środa, 11 czerwca 2014

Neapol'44

Pasjonujące jest obserwowanie zmagań miasta tak zniszczonego, tak wygłodzonego, tak pozbawionego wszystkiego, co stanowi podstawę miejskiej egzystencji, które rozpaczliwie stara się przystosować do warunków przypominających życie w średniowieczu. Ludzie koczują niczym Beduini na pustyni z cegieł. Brakuje jedzenia i wody, nie ma soli ani mydła. Wielu neapolitańczyków straciło wskutek nalotów cały dobytek, w tym większość ubrań, i na ulicach widuje się najdziwniejsze kreacje: mężczyznę w starym smokingu, pumpach i wojskowych butach, albo kobiety w koronkowych sukniach, wyglądających jak zrobione z firanek. Nie ma samochodów, są za to setki wózków i staroświeckich powozów, kaleszy i faetonów ciągnionych przez wychudzone konie. Dziś zatrzymałem się w Posillipo, żeby się przyjrzeć systematycznej rozbiórce porzuconej półciężarówki. Mali chłopcy wracający do domów z kawałkami metalu o najróżniejszych rozmiarach i kształtach przypominali mrówki znoszące liście do gniazda. Pięćdziesiąt metrów dalej gustownie ubrana dama w kapeluszu z piórkiem kucnęła, żeby wydoić kozę. Na plaży dwaj rybacy związali linami kilkoro drzwi ocalonych z ruin, złożyli na nich sieci i szykowali się do wypłynięcia na połów. Z nieodgadnionych powodów nadal obowiązywał zakaz używania łodzi, ale w obwieszczeniu nie było słowa o tratwach. Każdy radzi sobie, jak potrafi. [s. 49-50]


Tak jak dla Normana Lewisa pasjonujące było obserwowanie zmagań zniszczonego wojną Neapolu, tak dla czytelnika pasjonujące jest czytać ich zapis. Natomiast jeszcze ciekawsze są relacje o zmaganiach samego autora z miastem czyli Sycylijczykami. Lewis jako brytyjski oficer został wraz z kolegami przydzielony do armii amerykańskiej, która jesienią 1943 r. wkroczyła do południowych Włoch i zaczęła marsz na północ. Garstka Brytyjczyków odpowiadała za porządek i bezpieczeństwo w wyzwolonych miastach, co w ówczesnych warunkach było właściwie niewykonalne. Po pierwsze, oficerowie w żaden sposób nie byli przygotowani do zadania: brakowało kadr, podstawowego sprzętu (broni, samochodów) i konkretnych wytycznych. Trudno jest też wprowadzać ład, jeśli nie zna się języka tubylców. Po drugie, zetknięcie chłodnych, sformalizowanych Brytyjczyków ze spontanicznymi i pomysłowymi Włochami było prawdziwym szokiem kulturowym dla tych pierwszych, tak więc współpraca siłą rzeczy nie mogła przebiegać bezkolizyjnie.

Pamiętnik (obejmujący okres od września 1943 r. do października 1944 r.) obfituje w barwne epizody i gdyby zapiski Lewisa zekranizować, powstałaby pierwszorzędna tragikomedia. Walka o przeżycie w Neapolu przybiera bowiem często absurdalne formy i tak na przykład dziesiątki mieszkańców zabiegają o „posadę” informatora aliantów w nadziei na otrzymanie stałego wiktu, kobiety z tych samych powodów chcą wydawać się za mąż za cudzoziemskich żołnierzy. Pomysłowość Włochów nie zna granic: w restauracjach konina udaje ryby, hrabiny zamieniają sale balowe w swoich zrujnowanych pałacach w poletka warzywne, panowie o nobliwej prezencji dorabiają na pogrzebach jako wujkowie z Rzymu (dla zapewnienia szczęścia rodzinie zmarłego), co bardziej zdeterminowani handlują kośćmi skradzionymi z okolicznych katakumb. Jest i śmiesznie, i strasznie.

