poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Aleksijewicz w teatrze

Dwadzieścia siedem lat temu łykałam płyn Lugola i miałam nakaz siedzenia w domu. Z radia i telewizji płynęły ogólnikowe komunikaty o wybuchu reaktora w Czarnobylu, dorośli rozmawiali przyciszonym głosem. Dawało się wyczuć niepokój i konsternację, wszyscy chcieli wiedzieć, jakie skutki katastrofa będzie miała dla Polski i jakie środki zaradcze zastosować.


I wtedy, i później, pośród ogólnikowych informacji o napromieniowaniu, skażeniu terenu i ofiarach śmiertelnych, nie mówiło się o tragedii, jaka dotknęła samych mieszkańców Czarnobyla i okolicy. Tak jakby oprócz elektrowni nie było tam nic, ani nikogo. Po latach relacje świadków zebrała Swietłana Aleksijewicz i zamieściła w zbiorze „Czarnobylska modlitwa”, który Joannie Szczepkowskiej posłużył za kanwę spektaklu o tym samym tytule.


Z kilkudziesięciu historii wybrała kilkanaście, tworząc chwilami koślawą, ale przejmującą kronikę wydarzeń. W opowieściach zwykłych ludzi, żołnierzy, lekarki i naukowców słychać żal i rozgoryczenie, daje o sobie znać poczucie osamotnienia i bezradności, jednak na pierwszy plan wysuwa się chęć życia. Bolesne historie opowiada się tu na zgliszczach przy akompaniamencie czastuszek, dowcipów i wódki rozlewanej do szklanek. Bo żyć jakoś trzeba, mimo wszystko.


Porusza opowieść młodej wdowy (Natalia Rybicka) po mężu ratowniku (Marcin Januszkiewicz), porusza rozpacz ojca (Mateusz Lewandowski) siedmioletniej dziewczynki. Zupełnie inna jest postawa prostolinijnej babiny ze wsi (rewelacyjna Elżbieta Piwek), jeszcze inna – rozgorączkowanego działacza partyjnego (równie znakomity Krzysztof Stroiński) snującego teorie spiskowe. Nie sposób zapomnieć bezsilności i desperacji naukowca (świetny Wojciech Żołądkowicz), który próbuje przeciwdziałać skutkom katastrofy, a spotyka się z całkowitym lekceważeniem władz i zagrożonych ludzi.


Trzeba przyznać, że Szczepkowskiej udało się dość zgrabnie zaadaptować książkę Aleksijewicz na potrzeby teatru i pokazać coś więcej niż chwytający za gardło ludzki dramat. Na dobry efekt złożyły się role aktorów, pomogły niesamowite śpiewy oraz wyświetlane w tle zdjęcia. I choć spektakl daleki jest od ideału, ze względu na temat i wymowę warto go obejrzeć.



***************************************************************************************
"Czarnobylska modlitwa" na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz
Teatr Studio w Warszawie w koprodukcji z Instytutem Reportażu

przekład: Jerzy Czech
reżyseria i adaptacja: Joanna Szczepkowska
scenografia i kostiumy: Marta Zając
występują: Agata Góral, Elżbieta Piwek, Natalia Rybicka, Joanna Szczepkowska, Monika Świtaj, Marcin Januszkiewicz, Mateusz Lewandowski, Krzysztof Stroiński, Krzysztof Strużycki, Wojciech Żołądkowicz

Premiera: 8 marca 2013 r.

Zamieszczone zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Studio

piątek, 26 kwietnia 2013

Pamuk i jego Muzeum Niewinności

Potem zacząłem się zastanawiać, jak komuś, kto nie zna Stambułu, ani Nişantaşı czy Çukurcumy, wyjaśni to, co czułem do Füsun. Wyobrażałem sobie siebie jako kogoś, kto wyjechał do dalekich krajów i spędził tam długie lata, żył wśród tubylców na Nowej Zelandii i obserwując ich zwyczaje, pracę, wypoczynek, rozrywki (także rozmowy podczas oglądania telewizji), zakochał się w miejscowej dziewczynie. Moje obserwacje i miłość zlały się w jedno. Jedynie eksponując na wystawie, zupełnie jak antropolog, zebrane obiekty, naczynia kuchenne, ozdoby, stroje, fotografie, byłem w stanie nadać sens przeżytym latom.
Orhan Pamuk "Muzeum niewinności", Wyd. Literackie, Kraków 2010, s. 694



