wtorek, 29 października 2013

Kolacja à la Dawid Grosman

O wpół do ósmej wieczorem stoi w kuchni i gotuje, w podkoszulku i dżinsach, a dla lirycznego efektu także w kwiecistym fartuchu prawdziwej gospodyni, spocona i zaaferowana kucharka. Patelnie i garnki tańczą, perkoczą na gazie, opary kłębią się pod sufitem, gęstnieją, tworząc obłoki zapachów, i Ora nagle nabiera przekona, że wszystko pomyślnie się zakończy. 

Jak przystało wobec takiego przeciwnika, rzuca do boju zwycięskie dania: paski kurczaka i warzywa po chińsku według przepisu Arieli, doprawiony rodzynkami i orzeszkami piniowymi perski ryż teściowej Arieli, słodkie bakłażany z czosnkiem i sosem pomidorowym swojej matki, udoskonalone przez nią samą, tartę grzybową i cebulową, a gdyby miała w domu normalny piekarnik, zdążyłaby upiec jedną tartę więcej, ale co tam, Ofer i tak będzie oblizywać palce. Porusza się między kuchenką a piekarnikiem z nieoczekiwaną radością po raz pierwszy, odkąd Ilan odszedł, odkąd zamknęli dom w Ejn Kerem i rozjechali się do dwóch oddzielnych, wynajętych domów, znowu czuje sympatię i przynależność w stosunku do jakiejś kuchni, do idei kuchni, a w szczególności do tej niezbyt czystej i staroświeckiej, która przybliżała się teraz do niej z wahaniem, lękliwie, muskając ją wilgotnymi nozdrzami chochli i łyżek. Na stole stoją salaterki przykryte cieniutką folią, w nich sałatka z bakłażanów, surówka z kapusty i wielka, kolorowa sałatka warzywna – przemyciła do niej także plasterki jabłka i mango, zobaczymy, czy to odkryje – i jeszcze misa z jej własną wersją sałatki tabule, za którą Ofer mógłby zginąć to znaczy uwielbia ją nad życie, poprawia się natychmiast na potrzeby własnego protokołu.

Nadchodzi wreszcie moment, kiedy wszystko jest wprawione w ruch, gotuje się, piecze w piekarniku, bulgocze w rondlu i chwilowo dania jej nie potrzebują, ale ona wciąż ma potrzebę ugotowania czegoś jeszcze, przecież Ofer przyjedzie na przepustkę i będzie chciał świeżego jedzenia. Jej palce śmigają niespokojnie w powietrzu. Gdzie to ja byłam? Chwyta nóż i kilka jarzyn, które przetrwały ofensywę, i zaczyna kroić, nucąc szybko „Czołgiści jechali ze zgrzytem gąsienic, cali w kolorach ziemi”, po czym nagle urywa. Z jakiego zakamarka pamięci spadła na nią akurat ta piosenka? Może jeszcze stek, tak jak on lubi, w czerwonym winie, na wypadek gdyby zwolnili go już dziś wieczorem? […] 
 Dawid Grosman „Tam, gdzie kończy się kraj”, Świat Książki, Warszawa 2013 s. 121-122


Tarta z grzybami może być idealna na jesienny wieczór. Świeże podgrzybki są jeszcze wciąż dostępne, a nawet gdyby ich brakło, można wykorzystać suszone lub mrożone. W ostateczności można skusić się na pieczarki.

Prosta tarta z grzybami

Kruche ciasto: 250 g mąki pszennej, 150 g masła, 1 jajko, pół łyżeczki soli, pół łyżeczki sody, 2 łyżki kwaśnej śmietany
Zagnieść szybko wszystkie składniki tak, aby nie dopuścić do zbytniego rozpuszczenia się masła. Formować kulę lub okrągły placek, owinąć folią spożywczą i schładza przez min. 30 minut.

