poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Uroki pomarańczowej serii

Książkę Davida Storeya wyszperałam w niepozornym sklepiku z używaną odzieżą w centrum stolicy. Nazwisko autora kołatało mi w głowie, niestety mało konkretnie (nagroda Bookera za "Saville" w 1976 r.), o zakupie zdecydował głównie sentyment. Na wydawnictwie Penguina można zazwyczaj polegać, a egzemplarze ze starej, pomarańczowej serii mają dla mnie szczególny urok. Po pierwsze, przypominają mi moje pierwsze, nieporadne zmagania z książkami czytanymi w oryginale. Po drugie, mają specyficzny zapach, którego nie odnalazłam jeszcze w rodzimych wydawnictwach, nawet tych sprzed kilku dekad. Po trzecie, dawne kieszonkowe Penguiny miały wyjątkowo poręczny format. Zdarzały się i takie, w których barwiono na wiśniowo lub cytrynowo brzegi stron. Stare dzieje.


Wracając do powieści Storeya - zakup okazał się nadzwyczaj udany. Flight into Camden (1961) wciągnęła mnie za sprawą głównych bohaterów. Ona - młoda, chłodna, nieodgadniona; on - nieco starszy, zgorzkniały i słaby. Oboje niezbyt sympatyczni, może nawet nudni. Znajomość trudna, bo niestabilna: emocje i namiętności biorą górę nad rozsądkiem, nagłe zmiany nastrojów wywracają z trudem wypracowany ład. W tle szare i ponure miasto górnicze na północy Anglii, którego chłód i wilgoć przenikają pod koszulę czytelnika. Gdybym miała przypisać powieści konkretny miesiąc, byłby to listopad.

Związek z żonatym mężczyzną w latach 50-tych nie rokował dobrze, posłużył natomiast za dobry materiał na książkę. Przewidywalnej fabuły tu nie znajdziecie, wyrazistych bohaterów i celny opis obyczajowości - z pewnością. Uwagę zwraca narracja - chronologiczna, ale z lukami, chwilami można odnieść wrażenie, że w druku zagubiły się całe akapity. Nie jest to mankament, przeciwnie - lektura nabiera dodatkowego smaczku. Autorowi wybitnie udały się też niektóre sceny: pożegnanie na stacji z zagniewanym ojcem, nerwowe, całodniowe oczekiwanie na kochanka, nieoczekiwane spotkanie z bratem. Dość odważne z dzisiejszego punktu widzenia wydają się sceny erotyczne. Jednym słowem - gratka.


______________________________________________

David Storey Flight into Camden, Penguin Books, 1964
______________________________________________


19 komentarzy:

  1. Ano gratka:) A a-dresik tego szmateksu (choćby orientacyjny:))?

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie vis a vis Wilcza 29, szłam do Sari, którego już nie ma. Ale szmateksu nie polecam, raptem 10 książek, głównie harlequiny. Najwięcej ciekawych rzeczy utrafiłam w Alejach nr 89, choć też trzeba trafić, no i mają zaledwie 2-3 półki.
    Storeya mogę Ci pożyczyć, jeśli masz ochotę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, w Alejach chyba byłam:). Dla 10 książek faktycznei nei warto, trzebaby cudu, żeby trafić na coś fajnego:).
    Co do pożyczki- gdy dojdzie do obrosłego juz mitami spotkania na bazarku- chętnie:).

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma sprawy, pozbywać się go nie zamierzam:) Z chęcią poczytam za to inne jego książki, pięć przetłumaczono na polski.

    Zwiedzanie antykwariatu/szmateksów możemy połączyć z akcją wymiany książek;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Akcja toczy się w latach pięćdziesiątych, tak? W takim razie mam pytanie, czy klimat tamtych lat jest odpowiednio przedstawiony w tej książce, czy raczej Autor skupił się na przedstawionej historii, bohaterach?

    A, i jeszcze, czy książka ta została przetłumaczona na Polski- bardzo mnie nią zainteresowałaś, tylko nie wiem czy poradziłabym sobie z językiem :)

    Pozdrawiam,
    Ala

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem klimat jest zachowany. Są pokazani przedstawiciele różnych warstw społecznych (robotnicy, akademicy), wiele mówi się o tym, co wolno robić młodej kobiecie, a co nie. Ciekawa była np. scena, kiedy rodzice od sąsiadki dowiedzieli się, że pod ich nieobecność córka przenocowała w domu mężczyznę. Wszystko pokazane b. umiejętnie, więc nie razi.

