wtorek, 21 maja 2013

Chodź, opowiem ci bajeczkę

Baśń (inaczej: bajka magiczna) - utwór narracyjny, którego fabuła, zdarzenia, postacie są rodem z krainy wyobraźni; przekazujący czytelnikowi ważne myśli, pouczenia, przesłania. Przedstawia cudowne zjawiska, w których autor umieścił piękno i marzenia człowieka o świecie dobrym, pięknym i pełnym prawdy.

Powyższa definicja doskonale pasuje do książki Kathryn Stockett opisującej los kilku czarnych służących z Mississippi. Jest to powieść obyczajowa osadzona w konkretnym miejscu (Jackson) i w konkretnych czasach (lata 1963-1964), niemniej nagromadzenie niesamowitych postaci i zrządzeń losu każe mi traktować „Służące” właśnie jako utwór o charakterze baśniowym. Żeby nie być gołosłownym: u Stockett mamy pozytywne bohaterki (tytułowe służące) toczące nierówną walkę ze złymi mocami (białe chlebodawczynie), których ucieleśnieniem jest zła czarownica (panienka Hilly). Uciśnionym pomaga dobra wróżka (Skeeter) i po pokonaniu licznych przeciwności losu dobro i sprawiedliwość mogą wreszcie zatriumfować.


Być może to wszystko by mi nie przeszkadzało, gdyby autorka wykazała się większym polotem. Niestety najwyraźniej uparła się oddać hołd swojej czarnej niani z dzieciństwa i milionom innych służących, często źle traktowanych przez białych pracodawców. Jej bohaterki są uczciwe, pracowite i pobożne, w pokorze znoszą swój ciężki los. Jeśli postępują źle (co zdarza się niezmiernie rzadko), powodowane są wyłącznie poczuciem krzywdy ze strony białych. A białe panie (panowie prawie nie występują w świecie Stockett) są skuteczniejsze od Ku-Klux-Klanu, jako że potrafią zniszczyć człowieka bez użycia przemocy. Na dodatek są złośliwe, głupie i perfidne.

Oprócz jednowymiarowych postaci autorka z upodobaniem powiela stereotypy. Jeśli w powieści pojawia się czarny mężczyzna, to nadużywa alkoholu i bije żonę. Jeśli jest bohaterem pozytywnym, szybko ginie śmiercią tragiczną lub okazuje się księdzem. Czarne kobiety świetnie gotują, a dzięki zaradności z gospodarstwem radzą sobie lepiej niż ich wykształcone panie. Te z kolei to zarozumiałe damulki, którym zależy jedynie na założeniu rodziny i dostatnim życiu. Wyrywająca się z tego szablonu Skeeter wpada z kolei w inny schemat: oto zakompleksiona panna z prowincji przeradza się pewną siebie kobietę, a dzięki inteligencji i niezłomnemu charakterowi zaczyna robić karierę w wielkim świecie.


Jak przystało na baśń, w „Służących” nie mogło obejść się bez cudów. Czarne pracownice przełamują strach i z narażeniem życia pracują nad książką białej panienki. Książka naturalnie robi zawrotną furorę wśród białych Amerykanek, nie tylko tych ze stanu Mississippi. Bulwersujący i głęboko niesmaczny akt upokorzonej służącej uchodzi jej na sucho, ta sama postać staje się aniołem stróżem i powiernicą białej bidulki. Jednym z bardziej spektakularnych cudów w powieści jest gwałtowna poprawa zdrowia chorej umierającej na raka.

W książce Stockett nie ma miejsca na złożone postaci i dylematy, które zmusiłyby czytelnika do refleksji, a tym bardziej do zajęcia stanowiska. Wszystko jest wyłożone jasno i dobitnie, a gdyby ktoś nie zrozumiał przekazu powieści, został on dwukrotnie objawiony w finale (bez względu na kolor skóry jesteśmy tylko dwiema istotami ludzkimi). „Służące” to typ literatury operującej tanimi chwytami, jawnie grającej na emocjach czytelnika. O ile lektura sprawia przyjemność i działa kojąco, to temat ważny i rzadko poruszany potraktowany został w sposób niezwykle uproszczony i infantylny. Czyli zupełnie jak w bajce dla dzieci.

