poniedziałek, 19 września 2011

Wolę polskie kwoki

Amy Chua miała szczęście - trafiły jej się wyjątkowo zdolne córki. Potrafiły czytać i liczyć w wieku lat 3, wykazywały się nadzwyczajnym słuchem muzycznym. Wzorem chińskich rodziców wystarczyło (sic!) przykręcić śrubę i wychować genialne dzieci. W przypadku autorki (urodzonej w Stanach Zjednoczonych potomkini chińskich emigrantów) oznaczało to całkowite podporządkowanie życia swojego i córek muzyce. Poszukiwanie odpowiednich nauczycieli, czasochłonne dojazdy na lekcje, żmudne godziny ćwiczeń oraz wynikające z nich awantury to chleb powszedni. Z perspektywy rodzica "zachodniego" Amy Chua przypomina prawdziwego kapo, który wszelkimi metodami stara się wycisnąć z więźnia jak najwięcej. Podobnie czuły się córki autorki.

Przyznam, że tak fanatyczne podejście do edukacji dzieci jest mi zupełnie obce. Biorę pod uwagę różnice kulturowe i rozumiem wagę wykształcenia, niemniej chińskiej katordze nadziwić się nie mogłam. Byłabym w stanie nawet zaakceptować poglądy Chua, gdyby nie kilka kwestii. Raziło mnie przede wszystkim jej głębokie przeświadczenie o własnej nieomylności oraz pogarda dla rodziców wychowujących swoje latorośle w zupełnie inny sposób. Autorka zresztą dość często odnosi się z wyższością i drwiną wobec osób, które z różnych względów nie zasłużyły na jej szacunek. Śmieszyły mnie natomiast jej argumenty usprawiedliwiające surowe metody wychowawcze - np. faworyzowanie jednego z dzieci pojawia się przecież już w Biblii i baśniach braci Grimm (!). Ręce opadają. Przy tym wszystkim autorka, nomen omen profesor prawa, bez zażenowania pisze o podrobieniu podpisu ojca w dokumentach wysyłanych na uniwersytet. Aż mi się cisnęło na usta: Kobieto! Spójrz w lustro!

Siły charakteru autorce można pozazdrościć - nawet mąż nie był w stanie przeciwstawić się jej metodom wychowawczym. I chyba nie zdziwi nikogo fakt, że psom państwa Chua również stawiano wysoko poprzeczkę. Po tych rewelacjach z satysfakcją odnotowałam, że młodsza córka wreszcie się zbuntowała i przemówiła własnym głosem. Dla matki był to szok, najwyraźniej najważniejsze były jej własne ambicje, dzieci miały tylko się dostosować i wykonać plan, a na koniec okazać wdzięczność. Dla chińskiej matki wszelkie odstępstwa od przyjętej metodyki są zabronione, indywidualizm jest niemile widziany. Całe szczęście, że w Europie dzieci wychowywane są inaczej. W przeciwnym razie córki pani Chua nie miałyby chyba CO grać, bo nie doczekalibyśmy się Bacha czy Debyssy'ego - ich artystyczne zapędy pewnie zostałyby zduszone niemal w zarodku. Teraz jest dla mnie jasne, dlaczego znam tak niewielu artystów z Chin - w tej kulturze liczy się głównie odtwarzanie.

______________________________________________________________________________________

Amy Chua "Bojowa pieśń tygrysicy", tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński Media, Warszawa, 2011 ______________________________________________________________________________________

33 komentarze:

  1. to, co Cię tak wyprowadziło z równowagi, nazywa się elegancko 'różnice kulturowe';)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Twojej i innych recenzji wynika, że autorka nie tyle wychowywała swoje dzieci, ile raczej produkowała przyszłe geniuszki. Nie znoszę ludzi, którzy w swoim mniemaniu są nieomylni.