„Zwykła” codzienność Brytyjskiego żołnierza upływa pod znakiem zwalczania handlu na czarnym rynku, galopującej korupcji i prostytucji oraz potyczek z rosnącą w siłę camorrą. Wojna wciąż trwa, więc od czasu do czasu zdarzają się jeszcze naloty i ataki faszystów, lojalność mieszkańców również stoi pod znakiem zapytania. Na domiar złego wybucha epidemia tyfusu i duru brzusznego, tymczasem w marcu 1944 r. dochodzi do potężnej erupcji Wezuwiusza. A skoro nie pomogły modlitwy i święty January, tym bardziej Lewis i jego koledzy niewiele mogli zdziałać, prawda? Swoją drogą opowieść o próbach zmiany patrona miasta w czasach napoleońskich to jeden z najzabawniejszych fragmentów w książce – po prostu palce lizać.

Pamiętnik Lewisa jest w moim odczuciu bezsprzecznie fascynującą lekturą. Z jednej strony podglądamy młodego żołnierza, który stara się dobrze wypełniać obowiązki i jednocześnie pomagać Sycylijczykom, z drugiej obserwujemy niezwykle żywotne społeczeństwo, które wykorzystuje wszystkie możliwe środki (od uroku osobistego po zabobony), aby przetrwać oraz – mimo niesprzyjających okoliczności – umilić sobie trudne życie. Podczas lektury daje się czasem wyczuć rozgoryczenie i złość autora na przełożonych, niekiedy jest to autentyczne przerażenie skutkami bezsensownych przepisów. Widać też, jak stopniowo zaczyna podziwiać Włochów za ich człowieczeństwo i kulturę, za zaradność i hart ducha. Co dziwne, Lewis nie pisze nic o swoim życiu prywatnym, choć jak się okazuje, podczas pobytu we Włoszech był mężem Włoszki. Niezwykła książka, zdecydowanie jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza), jaką ostatnio czytałam.

_____________________________________________________________________
Norman Lewis Neapol’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch
przeł. Janusz Ruszkowski
Wyd. Czarne, Wołowiec 2014


32 komentarze:

  1. fajnie przeczytać tak dobrą opinię o tej książce! tutaj należy ona do klasyki reportażu i prawdę powiedziawszy trochę się jej bałam, ale widzę, że nie mam czego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się bałam, głównie ze względu na "oficera wywiadu" (którego zresztą nie ma w tytule oryginalnym) i książkę wypożyczyłam bez przekonania, a potem nie mogłam się od niej oderwać.;) Mam kłopot ze stylem autora, po polsku brzmi nieco płasko, a Brytyjczycy piszą, że jest inaczej.;(
      Mam nadzieję, że Czarne przetłumaczy inne reportaże Lewisa (wydali też "Grobowiec w Sewilli"), narobiłam sobie smaku.

      Usuń
  2. Wszystkie zniszczone miasta wyglądają podobnie.
    Szkoda że Warszawa się nie doczekała takiego reportażu, Brandysy i Gojawiczyńskie to jednak nie to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o tym samym pomyślałam - tak mogło wyglądać życie w powojennej Warszawie albo Gdańsku. Reportaż warszawski byłby pożądany, zdecydowanie. Do tej pory zastanawia mnie (i wzrusza), że ludzie ciągnęli do tych gruzów i próbowali na nowo się zagnieździć. Doprawdy godne podziwu, choć pewnie ie to leży w naturze ludzkiej.
      I tak a propos naszej niedawnej rozmowy o książkach, do których się wraca: "Neapol'44" taką będzie, chce go nawet mieć na własność.;)

      Usuń
  3. No właśnie, ciągnęli, a literacko tak niewiele z tego zostało. Dąbrowskiej nowelki mi się jeszcze przypomniały i czołówka serialu "Dom".
    To, że chcesz nabyć Neapol jest najwyższą rekomendacją:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic mi nie przychodzi do głowy, jeśli chodzi o powojenną Warszawę, tylko jakieś przebłyski z dzienników przeróżnych pisarzy. Serial "Dom" daje pewne pojęcie, fakt. Jest jedyny w swoim rodzaju, a temat/okres daje przecież możliwości na stworzenie kilku takich seriali.
      Tak, to prawdziwa rekomendacja. We wtorek wypożyczyłam "Neapol'44" po raz drugi z biblioteki i widzę, że muszę go mieć.;)

      Usuń
    2. Tu zaszła zmiana Dąbrowskiej, Miasto niepokonane Brandysa, Stolica Gojawiczyńskiej. Jeszcze film Robinson warszawski, słaby, ale przynajmniej kręcony w autentycznej scenerii.
      Zdaje się, że odbija nam się czkawką ówczesny narzucany powoli urzędowy optymizm, Cały naród buduje swoją stolicę i takie klimaty. Żadne tam reportaże o czarnym rynku w grę nie wchodziły. Tyrmand się wyłamał, ale trochę później.

