środa, 30 grudnia 2015

Jak pisał Iwaszkiewicz

Pisał jak zawsze – szybko, ale starannie, od razu na czysto, bez wielu skreśleń. Podobnie wyglądają wszystkie pierwsze wersje jego utworów. Śmiał się, że osiąga taki efekt, bo pisze „z głowy, czyli z niczego. Rękopisy opowiadań zebrane w stawiskim archiwum nie bardzo różnią się od ostatecznych maszynopisów, przysyłanych z wydawnictwa do korekty. Czasem na przepisanych stronach dodawał tylko drobne uwagi, wprowadzał poprawki. Tekst przelewany na papier był najwyraźniej dobrze skomponowany w myślach na długo przed rozpoczęciem pracy.

Precyzyjnie przygotowywał się do pisania, rozrysowywał drzewa genealogiczne bohaterów, notował ich imiona i nazwiska, obliczał, ile mieli lat w pierwszych i ostatnich dniach akcji opowiadania czy powieści. Olę z Kochanków z Marony początkowo nazywał Alą, właściwe imię zyskała dopiero w pierwszej korekcie tekstu. Dbał o prawdę historyczną i zgodność czasową. Najważniejszym postaciom z Panien z Wilka rozpisał życie na daty od urodzenia do momentu, gdy po raz pierwszy spotykamy je na kartach opowiadania. Bohaterów Sławy i chwały w szczególny sposób naznaczył cechami rodziny i przyjaciół z czasów kijowskich, odeskich oraz warszawskich.

Łatwo przychodziło mu przelewanie myśli na papier, nie przywiązywał się do napisanych fragmentów. Jeśli już podczas czytania uznał, że są za słabe, wykreślał całe strony tekstu, zastępując je doklejonymi na osobnych kartkach poprawionymi rękopisami. Pisał szybko i bez przeżywania mąk twórczych. Nauczony wykorzystywać każdą spokojniejszą chwilę nie marnował ani godziny. W marcu 1960 roku, w ciągu tygodnia spędzonego w Sobieszowie, napisał całe Wesele pana Balzaca, kilka lutowych dni w Atmie u Karola Szymanowskiego w 1932 roku wystarczyło mu ostatecznie, by dokończyć Brzezinę. W kwietniu tego samego roku, w Syrakuzach, gdzie spędzał urlop w towarzystwie Józia Rajnfelda, zamknięty w pokoju z oknami zasłoniętymi szczelnie przed wiatrem i piaskiem, przez pięć dni napisał jeden ze swoich najważniejszych utworów – Panny z Wilka. [...]

fot. Olga Świątecka  (źródło zdjęcia)

Bardzo poważnie podchodził do pisania dziennika. Niektóre fragmenty przepisywał wielokrotnie. Często wracał do ważnych myśli, naprzemiennie analizował je w korespondencji i dzienniku z tego samego czasu. Zdarzało mu się przepisywać do dziennika treść ważnych listów lub odwrotnie – cytować w korespondencji do Wiesława, Jurka Błeszyńskiego czy Hani wnioski zanotowane w dzienniku. Listy pisał codziennie. Czasem były to krótkie wiadomości, które można zmieścić na pocztówce. Częściej – długie, wymagające skupienia pisma, w których szczegółowo opowiadał nie tylko o wydarzeniach dnia, ale przede wszystkim o uczuciach, wątpliwościach, samotności i zwątpieniu. Streszczał przeczytane książki, relacjonował wrażenia z koncertu, czasem plotkował. Nieraz wysyłał nawet cztery, pięć listów dziennie. Czasem w kilku językach – po niemiecku, rosyjsku, francusku. Nigdy nie odkładał na następny dzień odpisania na list do kogoś ważnego. W 1952 i 1953 roku, kiedy przybrany syn Wiesław był w wojsku, pisywali do siebie codziennie. Zdarzało się, że ich listy zajmowały kilkanaście stron. […]