Farsz: po 30 dag podgrzybków i kurek (można wybrać tylko jeden gatunek grzybów), 1 cebula, 1 jajko
200 ml śmietany, 2 łyżki masła, sól, biały pieprz, tymianek

Przygotowanie: Pokrojoną w piórka cebulę podsmażyć na maśle, dodać pokrojone grzyby oraz tymianek. doprawić solą i pieprzem. Natłuszczoną tortownicę wyłożyć ciastem, podpiekać przez 10 minut, a następnie wyłożyć na nie podsmażone grzyby z cebulą. Zalać śmietaną wymieszaną z jajkiem (do masy można dodać także ser żółty lub pleśniowy). Całość zapiekać w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. 20 minut do czasu, aż wierzch się zrumieni. Gotowe!

sobota, 26 października 2013

Wielka ucieczka

Wreszcie powieść o Izraelu, która pokazuje znacznie więcej niż skansen. Nie kibuce, ortodoksyjnych Żydów bądź miejsca kultu religijnego, ale przejścia kontrolne, patrole wojskowe i żyjących w napięciu ludzi – zmęczonych wojnami i wizją następnej. Od takiego napięcia ucieka główna bohaterka, która obawia się o życie syna wyruszającego na front.


„Tam, gdzie kończy się kraj” jest przede wszystkim opowieścią o przyjaźni i miłości hartowanych w trudnych czasach. Czy będzie to miłość między braćmi, rodzicami i dziećmi czy między kobietą i mężczyzną, jej drugie imię brzmi: odpowiedzialność. U Grosmana to chyba kwestia nadrzędna - pojawia się kilkakrotnie, w różnym ujęciu, także w kontekście wojny i konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Bez wątpienia jest o czym rozmyślać podczas lektury tej blisko ośmiusetstronicowej powieści. I podobnie jak Ora trudziła się podczas wędrówki w głąb kraju, tak czytelnik będzie musiał włożyć nieco wysiłku w zrozumienie skomplikowanej przyjaźni trójki Izraelczyków. Pokrętna i wyboista to droga, gwarantuje jednak piękne widoki.

Osobiście nie przepadam za opasłymi tomami, więc książkę Grosmana najchętniej bym skróciła, niemniej całość prezentuje się nieźle. Widać tu przemyślaną i dopracowaną fabułę, interesującą problematykę i złożone postaci. Pozostaje pytanie, jaki byłby finał powieści, gdyby w trakcie pisania w działaniach wojennych nie zginął syn pisarza.

_____________________________________________________________________________________

Dawid Grosman „Tam, gdzie kończy się kraj” tłum. Magdalena Sommer, Świat Książki, Warszawa 2013
_____________________________________________________________________________________

wtorek, 22 października 2013

Blogotony

Po lekturze „Blogotonów” zaczynam myśleć o Indze Iwasiów jako wielofunkcyjnym pracownikiem literackim: pisze książki, naucza, recenzuje, bierze udział w konferencjach i festiwalach, jeździ na stypendia i spotkania z czytelnikami, prowadzi bloga. Znać w tym wszystkim prawdziwe zaangażowanie i działanie w imię celów wyższych, więc tym bardziej zaskakuje wiadomość z ostatnich dni o usunięciu Iwasiów z jury nagrody literackiej Gryfia. Wiadomość zastanawia, jako że pisarka była pomysłodawczynią i współtwórczynią tej imprezy, a zwolnienia dokonano w mało elegancki sposób.


Nie pierwsze to zawirowania w życiu Iwasiów, która często chodzi pod prąd obowiązującym zwyczajom i modom, przez co bywa dla środowiska niewygodna. Czytając „Blogotony” (czyli przedruku bloga) łatwo zauważyć, że jej poglądy, zwłaszcza feministyczne, mogą przeszkadzać. Mnie bardziej interesowały „kulturalne” opinie Iwasiów - zawsze to ciekawe dowiedzieć się, jak czyta i ogląda literaturoznawca i twórca w jednej osobie. Cóż, czyta i ogląda na pewno inaczej, bo widzi więcej i szybko potrafi wypunktować mielizny książki czy filmu. Można się nie zgadzać z oceną Iwasiów, ale można też potraktować jej mini-recenzje jako swego rodzaju korepetycje z analizy utworu, co też uczyniłam.;)