    OdpowiedzUsuń
  3. będąc mamą sama często występuję w roli osoby wiedzącej co robi:)... ostatecznie mam być rodzicem a nie koleżanką swojej córki. myślę, że niebezpiecznie robi się, kiedy się na serio uwierzy w - jak pisze Elenoir- swoją nieomylność

    OdpowiedzUsuń
  4. --> porzadek_alfabetyczny

    Tak, "różnice kulturowe" wiele tłumaczą;).
    Wiem, że rodzice zawsze robią coś dla dla dobra dziecka, ale widzę też, że niekiedy nie słuchają swoich dzieci. Inna rzecz, że wychowanie dziecka to ogromnie ciężka praca i często niewdzięczna;(

    --> Elenoir

    Tresowała i produkowała, można powiedzieć. Mnie zabrakło w tym wszystkim większego celu. Owszem, posyłała córki na konkursy itp., ale co dalej? Co jej zdaniem miały w rezultacie osiągnąć? Bo na pewno nie szczęście - Chua (wg jej słów) nie uznaje tego pojęcia;(

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciągle się zastanawiam, czy rzucić się na tę powieść.

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że warto - choćby dla poznania rozmiarów różnic kulturowych;) Książkę czyta się bardzo szybko, więc nie miałam poczucia straty czasu.

    OdpowiedzUsuń
  7. ja sobie odpuściłam ta książkę, nie chce mi się denerwować:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Można podejść do niej z humorem, bo jak traktować poważnie człowieka, który uważa, że od gry na perkusji prosta droga do narkotyków, a jezioro to tylko okazja do utonięcia.;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kila lat temu przeczytałam powieść Nikity Lalwani "Utalentowana", która zrobiła na mnie spore wrażenie. Oparta na faktach książka opowiada o rodzinie hinduskich emigrantów w Wielkiej Brytanii, a przede wszystkim o Rumice, dziewczynce, która z założenia miała być matematycznym geniuszem i rodzice robili wszystko, żeby ten cel osiągnąć, kosztem zdrowia psychicznego dziecka, w lodowatej atmosferze. Nie zdradzę, jak kończy się powieść i jaki finał dopisało do niej życie, bo nie chcę psuć przyjemności z ewentualnej lektury.
    Żarliwość, z jaką rodzice Rumiki pchali ją w stronę akademickiej kariery za wszelką cenę, świadczy o ich kompleksach, o pragnieniu realizacji własnych niespełnionych ambicji za pośrednictwem dziecka. Poruszająca, a jednocześnie bardzo przygnębiająca książka.
    Amy Chua urodziła się w Stanach Zjednoczonych, jej przodkowie to chińscy emigranci. Wydaje mi się, że ta potworna chęć odniesienia sukcesu może wynikać z tego właśnie faktu. Dla pierwszych pokoleń jej rodziny w USA stawką było życie, nie było mowy o powrocie. To było takie "Maszeruj (odnoś sukcesy) albo giń". To chyba bardzo silnie tkwi w potomkach emigrantów z tamtych rejonów, stąd parcie na triumfy naukowe i artystyczne, świetne wyniki, jakie osiągają studenci pochodzenia azjatyckiego na wszelkich uczelniach, etc.
    Zaznaczam, że nie pochwalam takiego modelu wychowania, "Utalentowaną" wręcz polecałam rodzicom uczniów z mojej ówczesnej klasy jako antyinstruktaż, jak przy najlepszych intencjach można straszliwie okaleczyć własne dziecko. Tylko próbuję zrozumieć przesłanki takiego sposobu wychowania potomstwa, jaki lansuje pani Chua.

    OdpowiedzUsuń
  10. Z założenia miała być matematycznym geniuszem? Brzmi niebezpiecznie. Jak odpocznę od p. Chua, to rozejrzę się za "Utalentowaną".
    Córki Chua są jeszcze nastolatkami, ale b. mnie ciekawi, jak potoczą się ich losy. Na szczęście lubią muzykę, więc ich ciężka praca na pewno dawała im odrobinę przyjemności.
    Chua naturalnie o kompleksach nie pisze, ale o podtrzymywaniu tradycji;) Córkom np. cały czas powtarzała, że są Chinkami (w Chinach traktowano je jak cudzoziemki;)) i ubolewa, że kolejne pokolenia emigrantów są wychowywane w coraz bardziej swobodny sposób.
    Mnie nie przeszkadzałaby metody Chua, gdyby nie jej pogarda dla zach. metod wychowawczych. Uważam, że na swój sposób jest ograniczona.