      Usuń
    3. Chyba najpierw sięgnęłabym po Gojawiczyńską, z recenzji Koczowniczki wynika, że może mieć ciekawe tło. Do obadania. "Zmianę" Dąbrowskiej czytałam na pewno w podstawówce, niestety nic z niej nie pamiętam.;( Robinsona próbowałam kiedyś obejrzeć, na próbie się skończyło.
      Gdyby nie propaganda nowej Polski i właśnie ten optymizm, Warszawa mogłaby wyglądać dzisiaj zupełnie inaczej... Oglądając różne "Przygody na Mariensztacie" zawsze zastanawiam się nad tym, jak bardzo ludzie wierzyli w sukces i jak starali się mu pomóc.
      Przypomniała mi się jeszcze scena opisana przez L. Wujec w wywiadzie: hucznie oddano do użytku odbudowany Plac Konstytucji, a gdy LW zapuściła się w sąsiednie uliczki, zobaczyła ruiny. Okazało się, że zdążono zbudować tylko fronty kamienic przy Placu.

      Usuń
    4. Przez Stolicę nie przebrnąłem, jakoś mnie nie wciągnęła. Gdyby nie wojna i powstanie, to w ogóle mielibyśmy inne miasto, plany Starzyńskiego były wielkie. A co frontonów - to normalka. Jak Gierek miał przyjechać, to też malowano tylko fronty domów przy rynku, bo dalej się gość nie zapuszczał. Wieś potiomkinowska wiecznie żywa :)

      Usuń
    5. Czyli "Stolica" nudnawa jest?:( Specjalnie biegać za nią nie będę, wszystko zależy od zasobów bibliotecznych.
      Masz rację, ładne frontony, prowizoryczne łatanie dziur itp. to zwykła rzecz, także dzisiaj. Zresztą: czymże jest malowanie frontów przy malowaniu trawy?:)

      Usuń
    6. Mnie Stolica lekko podśmiardywała socrealistycznie, ale może potem się poprawia, bo nie wyszedłem poza początek.
      To malowanie trawy to chyba urban legend :)

      Usuń
    7. Liczę się z socrealistycznym klimatem, on może być nawet dużym urozmaiceniem.;)
      Malowanie trawy podobno miało miejsce w Chinach za czasów Mao, tak mówiono u nas w liceum.;)

      Usuń
    8. Ciekawe, czy to można jakoś sprawdzić, bo u nas tak mówiono o ZSRR :P

      Usuń
    9. Czyli coś jest na rzeczy.;) Jak się okazuje, w Chinach do tej pory stosuje się tę technikę.;))))))

      Usuń
    10. "Stolica" istotnie napisana została w nieco nudny, monotonny sposób, typowy dla Gojawiczyńskiej. Podczas czytania tej książki ani razu nie wstrzymywałam oddechu z wrażenia i nie zastanawiałam się, co będzie na następnej stronie. Ale tło jest ciekawe, więc można przeczytać, choć radziłabym raczej nie kupować, tylko wypożyczyć.
      "Bardziej zdeterminowani handlują kośćmi skradzionymi z okolicznych katakumb" - pomysłowość ludzka jest niewyczerpana :) Postaram się przeczytać ten pamiętnik.

      Usuń
    11. Chyba zaprotestuję, że Gojawiczyńska pisze nudno i monotonnie, w Dziewczętach z Nowolipek ten jej na pozór mało błyskotliwy styl pozwala jednak wydobyć sporo emocji. Chociaż z drugiej strony, w Kracie już jej nie wyszło, tam faktycznie głównie monotonia :)

      Usuń
    12. Wypowiadałam się tylko na podstawie "Stolicy" i "Kraty", bo "Dziewczęta z Nowolipek" słabo pamiętam :)
      Te książki są rzetelnie napisane, ale - czegoś im brakuje. Gojawiczyńska nie umiała ożywić tekstu, poza tym w tych książkach nie było jednego głównego bohatera, tylko wielu. Trudno było zapamiętać, kto jest kim.