„Blogotony” to nie tylko zapiski o kulturze. Pojawiają się tu również komentarze do wydarzeń bieżących, zapiski z podróży, przebłyski z życia prywatnego. Nie da się ukryć, że podglądanie żyjącego twórcy jest szczególnie interesujące. Także z tego względu, że burzy mit literata zajmującego się tylko pisaniem i ewentualnie bywaniem. Iwasiów to przypadek szczególny: działa na kilku frontach i najwyraźniej podchodzi do zadań rzetelnie. W dobie chałturnictwa i nachalnej promocji to rzadkość, tymczasem wieść niesie, że niedługo ukaże się kolejna książka autorki („Umarł mi”). Jestem pod wrażeniem i trzymam kciuki za dalszą działalność Iwasiów.


_______________________________________________

Inga Iwasiów „Blogotony”, Wielka Litera, Warszawa 2013
_______________________________________________



poniedziałek, 21 października 2013

Tanie Książkobranie

Może kogoś zainteresuje - w Biurze Literackim można obecnie za niewielkie pieniądze nabyć sporo wartościowych książek. Z klasyków jest Różewicz, Kamieńska, Świrszczyńska, Leśmian i Ważyk, z poetów młodszych i całkiem młodych – Podgórnik, Fiedorczuk, Dehnel, Tkaczyszyn-Dycki. Są prozaicy (Firbank, White), są też Nobliści (Heaney, Müller). Pełna lista TU.



piątek, 18 października 2013

Klub Czytelniczy (odc. 34) - Awans

W kotlinie wisiała ciepła cisza, podbijana od spoda kijankami: dwie baby klepały przy brzegu szmaty - moczyły, wykręcały, coś pośpiewywały, podkasane spódnice odsłaniały kolana białe, nie opalone. Płynąc cicho po drugiej stronie, pod nawisami leszczyn, przyglądałem się wioszczynie. Widok przypominał dziewiętnastowieczne landszafty. Georginie i malwy płonęły w ogródkach na tle bielonych ścian. Ściany te przykryte były strzechami jak czapami, za dużymi, czarnymi. Pod strzechami kłębiły się korony starych klonów z bocianimi gniazdami. Obrazu dopełniały jabłonki, pokropkowane dojrzałymi owocami... Bosa babina w długiej spódnicy pędziła ze skarpy ku rzece stadko czerwonodziobych gęsi. Oczy skoczyły ku znajomej chacie... ta przedostatnia... rety, jaka maleńka! Mech pokrywał strzechę zielonym pluszem, bielony dymnik sterczał jak purchawka...


Pytania do dyskusji:

1. Marian Grzyb to naprawiacz czy niszczyciel świata?

2. Czy stereotypy dot. polskiej wsi przedstawione w „Awansie” zdezaktualizowały się od czasu powstania książki?

3. W finale Malwina mówi o wczasowiczach: Udają, że nie wiedzą, że my udajemy… Czy podejście współczesnych "miastowych" do mieszkańców wsi i kultury wiejskiej zmieniło się?

4. Jakie dramaty kryją się pod komediową otoczką „Awansu”?

5. Czy "Awans" uważacie za książkę ważną dla literatury polskiej? Dlaczego?

6. Miejsce na Wasze pytania


Zapraszam do rozmowy.


wtorek, 15 października 2013

Kawiarnianym szlakiem

„Warszawskie kawiarnie literackie” to książka, z którą nadzwyczaj przyjemnie się obcuje. Jest bardzo starannie wydana, fachowo opracowana, a ze względu na tematykę szczególnie interesująca. Dokonując przeglądu kilkunastu wybranych lokali z blisko stuletniego okresu, autor sprezentował czytelnikowi prawdziwą podróż w czasie i przestrzeni, dla wielbicieli literatury - rzecz nie do przecenienia.


