wtorek, 6 kwietnia 2010

Fototapeta - Michał Witkowski

Po niezłej "Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej" i znacznie słabszej "Margot" przyszła pora na "Fototapetę". Jest to zbiór kilku opowiadań, w myślach nazwanych przeze mnie podróżnymi, jako że wiążą się z różnymi miejscami: a to z Wrocławiem, a to z Lipskiem, a to z Kijowem.

Witkowski nie ukrywa swojej fascynacji rzeczami pośledniejszego gatunku:

Wierzyłem święcie w świat cekinów, kalejdoskopu i cyrku, nie podejrzewałem żadnych sztuczek, nie obskrobywałem niczego paznokciem, żeby sprawdzić, czy prawdziwe. Bo nie wolno niczego skrobać ani sprawdzać. Bo jak się tylko świat trochę poskrobie, to zaraz cały zaczyna się paskudzić jak rozgrzebana ranka, i już jest do wyrzucenia. Wszystko zżera gangrena. (s. 101)

O przedmiotach brzydkich potrafi pisać doprawdy zachwycająco; coś, co mogłoby wydawać się śmieciem, staje się nagle atrakcyjne. To tak, jakby przywracać do życia porzucone rzeczy, pokazywać na nowo ich dawny blask. Kryształowa karafka w barku, wielkie suszarki do włosów lub beret z kikutkiem - oto obiekty zachwytu autora. Najlepsze wydaje się pod tym względem opowiadanie "Mosina" o pobycie u babci w małym miasteczku w czasach PRL-u. Fantastyczne są opisy handlu wymiennego pani doktor, wizyt u fryzjera czy wyjścia do kościoła. Podobnie jest w "Psim Polu", gdzie po raz kolejny zadziwia spostrzegawczość autora i zdolność zaczarowywania tandetnej rzeczywistości:

Po lewej stronie mam lombard i solarium, po drugiej - tanie przejazdy do Berlina i Londynu. Ale po co wyjeżdżać?! Kiedy jest lato, z Psiego Pola bez większych kosztów da się zrobić słoneczną Kubę. Te lodówki z lat pięćdziesiątych powystawiane przed kamienice! Ci brzuchaci faceci chodzący w samych spodniach, z szelkami na gołe ciało! Da się to wszystko opchnąć w tanim biurze podróży obok mojego kantorka. (s. 286)

Jest w tym wszystkim jakieś niekłamane ukochanie "zwietrzałych" przedmiotów i klimatów i ja Witkowskiemu wierzę. Podoba mi się jego dowcip (zwłaszcza w "Kolaboracji")i żonglerka słowna, a przede wszystkim skojarzenia ocierające się niekiedy wręcz o poezję, jak np. takie zdanie:

Gdzieś tak w połowie października o zachodzie zużyte słońce nad Psim Polem zaskwierczało i przepaliło się na dobre. (s. 285)

albo:

I tak stały koło siebie latami fryzjernia "Helena" i golarz "Włodzimierz", jak w koncercie życzeń. Bo też było to wzorcowe małżeństwo, bez szans na rozwód - ona w lokach i kokach, on - krótko, po żołniersku, czasami z bokobrodami, w tle klapanie końskich kopyt i zapach szarego mydła, nad nimi w godle - brzytwa, pędzel i ostry jak kosa księżyc. (s. 129)

Jedynym zgrzytem było dla mnie opowiadanie "Pierroty", wydało mi się nieprzystające do reszty, choć warsztatowo jest bez zarzutu. Nie przekonała mnie historia Uwego zbudowana całkowicie z domysłów. Cała reszta jest dla mnie wyśmienita.

Moja ocena: 9/10

Michał Witkowski, "Fototapeta", W.A.B., 2006

2 komentarze:

  1. Czytałam "Lubiewo", które zrobiło na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Nie sięgnęłam po nowsze pozycje Witkowskiego w obawie przed tym chłodem i smutkiem. Twój opis "Fototapety" brzmi jednak bardzo interesująco i kiedy wrócę na bibliotek łono, będę o niej pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto, chociażby dla języka. Co mnie zdziwiło, to niemal całkowity brak wątku homoerotycznego;)

    OdpowiedzUsuń