__________________________________________

Kathryn Stockett ‘The Help’, Penguin Books, 2010
__________________________________________

60 komentarzy:

  1. widzę, że tym razem instynkt mnie nie zawiódł! jakoś mnie nie ciągnęło do tej książki, szczególnie, że koleżanka mi mówiła, że przeczytała, ale... co drugą stronę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na etapie zapowiedzi w USA, byłam zaintrygowana i kupiłam sobie książkę. Potem im więcej o niej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że Amerykanom nie można wierzyć.;( Przeczytałam dopiero na spotkanie DKK.;)

      Usuń
  2. To może skoro rozgrzałaś się na jedniowymiarowych i tendencyjnych bajkach dla dorosych, to pora na jakiegoś JIK-a?
    Ja wspominam "Służące" jako książkę nie do końca dla mnie, choć tuż po lekturze miałam chyba nieco lepsze odczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się rozgrzałam, że muszę ochłonąć.;) Książka Stockett rozsierdziła mnie wręcz, nie lubię, kiedy autor zmusza mnie do współczucia postaci. Ot, literacki szantaż emocjonalny, który nie tylko w tym przypadku świetnie przekłada się na popularność utworu.

      Usuń
  3. O, a ja się nad tym zastanawiałem nawet, bo i Przeminęło z wiatrem lubię, i Fannie Flagg lubię. Ton zachwytów był podejrzanie jednogłośny, no ale przecież i to się zdarza w wypadku Dzieła, czyż nie? :) To może w zamian sobie powtórzę Smażone zielone pomidory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A za co lubisz Przeminęło..."?
      Flagg znam tylko z filmu - też wzruszający, ale mile go wspominam. Chyba powinnam jako antidotum poczytać Faulknera, na lukrowane historyjki nie ma co u niego liczyć.;)

      Usuń
    2. Za tło nakreślone z rozmachem, no bo przecież nie za Scarlett, chociaż jej też nic nie brakuje:)

      Usuń
    3. Za samo "Pomyślę o tym jutro" książka/autorka ma u mnie plus.;) Czytałam tak dawno temu, że tła nie bardzo pamiętam. Ale postać Scarlett faktycznie nieźle pomyślana.

      Usuń
    4. Zwl, to jest moim zdaniem dokładnie ta sama półka co Fannie. Aczkolwiek ja nie czytałam Smażonych.

      Usuń
    5. Podejrzewałem, że to może być ta sama półka, ale zachwyty ogólne wskazywały, że to Wielka Amerykańska Powieść z Południa:PP

      Ania: nie wiem, na ile autorka przedstawiła tło tendencyjnie, ale byłem w dużym szoku, bo jednak wizja jest dość czarno-biała, Północ dobra, Południe złe.

      Usuń
    6. Znaczy wizja potoczna jest czarno-biała, a nie wizja w Przeminęło z wiatrem.

      Usuń
    7. Właśnie na te zachwyty dałam się nabrać.;(
      Czyli Mitchell poszła trochę pod prąd?

      Usuń
    8. Nie wiem, czy pod prąd, musiałbym pewnie sprawdzić jak tam naprawdę było. Ale na pewno pisała z punktu widzenia Południowców, nie słyszałem, żeby ktoś realia historyczne podważał. Wersja zaś popularna - jak u Barnesa - napisana jest z punktu widzenia zwycięzców. Nasz obraz niewolnictwa na Południu tez ukształtowała agitka pani Beecher-Stove, która ponoć niewiele miała wspólnego z rzeczywistością.

      Usuń
    9. Ciśnienie spada, bo się plączę w zeznaniach. Tak, poszła pod prąd wersji zwycięzców, rzecz jasna. Natomiast należałoby sprawdzić, czy aby nie przegięła w drugą stronę. Reszta bez zmian:P

      Usuń
    10. Czyli można mieć nadzieję, że oddała prawdę. Przynajmniej taką, jaką ją widziała.;)
      Co do Stockett, to wiem, że np. jakieś historyczne stowarzyszenie zarzucało jej nierzetelność. Z grubsza: praca czarnych była b. trudna ze względu na niskie płace, trudne stosunki z białymi pracodawcami, nagminne złe traktowanie czarnych. Gwałty i pobicia były na porządku dziennym, do tego dochodził całkowity brak bezpieczeństwa czarnych.