Andrzej Z. Makowiecki rozpoczyna opowieść od „antenatek romantycznych i styczniowych”, zahacza o krakowski „Paon”, a kończy na kawiarni „Czytelnika”. Najciekawsze wydają się lokale z okresu międzywojnia (Picador, Kresy, Ziemiańska, IPS, SiM oraz Zodiak) – bodaj ze wszystkich najprężniej działające i odwiedzane przez wiele znakomitości. Idealnie wpisywały się w definicję kawiarni literackich jako ogólnodostępnych miejsc rozrywki, w których rozpowszechniano nowinki ze świata artystycznego, lansowano poglądy i mody, wydawano czasopisma literackie, a niekiedy organizowano mniej lub bardziej spontaniczne wystąpienia. Warto podkreślić, że w literatura nie istniała jako samodzielny byt, ale przenikała się z innymi dziedzinami sztuki oraz z polityką.

Wnętrze kawiarni „Ziemiańska", Józef Rapacki (1926)

„Warszawskie kawiarnie literackie” dowodzą, że można stworzyć rzetelną i przystępną książkę na atrakcyjny temat, nie wspominając o romansach czy skandalach. Autor konsekwentnie unika powtarzania znanych już z innych publikacji anegdot, a jednak udaje mu się uchwycić ducha epoki i poszczególnych miejsc. W zamian przytacza reporterskie wręcz wspomnienia bywalców i cytuje rozmaite dokumenty. W moim odczuciu to książka bardzo dobra, jedyne, czego mogłabym sobie życzyć, to więcej zdjęć.

P.S. Pod koniec lektury nasuwa się pytanie, czy kawiarnie literackie rzeczywiście bezpowrotnie zniknęły z krajobrazu metropolii. Makowiecki twierdzi, że tak, a za przyczyny tego zaniku uznaje obniżenie rangi literatury, malejące zainteresowanie ze strony publiczności oraz zmiany (także techniczne) w komunikacji literackiej. Smutne, ale prawdziwe.

___________________________________________________________________

Andrzej Z. Makowiecki "Warszawskie kawiarnie literackie" Iskry, Warszawa 2013
___________________________________________________________________


czwartek, 10 października 2013

Listopadowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Lekturą listopada będzie „Pasażerka” Zofii Posmysz czyli książka o zagładzie napisana z punktu widzenia oprawców. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że autorka była więźniarką obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Ravensbrück.

Streszczenie z okładki: Lata 60. XX wieku, rejs liniowca z Europy do Ameryki Południowej. Idylliczny nastrój podróżujących bohaterów pryska, kiedy była nadzorczyni obozu koncentracyjnego spostrzega wśród pasażerów okrętu osobę łudząco podobną do pewnej więźniarki z Auschwitz.


Ciekawa jest historia powstawania książki: najpierw, w 1959 r., powstało słuchowisko radiowe pt. „Pasażerka z kabiny 45” (reż. Jerzy Rakowiecki), w 1960 r. zrealizowano przedstawienie telewizyjne „Pasażerka” (reż. Andrzej Munk), a rok później autorka napisała nowelę filmową i - wspólnie z Andrzejem Munkiem - scenariusz filmowy. Zdjęcia do filmu przerwała śmierć reżysera, niemniej „Pasażerka”, zmontowana przez jego współpracowników, pojawiła się w kinach w 1963 r. W międzyczasie ukazała się wersja powieściowa (1962).

Książka doczekała się wielu przekładów, adaptacji teatralnych, a nawet operowych. W tym roku Zofia Posmysz obchodziła 90-te urodziny.

Zapraszam serdecznie na dyskusję. Początek w piątek 15 listopada 2013 r.

poniedziałek, 7 października 2013

Na siedemnastym kilometrze

Wydarzenie wydawało się całkiem zwyczajne. Taksówka spadła w przepaść na siedemnastym kilometrze autostrady prowadzącej na lotnisko. Dwoje pasażerów zginęło na miejscu, a ciężko ranny kierowca został przewieziony nieprzytomny do szpitala. (s. 11)


Wypadek, dochodzenie, zamknięcie sprawy. W śmierci pary Albańczyków nawet przedstawiciele rządów bałkańskich nie doszukali się niczego podejrzanego. Tylko anonimowy badacz nie jest usatysfakcjonowany wynikami śledztwa. Uporczywie studiuje zgromadzone materiały, świadkom zdarzenia i znajomym ofiar zadaje coraz bardziej zaskakujące pytania, chwyta się najmniejszych drobiazgów. Zupełnie bez powodu odtwarza ostatnie czterdzieści tygodni życia Roveny i Besforda.