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie, też pomyślałam o 'Utalentowanej'! Nie pochwalam tego, co robi Amy Chua, ale jednocześnie pamiętam, że osobiste szczęście czy romantyczna miłość są pewnego rodzaju luksusem. Dea, czytaj bez obaw:) Mnie bardziej wyprowadziła z równowagi Waldman i jej 'Zła matka'... To pewnie też są różnice kulturowe, moja znajoma nazywa to elegancko amerykańskim pragmatyzmem, ale dla mnie założenie, że mamy być wesolutcy & wydajni, a jak nie jesteśmy, to zaczynamy brać tabletki (i dawać je swoim dzieciom) jest bardziej denerwujące, niż to, co robi pani Chua.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wesolutcy i wydajni - założenie niezłe, też bym chciała na ulicy i w urzędach spotykać zadowolonych ludzi;) Ale jeśli to ma być uśmiech wspomagany chemią, to dziękuję bardzo;(

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam różne przemyślenia na temat tej książki (mimo że jej nie czytałam), przeczytałam z milion recenzji, równie dużo wywiadów z autorką i parę kwestii jest niemal zawsze troszkę źle rozumianych. Przede wszystko postrzeganie tak surowego wychowania jako tradycji chińskiej. To nie jest tak, że wszyscy chińscy rodzice są tacy, tak jak nie wszyscy chińscy rodzice dają dzieciom więcej wolności i luzu. Szeroki obraz sytuacji dały mi zwłaszcza recenzje "Bojowej pieśni tygrysicy" pisane przez chińskie recenzentki czy pisarki. Owszem, chińskie dzieci uczą się od rana do wieczora, konkurencja jest olbrzymia, ale jak już się dostanie na studia to można sobie nieco odpuścić. Natomiast taka nauka to dość nowa rzecz, za Mao wykształcenie nie znaczyło wiele, więc po dekadach posuchy ludzie pchają się do wiedzy, bo wreszcie mogą. Wcześniej edukacja była domeną elity, a Konfucjusz - na którego podobno Chua się powołuje błędnie - nawoływał do umiaru we wszystkim. Chua tego umiaru zabrakło.
    Inną kwestią jest inaczej rozumiana rola rodziców w Chinach i w Europie. W Chinach rodzic ma wychować dziecko, które będzie w stanie poradzić sobie potem w trudnym świecie. Nie jest od tego, by go lubić i się z nim przyjaźnić czy zwierzać.
    Ale najważniejsze dla mnie jest rozróżnienie między postrzeganiem psychiki dziecka. Zachodni rodzice często starają się chronić dzieci przed błędami i niebezpieczeństwami, uważając dziecko za wrażliwe. Chińscy rodzice postrzegają swe dzieci za silne psychicznie i starają się tę siłę jeszcze bardziej wzmocnić, nie chroniąc przed niczym, a wystawiając na próby. To mnie frapuje najbardziej.
    A chińskich artystów być może nie znasz dlatego, że nasza kultura jest fanatycznie wręcz eurocentryczna, a przynajmniej była, i zainteresowana przede wszystkim zachodnią sztuką. Poza okresem, w którym władał Mao, Chińczycy "stworzyli" tysiące artystów, których dokonania są godne podziwu i szacunku. Za nieznajomość sztuki chińskiej możesz więc podziękować naszemu skrzywionemu spojrzeniu na dziedzictwo kulturowe.

