piątek, 30 września 2011

Przepis


Przepis na gniot à la Michael Cunningham

Składniki wybierz na tyle interesujące, żeby rozbudzić apetyt. Współczesny Manhattan, galeria sztuki, środowisko zasobnych Amerykanów nadadzą się do tego celu znakomicie. Ograne tematy typu: kryzys wieku średniego, kłopoty z tożsamością seksualną połącz z mało interesującymi i nieprzekonującymi bohaterami. Dla zaostrzenia smaku dodaj jedną postać z problemami. Nawet jeśli nie uzyskasz pożądanej głębi smaku, pamiętaj, że publika w twoim dziele i tak doszuka się wspaniałej kompozycji i niezwykłej wnikliwości (w końcu to produkt z etykietą "Cunningham").

Mieszaj długo i powoli, aż do uzyskania bezbarwnej, jednolitej masy. Jeśli uznasz za stosowne, możesz od czasu do czasu dosypać garść efekciarskich zdań np. Czuje coś, coś się burzy na krańcach świata. Jakaś płochliwa czujność, ciemnozłoty nimb wysadzany rozbłyskami światła jak ryby w czarnych odmętach oceanu; hybryda galaktyki, sułtańskiego skarbca i chaotycznego, nieprzeniknionego bóstwa. (str. 30). Dla uzyskania efektu prozy z ambicjami potrzebować będziesz również min. kilku erudycyjnych wtrętów z zakresu malarstwa, literatury, architektury, kulturoznawstwa itp.

Wszystkie składniki jeszcze raz dokładnie wymieszaj. W fazie końcowej temperaturę znacznie podwyższyć. Wprowadź element(y) dramatyzmu, całość doprowadź do wrzenia, po kilku stronach zakończ proces tworzenia. Serwować na ciepło pod sugestywnym tytułem "Nim zapadnie noc" tuż po intensywnej akcji promocyjnej. Smacznego!



____________________________________________________________________________________

Michael Cunningham "Nim zapadnie noc", tłum. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo Rebis, Poznań, 2011
____________________________________________________________________________________



wtorek, 27 września 2011

Nie daje mi spokoju

pewien artykuł z Wysokich Obcasów nr 37/2011w rubryce "Czytamy w Polsce". Zwróciła mi na niego uwagę peek-a-boo przy okazji posta o książkowym magazynie GW. Rzeczony artykuł autorstwa Pauliny Reiter to "10 książek, które trzeba przeczytać, żeby zostać najfajniejszą dziewczyną w mieście". Zapewne należało do niego podejść z przymrużeniem oka, co też uczyniłam, ale przyznam, że od tego mrużenia tylko mnie ślepia rozbolały. Toteż przecieram oczy i wciąż nie mogę się nadziwić takim oto rewelacjom:

Każdy, kto choć trochę śledzi trendy lub choć raz przechodził obok jednego z hipsterskich barów, wie, że najmodniejszym gadżetem są obecnie okulary w grubej, ciemnej oprawce.
Nie ma w tym sezonie niczego bardziej seksownego niż wzrok lekko nadpsuty lekturą. Żeby zostać najfajniejszą dziewczyną w mieście, trzeba czytać.



Dalej jest nie mniej ciekawie. Najfajniejsze w mieście dziewczyny czyli: Plebanek, Szczuka, Drotkiewicz, Chutnik, dwie redaktorki z WO i niemniej fajna dziewczyna Jaś Kapela pomogły autorce ułożyć listę lektur obowiązkowych. Jury jak dla mnie mało reprezentatywne, lista (choć interesująca) również tendencyjna:


'Lato przed zmierzchem' Doris Lessing

'Kobieta do zjedzenia' Margaret Atwood

'Amatorki' Elfriede Jelinek

'Platforma' Michel Houellebecq

'Gaza blues' Etgar Keret

'Elizabeth Costello' J.M. Coetzee

'Paw królowej' Dorota Masłowska

'Dzienniki' Sylvia Plath

'Delta Wenus' Anais Nin

'Zdążyć przed Panem Bogiem' Hanna Krall



Nie ma nic złego w promowaniu czytelnictwa i konkretnych książek, ale kiepskie (i pretensjonalne) dziennikarstwo wywołuje u mnie zgrzytanie zębami. Nie wiem, czemu ma służyć tworzenie na siłę rzekomych trendów i mierników "fajności". Jakieś pomysły? I pytanie zasadnicze: czy jesteście fajne?;)


Teraz pozostaje mi czekać na listę lektur dla fajnych chłopaków, w końcu panowie też mają prawo być modni, nieprawdaż?;)



piątek, 23 września 2011

Klub czytelniczy (odc. 9) - Pani Bovary

Przystępując do dyskusji o "Pani Bovary" (pełny tytuł: "Pani Bovary czyli dzieje prowincji") warto wiedzieć o kilku faktach:

Autor pracował nad powieścią blisko 5 lat - tyle czasu zajęło mu zbieranie dokumentacji. Jak pieczołowicie "dopieszczał" szczegóły, można przekonać się oglądając jego rękopisy.

