poniedziałek, 15 marca 2010

Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek

Na wstępie składam wielkie podziękowania Lirael, dzięki której uprzejmości mogłam powieść przeczytać w oryginale;)
Guernsey to wyspa na Kanale La Manche przy wybrzeżu francuskim, będąca terytorium zależnym Wielkiej Brytanii. Tu właśnie przez przypadek zawiązało się tytułowe stowarzyszenie, z którego członkami zaczyna korespondować Juliet, felietonistka z Londynu.

Powieść - poza jednym fragmentem - składa się z listów pisanych przez kilkanaście osób w okresie od stycznia do września 1946 r. Z początku dotyczą Juliet i wydarzeń związanych z wydaniem jej książki, w miarę rozwoju akcji centrują się wokół mieszkańców Guernsey. A jacyż to są mieszkańcy! Co osoba, to oryginał. Mocno różnią się od miłośników literatury, z którymi do tej pory stykała się Juliet. To przede wszystkim rolnicy i rybacy, którzy zaczęli czytać książki dla zachowania pozorów przed Niemcami okupującymi wyspę. Ich sposób postrzegania literatury może wydać się ekscentryczny i daleki od powszechnych interpretacji, ale trudno odmówić im racji. Poza tym książki są tu tylko pretekstem, na pierwszy plan wysuwają się opowieści mieszkańców o okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej. Dla Juliet to nowość, jako że Guernsey było w tym czasie odcięte od świata i wszelkich wiadomości, a tym samym inni nie wiedzieli nic o losach wyspy.

Podejrzewam, że dla amerykańskich autorek temat okupacji był niezwykle ciekawy, jednak polskiemu czytelnikowi - z racji uwarunkowań historycznych - może wydać się niezbyt odkrywczy. Przytoczone opowieści są nam doskonale znane z wielu innych źródeł, w końcu sami byliśmy okupowani. Śmiem nawet twierdzić, że niemieccy żołnierze z powieści są nieco podkoloryzowani, wydają się momentami cokolwiek za dobrzy.

Tak czy owak to przyzwoicie napisana powieść. Uderza w niej ogromna życzliwość i uprzejmość głównych bohaterów, posiadających - jak przystało na Brytyjczyków - niesamowite wyczucie formy. Dużym walorem jest język skrzący się od tzw. angielskiego humoru, a więc bazującego na ironii. "Stowarzyszenie..." z pewnością gwarantuje nie tylko uśmiech, ale i wzruszenie. Bez wątpienia jest to dobra książka na poprawę nastroju, a jej bohaterów żegna się z żalem.

Moja ocena: 8/10

***********************
Dopisek z 30.11.2010 r.

Z perspektywy czasu ocena tej książki spadłaby to 6/10. Przyjemna lektura, niewiele więcej.

***********************

Mary Ann Shaffer & Annie Barrows,
'The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society', Bloomsbury Publishing PLC, 2009

6 komentarzy:

  1. Tak bardzo się cieszę, że powieść wywołała u Ciebie dobre i ciepłe myśli! Jeśli chodzi o bohaterów, to ja też żałuję, że to jest "żegnaj", a nie "do widzenia" :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciepłe! To istny miód lejący się na serce;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna pozytywna recenzja... Ostrzę sobie zęby na tę książkę, jak tylko trafi się trochę "wolnych" pieniędzy. Czyli, niestety, zapewne nie tak szybko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że ze względu na atrakcyjność tej książki znajdzie się ona w wielu bibliotekach. A poza tym może jakaś miła koleżanka będzie ją miała;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie napisałam o tej książce u siebie i porównuję wrażenia z innymi bloger(k)ami:). Widzę, że podobnie odebrałyśmy wątek "wojenny", ale różnimy się nieco w ogólnej ocenie tej powieści. Wydała mi się zbyt przesłodzona, a im bliżej końca, tym pod tym względem gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z perspektywy kilku miesięcy oceniłabym tę książkę znacznie surowiej;) Przyjemność podczas lektury nie zaowocowała niestety bardziej trwałymi wrażeniami. Ot, taka sobie błahostka literacka.

    OdpowiedzUsuń