środa, 24 lipca 2013

Mooorze!

Z najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam, że jadąc nad morze pociągiem, autobusem albo samochodem, ścigaliśmy się, kto pierwszy zobaczy morze i krzyknie: Morze! Morze! Do dzisiaj pamiętam tę intonację: Mooorze! Mooorze! Cała radość polegała na wydobywaniu z siebie gardłowych i pieszczotliwych głosów, jakimi matki zwykle zwracają się do swoich małych dzieci. Ten dźwięk: Morze! Morze! – rozpoznają wszyscy byli Jugosłowianie. Dzisiaj wiem, że to nie ideologia, ani ówczesna, ani obecna, i nie Tito łączyli Jugosłowian. Najmocniejszą więzią było Morze Adriatyckie. […]


Zapach rozgrzanego na słońcu pasztetu z wątróbki Gavrilović pamiętają wszyscy byli Jugosłowianie mojego pokolenia. Ci, którzy jeździli na darmowe lub prawie darmowe wakacje z kolegami z pracy, ich żonami, dziećmi… Okrągłą blaszaną puszkę otwierało się miniaturowym nożykiem do konserw. Rozsmarowywanie pasztetu na świeżym chlebie, nakładanie na przemian świeżych kawałków papryki i pomidorów, tak że kromka chleba przypominała transporter samolotu, a potem pierwszy kęs i nasze ciała wciąż jeszcze zroszone drżącymi kropelkami morza – wszystko należy do mojego osobistego archiwum objawów szczęścia.

Dubravka Ugresić „Foka, czyli ja” tłum. Dorota Jovanka Ćirlić, Gazeta Wyborcza 20-21.07.2013

25 komentarzy:

  1. No tak, u nich da się zobaczyć morze z autobusu czy pociągu, u nas niekoniecznie. U nas pozostaje tylko mozolne wspinanie się na wydmy i czekanie na ten jeden, jedyny moment gdy pojawi się w całym jego bezkresie. W dzieciństwie i wczesnej młodości bardzo to lubiłam - to chyba cecha wspólna dla wszystkich dzieci, na całym świecie:) Aż żal, że teraz takie proste rzeczy nie sprawiają mi już takiej samej jak kiedyś radości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało tego - jadąc wzdłuż wybrzeża po jednej stronie ma się morze, a po drugiej - góry. Jako dziecko uważałam to za ewenement przyrodniczy.;)
      Wypatrywanie morza to rzeczywiście przeżycie, pamiętam wychylanie się z tylnego siedzenia Skody i wytężanie wzroku. Intonacja okrzyków była jednak inna, słychać było raczej podniecenie i radość.;)
      Masz rację, dzisiaj trudno o podobne chwile. Niemniej widok pełnego morza tj. z brzegu zawsze jest dla mnie przeżyciem.

      Usuń
    2. Ja do tej pory uważam taki widok (morze i góry jednocześnie) za dziw natury!:)
      Wprawdzie nie mieszkam nad samym morzem i zazwyczaj widuję je tylko kilkanaście razy w roku, ale najwyraźniej taka ilość przemnożona przez mój wiek wystarczy, by przestać odczuwać ekscytację na jego widok. Lubię, owszem, ale dreszczy brak. Szkoda!

      Usuń
    3. Wierzę, że taki widok może stać się czymś normalnym i mało ekscytującym. Dociera to do mnie zwłaszcza wtedy, gdy widzę grupy polskich turystów robiących sobie zdjęcia pod Pałacem Kultury i Nauki w W-wie.;)
      Czy widok wysokich gór również nie wywołuje żadnych emocji?:)

      Usuń
    4. Odkąd stałam się nieszczęśliwą posiadaczką lęku wysokości, czyli od około dziesięciu lat, nie bywam w wysokich górach, ani w ich okolicach, bo od samego patrzenia robi mi się słabo. Emocje więc niewątpliwie są, pytanie czy takie, o jakie tutaj chodzi?:)

      Usuń
    5. Nie takie.;) Mnie taki lęk dopadł tylko raz, na przezroczystej podłodze b. wysokiego budynku i wiem już, że wrażenia mogą być b. nieprzyjemne. A jeśli słabo robi się od samego patrzenia, to zmieniam temat. Są jeszcze jeziora, doliny, równiny...;)

      Usuń
    6. Lęk wysokości, rzecz straszna. Co prawda mój nie jest tak dokuczliwy jak u momarty, ale wszelkiego rodzaju kratownice, wzbudzają we mnie atawistyczne lęki. Przezroczysta podłoga bardzo wysokiego budynku? Apage! :) A które góry, to już wysokie?