To słowa głównego Kemala Besmaci, głównego bohatera „Muzeum Niewinności” Orhana Pamuka. Wydana w 2008 r. powieść opowiada dzieje nieszczęśliwej miłości: młodzieniec z bogatej rodziny, w przededniu zaręczyn, zakochuje się w dziewczynie z niższej sfery. Para spotyka się potajemnie w mieszkaniu służącym za skład niepotrzebnych rzeczy, które po zniknięciu Füsun staje się magazynem przedmiotów związanych z jej osobą. Mania kolekcjonerska Kemala z upływem czasu nie słabnie, trwa aż do jego śmierci. Mężczyzna staje się poniekąd kustoszem tego specyficznego muzeum w Kamienicy Zmiłowanie.



Od roku muzeum istnieje również w rzeczywistości. Pamuk zabiegał o jego powstanie od końca lat 90-tych, kiedy to wpadł na pomysł powieści przypominającej katalog wystawy. I książka, i muzeum miały zaistnieć równocześnie, niestety adaptacja XIX-wiecznej kamienicy znajdującej się w stambulskiej dzielnicy Çukurcuma zajęła więcej czasu niż pisarz zakładał. Jako architekt z wykształcenia, Pamuk osobiście doglądał prac, a wcześniej przez lata na pchlich targach i w antykwariatach wyszukiwał przedmioty, które mogłyby udokumentować dzieje miłości książkowych bohaterów.



Ponad tysiąc zgromadzonych eksponatów ułożono w kolejności, w jakiej pojawiają się w „Muzeum Niewinności”. Na początek kolczyk Füsun z motylem (motyw stał się symbolem muzeum), sukienka w kwiaty, łóżko kochanków, 4.123 niedopałki papierosów, dziesiątki kluczy, opakowania po perfumach i lekarstwach oraz wiele, wiele innych przedmiotów. Niektóre gabloty przedstawiają zdarzenia, czy też raczej wyobrażenia na ich temat: pocałunki, łzy Füsun, pusty dom. Na niewielkiej powierzchni wąskiej, buraczkowej kamienicy udało się zmieścić 83 eksponaty odpowiadające liczbie rozdziałów w książce.



Miejsce ma niezwykły urok, co pokazują m.in. te zdjęcia. Zwiedzających podobno sporo, zwłaszcza tych porównujących zawartość gablot z treścią książki. Gdyby ktoś chciał odwiedzić muzeum, bilet wstępu znajduje się na 728 stronie polskiego wydania powieści i wygląda następująco:


Miłego zwiedzania.;)


Źródła zdjęć:
http://istanbulbeatblog.com/702/museum-of-innocence/
http://www.bugunbugece.com/oku-bak/yazi/muze-ve-yeri

wtorek, 23 kwietnia 2013

Polonez na polu minowym

Wszyscy z zupy, cały naród. Życiorysy jak przypalona zupa, pejzaż jak zupa rozlana. Polak bez zupy to jakiś taki małopolski. Polska powinna mieć dymiący talerz zupy w herbie, a nie jakiegoś orła, który z tymi rozcapierzonymi szponami wygląda tak, jakby go ktoś na chwilę do prądu podłączył. (s. 71)

Nie wszyscy rozmówcy Doroty Wodeckiej mają równie brawurowe skojarzenia z polskością, co cytowany powyżej Janusz Rudnicki, niemniej są one bardzo różne. Ile osób, tyle wyobrażeń na temat Polski i patriotyzmu, wszystkie w zasadzie do przyjęcia. Dziennikarka krąży wokół ważnych, żeby nie powiedzieć – fundamentalnych - zagadnień, na szczęście nie tylko.


Literaci opowiadają także o swojej twórczości i życiu, czasami chyba więcej niż by tego chcieli. I tak Bator tłumaczy się z pisania w kimonie, Krall z wyrzucania rękopisów i umieszczania cudzych przedmiotów swoich książkach, Twardoch z nieczytania kolegów po fachu. Stasiuk zachwyca się Licheniem, Rylski analizuje Jarosława Kaczyńskiego, z kolei Piątek dowodzi, że jest świetny w sprzedawaniu ludziom kitu. Jest jeszcze Varga ze swoim trupem w szafie w postaci psiej urny. I wiele, wiele innych interesujących wątków.

Z rozmowami Wodeckiej jest tak, że nawet jeśli czytało się dziesiątki innych wywiadów z wyżej wymienionymi, zawsze można usłyszeć coś nowego. Piszę "usłyszeć", ponieważ lektura "Poloneza..." daje złudzenie przysłuchiwania się prawdziwej, żywej rozmowie. Na tyle ważnej, że z powodzeniem może stanowić świadectwo epoki i na tyle frapującej, że chce się do niej wracać.

_______________________________________________________________

Dorota Wodecka „Polonez na polu minowym”, Wyd. Agora, Warszawa, 2013
_______________________________________________________________

piątek, 19 kwietnia 2013

Klub Czytelniczy (odc. 28) - Nie tylko pomarańcze

Pod koniec moja matka odwiedzała mnie dość często, ale był to akurat bardzo gorący czas w kościele. Planowali kampanię bożonarodzeniową. Kiedy nie mogła przyjść sama, wysyłała ojca, zwykle z listem i paroma pomarańczami.
„Jedyny owoc”, zawsze powtarzała.
Sałatka owocowa, ciasto owocowe, koktajl owocowy, owocowy poncz. Diabelski owoc, owoc namiętności, zgniły owoc, niedzielny deser owocowy.
Tylko pomarańcze, to jedyny owoc.
[s. 41]


Pytania na dziś:

1. Jakie są Wasze wrażenia z lektury?

2. Z czego wynikają kłopoty małej Jeanette w szkole?

3. Co główna bohaterka zawdzięcza matce?

4. Autorka wykorzystała w fabule baśnie i legendy. Co wnoszą do historii? Podobał Wam się ten zabieg?

5. W finale matka głównej bohaterki stwierdza, że ostatecznie na świecie istnieją nie tylko pomarańcze (s. 185). Czy jej poglądy uległy zmianie? Jeśli tak, w jakim stopniu?

6. Jakie miejsce zajmują w powieści mężczyźni?

7. Wasze pytania



Zapraszam do dyskusji.


środa, 17 kwietnia 2013

Takie tam

Krótki film o przyszłości papieru - może nie wszyscy jeszcze widzieli.;)



Dzieło agencji reklamowej Leo Burnett.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Dokuczliwe małe lisy

„Małe lisy” Bargielskiej są jak niespokojna noc, podczas której śni się dużo i dziwnie. Sny są krótkie, niespodziewanie urywają się, ustępują miejsca nowym wątkom, by za jakiś czas powrócić. Epizody układają się w dziwaczną całość, która stopniowo zaczyna niepokoić i uwierać. Człowiek przewraca się z boku na bok, jest coraz bardziej zmęczony i mając dość tego osobliwego ciągu zdarzeń, chce się już tylko obudzić. Więc się budzi i z ulgą rozpoczyna nowy dzień, nawet jeśli jest to środek nocy.


Tak z grubsza wyglądała moja przygoda z nową powieścią (?) Bargielskiej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka tak bardzo mnie znużyła, a bohaterowie tak mało obeszli. Być może po 70-tej stronie nastąpił przełom i coś zmieniło się na lepsze, niestety nie dane było mi się o tym przekonać. Zabrakło sił i ochoty, żeby dłużej brnąć w fantasmagorie bohaterek z warszawskiego osiedla. Nie przekonał ani niby ironiczny język, ani - tym bardziej – rwana narracja. O ile „Obsoletki” wydały mi się nowatorskie i ważne ze względu na temat, „Małe lisy” stanowią duży krok wstecz w twórczości pisarki.

____________________________________________________

Justyna Bargielska „Małe lisy”, Wyd. Czarne, Wołowiec, 2013
____________________________________________________


czwartek, 11 kwietnia 2013

Śpij aniele mój

Lech Janerka to był zawsze ktoś. Z Klausem Mitffochem czy solo, zawsze wyróżniał się z popowo-rockowej papki. Jego piosenki na długo, czasem w sposób nieznośny, zapadały w pamięć. „Konstytucje” zawsze wprawiały mnie i moich kolegów w dobry nastrój, „Lola” skłaniała do wygłupów, a „Jezu, jak się cieszę” – wskutek częstego prezentowania wariackiego teledysku w telewizji – irytowało. Były i takie, od których przechodziły ciarki po plecach: „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” czy „Strzeż się tych miejsc”.


Z tych właśnie powodów zbiór „Śpij aniele śpij / Bez kolacji” ma dla mnie przede wszystkim wartość sentymentalną. I dopiero teraz, widząc teksty Janerki czarno na białym, dociera do mnie, że można o nich myśleć w kategorii poezji. Mało przyjemnej w odbiorze, bo niepokojącej i drażniącej, ale robiącej duże wrażenie – być może za sprawą niebagatelnych skojarzeń, hasłowego ujęcia tematu, a może za sprawą mrocznego klimatu. Poczucie zagrożenia, walka i zniewolenie to stałe elementy w piosenkach Janerki i nawet te o miłości nie dają ukojenia. Jest tak, jakby autor był w stanie permanentnej wojny – jeśli nie z systemem, to z bliżej nieokreślonym wrogiem. Tylko mały, prywatny azyl pozwala na rzadkie chwile wytchnienia.

To był niezły pomysł wydać teksty Janerki w formie książkowej. Chętnie widziałabym ich więcej, ale liczba 33 została wybrana nie bez powodu – tyle obrotów na minutę miały kiedyś płyty analogowe. Całość starannie wydano, co jest już znakiem rozpoznawczym publikacji Biura Literackiego. Okładka ze zdjęciem autorstwa Filipa Zawady – prima sort!;)


P.S. W piątek 19 kwietnia 2013 r. Lech Janerka wystąpi na koncercie we wrocławskim Imparcie w ramach 18. edycji Europejskiego Portu Literackiego.


________________________________________________________________

Lech Janerka „Śpij aniele mój / bez kolacji”, Biuro Literackie, Wrocław, 2013
________________________________________________________________


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Przy stole z Jeanette Winterson

Na dole zadzwonił telefon. Chciałam jeszcze pospać, ale telefon uparcie dzwonił. Był to Joe. Panikował. Czy przyjdę przygotować stypę, ugotować posiłek i podać go do stołu? On musi prowadzić karawan i doglądać trumny. Kobieta spadła ze skutera, kiedy wracali do domu z filmu z Gary Cooperem. Niczego sobie nie połamała, ale przez kilka dni musi pozostać w łóżku. Ledwo co udało się jej skończyć wieniec. Próbowałam wytłumaczyć Joemu, co się stanie, jeśli pojawię się na pogrzebie.
- W porządku – powiedział – nie będę za nimi tęsknił, następnym razem mogą sobie iść do tego ponuraka Alfa.
Alf prowadził zupełnie inny rodzaj zakładu, w którym oferował kompletne pogrzeby po stałych cenach. „Jak jakaś chińska knajpa z żarciem na wynos”, drwił Joe.
Zgodziłam się więc, zabrałam jakieś ciuchy do przebrania i poszłam przygotowywać zrazy z indyka na dwadzieścia osób.

 

Trzymałam się z dala od ich oczu dopóty, dopóki nie wyruszył kondukt, a potem pospieszyłam nakryć do stołu. Wymyśliłam, że mogę rozstawić koktajl z krewetek, a kiedy każdy dostanie talerz indyka, sami mogą nałożyć sobie warzywa. Czterdzieści pięć minut później byli z powrotem, więc wybiegłam z gorącymi wazami pełnymi dymiących warzyw i porozstawiałam je na stole. Joe mógł teraz wydawać talerze i była szansa, że nam się uda. Wszystko szło dobrze aż do lodów. Porcje stały przygotowane na tacy; Joe obiecał je roznieść, potem poprosić wszystkich, by odeszli od stołu i przeszli do salonu na kawę i ciastka, żebym mogła posprzątać. Nagle wikary z cmentarza wstał i kiwnął na Joego, by podszedł do drzwi. Zdjęty przerażeniem Joe rozejrzał się, po czym podszedł do mnie, kiedy wyglądałam sobie przez kuchenne okno.
- Będziesz musiała podać lody. Chce ze mną porozmawiać.
- Ale Joe… - Byłam przerażona, lecz już go nie było.
Wzięłam pierwszą tacę i starałam się nadać mojej twarzy odmieniony wygląd.
- Waniliowe? – spytałam panią White i z hukiem postawiłam je przed nią.
- Waniliowe, pastorze? - spytała, rozlewając odrobinę.
- Waniliowe, May? Waniliowe, Alice? – Waniliowo przedefilowałam wzdłuż stołu, aż w końcu dotarłam do mojej matki. Wpatrywała się we mnie z lekko otwartymi ustami.
- Ty? – I perły na jej szyi zadrżały.
- Ja. Waniliowe?
Krewni Elsie z Morecambe pomyśleli, że zwariowaliśmy. Pastor wstał.

Jeanette Winterson "Nie tylko pomarańcze", tłum. Waldemar Łyś, Rebis Poznań, 1997 s. 168-169
 
źródło zdjęcia


Koktajl z krewetek


Składniki: 250 g mrożonych krewetek koktajlowych, 100 g majonezu, 100 g śmietany kremówki, 2 łyżki keczupu, 50 ml białego wytrawnego wina, 2-3 ząbki czosnku, słodka papryka, sól, pieprz, ewentualnie: 1 łyżka soku z cytryny.


Przygotowanie: Na patelni zagotowujemy wodę pół na pół zmieszaną z winem. Solimy, pieprzymy i wrzucamy krewetki. Gotujemy 3-5 minut (płyn powinien w tym czasie odparować). Przygotowujemy sos: mieszamy śmietanę, majonez, keczup, sok z cytryny. Doprawiamy papryką, solą i pieprzem. Wrzucamy do sosu krewetki i całość podajemy w pucharkach koktajlowych, udekorowanych wybranymi dodatkami. Gotowe.;)

piątek, 5 kwietnia 2013

Majowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami lekturą majową będzie „Poczucie kresu” Juliana Barnesa. Jak pisze polski wydawca, to książka o kwestiach najważniejszych: o przyjaźni, miłości, poczuciu winy i śmierci. W 2011 r. powieść uhonorowano nagrodą Bookera.


Początek dyskusji w piątek 17 maja 2013 r.

Zapraszam do wspólnej lektury i rozmowy.



wtorek, 2 kwietnia 2013

Trafny wybór?

Joanne K. Rowling w książce dla dorosłych nie pozostawia złudzeń: dzieje się źle. Jeśli nie w całym państwie brytyjskim, to w fikcyjnym Pagford na pewno. Ilość nieprawidłowości i patologii przypadających na to prowincjonalne miasteczko jest tak duża, że bez problemu dałoby się stworzyć katalog problemów społecznych z początku XXI wieku.


Czytając „Trafny wybór” można odnieść wrażenie, że śmierć radnego spowodowała nie tylko tymczasowy wakat, ale rozbudziła liczne upiory chowające się w domostwach Pagford. I tak na światło dzienne zaczynają wychodzić kradzieże, przemoc w rodzinie, handel narkotykami i zdrady małżeńskie. Uzależnienia, zaburzenia psychiczne, seks wśród nieletnich czy nękanie w szkole to tylko pomniejsze zmory z rejestru bolączek angielskiego miasteczka, a jest ich znacznie więcej.

Nie sposób odmówić autorce celności spostrzeżeń i dużej umiejętności ich przedstawiania. Sposób, w jaki dokonuje przeglądu społeczeństwa z uwzględnieniem różnych jego grup, imponuje. Równie dobrze opisuje przepychanki dorosłych, co frustracje nastolatków. Z podobnym znawstwem portretuje rodziny o wysokim statusie majątkowym, jak i te z marginesu społecznego. To naprawdę świetnie się czyta.

Opamiętanie po lekturze przychodzi za jakiś czas. Widoczne staje się, że przy całej bystrości i lekkości pióra Rowling ma do zaoferowania niewiele więcej niż zdeformowany obraz angielskiej prowincji. Zdeformowany, bo nienaturalnie zepsuty i niepozostawiający cienia nadziei. Nawet gdyby chcieć uznać „Trafny wybór” za pesymistyczną wizję społeczeństwa, całość trąci przerysowaniem. Gdyby jednak świat wyglądał tak, jakim widzi go Rowling, książka pozostanie tylko sprawnie napisaną powieścią obyczajową.

________________________________________________________________

J. K. Rowling „Trafny wybór”, przekł. Anna Gralak, Wyd. Znak, Kraków, 2012
________________________________________________________________