Był pisarzem z powołania. Każdą myśl, każde przeżycie i każde spotkanie potrafił przerobić na literaturę. Nigdy nie opuszczały go pisarskie przyzwyczajenia. Był pracowity, zapisywał pojedyncze skojarzenia, zaskakujące emocje i niespodziewane myśli. Dzięki tym notatkom zawsze miał w zanadrzu nowe literackie pomysły. Czuł odpowiedzialność za to, czego był świadkiem. Rozumiał, że obowiązek pisarza polega na opowiedzeniu o tym innym. Podczas ucieczki ze Stawiska w pierwszych dniach wojny dramatyczne obrazy zapisywał na jedynym dostępnym kawałku papieru – książce zabranej w pośpiechu przez jedną z córek tuż przed opuszczeniem domu.
Anna Król Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie, Wilk & Król, Warszawa 2015

 fot. Olga Świątecka (źródło zdjęcia)

czwartek, 24 grudnia 2015

Barszcz wigilijny à la Wit Szostak

Wnieśli, wnieśliśmy barszcz z uszkami, ostrożnie, bo plami, bo czerwone, bo białe koszule i obrusy, droga przez mękę, łyżka wypełniona bordową zupą chybocze się w wiotkiej dłoni, dłoń drży dodatkowo z napięcia, bo przecież barszcz i trzeba uważać, łyżka zmierza do ust, pojedyncze krople spadają w otchłań talerza, każde uderzenie kropli o błyszczącą taflę powoduje eksplozję, odpryski trafiają we wszystkie białe punkty w okolicy. Ta wojna jest przegrana, niewielu z nas udaje się przeżyć ją bez draśnięcia, ale nikt nie dezerteruje, nikt nie odmawia, bo barszcz znakomity, wart każdego ryzyka, wart zmiany koszuli, wart winy wziętej na siebie za splugawiony obrus. Barszcz, kiszony w domu, w kamiennych garncach, z czosnkiem, na zakwasie z czarnego chleba, i do tego uszka, cieniutkie, niemal przeźroczyste ciasto, ręcznie lepione, a farsz z tych samych prawdziwków co zupa, o poranku zbieranych, nad piecem suszonych, i z kapusty ręcznie szatkowanej i ręcznie kiszonej, całość warta plam i winy, barszcz z uszkami.


Jedli, jedliśmy w skupieniu, nabożnie, ruchami wystudiowanymi unosząc łyżki do ust. Nikt nic nie mówił, znowu cisza, nikt poza stryjem Piotrem, który dyrygował łyżką z biegłością mistrza. Delikatna dłoń, przez lata ćwiczona w trzymaniu ołówka, wprowadzeniu równych, prostych linii na desce kreślarskiej, bez wysiłku, z lekkością przemierzała precyzyjnie tę samą drogę. Ani kropla nie uroniona, ani jednej plamy. Wszyscy patrzyliśmy z zazdrością na stryja, nieświadomie starając się naśladować jego swobodę, udawana nonszalancja kończyła się tragicznie, o wiele gorzej niż nasza niewystudiowana nieporadność. Niewielu zachowało czystość. Niektórzy zachowali jej iluzję, ubierając do wieczerzy ciemne stroje, wsysające bordowe znamiona. Poza stryjem Piotrem chyba tylko Paweł, nieodrodny syn, architekt i kreślarz, spokojny i jedzący w milczeniu. Nad naszymi porażkami unosił się spokojny ton opowieści stryja Piotra. Nie słuchałem, nie słuchaliśmy co mówił, skupienie nad barszczem przybierało niemal modlitewną formę. Liturgia wigilijna umiejętnie balansowała pomiędzy wspólnotą a samotnością. Skupiony na barszczu z uszkami, skupiony na swoich sprawach starałem się dotrwać do końca tej potrawy. Barszcz, kiszony w domu, gotowany na wywarze z grzybów, prawdziwków o poranku zbieranych, z uszkami ręcznie lepionymi. Wigilia minęła półmetek.
Wit Szostak Chochoły, Warszawa 2010 s. 91-92


piątek, 18 grudnia 2015

Iwaszkiewiczowe rzeczy

Jako dziecko dość często podróżowałam trasą żyrardowską przebiegającą w pobliżu domu Iwaszkiewiczów. Nie było go widać z szosy, ale wysadzana drzewami aleja prowadząca do Stawiska rozbudzała wyobraźnię, zwłaszcza wieczorem, w świetle latarń. Kiedy już dorosłam i chciałam zwiedzić muzeum, z różnych powodów było zamknięte. Wielu pamiątek po pisarzu do kolekcji zresztą nie włączono, bo jak tu prezentować zwiedzającym zżarte przez mole marynarki, gęsto zapisane karteluszki czy resztki kremu do golenia.