      Usuń
  2. oj tak, ja również pamiętam tę euforię. ;) zgodzę się z poprzednimi komentarzami - teraz jest inaczej, zmieniły się wartości i do zachwytu potrzeba znacznie więcej niż widoku fal i odbijającego się od nich słońca. Z drugiej strony, zauważyłem, że niektórzy już nie mają na to czasu (dosłownie), są zbyt 'zagonieni'. Jeszcze innym tego przejawem jest chęć do odseparowania się od ludzi. Kiedyś, jak byłem jeszcze dzieckiem, gdy jechało się z rodziną nad morze, to od razu następnego dnia słyszeliśmy "o, witam, dzień dobry", a chwilę później "robimy wieczorem grilla, wpadnijcie." Teraz jest dobrze jak się z tobą przywitają. Taka smutna rzeczywistość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ludzie są bardziej zagonieni i może dla "świętego spokoju" stronią od innych? Młodsze pokolenie jest inne, takich imienin jak wyprawiano za czasów moich rodziców dziś już się nie robi.;)
      Natomiast ostatnio z kuzynką porównywałyśmy zachód słońca przez telefon - ona wracała pociągiem do domu, rzuciła komentarz nt. "okoliczności przyrody", ja opisałam jej własne (dzielił nas dystans ok. 30 km). Wyszło na to, że miałyśmy identyczną rozdzielczość obrazu.;)

      Usuń
    2. Myślę, że przypisywanie ludziom chęci uzyskania świętego spokoju jest nazbyt dla nich szlachetne. Podczas tygodnia pobytu w średniej wielkości nadmorskim ośrodku wypoczynkowym ledwie kilka razy zdarzyło się, że ktoś powiedział "dzień dobry" - wliczam w to też najbliższych sąsiadów, z którymi widywaliśmy się codziennie. Dodam, że słowo "powiedział" obejmuje też "odpowiedział". Jak dla mnie to po prostu elementarny brak kultury, a nie chęć odseparowania się.

      Usuń
    3. Aż tak dziczejemy, że nawet nie odpowiadamy na "dzień dobry"? To faktycznie b. przykre. I na pewno wynika z braku kultury, masz rację.
      Mnie ostatnio przydarzyła się sytuacja odwrotna: stałam na przystanku autobusowym i mężczyzna (ok. 60-tki), który dołączył do grona czekających powiedział wszystkim właśnie "dzień dobry". Drobiazg, a jak miło się zrobiło.

      Usuń
    4. No właśnie, taki drobiazg, a niektórzy mają to całkowicie gdzieś. Smutne.
      Przypomniała mi się historia opisana przez Mariusza Szczygła, a zamieszczona w zbiorze "Laska nebeska", pod tytułem: "O życiu w bajce", dotycząca tego, że w Czechach "dzień dobry" mówią wszyscy i wszystkim, a u nas prawie nikt i nikomu. Puenta była mniej więcej taka, że Czesi kłaniają się wszystkim, bo są strachliwi, a Polacy nikomu, gdyż ich wielkopaństwo i poczucie wyższości im nie pozwala:) O ile co do Czechów się nie wypowiem, gdyż brak mi materiału porównawczego, o tyle "polska" diagnoza wydaje mi się niestety całkiem trafna...