    OdpowiedzUsuń
  14. To nie jest kwestia niezrozumienia książki, bo sama autorka podkreśla, że właśnie tradycja chińska nakazuje jej wychowywać dzieci tak, a nie inaczej.
    Pani Chua sporo pisze o wzmacnianiu dzieci. W jej wykonaniu jest to np. określanie córki mianem śmiecia. Jej metoda z grubsza to kij bez marchewki;( W pochwały nie wierzy.
    Naturalnie wiele wyjaśnia opinia Chua (i podobno Chińczyków w ogóle, że dzieci powinny być rodzicom wdzięczne, że ci wydali je na świat i powinny im wręcz za to w życiu dorosłym płacić. Tłumaczenie męża, że przecież dzieci nie proszą się na świat, nie spotkało się ze zrozumieniem Chua;)
    Co do nieznajomości sztuki chińskiej nie mogę się z Tobą do końca zgodzić - przed wyjazdem do Chin zgłębiałam temat i niestety nie znalazłam tysięcy nazwisk artystów, o których piszesz. Czy możesz podrzucić kilka z nich?

    OdpowiedzUsuń
  15. Źle się wyraziłam - nie chodzi mi tyle o niezrozumienie książki, ile niezrozumienie, że Chua wcale nie wychowywała córek w tradycyjnie chiński sposób. O tym właśnie piszą chińskie recenzentki, m.in. pisarka Sun Shuyun. Jej sposób wychowania jest dość nowatorski, jak na Chiny, choć już się dobrze przyjął. Ale ona podobno daje czytelnikom odczuć, że stosuje tradycyjne metody.
    To wzmacnianie dzieci Chua praktykuje do ekstremum. Osobiście nie popieram braku indywidualnego podejścia do dzieci, ani w jedną ani w drugą stronę. Jedne dzieci trzeba popychać, inne tego nie potrzebują. Przykre, że Chua nie rozumie, że nie ma nic zdrożnego w nierobieniu kariery, ale z drugiej strony wyobrażam sobie, że skoro stać ją na danie dzieciom szansy wybicia się w życiu ponad przeciętność, to bolałoby ją, gdyby ta szansa została zmarnowana.

    Podrzucę kilka nazwisk. O jaką sztukę Ci chodzi i czy masz na myśli współczesną czy starszą (z którego okresu)? Zaznaczam, że na muzyce nie znam się ani trochę i tu żadnych nazwisk nie podam.
    Trzeba jeszcze pamiętam o jednym - tradycja chińska nakazuje skromność, więc bywało w historii, że wiele dzieł było tworzonych anonimowo, nie wypadało podpisywać ich własnym nazwiskiem, ale jednak w pewnych dziedzinach nazwiska się zachowały, np. w literaturze (oczywiście większość nie jest w ogóle tłumaczona na inne języki, co utrudnia dotarcie do szerokiej rzeczy ludzi na świecie).

    OdpowiedzUsuń
  16. Myślę, że każdego rodzica boli, gdy jego dziecko marnuje talent;( Z książki Chua wynikało, że poza muzyką dla dzieci nie ma innej opcji. Dlatego m.in. młodsza córka się zbuntowała. Wydaje mi się, że Chua zabrakło nieco wyobraźni, wiele wskazywało na to, że w dorosłym życiu córki zostaną sam na sam z instrumentem, bo z rówieśnikami miały b. ograniczone kontakty. A gdzie miejsce na rozwój emocjonalny itp.? Dlatego b. ciekawi mnie ciąg dalszy tej historii oraz postać ojca, najwyraźniej całkowicie zepchniętego na margines.

    Co do sztuki interesuje mnie malarstwo XX w., przy czym zdaję sobie sprawę, że to zupełnie inna twórczość niż w świecie zachodnim.
    Myślę, że z nazwiskami ew. artystów jest jeszcze inny problem - są trudne do zapamiętania ze względu na specyfikę języka. Jedno muszę przyznać - przedmioty tworzą piękne, choć akurat słynne wazy z dynastii Ming człowieka Zachodu mogą rozczarowywać;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Pewnie, że zabrakło jej wyobraźni, poza muzyką istnieją jeszcze inne rzeczy.

    Malarstwo w połowie XX wieku akurat nie było szczególnie dobrze rozwinięte w Chinach, Mao zakazywał artystom nieskrępowanego tworzenia. Malarstwo było jednym z "imperialistycznych" kaprysów, chyba że polegało na portretowaniu Wodza - ale to Cię pewnie nie interesuje. Kilka dekad spowodowało ogromne zniszczenia w kulturze i nie przyczyniło się do powstania wielu nowych dzieł, ale coś tam jednak powstawało, nawet w trudnych latach 50. To więc nie jest najlepszy okres dla sztuki chińskiej.

