsticks" (w wolnym tłumaczeniu "Pałeczki") to oparta na faktach historia trzech dziewcząt z małej wioski we wschodniej prowincji Chin wyjeżdżających do dużego miasta w nadziei na lepsze życie. Mimo że rzecz miała miejsce w latach 90-tych ubiegłego stulecia, sytuacja kobiet była (i jak sądzę nadal jest) nie do pozazdroszczenia. Na wsi córki/kobiety uważane są jedynie za "pałeczki" (tytułowe chopsticks) czyli osoby usytuowane w hierarchii społecznej znacznie niżej niż synowie/mężczyźni uważani za dźwigary dachowe (w oryginale roof beams), a więc osoby, które utrzymują dom i są w nim najważniejsze.

Książka opisuje trudny proces oswajania się z życiem w mieście, gdzie stresującym przeżyciem jest nie tylko rozmowa z "miastowymi" mówiącymi innym dialektem czy spacer po ruchliwych ulicach nankinu, ale również zwykła przejażdżka samochodem. Co więcej, jedna z bohaterek nie umie czytać ani pisać. Trudno w to może uwierzyć, jednak Chiny są drugim po Indiach krajem na świecie o największej liczbie analfabetów. Takich przykładów szoku kulturowego - także dla głównych bohaterek, a więc Chinek - jest w opowieści więcej: autorka porusza m.in. kwestię ubioru, wykształcenia, nieformalnych związków, a nawet czegoś tak banalnego jak poczucie humoru. Cenne są również wyjaśnienia autorki dotyczące niektórych przemian społeczno-gospodarczych w Chinach np. prywatyzacji, legalizacji związków homoseksualnych, migracji.

Czytając 'Miss Chopsticks' pamiętać należy, że nie jest to reportaż, a zbeletryzowana opowieść, stąd raziło mnie chwilami przedstawianie awansu społecznego dziewcząt w zbyt różowych barwach. Niemniej lektura jest bardzo interesująca i pouczająca: uzmysławia jak wiele możliwości mają kobiety Zachodu, o których Chinki mogą tylko pomarzyć.

Moja ocena: 7/10

piątek, 23 października 2009

Lewą ręką przez prawe ramię - Selma Lonning Aaro

Od jakiegoś czasu bardzo lubię literaturę skandynawską, dlatego też z zainteresowaniem sięgnęłam po "Lewą ręką przez prawe ramię". Wydawca (Smak Słowa) reklamuje ją następująco:

Mężczyzna stoi na chodniku i całuje kobietę. Pozornie bez powodu wybiega na ulicę i zostaje potrącony przez samochód. Kim jest ten mężczyzna? Co nim kierowało? I czy jest ktoś, kto go naprawdę zna?
"Lewą ręką przez prawe ramię" to wzruszająca i zarazem wstrząsająca opowieść o tym, jak niewiele wiemy o swoich najbliższych i o samotności w tłumie.


Początek był bardzo interesujący i wielce obiecujący, z czasem jednak pierwsze - dobre - wrażenie lekko się rozmyło. Zabrakło mi przede wszystkim bardziej wnikliwego zarysu psychologicznego bohaterów powieści. Może zbyt wiele się spodziewałam po tak mocnym wejściu.

Historię, w której zazębiają się życiorysy kilku osób, poznajemy z perspektywy trzech kobiet i jest to bardzo udane posunięcie ze strony autorki. Najciekawsza wydała mi się opowieść nastoletniej córki pokazująca, jak odmiennie wydarzenia z życia rodziny może interpretować dziecko. Podobało mi się również zakończenie, dalekie od happy endu.

Co uderza w powieści, to samotność wszystkich postaci - tych pierwszoplanowych, i tych pobocznych. Żyją w swoim świecie, zbyt mocno skupieni na sobie, aby zauważyć problemy najbliższych. Nie przyjmują do wiadomości albo nie akceptują innego punktu widzenia, potrzeb innych. Brak zrozumienia, egoizm - to chyba głównie biło od bohaterów tej książki.

"Lewą ręką przez prawe ramię" czyta się dobrze i szybko (drażni mnie nieuwaga tłumaczki czyli często pojawiający się zwrot "młoda dziewczyna"). Wbrew zapowiedzi wydawcy powieść nie wzruszyła mnie, a już na pewno mną nie wstrząsnęła. Z pewnością do myślenia dała mi samotność przedstawionych postaci, postaram się zrewidować własne postępowanie pod tym kątem. Mimo wszystko sięgnę po inne powieści tej autorki, o ile zostaną przetłumaczone na polski;).

Moja ocena: 7/10