      Usuń
    13. Być może tematy autorce nie podeszły, dla mnie ona jest jednak pisarką "od psychologii", a nie od panoram. Krata była dużym rozczarowaniem, uważałem, że dużo więcej emocji i prawdy zawierały wspomnienia więźniów Pawiaka niż to literackie przetworzenie.

      Usuń
    14. Mnie nawet nie udało się odkryć, w którą bohaterkę "Kraty" Gojawiczyńska przelała swoje emocje, bo o wszystkich pisała z równie małym zaangażowaniem.

      Usuń
    15. @ Koczowniczko

      Do lektury "Neapolu'44" zachęcam, po stokroć warto. Za kilka dni zamieszczę fragment dotyczący tego, co Włosi jadali pod koniec wojny - również ciekawy.

      @ ZWL

      "Dziewczęta z Nowolipek" i "Rajska jabłoń" zdecydowanie wywoływały emocje. Czytałam je chyba w liceum i do dzisiaj dobrze wspominam obie książki. Bohaterki miały tak różne charaktery i życiorysy, że trudno o nich zapomnieć.

      Usuń
    16. @Koczowniczko, zupełnie tego nie rozumiem, może jednak bolesne przeżycia były nie do oddania na papierze.

      @Aniu, no właśnie, człowiek się angażował w losy dziewcząt, a w losy więźniarek jakoś nie umiałem się wczuć.

      Usuń
    17. To ciekawe, zazwyczaj czytelnik rzadko pozostaje obojętny na niedolę więźniów, zwłaszcza z czasów wojny. Tu na dodatek autorka znała realia z autopsji...

      Usuń
    18. Być może książce zaszkodziło zbytnie rozproszenie; tak jak pisała Koczowniczka, Gojawiczyńska nie skupiła się właściwie na nikim konkretnie; może studium psychologiczne jednej więźniarki wyszłoby lepiej niż próba jakiejś panoramy. Powinnaś kiedyś zajrzeć do "Kraty" i się przekonać osobiście.

      Usuń
    19. Już się zaopatrzyłam w egzemplarz, więc może w weekend chociaż przejrzę.;)

      Usuń
  4. Miałam ochotę na tę książkę, kiedy zobaczyłam jej zapowiedź na stronie Czarnego. Potem przeczytałam "Grobowiec z Sewilli" i mi przeszło ;). Naczytałam się, że Norman Lewis to klasyka reportażu angielskiego, a Grobowiec był taki sobie. Może Neapol jest lepszy, jak się pojawi w bibliotece to się pewnie skuszę, ale nadziei nie mam wielkich (co paradoksalnie może pomóc).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalnie "Grobowiec" mam już w planach, po Twojej uwadze nie będę nastawiała się na arcydzieło reportażu.;) Siłą "Neapolu'44" jest nietuzinkowa sceneria i bohaterowie, w zasadzie to samograj. Zachęcam gorąco do lektury.;)

      Usuń
    2. W Grobowcu najciekawsze były opisy z początku wojny domowej, więc kiedy Lewis ma co do opisywania to jest nieźle. Skoro w Neapolu znalazł ciekawych ludzi to może jego trochę płaski styl (zgadzam się z twoim spostrzeżenim) tego nie popsuje. :)

      Usuń
    3. W Neapolu znalazł głównie ciekawe postaci.;)
      O wojnie domowej w Hiszpanii prawie nic nie czytałam, więc tym bardziej czuję się zachęcona do lektury "Grobowca...". Styl Lewisa jest płaski, czasami trudno dociec, jak bardzo jest zły lub rozżalony. A przecież są pisarze, których chłodny, pozornie beznamiętny styl potrafi wzbudzić silne emocje u czytelnika.

      Usuń
  5. Nie jestem wielkim fanem reportażu, ale pozycję traktującą o odbudowujących się po trudach wojny Włoszech z chęcią bym przeczytał, szczególnie, że zawiera dość ciekawy punkt widzenia - chłodny, ułożony Brytyjczyk w zakręconym, typowo południowowłoskim mieście. Zapowiada się wybornie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tę książkę można czytać jak beletrystykę, to w końcu pamiętnik, być może w pewnym stopniu ubarwiony przez autora. Mnie co prawda się wydaje, że więcej tu przemilczeń niż zmyślania, ale to mógłby uściślić tylko autor.;)
      Zachęcam do lektury, w "Neapolu'44" nie można się nudzić.;)

      Usuń