    Ale jeśli chodzi o koniec XX wieku i początek XIX wieku, to polecam ten album: http://www.amazon.co.uk/China-Art-Book-Chinese-Now/dp/3832177698/ref=wl_it_dp_o_npd?ie=UTF8&coliid=I385ZFKFEADVYT&colid=2MG7S6HGDPITD - przegląd dzieł i sylwetek 80 najważniejszych współcześnie żyjących artystów. Ja osobiście bardzo cenię malarzy (nie odmieniam nazwisk dla ułatwienia odczytania): Cheng Conglin, Gao Xiaohua, Zhang Xiaogang, Yue Minjun, Zhong Sibin, Zeng Youhe, Wu Guanzhong, Qu Leilei, Qiu Anxiong. Ale to nie wszyscy :) Lubię malarstwo chińskie, dopiero je poznaję, ale było kilka sporych wystaw współczesnej sztuki (głównie malarstwa) z Chin w Londynie i miałam okazję poznać wiele nazwisk.

    OdpowiedzUsuń
  18. ksiązki nie czytałem, ale już o niej słyszałem. Czy to nie jest trochę tak że to przeciętna powieść obyczajowa, a kontrowersyjne fragmenty z pierwszej części ksiązki konfrontującej dwa typy wychowania i twierdzenia że przez to kultura amerykanska i europejska są na przegranej pozycji (bo wychowują maminsynków) są wykorzystane jedynie celem promocji ksiązki? Słyszałem że to nie jest przesłanie finalne ksiązki.

    OdpowiedzUsuń
  19. --> Chihiro

    Bardzo dziękuję za listę. Ciężko będzie mi spamiętać nazwiska;)Żałuję, że azjatyccy artyści są w Polsce tak słabo obecni.

    Mao - i kultura - temat rzeka;)

    --> przynadziei

    Książki Chua nie traktuję jako powieści, byłaby to raczej kiepska powieść;(. Na pewno popularność zdobyła dzięki kontrowersyjnej treści. Czytałam, że po premierze autorka została zasypana tysiącami listów i maili pełnych nienawiści.
    Ciekawi mnie, jakie jest finalne przesłanie tej książki. Bez pracy nie ma kołaczy?:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Proszę bardzo, służę pomocą :)Ja też żałuję, że artyści chińscy są tak słabo jeszcze znani, choć w Wielkiej Brytanii - zapewne z racji ogromnej społeczności chińskiej i nadprzeciętnego zainteresowania sztuką współczesną (nadprzeciętną w porównaniu z innymi krajami Europy) coraz więcej nazwisk, a przynajmniej obrazów (bo nazwiska faktycznie trudno spamiętać, ja też musiałam się posiłkować zapiskami) jest kojarzonych.

    Przynadziei, książka Chua to nie powieść, to autobiograficzna książka o wychowaniu dzieci. Książka, którą można znaleźć w księgarni na regale z pozycjami dotyczącymi wychowania (w Anglii taka kategoria nazywa się "parenting").

    OdpowiedzUsuń
  21. ja rozumiem że autobiograficzna ale słyszałem opinie że jej finał wcale nie pokazuje wyższości jej wczęsniejszych metod wychowawczych - też ma problemy z dzieckiem i w końcu sama musi zrezygnować z rygoru, który narzucała po to by okazać miłość i ciepło... zastrzegam że nie czytałem - to jedynie fragment jakiejś recenzji chyba z Polityki wskazującej by nie traktować tego dzieła jako ataku na nasze metody wychowawcze, a jedynie jako wykorzytsanie pewnych róznic po to żeby przyciągnąć uwagę czytelników

    OdpowiedzUsuń
  22. Rezygnować? Porażka? te słowa nie istnieją w słowniku Chua;) Owszem, ma problemy, bo młodsza córka wolała skupić się na tenisie i tu jej matka zaczęła stosować podobne metody jak w przypadku gry na skrzypcach;( Najlepiej sam przeczytaj i oceń;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Słyszałam nie raz, że Chinscy skrzypkowie nalezą do najlepszych na swiecie ;). Ale ksiazki nie czytalam i nie przeczytam, wystarczy mi to co o niej sie do tej pory dowiedzialam. Jakos nie mam ochoty na kolejnego czarnego łabedzia, tym razem wersji azjatyckiej ;). Jedyna sprawa o której chciałabym dowiedziec sie wiecej to forma i rozlegosc buntu tej córki.

