wtorek, 31 stycznia 2012

Pod włos

Czytam pierwsze opowiadanie (Powiedziałam jedna) i nie wiem, co o nim myśleć. Spodziewałam się bolesnego realizmu, tymczasem autorka uderzyła w żartobliwy ton. Drugie opowiadanie (Insekt) jest już poważniejsze, bo dotyczy kazirodztwa. A jednak coś tu jest nie tak, coś niepokoi, może podejście głównej bohaterki. Przy trzecim tekście (Kurtka i futrzane botki) zaczynam się buntować: tak pisać o nowotworze? To niesłychane, co za pomysł! Przy czwartym (Moja najlepsza przyjaciółka) kapituluję i przestaję się dziwić: Castillon po prostu taki ma styl.


W kraju nad Wisłą podobny sposób pisania o relacjach matek i córek jest nietypowy, niekiedy może wydawać się nawet bluźnierczy. Matki to przecież mądre i pełne poświęcenia istoty, żadne tam idiotki i neurotyczki. Morderczynie? Nigdy w życiu! A i córki odnoszą się do rodzicielek z szacunkiem i miłością, o nienawiści i agresji nie ma mowy, wykluczone. Zdarzają się odosobnione przypadki patologicznych relacji, na szczęście to margines. Polska to nie Francja, tu się matkę (i ojca) czci jak pan Bóg przykazał, kalanie dobrego imienia nie wchodzi w grę. Matka Polka to nie matka Francuzka, każde dziecko to wie.

W opowiadaniach Castillon nie ma normalnych związków, w miarę lektury zaczyna zaskakiwać ich różnorodność. Chwilami ironicznie, chwilami surrealistycznie autorka pokazuje, że pod hasłem "matka" kryje się wiele typów ludzkich odbiegających od zwyczajowych wyobrażeń. I to łamanie stereotypów bardzo mi się w książce podobało, nawet jeśli pod koniec miałam wrażenie powtarzalności. Opowiadania Castillon na swój sposób uwierają, nie pozwalają ani na swobodny śmiech, ani na poważne traktowanie. Od czasu do czasu lubię takie drażnienie czytelnika, traktuję je jako ożywczy ferment. A jeśli dochodzi do tego ciekawy język, to można tylko się cieszyć.

________________________________________________________________________________

Claire Castillon "Insekt", tłum.Hanna Igalson-Tygielska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2009
________________________________________________________________________________


piątek, 27 stycznia 2012

Klub czytelniczy (odc. 13) - Jeśli zimową nocą podróżny


Zabierasz się do dyskusji dotyczącej powieści Italo Calvina "Jeśli zimową nocą podróżny". Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, aby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle.;)


Pytania do rozważenia:

1. Jakie wrażenia towarzyszyły Wam podczas lektury książki?


2. "Jeśli zimową nocą podróżny" to Waszym zdaniem tylko eksperyment literacki czy wybitne dzieło literatury światowej?


3. Jaki jest wasz stosunek do eksperymentów literackich w ogóle? Czy jest to wartościowa literatura? Czy możecie polecić inne książki tego rodzaju?


4. Którą z 10 zaczętych powieści chcielibyście przeczytać w całości?


5. Jakież znaczenie ma nazwisko autora na okładce? Przenieśmy się myślą o trzy tysiące lat w przyszłość. Kto wie, jakie książki przetrwają i czyje nazwiska będzie się wspominać. Są pewne książki, które pozostaną sławne, lecz będą uważane za dzieła anonimowe, tak jak anonimowy jest dla nas epos o Gilgameszu; są zapewne autorzy, których nazwiska pozostaną zawsze sławne, lecz których dzieła nie przetrwają (...). [str. 103] Zgadzacie się z tym twierdzeniem?


6. Doszedłem właśnie do wniosku, że lektura jest procesem bezprzedmiotowym albo że prawdziwym jej przedmiotem jest ona sama. Książka jest zaledwie wspierającym filarem czy też jest zwykłym pretekstem. [str. 255] Zgadzacie się z tym twierdzeniem?

