piątek, 16 lipca 2010

Erynie - Marek Krajewski

To prawda, że opis Lwowa bardzo przypomina Wrocław z serii Krajewskiego o Breslau. Prawdą jest również, że Popielski to kalka tamtejszego komisarza policji Mocka: przesadnie dba o wygląd, potrafi być i brutalny, i szarmancki, nie stroni od wszelakich rozkoszy ciała, a na dodatek uwielbia ćwiczenia translatorskie z łaciny. Obaj są także podobni z wyglądu. To jednak zupełnie nie przeszkadzało mi podczas lektury "Erynii". Ba! Po rozczarowującej "Głowie Minotaura" czytało się je świetnie.


Jako że autor jak zwykle reprezentuje dobry poziom i o zbytnich zaskoczeniach nie ma tu mowy, skupię się na luźnych uwagach.

Po pierwsze, pojawiają się dwaj bohaterowie samotnie wychowujący niepełnosprawnych synów. Ciekawy szczegół. Inna rzecz to wątek bezrobocia (jest maj 1939 r.) oraz wiążące się z nim wyrzucenie na margines życia społecznego. Zjawisko to dotyka jednego z samotnych ojców i poniekąd ma fatalny wpływ na jego losy. Muszę przyznać, że spodobał mi się taki "społecznikowski" gest pisarza, szczególnie że nie trąci dydaktyzmem. W Polsce mało jest literatury na podobne tematy, a przecież to ważne problemy dotykające sporą grupę osób w naszym kraju.

Po drugie, w epizodzie pojawia się autentyczna postać abp metropolity lwowskiego Bolesława Twardowskiego. Stara się zapobiec atakom lokalnej endecji na Żydów w związku z podejrzeniami o rytualny mord dokonany na chrześcijańskim dziecku. O ile Twardowski wiele dobrego zdziałał dla społeczeństwa (m.in. czynnie przeciwdziałał bezrobociu), o tyle nic nie wyczytałam na temat jego ewentualnych wystąpień przeciw antysemityzmowi. Naturalnie nie świadczy to o braku takowych, ale zastanawiam się, dlaczego autor zamieścił ten wątek. Czy był to ukłon w stronę kleru, czy raczej specyficzne zarysowanie tła wydarzeń?

Po trzecie, od kryminału oczekuję precyzyjnej konstrukcji i wychodzę z założenia, że każda postać ma czemuś służyć i stąd wątek policyjnego patologa Podhirnego wydaje mi się niedokończony. Przez pewien czas można odnieść wrażenie, że stanie się ważny dla dalszego rozwoju akcji, tymczasem autor dość nieoczekiwanie i ostro usunął go z gry. Zupełnie jakby stracił pomysł na bohatera, który miał wszak swoją małą tajemnicę. Ale może się czepiam.

Suma sumarum lektura bardzo udana. Wartka akcja, ciekawe postaci i tło wydarzeń - czegóż chcieć więcej. Dodatkowe plusy to zakończenie i piękna szata graficzna (niestety wydanie w twardej oprawie jest tylko klejone, książka ma skłonności do rozpadania się;). Jeśli w sprzedaży pojawi się audiobook w interpretacji Roberta Więckiewicza (czytał powieść w radiowej Trójce), nie omieszkam go przesłuchać.

Marek Krajewski, "Erynie", Wydawnictwo Znak, 2010

2 komentarze:

  1. Jedyny Lwów jaki znam, to ten ze wspomnień Makuszyńskiego chyba. Nie kojarzę, bym czytała coś więcej z tamtych rejonów.
    A po "Erynie" nie zamierzałam sięgać, do teraz :) Choć Krajewski mi się podobał, to nie czułam potrzeby nadążania za jego książkami. Może jednak poszukam tego tytułu - Lwów i dobry kryminał w duecie, to może być ciekawa odskocznia, prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyobraź sobie, że ja też "Erynii" nie miałam w planach;) Ale że były akurat w bibliotece, to nie mogłam sobie odmówić. Wciągnęły mnie totalnie - zaczęłam po południu, a skończyłam rano;) I czytasz w moich myślach - to była doskonała odskocznia;)Następnym razem może wykorzystam w tym celu Akunina;)

    OdpowiedzUsuń