      Usuń
    5. Niestety coś w tej diagnozie jest. Moim zdaniem jesteśmy mało życzliwym społeczeństwem, coraz bardziej zainteresowanym tylko własną wygodą. Z wiekiem coraz bardziej doceniam brytyjską flegmę.;)

      Usuń
    6. @momrta Pamiętam ten tekst z jego książki. Trafne spostrzeżenie. Całkowicie się z nim zgadzam. Niektórych Polaków ogarnęła jakaś duma, choć nie wiadomo dokładnie co to za duma i skąd się wzięła. Z Zachodu? Tam zaobserwowałem takie zjawisko, ale mimo wszystko ludzie wciąż byli dla siebie milsi. Mniej trosk? Z drugiej strony, miałem okazję mieszkać w Turcji przez pięć miesięcy i sposób w jaki jej mieszkańcy traktowali innych, jacy byli dla siebie uprzejmi, ciepli i otwarci, dla mnie stanowił wręcz fenomen nie do pojęcia. U nas (czytaj w Europie, także tej zachodniej) nigdy nie spotkałem się z takim przejawem zaufania i troski. Tutaj żyjemy w tak przesiąkniętym egoizmem i nastawionym na własny interes społeczeństwie (co jest w końcu zaprzeczeniem dążenia do jego prawidłowego funkcjonowania), że turecki stan "świadomości społecznej" wydaje się iluzją, czymś, co nie ma prawa istnieć w naszej rzeczywistości. Poza tym, zauważyłem, że właśnie ta zachodnia rzeczywistość powoli wsiąka także w codzienne życie Turcji, szczególnie tej młodej i nowoczesnej.

      Poznałem także kilku Gruzinów i również miałem okazję doświadczyć czegoś podobnego, lecz to już inna historia. Może opowiem kiedy indziej.

      Usuń
    7. Mnie się wydaje, że Polacy w ogóle mają poczucie wyższości wobec Czechów. Niejednokrotnie słyszałam kąśliwe uwagi dot. postawy Czechów podczas niemieckiej okupacji. Bo przecież wszyscy powinni walczyć z takim zacięciem jak my.;(

      Usuń
  3. och, pojechałoby się nad morze, najlepiej z jakąs książką Dubravki w kieszeni :)
    przy czym mi niewiele z dziecięcej euforii minęło, może dlatego, że jako dziecko nie miałam zbyt wielu okazji, żeby to morze zobaczyć i teraz nadrabiam zaległosci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakąś Dubravkę chyba niedawno nabyłaś, brakuje więc tylko morza.;)
      Ja też miałam (i nadal mam) daleko do morza, wiele z dawnego zachwytu mi jeszcze zostało. Ale morze wolę zimą, kiedy plaże są puste.;)

      Usuń
    2. zgadza się, mam Dubravkę do przeczytania, morze też niedaleko, żeby tylko tylu tych ludziów nie było... obawiam się jednak, że przy takiej pogodzie nie ma na to szans...

      Usuń
    3. Czas szybko leci, zanim się obejrzymy, będzie koniec sezonu.;)

      Usuń
  4. Piękne wspomnienia, wystarczyło, że o nich przeczytałam, a słyszałam pokrzykiwanie "Mooorze!" i smak kromki chleba i zapach słonego morza. Najważniejsze, by takie właśnie wizje pielęgnować w sobie przez lata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się - fragment jest b. sugestywny, przez chwilę sama znalazłam się nad morzem.;)

      Usuń
  5. A mnie ten wpis przypomniał nie nadmorskie wyjazdy, ale turystyczne smakołyki z mielonką z puszki w smakowitej galaretce na czele ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez mielonki turystycznej nie było wyjazdów, choć akurat na plaży jej nie jadałam. Chleb smarowany galaretką, na to plasterek mielonki to dla mnie jeden ze smaków dzieciństwa.;)

      Usuń
  6. Pierwsze co robię po przyjeździe na wybrzeże to idę sprawdzić, czy morze na pewno jest na swoim miejscu ;-). I gdy z daleka, pomiędzy drzewami widzę już połyskującą wodę, nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się od podskoków i okrzyków "jest, jest!" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Identycznie zachowywałyśmy się z siostrą.;) Dopiero po zobaczeniu morza można było zająć się rzeczami bardziej praktycznymi.
      Niby drobiazg, a tyle radości daje dużym i małym.;)

      Usuń