piątek, 29 października 2010

Magdalena, córka Kossaka - opr. Rafał Podraza


Jakiś czas temu pisałam o książce Samozwaniec "Z pamiętnika niemłodej już mężatki". Jej wypowiedzi na temat otoczenia były na tyle kąśliwe, że zaciekawiło mnie, jak inni ją odbierali. Odpowiedź znalazłam w "Magdalenie, córce Kossaka", w której pisarkę wspominają członkowie rodziny i ludzie ze świata kultury.


Z licznych opowieści powstał dość spójny portret osoby lubiącej błyszczeć w towarzystwie nie tylko ciętym dowcipem, ale również elegancją. Złośliwa wobec innych, ale potrafiąca żartować także z siebie. Przez wielu znielubiana za szczerość i otwarte piętnowanie hipokryzji. Namiętna brydżystka, miłośniczka pięknych przedmiotów i używek, finansująca swoje słabości lekką ręką. Do tego dozgonna opiekunka schedy po ojcu, Wojciechu Kossaku i siostrze, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

W niektórych wypowiedziach pojawia się sugestia, że po wojnie Samozwaniec tak naprawdę robiła dobrą minę do złej gry; że nie miała innego wyjścia, że musiała jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Takim sposobem była komercjalizacja twórczości własnej, według niektórych takim sposobem było z kolei małżeństwo z młodszym o 20 lat mężczyzną. Być może. Prawdą jest, że książki Samozwaniec były w czasach PRL-u rozchwytywane, a związek z Niewidowskim, choć daleki od ideału, okazał się niezwykle trwały.

Niezmiernie rzadko wspomina się o córce pisarki z pierwszego małżeństwa, także Samozwaniec unikała tego tematu. Nic dziwnego: Teresa podczas wojny kolaborowała z Niemcami, toteż rodzina Kossaków zerwała z nią kontakty i nigdy ich ponownie nie nawiązała. Było to wyjątkowo dotkliwe dla Samozwaniec, do końca życia nie pogodziła się z tą stratą.

Podsumowując - Magdalena Samozwaniec to z pewnością postać barwna, zasługująca na niejedną książkę. Zdecydowanie ciekawsza jako osobowość niż pisarka, przynajmniej w moim odczuciu. Przy tym wszystkim żal tylko krakowskiej Kossakówki, która choć wpisana na listę zabytków, popada w ruinę.

"Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", opr. Rafał Podraza, Warszawa, PIW, 2007

czwartek, 28 października 2010

Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski

"Nocni wędrowcy" znaleźli się w tegorocznym finale do nagrody Nike, autor od dawna jest uważany za następcę Ryszarda Kapuścińskiego. Jedna książka to z pewnością za mało, żeby wyrobić sobie zdanie o pisarzu, mnie jednak trudno zgodzić się z podobnymi pochwałami. Przede wszystkim nie odpowiada mi styl Jagielskiego - rozwlekły, z nadmiarem szczegółowych opisów otoczenia, często "meandrujący". W rezultacie całość traci, a wymowa relacji rozmywa się. Potwierdza się reguła, że mniej często znaczy lepiej.


Książce nie można naturalnie odmówić wartości poznawczych, te są niepodważalne. Główny temat stanowią partyzanci ugandyjscy i prowadzona przez nich od lat wojna. Armia Boża to fanatycy brutalnie zwalczający swoich przeciwników, którymi mogą stać się właściwie wszyscy. Jak mówi jeden z rozmówców Jagielskiego, ksiądz Kosma: Ta wojna wydaje się bez celu i karmi się sama sobą. Nie idzie w niej ani o złoża ropy naftowej, ani o diamenty, a partyzanci są partyzantami tylko dlatego, że zawsze nimi byli i niczego innego nie potrafią [s. 318].

Działania partyzantów są tym bardziej brutalne, że do armii przemocą wcielają porwanych nastolatków. Niejednokrotnie zmuszają ich do mordowania współplemieńców, w tym także członków najbliższej rodziny. Ktoś powiedział, że dzieci są doskonałymi żołnierzami, bo po jakimś czasie i odpowiednim przyuczeniu uważają wojnę za rozrywkę, za grę, w którą bawiły się lub bawiłyby się na podwórkach i szkolnych dziedzińcach. Nie czują strachu przed śmiercią - własną ani cudzą - bo, w przeciwieństwie do dorosłych, nie myślą o niej. Nie boją się, bo zdążyli przeżyć tak niewiele, tak niewiele poznali, tak niewiele mają do stracenia. Brak im doświadczeń, zamierzeń i marzeń, zobowiązań i obowiązków [s. 62-63].