Teraz dzięki książce „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” jest okazja zobaczyć kilkanaście eksponatów z muzealnego „czyśćca” i wczuć się w atmosferę Stawiska. Anna Król zajrzała do prywatnych pomieszczeń Iwaszkiewiczów, zbadała zawartość szaf i szuflad, po czym niektóre z odkurzonych przedmiotów potraktowała jako punkt wyjściowy do stworzenia nietypowego portretu pisarza. Łóżko stało się przyczynkiem do opowieści o śmierci i pogrzebie Jarosława w 1984 r., order – o rozmaitych funkcjach pełnionych w środowisku literackim i w polityce, fotografia żony – o jej chorobie. Są rozdziały poświęcone mniej znanym aspektom życia Iwaszkiewicza: miłości do zwierząt, pobytom w ukochanym Sandomierz oraz w Zakopanem u Karola Szymanowskiego czy związkowi z Jerzym Błeszyńskim. Dowiemy się, że główny bohater szanował i papier, i pieniądze, że miał obsesję na punkcie notowania oraz że cenił piękno i elegancję.

Publikację Anny Król poprzedziły badania archiwów i lektury, tak więc zasadniczą część książki stanowią fakty. W każdym rozdziale pojawia się też scena fikcyjna będąca fantazją autorki na temat wybranego epizodu z życia Iwaszkiewicza – moim zdaniem zabieg całkowicie zbędny, ponieważ „Rzeczy” są wystarczająco interesujące i bez takich chwytów, natomiast atmosferę Stawiska dobrze podkreślają zdjęcia Olgi Świąteckiej. Całość jak najbardziej zasługuje na uwagę – może być uzupełnieniem wiedzy o klasyku lub wstępem do znajomości z jego twórczością.

________________________________________________________________
Anna Król Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie, Wilk & Król, Warszawa 2015

sobota, 12 grudnia 2015

Sycylijska rozmowa

Narrator „Sycylijskiej rozmowy” mówi o sobie, że jest pusty myśląc o rodzaju ludzkim, który się zatracił, pusty i spokojny bez nadziei. Rzeczywiście, młody mężczyzna wydaje się wypalony i zrezygnowany, pogrążony w apatii. W takim nastroju, pod wypływem impulsu, wyrusza do rodzinnej wioski położonej w skalistych górach Sycylii, u Vittoriniego wyspy chłodnej i surowej, nękanej biedą i chorobami.


Zanim Silvestro dotrze do celu, spotka podczas podróży zagadkowe postaci, na miejscu także będzie dziwnie. Szybko okaże się, że po długiej nieobecności niewiele pamięta z dzieciństwa i poniekąd będzie poznawał je od nowa, wypytując matkę o szczegóły. Coś każe jednak podejrzewać, że ta „amnezja” jest udawana i wynika z chęci powrotu, choćby w wyobraźni, do beztroskich lat utożsamianych ze szczęściem. To nie zaskakuje, zważywszy na okoliczności: wiadomości o wydarzeniach ze świata nie nastrajają głównego bohatera optymistycznie, a wokół siebie wciąż dostrzega nędzę (wyczulenie na warunki życia proletariatu to bardzo ciekawy rys powieści). Podczas wędrówki po osadzie będzie miał okazję poznać niewidzialnych ludzi ze skalnych jaskiń, zawrze znajomość ze szlifierzem noży i sukiennikiem cierpiącymi za znieważaną ludzkość (jakkolwiek kuriozalnie to brzmi), na koniec trafi na zmarłego żołnierza. Doprawdy trudno o optymizm.

Podczas lektury „Sycylijskiej rozmowy” rodzi się w pewnej chwili pytanie, czy na pewno poruszamy się w realnym świecie. Być może wszyscy rozmówcy Silvestra są zjawami lub po prostu wytworami zmęczonego umysłu – mężczyzna zmagał się przecież wcześniej z własnymi „demonami”. I sama już nie wiem, co bardziej mnie w książce urzekło: niesamowity, lekko oniryczny nastrój czy smagana zimowym wiatrem Sycylia.;)

_____________________________
Elio Vittorini Sycylijska rozmowa
przeł. Barbara Sieroszewska Wyd. PIW, Warszawa 1984

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Ucieczka z raju

Przebywanie z Tołstojami na ponad 600 stronach stanowi nie lada wyzwanie. Nie ze względu na pokaźną dawkę informacji zebranych przez Pawła Basińskiego, ale ze względu na przytłaczającą atmosferę Jasnej Polany dającą się odczuć również czytelnikowi. Powiedzieć bowiem, że Lwa Nikołajewicza i Sofię Andriejewnę łączyła skomplikowana relacja, to nic nie powiedzieć – w rzeczywistości ponad trzydzieści z wspólnie przeżytych 48 lat było dla obojga udręką.