    Książka nie jest niestety tłumaczona na polski, ale zachęcam. W kilku miejscach miałam (i do tej pory mam;) pewne wątpliwości natury lingwistycznej, niemniej da się to ominąć. Trochę podobna w treści wydaje się z opisu "Pasmore", tłumaczona na polski.

    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja dzisiaj byłem w Matrasie oraz księgami Literat, gdzie babuleńka która stała przede mną w kolejce zakupiła 12 harlequinów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę zacząć czytać książki w języku angielskim :D Z chęcią bym dorwała którąś z tej serii :D ale nie wiem, gdzie mogłabym poszukać, bo jak dobrze zrozumiałam- nie jest już wydawana? mhm, zobaczę w moim ulubionym antykwariacie :D

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  9. W takim razie naprawdę chętnie bym po nią sięgnęła. Cóż, pora sprawdzić czy mój angielski jest na tyle dobry, aby przeczytać jakąś powieść. Tym bardziej, że mam już za sobą lekturę listów właśnie w języku angielskim. Spróbuję, jak tylko gdzieś dostanę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. --> pandorcia

    Penguin wydawany jest do dzisiaj, tyle że w nieco innej szacie graficznej.;) Moja doświadczona nauczycielka angielskiego radziła zaczynać od kryminałów, bo mają mało skomplikowane słownictwo, więc A. Christie może być jak znalazł. Myślę, że tzw. chick lit też się sprawdzi, a w lumpeksach tych prostych książek jest moim zdaniem najwięcej. Od siebie mogę dodać jedną radę: nie trzymać się kurczowo słownika i nie martwić się nieznajomością drobnych słówek.;)

    --> Ala

    Staram się zawsze zachęcać do czytania w oryginale - to jednak inne doświadczenie. Sporo klasyki można poczytać na stronie gutenberg.org, z tym że ryzykujemy lekko archaiczny język. Ale Christie jest, widzę, że Andersen też - na pewno dałoby się znaleźć coś interesującego. Gorąco zachęcam;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Aniu-
    czemu nie, wyciągnę Forster np.

    OdpowiedzUsuń
  12. Byłaby mile widziana.
    Przypomniało mi się, że na Grójeckiej w lumpeksie naprzeciwko Och-teatru też miewają sporo książek (kilka półek).
    Może powinnyśmy założyć na blogach podstrony z rekomendacjami takich miejsc;)

    OdpowiedzUsuń
  13. och tak, załóżcie podstrony z rekomendacjami! :-)
    co do czytania w oryginale, to ja też zaczynałam od kryminałów, ale był to John Grisham, a nie Agatha Christie ;) potem zrobiłam błąd i po kilku kryminałach od razu rzuciłam się na Jamesa Joyce'a... co mnie do niego zraziło ;) ale nie należy się poddawać, i tak jak mówisz, nie martwić nieznajomością drobnych słówek!

    OdpowiedzUsuń
  14. Naprawdę interesują Cię adresy takich lumpeksów z używanymi książkami po angielsku? Przecież w UK tego dobra jest od groma.;) Kiedy czytam o charity shops, to tylko wzdycham z zazdrości.

    Co do czytania po ang. - podobno lepiej zawyżać sobie poziom i - jeśli to konieczne - obniżać poprzeczkę.;) Może skok na JJ nie był taki zły?

    OdpowiedzUsuń
  15. ogólnie interesowałyby mnie adresy lumpeksów z uyżywanymi książkami ;) po angielsku to faktycznie charity shops mogą być kopalnią skarbów! w sobotę kupiłam jonathana safron foera (nie wiem jak go poprawnie można odmienić po polsku, wstyd!) za 50 pensów i raya bradbury'ego za funcika! ;)

    masz rację, trzeba sobie czasami zawyżać poziom, a przede wszystkim nie bać się czytania w oryginale. z każdą książką będzie nam szło lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak ja Ci zazdroszczę tych zakupów! Toż to raj dla moli książkowych!
    Nad listą lumpeksów z książkami pomyślę, zrobię może jakąś zakładkę.

    Masz rację - z każdą lekturą jest coraz lepiej. A jak się pomyśli o tysiącach ciekawych książek nieprzetłumaczonych na polski, to frajda tym większa.;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Myślałam o notce: ksiażkowy Grochów, czy coś w ten deseń.
    Tylko do tego przydałoby mi się choć ogólne zdjęcie antykwariatu na szembeka z zewnątrz:). Więc jeszcze chwila.

    OdpowiedzUsuń
  18. Yes, yes, yes! Poproszę o takową notkę, na pewno przyda się nie tylko mnie;)

    OdpowiedzUsuń