Zaangażowanie badacza bliskie jest obsesji i taki był też związek łączący ofiary. Zmęczeni sobą nawzajem, przygodnymi spotkaniami i atmosferą zagrożenia nie potrafią (i po trosze nie chcą) się rozstać. W tej relacji, karmionej niedomówieniami i fałszywymi sygnałami, nie ma żadnego punktu zaczepienia, nic pewnego – w rezultacie gubią się kochankowie, gubi się dociekliwy badacz, a wraz z nimi czytelnik. Granica między prawdą a domysłami staje się tak słabo widoczna, że cała historia wydaje się snem albo projekcją chorego umysłu.

„Wypadek”, jak większość książek o obsesji, wymaga dużo cierpliwości, jednak efekt końcowy wart jest tego wysiłku. W pozornie prostej powieści Kadare pomieścił historię miłosną, obsesję i politykę, wplatając w całość mit o Orfeuszu i Eurydyce. I choć „Wypadek” trudno uznać za szczytowe osiągnięcie albańskiego pisarza, nie sposób oprzeć się niezwykłej atmosferze książki.

___________________________________________________________________

Ismail Kadare „Wypadek”, tłum. Dorota Horodyska, Świat Książki, Warszawa 213
___________________________________________________________________


czwartek, 3 października 2013

Kusi i przyciąga

Przeglądając „Howards End is on the Landing” Susan Hill, trafiłam na taki oto fragment:

Uwielbiam tytuły książek i uważam, że są ważne. Wiele powieści przepadło bez śladu, ponieważ ich tytuły były nudne i nie do zapamiętania. „Jeden z nas”. „Dwa na dwa”. „Daleko i blisko”. Wymyśliłam je, ale podobnych można znaleźć sporo i gdybyście zobaczyli je w sklepie, prześliznęlibyście się po nich wzrokiem; gdyby ktoś je polecał, natychmiast zapomnielibyście, jak brzmiały.

Dobry tytuł kusi, przyciąga, uwodzi, pozostaje na dłużej. Mam mnóstwo ulubionych tytułów, chociaż, co dziwne, niekoniecznie są tytułami ulubionych książek. Dobry tytuł tworzy związek, ma rytm i można go od czasu do czasu z satysfakcją obrócić w ustach, a nawet dla przyjemności wypowiedzieć na głos.

Serce to samotny myśliwy
Ballada o smutnej knajpie
Lokatorka Wildfell Hall
Połów szczęścia w Jemenie
Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg
Tajemnicza historia w Styles
Dziwny przypadek psa nocną porą
Musimy porozmawiać o Kevinie
Jeśli zimową nocą podróżny
Papuga Flauberta
Człowiek ze złotym pistoletem
Szkarłatna litera
Pies Baskervillów
Pełnia życia panny Brodie

Wszystkie mają pewne/określone brzmienie. Powodują, że chce się przeczytać książkę.(…)

(Susan Hill ‘Howards end is on the Landing’, Profile Books Ltd 2010, p. 9-10; tłum. własne)



Nie wszystkie wymienione wyżej tytuły działają na mnie tak jak na Susan Hill, ale przyznam, że „Pies Baskervillów oraz „Jeśli zimową nocą podróżny” zawsze mi się podobały. Od siebie dodałabym (w kolejności przypadkowej):

Malte
Tramwaj zwany pożądaniem
Słońce też wschodzi
Komu bije dzwon

Na Zachodzie bez zmian
Żałoba przystoi Elektrze

Ladacznica z zasadami
Raz do roku w Skiroławkach
Nieznośna lekkość bytu
Opowieść się rozpoczyna
Kochanie, zabiłam nasze koty


i od niedawna wśród nowości:

Dziewczynko, roznieć ogieniek


A Wy? Podobają Wam się typy Susan Hill? Macie swoje? Czy jakiś tytuł ostatnio zaintrygował Was szczególnie?