W 1857 r. Flaubertowi wytoczono proces o obrazę moralności. Prokurator utrzymywał, że powieść jest apologią cudzołóstwa i może zdeprawować kobiety zamężne, rekomendując im, jako ratunek od nudnych mężów, zdrady małżeńskie (B. Reizow "Flaubert"). Pisarza uniewinniono, a książka dzięki procesowi sądowemu stała się bardzo popularna.

O twierdzeniu autora: "Pani Bovary to ja" na pewno już słyszeliście;)


Pytania na dziś:

1. Emma Bovary to postać papierowa czy kobieta z krwi i kości?

2. Czy w książce daje się rozpoznać stosunek autora do głównej bohaterki?

3. Czy Emma to femme fatale czy ofiara swoich czasów/otoczenia?

4. Jakie są kobiety w powieści Flauberta? Czy mężczyźni zostali przedstawieni w podobny sposób?

5. Jak Wam się podobał styl Flauberta? Co Waszym zdaniem powoduje, że po 155 latach od premiery "Pani Bovary" pozostaje jedną z najbardziej znanych powieści na świecie?

6. O czym jest w Waszym odczuciu powieść Flauberta? Czy będziecie polecać ją innym? Dlaczego?

7. Czy znacie inne utwory (nie tylko literackie) inspirowane lub powołujące się na "Panią Bovary"?

8. Wasze pytania


Zapraszam do dyskusji;)




środa, 21 września 2011

Przytul no się powiedział


e. e. cummings

Przytul no się powiedział


przytul no się powiedział
(dam po nosie powiedziała
tylko raz powiedział)
mamy czas powiedziała


(daj pogładzić powiedział
ile razy powiedziała
jeszcze trochę powiedział)
drzesz pończochę powiedziała


(no już rybko powiedział
nie tak szybko powiedziała
no to jak powiedział
w każdym razie nie tak powiedziała)


no a tak powiedział
(niby jak powiedziała
to samo pomału powiedział
to chociaż pocałuj powiedziała


dalej zgódź się powiedział
a uczucie powiedziała)
będzie też powiedział
(co za zwierz powiedziała


upragniona powiedział
a co żona powiedziała
no daj powiedział)
aaj powiedziała


(och jak bosko powiedział
jeszcze zostań powiedziała
czemu nie powiedział)
nie śpiesz się powiedziała


(nnno? powiedział
ooo powiedziała)
było cudownie powiedział
(Należysz Do Mnie powiedziała)



Przełożył Stanisław Barańczak

dla porównania: wersja oryginalna





poniedziałek, 19 września 2011

Wolę polskie kwoki

Amy Chua miała szczęście - trafiły jej się wyjątkowo zdolne córki. Potrafiły czytać i liczyć w wieku lat 3, wykazywały się nadzwyczajnym słuchem muzycznym. Wzorem chińskich rodziców wystarczyło (sic!) przykręcić śrubę i wychować genialne dzieci. W przypadku autorki (urodzonej w Stanach Zjednoczonych potomkini chińskich emigrantów) oznaczało to całkowite podporządkowanie życia swojego i córek muzyce. Poszukiwanie odpowiednich nauczycieli, czasochłonne dojazdy na lekcje, żmudne godziny ćwiczeń oraz wynikające z nich awantury to chleb powszedni. Z perspektywy rodzica "zachodniego" Amy Chua przypomina prawdziwego kapo, który wszelkimi metodami stara się wycisnąć z więźnia jak najwięcej. Podobnie czuły się córki autorki.

Przyznam, że tak fanatyczne podejście do edukacji dzieci jest mi zupełnie obce. Biorę pod uwagę różnice kulturowe i rozumiem wagę wykształcenia, niemniej chińskiej katordze nadziwić się nie mogłam. Byłabym w stanie nawet zaakceptować poglądy Chua, gdyby nie kilka kwestii. Raziło mnie przede wszystkim jej głębokie przeświadczenie o własnej nieomylności oraz pogarda dla rodziców wychowujących swoje latorośle w zupełnie inny sposób. Autorka zresztą dość często odnosi się z wyższością i drwiną wobec osób, które z różnych względów nie zasłużyły na jej szacunek. Śmieszyły mnie natomiast jej argumenty usprawiedliwiające surowe metody wychowawcze - np. faworyzowanie jednego z dzieci pojawia się przecież już w Biblii i baśniach braci Grimm (!). Ręce opadają. Przy tym wszystkim autorka, nomen omen profesor prawa, bez zażenowania pisze o podrobieniu podpisu ojca w dokumentach wysyłanych na uniwersytet. Aż mi się cisnęło na usta: Kobieto! Spójrz w lustro!