      Usuń
    11. Nie o powieść historyczną zapewne Stockett szło:) Mam jeszcze do powtórki Korzenie Haleya, tam też obraz Południa, o ile pamiętam, w mocno ciemnych barwach. Jak już mam czytać baśnie, to Flagg jest bezkonkurencyjna i przynajmniej dowcipna.

      Usuń
    12. Właśnie w tym sęk, że autorka starała się oddać tło historyczne, żeby pokazać żmudną drogę czarnych Amerykanów do uzyskania pełnych praw. Mówi się o Lutrze, o zabójstwie Kennedy'ego, o słynnym marszu, o zabójstwie znanego działacza. Inna rzecz, że i tu ponoć autorka popełniła błędy. Wiem też, że pojawiły się głosy Afroamerykanów, którzy byli zbulwersowani stereotypami.
      Wydaje mi się, że b. dobrą rzeczą może być "Znany świat" Jonesa. Dla mnie to była nowość, że czarni bywali niewolnikami czarnych na terytorium USA.

      Usuń
    13. Aha, w Stockett jest jedna zabawna postać - Minny. Taki typ wyszczekanej, puszystej kobitki, co to w wielu filmach made in the USA występuje.

      Usuń
    14. O Jonesie pierwsze słyszę, poszukam. A jedna zabawna postać to mało jak na moje potrzeby. Ma być ciepło i krzepiąco oraz smacznie, żeby co chwila jedli:)

      Usuń
    15. Jones za tę książkę otrzymał kilka lat temu Pulitzera, u nas mało znana rzecz.
      Zapewniam Cię, że Twoje serce będzie pokrzepione po lekturze "Służących". O jedzeniu też kilka fragmentów się znajdzie, choć nic nadzwyczajnego, z grubsza potrawy podobne do tych z KFC.

      Usuń
    16. Coś podejrzanie intensywnie agitujesz za tymi Służącymi:) Jak z KFC, to nie chcę:P

      Usuń
    17. Zaraz: agitujesz. Akurat tyle dobrego (?) mogę o tej powieści powiedzieć.;)

      Usuń
    18. Jednak wielu osobom wystarczy.;)

      Usuń
  4. ojojojo, aleś ostra dla autorki. Ja widziałam film i bardzo mi się podobał, a książkę koniecznie chcę przeczytać, już jest zamówiona w bibliotece, ale czekam już drugi miesiąc, bo takie ma wzięcie! Poczytam i podyskutujemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, wydawało mi się, że notka jest wstrzemięźliwa.;)
      Film wydał mi się jeszcze bardziej lukrowany. Przyznaję, od czasu do czasu zdarza mi się obejrzeć takie ckliwe historyjki, ale oprócz ew. poprawy humory niewiele wnoszą. Warto było go obejrzeć dla Jessici Chastain (Celia), która zagrała tu tak odmienną rolę w porównaniu tą we "Wrogu numer jeden".

      Usuń
  5. Ależ surowo oceniłaś tę książkę :) Ja czytałam ją dosyć dawno temu i niezbyt dobrze pamiętam. Do połowy czytałam z przyjemnością, ale gdy pojawił się wątek książki panienki Skeeter, "Służące" zaczęły mnie nużyć. Powieść na pewno nie jest arcydziełem, niektóre blogerki przesadzają z zachwytami.
    A jak Ci się podobała stylizacja językowa? Narratorki wypowiadały się w dosyć zabawny sposób :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowo, bo nie lubię, kiedy autor zmusza mnie do użalania się nad bohaterami. Tu nawet wady są do polubienia, bo przecież pyskata Minny jest zabawna, prawda?;(
      Zanim zaczęłam czytać (w oryginale) naczytałam się narzekania Amerykanów, że autorka nie ma zielonego pojęcia o dialekcie z Mississippi: ani o tym używanym przez białych, ani tym bardziej tym używanym przez czarnych. Zauważałam różnice, ale nie przywiązywałam do nich większej wagi wobec takich zarzutów.;)
      Zastanawia mnie natomiast, czy autorka zdawała sobie sprawę, że jej dobra wróżka czyli Skeeter popełniła plagiat i w sumie wykorzystała bidne kobity, żeby w chwili największego szumu (i zagrożenia) podwinąć ogon i ewakuować się do Chicago.

      Usuń
  6. film był jak dla mnie niesamowity, pozostał do dziś w pamięci i jestem pod wrażeniem tej opowieści... ale książki jeszcze w ręku nie miałam niestety
    www.strefaksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, że film może się podobać, bo ogląda się go z przyjemnością. Przyjemność odbioru nie zawsze jest jednak równoznaczna z wysokim poziomem utworu.;(

      Usuń
  7. Ja mam bardzo miłe wspomnienie z Służącymi. Czytałam je na wakacjach w Hiszpanii. Targać jej nie musiałam, bo stała sobie spokojnie na półce u naszych znajomych, u których mieszkaliśmy. Czujesz? pierwsze dni pobytu, taras, yerba mate, perspektywa dwóch szczęśliwych tygodni. Czego chcieć więcej? To takie właśnie letnie czytadło, które wciągnęłam w trzy nasiadówki. To, że czytało się ją szybko miało dla mnie ogromne znaczenie, bo na tej samej półce stał jeszcze Varga i jego "Nagrobek z lastryko", które bardzo chciałam przeczytać. Wiedziałam, że stacjonarni jesteśmy tylko pierwszy tydzień i że muszę czytać sprawnie, bo w następnym to już szanse na czytanie żadne. Być może jestem niezbyt obiektywna, może w innych okolicznościach przyrody nie miałabym aż tak pozytywnego stosunku do powieści Stockett. Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Film widziałam już potem i było to bardzo miłe doświadczenie dla oka (te kolory, kiecki), bardzo szybko jednak film uleciał z mej pamięci. Krótko mówiąc szału nie ma:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Okoliczności przyrody" na pewno wpływają na odbiór lektury.;) Naturalnie to czytadło, które przyjemnie się czyta, a nie żadna wielka literatura. I dlatego dziwię się tym wszystkim pochlebnym recenzjom, które wychwalają "Służące" pod niebiosa.
      Film jest przyjemny w odbiorze, choć w stosunku do książki uboższy. Ale rozumiem pociąg do mody z tamtego okresu.;)

      Usuń
  8. Tym razem ja przemknęłam wzrokiem, bo książkę zdecydowanie mam w planach, ale widzę, że ogólnie nie jest dobrze. Jeśli czytałaś po angielsku, jak wrażenia językowe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię ckliwych opowiastek z tezą, stąd moje złośliwości. Tego rodzaju literatura chwyta za serce i m.in. z tego powodu jest na ogół dobrze przyjmowana.
      Wrażenia pozytywne, ale do dialektów nie przywiązywałam się, bo wg Amerykanów autorka i tu dała plamę. Zresztą i tak żadnym specem tu nie jestem.;)

      Usuń
  9. Z góry upraszam o wybaczenie, ale mi się podobało. Choć oczywiste, że to nie arcydzieło.
    Czytałam na tyle dawno (1,5 roku temu?), że nie umiem polemizować z Twoją argumentacją, choć zarazem nie mam też wrażenia, aby nie była trafna:P W każdym razie ja wchłonęłam w tempie błyskawicznym (coś mi świta, że w jedną wieczoronoc), nie miałam wrażenia lukrowatości (życie doprawdy pisuje czasem ckliwe i sentymentalne scenariusze, które przelane na papier śmierdzą kiczem), zgrzytało mi tłumaczenie i więcej grzechów nie pamiętam.
    Jeden plus jednak był na pewno: wreszcie przeczytałam "Zabić drozda"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się dobrze i szybko czytało, nie przeczę. Zgadzam się, że życie pisuje ckliwe scenariusze. Dobry pisarz potrafi jednak zmodyfikować fabułę. Ciekawie wypowiadał się na ten temat Pilch, mówiąc w radiu o swojej ostatniej powieści (musiał "zubożyć" postać listonosza, bo na papierze byłaby zbyt fantastyczna;)).
      Nic nie poradzę, mam niskie mniemanie o książkach pisanych tak jak "Służące". Fabuła na pewno by zyskała, gdyby nie tanie chwyty.

