wtorek, 16 lutego 2010

Dzidzia - Sylwia Chutnik

Podczas lektury cały czas towarzyszyło mi pytanie: Ale o co chodzi? Niestety nie znalazłam na nie odpowiedzi. Przyznaję się bez bicia, że ja tej książki po prostu nie rozumiem. Gdzieś w zapowiedziach użyto określenia: makabryczna, tymczasem dla mnie "Dzidzia" jest niesmaczna. Nie jestem przyzwyczajona do pisania o kalectwie i śmierci w sposób, w jaki czyni to Sylwia Chutnik. Być może miała to być terapia wstrząsowa służąca zwróceniu uwagi na niewygodne tematy. Być może. Mnie to jednak odrzuca.

Główną bohaterkę autorka opisuje następująco:

Czwarta córeczka Danuty Mutter urodziła się z wodogłowiem i bez kończyn. Cierpi na padaczkę, porażenie wszystkiego i łupież. Obecnie ma 16 lat, a nazywa się Dzidzia Warzywko, bo nic zupełnie nie może robić. Leży całymi dniami i robi pod siebie. (s. 29)

I dalej w podobnym tonie. Dzidzię niektórzy chcą początkowo "wynieść na ołtarze" w okolicznym kościele, żeby przydać mieszkańcom chwały i wymusić na nich większe datki, jednak wskutek zawirowań dziewczynka staje się ofiarą linczu tychże mieszkańców. Niestety urodziła się w rodzinie, która niegodnie zachowała się podczas wojny i z czystej chciwości doniosła na dwie osoby, wydając na nie tym samym wyrok śmierci. Nie wiadomo, co bardziej rozjuszyło sąsiadów: kolące w oczy kalectwo czy chęć zemsty po latach:

Co tu robisz, dzieciaku, kto cię tu przetransportował, dlaczego mamy tu na ciebie patrzeć. Jak to tak, zgody na takie obleśności nie było wśród mieszkańców i odpowiedniej petycji nie skierowano. Do wzruszania też musimy się wpierw przygotować, a nie tak bez ostrzeżenia, na ulicy mnie wypada pod koła potwór i ryczy. Nikt nie zasługuje na takie przypadki nagłego szoku estetycznego. (s. 86)

Opis dalszych wydarzeń był dla mnie wyjątkowo nieznośny. Żyjemy w XXI wieku i jesteśmy na tyle cywilizowani, że tłumne znęcanie się nad kalekami nie ma racji bytu. Owszem, słyszy się czasem o odosobnionych przypadkach skatowania ludzi na śmierć. Bywamy potworami i podlecami. Mało tego - wierzę, że niektórzy źle znoszą widok osób niepełnosprawnych. Nie mogę jednak zgodzić się z wizją przedstawioną przez Chutnik, taka spirala szaleństwa jest absurdalna.

Niezbyt dobrze zniosłam także fragmenty dotyczące naszej historii, odbierałam je wręcz jako prześmiewcze. Nie sądzę, żeby taki zamiar miała autorka, bo zważywszy m.in. jej społecznikowską działalność, wydaje się osobą niezwykle pozytywną. Ale wyszło jak wyszło i nic na to nie poradzę. Za przykład niech posłuży fragment o panu Osterze, który podczas wojny przechowywał tajną radiostację i

(...) łączył się z Londynem: "halo, halo, tu Londyn, ona ciemna, on blondyn, ona Żydówka, on szwab. Ona idzie, on za nią, ona pada, on na nią. Ona mówi, nie rób tego, on wyciąga metrowego pistoleta, ona jest odważna kobieta. Mówi, że nazywa się Kowalska Janina, ale zdradzają ją w ogóle niekowalskie rysy twarzy. Ona mówi, krew mi leci, a on mówi, nie będziesz już nigdy miała dzieci. Nie miała dzieci, to fakt". A centrala w Londynie "over, przyjęliśmy wiadomość, nic nie zrobimy, bo podobno już u was Żydów żadnych nie ma, ha, ha, nie ma, bez odbioru". (s 39)

Być może wulgarna rymowanka z dzieciństwa za bardzo utkwiła mi w pamięci i dlatego jej powyższy "cover" jest dla mnie nie do przyjęcia. Możliwe też, że jestem za mało nowoczesna i otwarta na nieszablonowe podejście do pewnych kwestii. Jedną z takich kwestii są również symbole narodowe, a w przypadku tej powieści - hymn narodowy.

W tym tygodniu odnotowaliśmy spadek hitu tego lata, Jeszcze Polska nie zginęła.Kochani, głosujcie na nasz hymn, bo go zaraz pożegnamy i z listy spadnie na zawsze. Czyżbyście na plażach nie nucili pod nosem upapranym gofrem "złączym się z narodem"? No nie wierzę po prostu. Czyżbyście nie gustowali w chudych dziewczętach wyginających się w rytm słów piosenki, w rytm porywający, acz szczery? Wysyłajcie swoje komentarze, logujcie się na naszej stronce, dodajcie nas do swoich znajomych. Dodajcie Polskę do swojego Grona, do swojego newslettera. Dajcie jej szansę, a czeka was możliwość wzięcia udziału w losowaniu wspaniałych nagród, jakimi są, uwaga: wyjazd stąd w pizdu, do jasnej cholery i na zawsze, wzięcie udziału - bezpłatne! - w kolejnej wojnie (premiera: najbliższy konflikt na Wschodzie) i nieograniczony dostęp do plakatów z wizerunkami naszych bohaterów narodowych. Hej, hej, dzwońcie, głosujcie, bawcie się, bo nic wam już innego nie pozostało. (s. 44-45)

Mnie to nie bawi, chociaż nie mogę odmówić autorce niesamowitej kreatywności i wyczulenia na różne stylistyki. To, co proponuje czytelnikowi to prawdziwa żonglerka słowna, nie dająca ani chwili wytchnienia. Co do pomysłów, to jest ich chyba nawet za dużo - czasami miałam wrażenie, że Chutnik sama nie wiedziała, co z nimi począć i na siłę wrzuciła je do jednego worka pt. "Dzidzia". Cóż, po rewelacyjnym "Kieszonkowym atlasie kobiet" jej druga powieść jest dla mnie bardzo dużym rozczarowaniem. Wielka szkoda, bo sporo sobie po niej obiecywałam. Aha, duży plus za udaną okładkę - skromną, ale wysmakowaną i nawiązującą do treści.

Moja ocena: 5/10

Sylwia Chutnik, "Dzidzia", Świat Książki, 2010

2 komentarze:

  1. Przyznaję, że przeczytałam tej recenzji tylko kawałek, bo właśnie biorę się za lekturę "Dzidzi":) I dodaję adres bloga do linków - podoba mi się to, co czytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ciepłe słowa. Na pewno zajrzę do Twojej recenzji;)
    Zauważyłam na Twoim blogu, że także lubisz Wydawnictwo WAB;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń