wtorek, 25 czerwca 2013

Czerwone plamki

W powieści Irwanca panuje zima, jest ciemno, zimno, a na dodatek głodno. Miasto bez nazwy opanowała dziwna epidemia: na powiekach zainfekowanych osób pojawiają się czerwone plamki. Przy odrobinie szczęścia zostaną izolowani przez służby sanitarne, jeśli mają pecha, bez ceregieli rozprawią się z nimi przygodni świadkowie. Poza tym jest zwyczajnie: ludzie pracują, dzieci chodzą do szkoły, teatry wystawiają sztuki o tematyce produkcyjnej, czasami zarządza się prace w czynie społecznym.


Brzmi znajomo, bynajmniej nie do końca. Główny bohater żyje bowiem w czasach, w których nikt już nie pamięta dzieł Szekspira, ani Sofoklesa, usuniętych przed laty z bibliotek ze względów ideologicznych. Książek zresztą w ogóle już nie ma w tym świecie zredukowanym do zaspokajania najbardziej podstawowych potrzeb: najeść się, ogrzać, napić się wódki. I przeżyć. I być może dlatego niezależnie od objęcia roli Edypa w teatrze, życie Igora zaczyna ulegać niepokojącej przemianie. Zaczyna widzieć więcej, miewa prorocze przebłyski, ale jednocześnie reaguje w coraz bardziej prymitywny sposób. W rzeczywistości nie on jeden ulega zezwierzęceniu, ów proces dotyka stopniowo całe społeczeństwo.

Jeśli tytułową chorobę Libenkfrafta potraktować jako wizję niedalekiej przyszłości, jest się o co martwić. Z powieściowej groteski wyłania się ponura i okrutna rzeczywistość, w której nie obejdzie się bez radykalnych rozwiązań. Irwaneć rozgrywa swój spektakl w prosty i sugestywny sposób, nie szczędząc od czasu do czasu brutalnych opisów. Przy tym wszystkim pozostawia margines na niedopowiedzenia i pytania, dzięki czemu pozornie nieskomplikowana książka okazała się inspirującą lekturą. Coraz bardziej lubię literaturę ukraińską.;)

______________________________________________________________________________________

Ołeksandr Irwaneć „Choroba Libenkrafta" tłum. Natalia Bryżko, Natalia Zapór, Biuro Literackie, Wrocław, 2013
_______________________________________________________________________________________

8 komentarzy:

  1. Kim był Libenkraft, do licha?
    A poza tym nie ma mowy, żebym teraz choćby pomyślała o przeczytaniu tej książki: ciemno, zimno i głodno? A sio z taką literaturą!:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W powieści również zastanawiano się nad Libenkraftem.;))
      Zimą zapewne efekt byłby większy, przygnębienie murowane.;(

      Usuń
  2. Ale ukraińska. Trzeba rozszerzać horyzonty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to był jeden z dwóch bodźców do przeczytania tej książki.;) Drugi to teatr - dość zabawnie pokazany.

      Usuń
  3. Ukraińska literatura jak najbardziej, trzeba poszerzać horyzonty, w końcu nie tak dalekie, a wydaje mi się, że przez wielu z nas tak słabo znane! Natomiast co do tej ponurej i okrutnej rzeczywistości nie jestem pewna, chyba do mojego nastroju pasowałoby coś bardziej lekkiego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, sąsiada trzeba poznać, od strony literackiej również.;)
      O zimie wolę czytać zimą, ale tym razem lektura zimowa wypadła latem (a raczej późną wiosną) i może dzięki temu jej przekaz nie był dla mnie przygnębiający.;)

      Usuń
  4. Z Twojego opisu wynika, że autor mocno inspirował się "Miastem ślepców" Saramago (i może trochę "451 Fahrenheita"). Brzmi to co prawda dość obiecująco, ale powieść noblisty siedziała w mojej głowie blisko dwa miesiące; chyba nie mam ochoty na "powtórkę z rozrywki"... niezależnie od pory roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewne podobieństwa do wspomnianych przez Ciebie książek są, przy czym u Irwancia totalitaryzm nie jest b. widoczny. Można się go głównie domyślać z półsłówek. To nie jest powieść przykra w odbiorze.;)

      Usuń