      Usuń
    2. U mnie jak u momarty (rety, rety). Po prostu dałem się wkręcić. I choć zdawałem sobie sprawę z uproszczeń i stereotypowego postrzegania amerykańskiego Południa tamtych czasów, to jednak historia mnie wciągnęła. Widać mam ckliwe serduszko :D

      Usuń
    3. Mnie też wciągnęła, ale co się nazgrzytałam zębami, to moje.;) Zaraz poczytam sobie Twój post, żeby sprawdzić, jak bardzo Cię p. Stockett wkręciła.;)

      Usuń
  10. Mnie sie podobalo - rzeczywiscie, bajeczka i zadna wybitna literatura, ale jednoczesnie cieple, pogodne, poruszajace czytadlo. Wydaje mi sie, ze do Flagg dosc zblizone w klimacie - a Fannie Flagg tez bardzo lubie :-).
    Przeczytalam z przyjemnoscia i na pewno kiedys obejrze film :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się czytadło. Jak dla mnie w b. amerykańskim stylu.;(

      Usuń
  11. Nie czytałam, ale słuchałam. Książka była tak świetnie czytana (przez 3 aktorki) że nie byłam w stanie ocenić czy jest dobra, czy jedynie dobrze czytana. Lepiej sobie radzę z literami niż z dźwiękami;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno dobrze nagrana, czyta Seniuk, Guzik i Gruszka. Myślę, że podczas długiej podróży może się znakomicie sprawdzać.:)

      Usuń
    2. Nagrana wspaniale, moim skromnym zdaniem. Książka podbiła mnie całkiem i w zupełności.

      Usuń
    3. W takim razie jeśli trafi mi się w bibliotece, wypożyczę. Nie wiem, czy dosłucham do końca (z tym u mnie krucho), ale ciekawi mnie, jak aktorki się spisały. Jakoś do Gruszki jako lektorki nie mam przekonania.;(

      Usuń
  12. A jednak nie zdążyłam doczytać ;-). Myślę, że z nastawieniem, że to bajka dla dorosłych, lepiej się odbiera tę lekturę, tzn. skoro się człowiek za wiele nie spodziewa, to i za bardzo nie rozczaruje ;-). Na razie jeszcze nie mogę wypowiadać się o książce, ale jak dotąd wątek Skeeter bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że tak pozostanie - ten schemat jeszcze mi się nie znudził ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno łatwiej czytać z nastawieniem, że mamy do czynienia z czytadłem/bajką dla dorosłych. Wątek Skeeter siłą rzeczy różni się od dwóch pozostałych, ale poczekam na Twoją końcową ocenę.;)

      Usuń
  13. Mnie się książka bardzo podobała. czytałam ja do drugiej w nocy. Tak, może nie pamiętam z niej wszystkiego, ale taka czytliwa agitacja mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba świadczy o tym, że człowiek od czasu do czasu potrzebuje także literackiego balsamu dla duszy, prawda?:)

      Usuń
  14. Wszystko się zgadza, ale ja przeczytałam z przyjemnością. To ksiązka zdecydowanie z kategorii przyjemnej rozrywki i literatury masowej, nie czytam takich zbyt czesto, więc nie psioczyłam na "Służące", aczkolwiek musze sobie przypomnieć, co o niej swego czasu pisałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literatura masowa - dobrze powiedziane. Ze względu na temat nieco odstaje od innych czytadeł, ale nadal pozostaje literaturą niezbyt wysokich lotów.;(

      Usuń
  15. jak dla mnie to książka wydaje się okropnie jałowa. Jak sama już wspomniałaś w tekście i kilku komentarzach, straszna sztampowość, przewidywalność i szantaż emocjonalny stanowią mieszankę, której mój mózg nie jest w stanie zaakceptować. Takie ciągłe użalanie się po prostu mnie denerwuje. A tematyka... Czyżby powrót do amerykańskiej literatury kobiecej z połowy XX wieku? Wtedy sprawy dot. feminizmu i roli kobiet, a także problemów rasowych cieszyły się ogromną popularnością, szczególnie w poezji. Ale czegoś takiego jak opisana wyżej książka raczej nie nazwałbym ambitną. Niebawem wrzucę posta na swojego bloga, który trochę nawiązuje do tego, więc teraz już zamilknę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szantażu emocjonalnego w literaturze nie znoszę, stąd moje rozgoryczenie.;) Wydaje mi się, że feminizm jest od kilku dekad wyraźnie obecny w literaturze, a sprytnie zareklamowany na pewno może przyciągnąć do lektury wiele czytelniczek. Jeszcze długo będzie się dobrze sprzedawał.
      Czekam na obiecanego posta.;)

      Usuń
  16. Zmęczona, bo "z drogi", ale zerknęłam i mam takie samo zdanie jak Ty,znowu, nudno się robi :),

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może przeczytam jakieś romansidło i dla żartu zacznę się zachwycać.;)

      Usuń
    2. Wyczuwam sarkazm... Hmm...Chyba zaczęłabym się o Ciebie martwić...

      Usuń
    3. Raczej ochotę do spłatania psikusa.;)

      Usuń
    4. Ej, no, dobry romans nie jest zły ;). Problem w tym, że jeszcze chyba nie widziałam żadnego dobrego romansu w żadnej wydanej książce (o dziwo, przeczytałam za to parę bardzo dobrych na necie)

      Usuń
    5. Dobrym romansem, choć nietypowym, były dla mnie listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego. Tam było tyle emocji, tyle prawdy o związkach, że nic tylko czytać i uczyć się (tu myślę o twórcach książek o miłości).

      Usuń
  17. Byłam przekonana, że komentowałam już ten wpis gdzieś, ale albo jestem ślepa albo mi się wydawało ;). W każdym razie książka bardzo mnie zaciekawiła, bo wśród znajomych o podobnym guście do mojego były i zachwyty i całkowity pojazd po tej książce. Przeczytałam z nadzieją, że może jednak przesadzasz (w końcu gdy otwiera się książkę, to chyba zawsze ma się nadzieję, że nie będzie to zmarnowany czas), ale po połowie dałam sobie spokój. Jedyny plus tego utworu to przypomnienie mi jak silna była segregacja w USA jeszcze nie tak dawno (jakoś chyba nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, że to tak w sumie świeża sprawa), ale z dwojga zdecydowanie wolałabym przeczytać na ten temat jakiś artykuł niż tę książkę. A to już o czymś świadczy, jeśli fabularyzowaną narrację się czyta nudniej niż artykuł naukowy :D. Nawet Skeeter mnie nie przekonuje, mam wrażenie, że mimo wszystko też się wpisuje w obraz głupiutkich białych panienek, które nie widzą segregacji, choć ją widzą i dopiero rozmowa z czarnymi tak naprawdę otwiera im oczy. Do dziś mnie bawi, jak przejęła się tą znalezioną w bibliotece broszurą na temat praw dotyczących kolorowych, jakby nie był to świat, w którym żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, Skeeter była bardzo naiwna, typ panienki żyjącej pod kloszem.
      Pewnie już to gdzieś pisałam, ale dla mnie ta książka była nieudaną próbą poprawienia sobie samopoczucia: "Ach, przecież byli sensowni biali, którzy dostrzegali rasizm". Amerykanie to chyba zaakceptowali, wydaje mi się, że później przyszły jeszcze Oscary za ekranizację.
      Mnie zaskakuje, że rasizm w USA wciąż ma się dobrze, ostatnio słyszałam o różnych incydentach od Polki mieszkającej w Nowym Jorku. A w wiadomościach też zdarza się coś na ten temat usłyszeć i przeczytać. Smutne to bardzo.

      Usuń