7. Miejsce na Wasze pytania


Zapraszam do dyskusji;) Kto chętny, proszę o komentarze. Przypominam, że nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania.;)

środa, 25 stycznia 2012

Kalina

Kalina Jędrusik od dziecka działała na mnie jak magnes. Nie pamiętam, dokładnie jak i kiedy zaczęła się ta fascynacja, ważne, ze trwa do dziś. Jeśli w telewizji trafia się powtórka programu z jej udziałem - oglądam, nawet po raz n-ty. Zdecydowanym faworytem jest tu film Jana Batorego "Lekarstwo na miłość" oraz "Kabaret Starszych Panów". Z uporem maniaka czytam artykuły wspomnieniowe, choć z góry wiem, że niczego nowego nie odkryję, bo o Jędrusik napisano i powiedziano już przecież wszystko. Anegdoty z życia aktorki (choćby ta o strażaku) rozbrajają mnie za każdym razem.


Książkę Dariusza Michalskiego przyniosłam z biblioteki z zamiarem obejrzenia zdjęć (sic!), a tu proszę - niespodzianka. Biografia jest na tyle solidnie opracowana, że doszło i do lektury.;) Ba, doszło nawet do małych odkryć, bo jednak nie wszytko zostało wcześniej o Jędrusik napisane. Największym dla mnie zaskoczeniem była jej niechęć do grania w teatrze, a z drugiej strony - ogromna waga przykładana do śpiewanych piosenek. Inne zaskoczenie to twierdzenie, że prawdziwa twórczość jest domeną tylko mężczyzn. No, no. W książce jest naturalnie sporo nieznanych faktów z życia gwiazdy, zwłaszcza dotyczących dzieciństwa, rodziny, "kariery" szkolnej z okresu przedwojennego. Są również informacje bardziej pikantne - "narzeczonych" z okresu małżeństwa z Dygatem autor wymienia z nazwiska, na szczęście bez aury taniej sensacji.

fot. AKPA

Kto chce, znajdzie w biografii opis kariery aktorki, kto chce - opowieść o życiu wyjątkowo niekonwencjonalnej kobiety. Kalina Jędrusik to temat samograj, łatwo napisać o niej książkę ciekawą. Dariusz Michalski zrobił znacznie więcej, zgrabnie łącząc różne aspekty życia swojej bohaterki i nie trzymając się kurczowo chronologii. Liczne wypowiedzi znajomych aktorki powodują, że nie jest to sucha biografia, ale spotkanie z niezwykle barwną postacią. Podobał mi się również końcowy rozdział o legendach i plotkach na temat Jędrusik, które autor starał się sprostować. Podsumowując lekturę: prawdziwa gratka.


Nie mogę sobie odmówić przytoczenia jednej z anegdot:

Elżbieta Starostecka: "W czasie którejś z tras koncertowych, gdzieś-tam-w-Polsce, siedziałyśmy w garderobie razem z organizatorką koncertów, do której Kalina miała coraz więcej pretensji o drobne może, dla nas jednak ważne sprawy. Atmosfera gęstniała, robiło się coraz nieprzyjemniej. Niepomna, że nasze estradowe bytowanie i przyszłe zarobki zależą od tej właśnie kobiety, Kalina była coraz bardziej wymagająca, a więc ostra i złośliwa. Tamta nie wytrzymała i krzyknęła:
- Jak ci się nie podoba, to sp......aj.
Po krótkiej, ale wymownej pauzie Kalina wstała, uniosła się paręnaście centymetrów ruchem wężowym, slalomowatym, bardzo dla siebie charakterystycznym - i nagle wydobył się z niej głos heroiny z dramatu antycznego, stopniujący króciutkie kwestie:
- Ja! Kalina Jędrusik!! Dygatowa!!! Hasło w encyklopedii!!!! A ty do mnie: Sp......aj?! Elżuniu, czy ty słyszysz? Do mnie: sp......aj?!!
To była chyba rola życia Kaliny."

______________________________________________________

Dariusz Michalski "Kalina Jędrusik" Wyd. Iskry, Warszawa, 2011
______________________________________________________



poniedziałek, 23 stycznia 2012

Co u pana słychać?

Pomysł na tę książkę był znakomity: odwiedzić po latach niemieckich zbrodniarzy wojennych, których na procesach sądowych uniewinniono lub po kilkunastu latach kary zwolniono z więzienia. Kąkolewski nie ukrywa, że chciał zmącić spokój dawnym prominentnym oficerom SS i urzędnikom państwowym, którzy po kilku dekadach od głównych wydarzeń wiedli spokojne życie opływające w dostatek i honory. Na początku lat 70-tych (wówczas powstawała książka) niektórzy z nich byli adwokatami, znanymi naukowcami, szefami ważnych instytucji, jedna osoba była nawet posłem do Bundestagu.


Bohaterów reportażu nie było łatwo namówić na rozmowy, ale trzeba przyznać, że podczas wywiadów zachowywali się z fasonem. Bez agresji, cierpliwie i dość rozlegle opowiadali na temat swojej działalności podczas wojny, co nie znaczy, że nie robili uników. Uderza w ich wypowiedziach przekonanie o "własnej racji": z perspektywy niemieckiej sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Generał Konrad Meyer tłumaczył to następująco:
(...) panowie myślą, że byliśmy zbrodniarzami, a my byliśmy tylko dobrymi Niemcami. Była duża grupa młodych, którzy początkowo myśleli po nazistowsku, lecz po zakończeniu wojny żądaliby reform. Wszyscy chcieli jednak najpierw wojnę skończyć. Było wiele grup, ale żadna nie chciała wyrządzić zła potencjałowi wojennemu. (...) Ale między nami były różnice: my nie chcieliśmy zamachu, tylko zakończenia wojny, według zasady: W nurcie rzeki nie zmienia się koni. [str. 125]
Kąkolewski nie oczekiwał od swoich rozmówców skruchy i pokajania się, bardziej - takie mam wrażenie - zależało mu na przyznaniu, że ich plany oraz liczba ofiar była porażająca. Nic takiego nie nastąpiło, choć dwóch panów pozwoliło sobie na drobną krytykę nazistowskich działań. Tak czy owak, czyta się te rozmowy z ogromnym zainteresowaniem, szczególnie wywaid z Hubertusem Strugholdem ("ojcem medycyny kosmicznej"), jako że samo odszukanie go przypomina historię rodem z powieści sensacyjnej.

W przygotowanie do rozmów Kąkolewski włożył niewątpliwie ogromnie dużo pracy, o czym świadczą m.in. przedrukowane kopie trudno dostępnych dokumentów. Na cud zakrawa, że książka w ogóle powstała - w czasach bez dostępu do internetu, telefonów komórkowych i paszportu w szufladzie. Niesamowite.


P.S. Dla zainteresowanych - książkę można nabyć w tej księgarni za jedyne 5 zl.

_______________________________________________________________

Krzysztof Kąkolewski "Co u pana słychać", Wyd. Zysk i S-ka, Poznań, 2010
_______________________________________________________________



czwartek, 19 stycznia 2012

Słowa kreują światy


Pod takim hasłem (Words create worlds) kilka lat temu reklamowała się księgarnia Anagram w Pradze. Nie wiem, co lepsze: pomysł czy wykonanie;).

Jak zwykle w takich sytuacjach pozostaję z pytaniem: czy kiedykolwiek w Polsce ktoś zdecyduje się na podobną kampanię reklamową.





poniedziałek, 16 stycznia 2012

CV doskonałe

Gdyby pani Wałęsa musiała starać się o pracę i napisać cv, świetnie by sobie z tym zadaniem poradziła. Sądząc po jej autobiografii, potrafi znakomicie uwypuklać swoje mocne strony, a ewentualne słabości przekuwać na zalety. Niewygodne tematy przemilcza lub zręcznie odwraca od nich uwagę czytelnika. Innymi słowy: Danuta Wałęsa potrafi się kreować. Na kobietę dzielną i odważną, a przy tym skromną i wielkoduszną. Co złego, to nie ona.


Nie wszystkim opowieściom daję wiarę (czy kobieta samotnie dbająca o gromadkę dzieci faktycznie mogła być spokojna podczas stanu wojennego?), niektóre fragmenty wydały mi się naiwne (np. te o kalarepkach), z kolei inne - mało eleganckie (uwagi o znajomych i politykach). Całkowicie zaskoczyły mnie natomiast opinie pani Wałęsy o znanych dostojnikach kościelnych. Stosunkowo mało miejsca poświęcono w książce okresowi prezydentury, autorka skupiła się na okresie wcześniejszym, co znakomicie wpisuje się w wizerunek zwykłej Polki zaznajomionej z ponurą rzeczywistością PRL-u.

Przyznaję, że książkę czytałam pobieżnie i gdyby nie była tematem kolejnej dyskusji w bibliotecznym DKK, raczej bym po nią nie sięgnęła. Dokładnie przeczytała ją za to moja rodzicielka, niemal rówieśnica p. Wałęsy, i wątpliwości co do przedstawionych faktów miała znacznie więcej. Abstrahując od kwestii wiarygodności, byłej prezydentowej trzeba przyznać, że życie miała niełatwe, choć ciekawe, a z powierzonych jej zadań wywiązała się znacznie lepiej niż widziałby to jej mąż.


_________________________________________________________________

Danuta Wałęsa "Marzenia i tajemnice", Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2011
_________________________________________________________________


czwartek, 12 stycznia 2012

Głębokie zanurzenie

Submarino - metoda tortur polegająca na przytrzymywaniu głowy człowieka pod wodą, dopóki nie zacznie tonąć.

U Bengtssona nikt nie torturuje głównych bohaterów, obaj podtapiają się samodzielnie, każdy na swój sposób. Nick poddaje się adrenalinie, jego brat - heroinie. Dorośli mężczyźni, a zachowują się jak dzieci - nieodpowiedzialnie, bez wyobraźni. Paradoksalnie to akurat w dzieciństwie odgrywali rolę dorosłych - opieka nad "dysfunkcyjną" matką i niemowlakiem nie należy wszak do obowiązków nastolatków. Zadanie chłopców przerosło i bez wątpienia odbiło się na ich dalszym życiu.


Nick tłumi w sobie wszelkie pozytywne uczucia uciekając w przemoc. Mimo to, sporadycznie i z oporem, ten szorstki mięśniak zdobywa się na zaskakujące gesty - zawsze wobec bezbronnych. Tak jakby opiekuńczość miał już na zawsze wpisaną w podświadomość, jak gdyby stanowiła karę albo przekleństwo. Inaczej jest z bratem Nicka (nigdy nie poznamy jego imienia), który intensywnie zabiega o bezpieczeństwo i dobrobyt kilkuletniego syna, nie zauważając przy tym swojego postępującego uzależnienia od narkotyków. Dwaj zdeterminowani straceńcy, w prostej linii dążący do autodestrukcji. A przecież Trzeba ogromnej siły woli, żeby samemu się utopić. Naprawdę ogromnej. [str. 376]

"Submarino" to jedna z najlepszych powieści, jakie ostatnio czytałam. Właściwie wciągnęłam ją jak narkoman swoją działkę czyli ciurkiem;). Spora w tym zasługa dobrze nakreślonych bohaterów oraz konstrukcji - całość podzielono na dwie odrębne opowieści braci, obie relacjonowane w czasie teraźniejszym. Opisywane wydarzenia są bardzo sugestywne, dają wrażenie oglądania filmu, a nie lektury książki. Swoją drogą ekranizacja już jest, podjął się jej Thomas Vinterberg. Póki co, zachęcam do przeczytania powieści;)

_________________________________________________________________________

Jonas T. Bengtsson "Submarino" tłum. Iwona Zimnicka, Wyd. Czarne, 2011, Wołowiec
_________________________________________________________________________



poniedziałek, 9 stycznia 2012

Od kuchni

Nie ma to jak niespodziewany prezent, na dodatek dopasowany do upodobań beneficjenta (dziękuję Ci, M.;). Kafka's Soup łączy w sobie trzy elementy, które sobie cenię: literaturę, kuchnię i humor. Ta mała książeczka to historia literatury światowej w 14 przepisach kulinarnych. Nie są to cytaty z utworów literackich tuzów, ale receptury napisane w stylu danego literata. I tak Raymond Chandler serwuje jagnięcinę w sosie koperkowym, Jane Austen - jaja w estragonie, Franz Kafka - zupę miso, Irvine Welsh - ciasto czekoladowe, a Marcel Proust - tiramisu. Marquez zaprasza na coq au vin, Steinbeck - na risotto grzybowe, Markiz de Sade - na kurczę z farszem, natomiast Virginia Woolf - na ciasto clafoutis Grand-Mere. Homer uraczy chętnych fenkatą, Graham Greene - kurczęciem po wietnamsku, a Jorge Luis Borges - solą a la dieppoise. Pozostają jeszcze grzanki z serem Harolda Pintera oraz tarta z cebulą a la Geoffreya Chaucera.


Książeczka jest bardzo dowcipna, do każdego z przepisów dołączono zdjęcie lub ilustrację. To nietypowe dzieło wydał kilka lat temu Prószyński i S-ka, niestety zupełnie mi wówczas umknęło. A szkoda, bo zabawa jest przednia, tak więc prezent okazał się ze wszech miar trafiony. Tymczasem Mark Crick stworzył już kolejny poradnik - Sartre's Sink czyli majsterkowanie z wielkimi literatami. Zapowiada się równie interesująco.

A że Polacy nie gęsi itd., można by pokusić się o polską wersję Zupy Kafki - niechby to była np. czarna polewka a la Mickiewcz. W literaturze polskiej występują tytuły z nazwami produktów spożywczych, zdarzały się też potrawy mające spore znaczenie dla przebiegu akcji danego utworu. Pomysły kulinarne do historii literatury polskiej będą mile widziane;)





_____________________________________________________

Mark Crick Kafka's Soup, Libri Publications Ltd, 2005
_____________________________________________________


piątek, 6 stycznia 2012

Trzej

Stanisław Barańczak

Trzej królowie

Przyjdą pewnie po Nowym Roku.
Jak zwykle, wcześnie rano.
Kleszczami dzwonka wyciągnięty za głowę z pościeli,
oszołomiony jak noworodek,
otworzysz drzwi. Błyśnie
gwiazda legitymacji.
Trzech. W jednym z nich rozpoznasz
z bezmyślnym zdumieniem (jaki ten świat
jest mały) swego kolegę z ławy szkolnej.
Od tamtych czasów prawie wcale się nie zmienił,
zapuścił tylko wąsy,
no, może przytył trochę.
Wejdą. Błyśnie złoto ich zegarków (jaki
ten świt jest szary), dym z ich papierosów
zasnuje pokój kadzidlaną wonią.
Brak mirry do kompletu - pomyślisz półprzytomnie,
wsuwając piętą pod tapczan książkę, której nie powinni znaleźć -
co to właściwie takiego ta mirra,
trzeba by kiedyś nareszcie
sprawdzić. Pan
pójdzie z nami. Pójdziesz
z nimi. Jaki ten śnieg jest biały.
Jaki ten fiat jest czarny.
Jaki ten świat był ogromny.



środa, 4 stycznia 2012

Lutowe spotkanie Klubu Czytelniczego oraz pytanie

Zima jak dotąd nie dopisuje, w ramach małej rekompensaty proponuję literacką podróż do mroźnej Skandynawii. Lekturą lutego będzie mini-powieść norweskiego pisarza Tarjei Vesaasa "Pałac lodowy" (1969). Wydawca o książce napisał następująco:

"Pałac lodowy" jest to poetycka baśń opowiedziana w sposób realistyczny, bez najmniejszej domieszki elementu literackiej fantastyki. Baśniowość książki wynika stąd, że autor ukazuje w niej świat widziany oczyma dziecka, jedenastoletniej dziewczynki, która po raz pierwszy przeżywa wielką, egzaltowaną przyjaźń i po raz pierwszy styka się ze śmiercią. Niewiele jest w całej literaturze światowej utworów poświęconych dziecku, które dorównałyby kunsztem artystycznym i wnikliwością psychologiczną dziełu Vesaasa.

Dla zachęty dodam, że książka ma zaledwie 132 strony, wersję elektroniczną można pobrać tu. Zainteresowanym mogę przesłać wolny od wirusów plik mailem.

Początek dyskusji: piątek 24 lutego 2012 r. Zapraszam serdecznie;)

***

Sprawa lektury marcowej

A teraz sprawa kolejnej lektury - w ubiegłym roku obiecywałam, że omówimy "Świniobicie" Magdy Szabo. Książka była wówczas jeszcze dostępna za niewielkie pieniądze, obecnie sytuacja nie wygląda już tak dobrze. Stąd moje pytanie do Klubowiczów: czy chętni na lekturę "Świniobicia" mają dostęp do książki? Jeśli nie, trzeba będzie zrezygnować z Szabo, jej powieści dla dorosłych są niestety prawie niedostępne. Będę wdzięczna za odzew.


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Dziewczyny - tak, autor - nie


W tej książce zabrakło mi pomysłu. Widać to już po okładce, na której wykorzystano zdjęcie z zupełnie innej publikacji tj. A Woman in Berlin wydanej przez Virago. Trudno mi uwierzyć, że w Polsce brakuje fotografii pasujących do "Dziewczyn wojennych". W środku nie jest lepiej - autor ograniczył się do przytoczenia opowieści jedenastu kobiet, urozmaicając je z rzadka akapitem streszczającym wydarzenia z życia narratorek. I tyle. Przyznam, że bardzo szybko historie zaczęły mi się zlewać w jedną: beztroska młodość przed wojną, konspiracja podczas okupacji, aresztowania, zagrożenia życia, śmierć bliskich osób, ukrywanie się po wojnie. Wyjątkiem była opowieść Jadwigi Piłsudskiej, co nie jest dziwne - podziałało nazwisko.


Żeby było jasne - zdecydowanie oddzielam pracę autora od opowieści jego rozmówczyń. Są one niezwykle cenne i bez wątpienia powinny ujrzeć światło dzienne. To relacje uczestniczek ważnych wydarzeń, a więc dokumenty nie do przecenienia. Miałam pecha, ponieważ książkę Modelskiego czytałam po znakomitych reportażach Swietłany Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" poruszających podobny temat. O ile te drugie były naprawdę wciągające (m. in. dlatego, że napisane przekrojowo), to "Dziewczyny wojenne" zaczęły mnie w pewnym momencie nużyć. A przecież tak nie powinno być, w końcu to część rodzimej historii czyli rzecz bliższa sercu. Mam odczucie, że autor w pewnym stopniu zaszkodził swoim bohaterkom, nonszalancko wrzucając ich życiorysy do jednego worka. Zasłużyły na znacznie lepsze potraktowanie, a na pewno na lepszą redakcję.

_______________________________________________________________

Łukasz Modelski "Dziewczyny wojenne", Wydawnictwo ZNAK, Kraków, 2011
_______________________________________________________________