    OdpowiedzUsuń
  24. No no. Recenzje już różne czytałam (tej książki), ale tu dyskusja w komentarzach potoczyła się w bardzo ciekawym kierunku - różnic kulturowych i sposobów okazywania miłości do dzieci. I samego podejścia do dzieci, co Chihiro wytłumaczyła.
    Aż dodałam książkę na listę.

    OdpowiedzUsuń
  25. --> peek-a-boo

    Czarny łabędź to jest pikuś;) Córka przerzuciła się na tenis i kiedy jej matka pogodziła się z tym ciosem, zaczęła wprowadzać metody podobne przy nauce gry na skrzypcach. Córka trochę oponowała, ale Chua chyba jest urodzoną treserką i najwyraźniej źle się czuje, gdy nie ma kontroli nad dziećmi;(

    --> Agnes

    Książka nie jest wysokich lotów, jej sukces niewątpliwie bazuje na bulwersującej treści.
    Różnice kulturowe to jedno, a postać (i charakter;) autorki to drugie.

    Daj proszę znać, jak przeczytasz książkę.

    OdpowiedzUsuń
  26. Jeśli tylko uda mi się ją przeczytać, z pewnością napiszę o niej na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zatem czekam. Ze zdziwieniem zauważyłam, że na merlinie ta książka ma wyjątkowo dobre recenzje. A przecież jej nie można traktować serio - przynajmniej moim zdaniem. Im dalej od lektury, tym częściej myślę, że to książka-wydmuszka.

    OdpowiedzUsuń
  28. Cha cha, sama Chua we wszystkich wywiadach, które czytałam, podkreśla, że zdziwiona jest, jak serio wszyscy traktują jej książkę. I mówi, że należy ją traktować z przymrużeniem oka. Tak więc Twoje odczucia jak najbardziej pokrywają się z oczekiwaniami autorki :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Hm, a może autorka przyjęła nieco obronną postawę po atakach czytelników? Bo z jej książki nie wynikało, że ma poczucie humoru;)

    OdpowiedzUsuń
  30. Bardzo możliwe, wcale takiego biegu rzeczy nie można wykluczyć, a ona się przecież nie zdradzi :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Oj, nie;) Autorka to trudny przypadek. Bojowa jak tygrysica, uparta jak osioł, pracowita jak mrówka...

    OdpowiedzUsuń
  32. Czytanki Anki, moge polecic Ci autobiograficzna ksiazke Fabienne Verdier "Pasazerka ciszy", ktora mi z kolei polecila Lirael. To historia mlodej Francuzki, ktora przyjezdza do Chin w latach '80 uczyc sie kaligrafii od chinskich mistrzow i odkrywa dwie rzeczy: 1. niezwykle bogata historie chinskiej sztuki, o ktorej nie uczono jej niczego na akademii sztuk pieknych w Tuluzie 2. wszystko, co najcenniejsze w sztuce chinskiej zostalo z niej wyorane przez Rewolucje Kulturalna, a chinscy studenci sztuk ucza sie, kopiujac malarstwo zachodnie. Styl Verdier wydaje mi sie miejscami troche zbyt egzaltowany, ale ksiazke czyta sie swietnie, bardzo duzo mozna sie z niej nauczyc.

    OdpowiedzUsuń
  33. Dziękuję Ci bardzo za informacje. Książkę mam od jakiegoś czasu na liście do przeczytania, więc może kiedyś do niej dotrę. A jeszcze Czarne parę ciekawych rzeczy wydało z tego kręgu kulturowego... Życia braknie;)

    OdpowiedzUsuń