Rzeczywistość wyłaniająca się z opowieści Jagielskiego jest ponura i może szokować. Mnie niezbyt poraziła - nie wiem, czy za sprawą wcześniejszych lektur na podobne tematy (choćby "Strategia antylop" Hatzfelda), czy za sprawą stylu autora. Powiem więcej - niekiedy byłam nawet znudzona. Książka podzielona jest na trzy części: pierwsza skupia się na nieletnich partyzantach, druga na wyborach w Ugandzie, trzecia na afrykańskich wierzeniach w duchy. I choć ciekawe są informacje dotyczące historii Ugandy i kilku państw ościennych, wszystko zlewa się ze sobą, przez co efekt końcowy wydał mi się stanowczo za słaby. Może zbyt wiele się spodziewałam po następcy Kapuścińskiego?

Wojciech Jagielski, "Nocni wędrowcy", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2009

poniedziałek, 25 października 2010

Cień pisarza - Philip Roth


"Cień pisarza" to pierwsza książka z cyklu o Nathanie Zuckermanie - w sumie jest ich dziewięć. Główny bohater jest początkującym, 23-letnim literatem, który przyjeżdża z kurtuazyjną wizytą do uznanego pisarza Lonoffa. Spotkanie trwające kilkanaście godzin stanie się okazją do rozmowy o pisaniu i literaturze, a także do podpatrzenia mistrza w prywatnym zaciszu. Nie da się ukryć, że obserwacje są niekiedy zaskakujące, a scenki domowe wprawiają gościa w zakłopotanie.


Najważniejsze w powieści wydaje się samo pisarstwo: proces tworzenia, inspiracje innymi artystami, wpływ literatury na życie czy przenikanie się fikcji z rzeczywistością. Roth na tyle zgrabnie prowadzi akcję, że w pewnym momencie trzeba się zatrzymać i zastanowić, co było wymysłem Nathana, a co prawdą. Czy poznana u Lonoffa studentka jest faktycznie Anną Frank czy tylko pisarskim zmyśleniem, czy tytułowym (w oryginale) ghost writerem jest Nathan czy może ktoś inny? Zapętlenie maksymalne, tym bardziej zachęcające do zgłębienia tematu.

Drugim ważnym wątkiem jest żydowskość. Bycie pisarzem żydowskim przysparza wiele kłopotów, jako że pobratymcy oczekują godnego (czytaj: pozytywnego) przedstawiania ich w literaturze. Odstąpienie od tej reguły grozi nawet oskarżeniem o antysemityzm (sic!). Roth w bardzo zabawny sposób przedstawił konflikt Nathana z ojcem, co stanowi pewną przeciwwagę dla wątku holokaustowego, bo taki naturalnie też występuje w powieści.

Mimo skromnej objętości (ok. 150 stron) książka porusza sporo ciekawych i ważnych kwestii wymagających dłuższego zastanowienia. Z pewnością "Cień pisarza" warto przeczytać - choćby częściowo - kilkakrotnie. Osobiście po zakończeniu lektury mam mieszane odczucia co do całości, głównie za sprawą narracji - wydała mi się chaotyczna i nieprzemyślana. Niemniej chęć odświeżenia znajomości z panem Rothem, a ściślej z panem Zuckermanem, jest dość silna, toteż pewnie za jakiś czas powrócę do tej postaci.

Philip Roth, "Cień pisarza", tłum. Jan Zieliński, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań, 2004

czwartek, 21 października 2010

The Sandcastle - Iris Murdoch


Trudno jest rozpocząć nowe życie u boku sporo młodszej kobiety poświęcając w imię miłości żonę i dorastające dzieci. Jest to tym bardziej trudne, jeśli przez ponad 20 lat żyło się pod pantoflem tejże żony, a tak było właśnie w przypadku Billa Mora, głównego bohatera powieści Murdoch z 1957 r.