Siły charakteru autorce można pozazdrościć - nawet mąż nie był w stanie przeciwstawić się jej metodom wychowawczym. I chyba nie zdziwi nikogo fakt, że psom państwa Chua również stawiano wysoko poprzeczkę. Po tych rewelacjach z satysfakcją odnotowałam, że młodsza córka wreszcie się zbuntowała i przemówiła własnym głosem. Dla matki był to szok, najwyraźniej najważniejsze były jej własne ambicje, dzieci miały tylko się dostosować i wykonać plan, a na koniec okazać wdzięczność. Dla chińskiej matki wszelkie odstępstwa od przyjętej metodyki są zabronione, indywidualizm jest niemile widziany. Całe szczęście, że w Europie dzieci wychowywane są inaczej. W przeciwnym razie córki pani Chua nie miałyby chyba CO grać, bo nie doczekalibyśmy się Bacha czy Debyssy'ego - ich artystyczne zapędy pewnie zostałyby zduszone niemal w zarodku. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego znam tak niewielu artystów z Chin - w tej kulturze liczy się głównie odtwarzanie.

______________________________________________________________________________________

Amy Chua "Bojowa pieśń tygrysicy", tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński Media, Warszawa, 2011 ______________________________________________________________________________________

piątek, 16 września 2011

Prawda czy fałsz?

- Dlaczego ci wszyscy przyjaciele są w miarę zadowoleni, podczas gdy ja jestem taka nieszczęśliwa?
- A skąd wiesz, że są zadowoleni? Nic nie wiesz, dopóki nie zobaczysz, jaki jest układ ich stóp w łóżku.
[str. 61]

"Oszustwo" dialogiem stoi. Wstępów, opisów tu brak, są tylko konwersacje. Za każdym razem rozmawia pisarz i bliżej nieokreślona kobieta: kochanka, znajoma z przyjęcia, przyjaciółka. Równie dobrze może to być wciąż ta sama osoba, albo postać wymyślona na potrzeby powstającej książki. Dwuznaczności w powieści Rotha jest sporo, dodaje to całości pikanterii, co lubię.


Autor prowadzi z czytelnikiem przewrotną grę, która wciąga do ostatnich stron. A przecież rozmowy są zwyczajne: o nieudanym małżeństwie, o byciu Żydem i antysemityzmie, o czeskich komunistach, o literaturze. Niepostrzeżenie wątki z różnych rozmów zaczynają się łączyć, zagadka tożsamości bohaterów wydaje się rozwiązana, a jednak finał dezorientuje. Pozostaje tylko stwierdzić: wiem, że nic nie wiem.

I za to zbijanie czytelnika z tropu bardzo sobie Rotha cenię. Podobnie jak za świetne puenty i błyskotliwe spostrzeżenia - tym razem o "Pani Bovary" Flauberta i kilku utworach Kafki. Jest co przemyśleć, jest z czym dyskutować. Polityczne wtręty nieco nużą, ale reszta - wyborna.

______________________________________________________________

Philip Roth "Oszustwo", tłum. Jolanta Kozak, Czytelnik, Warszawa, 2007
______________________________________________________________


piątek, 2 września 2011

Kolejne lektury Klubu Czytelniczego

Dzisiaj dwie książki. W październiku chciałabym zaprosić Was na rozmowę o "Sonacie Kreutzerowskiej" Lwa Tołstoja czyli opowieść o miłości, zazdrości i szaleństwie. Klasyki rekomendować nie trzeba (chyba;), zaznaczę jedynie, że książka liczy zaledwie 104 strony;). Dyskusję rozpoczniemy w piątek 21 października 2011 r.


Lekturę listopadową ogłaszam z dużym wyprzedzeniem, jako że jest znacznie obszerniejsza. Będzie to pierwsza wydana powieść Iris Murdoch czyli "W sieci" z 1954 r. Wydanie w miniaturowej serii Nike ma 463 strony, więc w bardziej popularnym formacie byłoby to ok. 300 stron. Mam nadzieję, że historia młodego pisarza za sprawą wartkiej akcji i dużej dawki humoru okaże się skuteczną odtrutką na jesienną szarugę. O powieści będziemy rozmawiać od 18 listopada 2011 r.


Serdecznie zapraszam wszystkich chętnych. Więcej o zasadach dyskusji tutaj.

Przypominam, że Wasze propozycje lektur są mile widziane.;)