Sama historia może nie jest zbyt oryginalna, podobnych było już w literaturze wiele, jednak uwagę zwraca wykonanie. Przede wszystkim mamy tu świetnie zarysowane postaci: słabego i naiwnego Mora, dość pospolitą i - jak dzisiaj byśmy określili - toksyczną Nan oraz odstającą od małomiasteczkowej rzeczywistości Rain. Podobnie jak pozostali bohaterowie powieści są nieszczególnie sympatyczni, ale nie pozostawiają czytelnika obojętnym.

W książce uderza również konsekwencja i starannie zaplanowana akcja: jeśli pojawia się strzelba, to z pewnością prędzej czy później wystrzeli. U Murdoch taką rolę pełnią drobne gesty i zdarzenia, które z czasem nabierają głębszego wymiaru. Autorka najwyraźniej waży każde słowo, co widać także na przykładzie umiejętnie dawkowanego sarkazmu.

Naturalnie najważniejsza jest warstwa psychologiczna powieści. Fantastycznie pokazane są reperkusje romansu, który nie dotyczy tylko głównych osób dramatu, ale także ich bliskich i przyjaciół. Pojawia się kwestia odpowiedzialności i lojalności, szczęścia i winy. Najciekawsza wydała mi się postać żony, która postanowiła zawalczyć o męża - w jej przypadku rozwój akcji był dość zaskakujący.

Podsumowując - lektura może niezbyt porywająca, ale dobrze napisana, a co najważniejsze - wciąż aktualna.

Iris Murdoch, 'The Sandcastle', Penguin Books

poniedziałek, 4 października 2010

Za dużo szczęścia / Too much happiness - Alice Munro

Alice Munro znana jest polskim czytelnikom z wydanej w ubiegłym roku "Uciekinierki". Świetnie, że w ogóle doczekaliśmy się tłumaczenia, a szkoda, że tak późno, bo literatura to wyśmienita. Na szczęście Wydawnictwo Dwie Siostry przygotowuje tłumaczenie kolejnego zbioru opowiadań tej znakomitej pisarki, roboczy tytuł brzmi "Daleko od niej". Opisywana tu książka to jej najnowsze dzieło, moim zdaniem świadczące o wciąż znakomitej formie Munro.


W opowiadaniach z 'Too much happiness' autorka pisze głównie o kobietach, raczej w dojrzałym wieku niż młodych, przeważnie mieszkających z dala od dużych miast. Akcja osadzona jest w bliżej nieokreślonym czasie, z grubsza obejmuje drugą połowę XX wieku. Bohaterki Munro to często osoby poturbowane przez życie, na różne sposoby uzależnione od mężczyzn, ale też próbujące wyzwolić się z ich wpływów. Czasami muszą zmierzyć się z przeszłością, czasami z niebezpieczeństwem, a czasami z konwenansami. I mimo, że borykają się z trudnościami, wydają się pogodzone z losem: nie szarpią się, nie miotają, są wyciszone. Czy zrezygnowane - tego bym nie powiedziała.

Z całego zbioru wyróżnia się ostatnie, tytułowe opowiadanie dotyczące Zofii Kowalewskiej - wybitnej, aczkolwiek mało znanej, matematyczki żyjącej w drugiej połowie XIX w. Zdecydowanie wyprzedziła swoje czasy, niestety ze względu na bariery społeczne (czyli zmaskulinizowany świat) nie mogła w pełni się rozwinąć. Dodatkową przeszkodą stała się historia i jej burzliwe wydarzenia. Postać bardzo ciekawa, absolutnie zasługująca na większą uwagę. Myślę, że jej biografia mogłaby cieszyć się dużym zainteresowaniem.

Munro najbardziej cenię za świetny warsztat pisarski oraz za atmosferę opowiadań: jest w nich melancholia, nostalgia i schyłkowość. Lubię ją też za niedopowiedzenia - autorka nie zawsze wyjaśnia motywy postępowania bohaterów, a te wydają się czasem bardzo zagadkowe. Lektura bardzo satysfakcjonująca, do powolnego smakowania. U mnie wywołała odruch sięgnięcia po kolejną książkę tej autorki, czekającą na półce od jakiegoś czasu. Najlepiej już, zaraz, natychmiast;)

Alice Munro, 'Too much happiness', Vintage, 2010