Po lekturze tego opasłego tomu nie dziwię się już pisarzowi, że mimo podeszłego wieku postanowił nagle i bez planu opuścić domowe pielesze. Zmęczony ciągłymi pretensjami i intrygami najbliższych, w szczególności żony, miał prawo czuć się osaczony i rozgoryczony. Powodów tak radykalnej decyzji było więcej, jednak źródła nieporozumień między małżonkami należy dopatrywać się głównie w przemianie duchowej, jaką Tołstoj przeszedł na przełomie lat 70. i 80. XIX wieku, a która mogła mieć poważne (czyli nieprzyjemne) konsekwencje dla małżonki oraz dzieci. Pisarz uznał bowiem, że między naukami Chrystusa a praktyką wyznawców prawosławia istnieje duży rozdźwięk. Krytykował cerkiew, przeszkadzać zaczęło mu życie w rzekomym zbytku, stał się przeciwnikiem samodzierżawia. Sofia Andriejewna, na której barkach spoczywało zarządzanie Jasną Polaną, opieka nad liczną rodziną (urodziła 13 dzieci) oraz kuratela nad dorobkiem literackim Lwa Nikołajewicza, doskonale wiedziała, że idealistyczne zapędy męża mogły doprowadzić do katastrofy finansowej. Stąd jej podejrzliwość i zaborczość, stąd szpiegowanie i podstępy.

Basiński w przejrzysty sposób pokazuje genezę i narastanie wieloletniego konfliktu, przyglądając się życiorysom obojga małżonków. Posiłkuje się ich zapiskami z dzienników i listami, wspomnieniami bliskich oraz znajomych, a także utworami Tołstoja. Ilość przytoczonych źródeł oraz wiedza autora doprawdy imponują, podobnie jak duża łatwość w snuciu opowieści. Podkreślić należy też bezstronność, której tak często brakuje osobom piszącym o Tołstojach. Mówiąc krótko: warto zanurzyć się w świecie Jasnej Polany, jakkolwiek duszny mógłby się wydawać.


_______________________________________
Pawieł Basiński Lew Tołstoj. Ucieczka z raju
tłum. Jerzy Czech, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015


środa, 2 grudnia 2015

Nowojorskie migawki

Album "Ludzie Nowego Jorku" oglądałam w połowie listopada, kiedy nie było jeszcze ciemno, zimno i wietrznie, ale brak słońca stawał się już dotkliwy. Tymczasem zdjęcia Stantona Brandona wydają się doskonałym lekiem na całe (jesienne) zło – one po prostu kipią kolorem i emanują witalnością. Na ok. 400 amatorskich fotografiach uwiecznione zostały osoby odstające wyglądem od nowojorskiego tłumu i te całkiem zwyczajne. Czasami w zastępstwie wystąpiły ich wyjątkowo oryginalnie przyozdobione części ciała, czasami były to zwierzaki. I nawet jeśli wybór był tendencyjny, widać jak na dłoni, że Nowy Jork jest skupiskiem wielu nacji i jeszcze większej ilości oryginałów.

Album idealnie nadaje się jako odtrutka na szarzyznę za oknem próbka poniżej.;)







 


Więcej o historii powstania albumu poczytać można TU.

Stale powiększającą się kolekcję Stantona Brandona również warto przejrzeć.
 
 ***

Stanton Brandon  
Humans of New York. Ludzie Nowego Jorku
Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2015



piątek, 27 listopada 2015

Sprawa Meursaulta

W „Sprawie Meursaulta” jest wszystko, co cenię w powieściach: oryginalny pomysł i styl, wielowarstwowość oraz wyrafinowana gra z literaturą, w tym przypadku z „Obcym” Alberta Camusa. Kamel Daoud oddaje głos Harunowi, bratu Araba, którego w książce Francuza (główny bohater ani razu nie użyje tytułu klasyka) zastrzelił na plaży niejaki Meursault.

Dobry Boże, jak można zabić kogoś i odebrać mu nawet jego śmierć? To mój brat zginął od kuli, a nie on! Musa, a nie Meursault, no nie? Jest coś, co mnie zdumiewa. Nikt, nawet po odzyskaniu niepodległości, nie był ciekawy, jak brzmiało nazwisko ofiary, gdzie mieszkała, kim byli jej przodkowie, ewentualne dzieci. Nikt. Wszyscy oniemieli z zachwytu nad doskonałością języka, który lśni jak diament, i współczuli pogrążonemu w samotności zbrodniarzowi, składając mu niesłychanie uczone kondolencje. [s. 12]


Pełna gniewu i goryczy opowieść starca napędza gniew i gorycz wzięła się z niezgody na anonimowość ofiary. Po ponad 70 latach znalazł cierpliwego słuchacza, któremu może wreszcie opowiedzieć własną historię. Nie wersję wydarzeń, ponieważ nigdy nie poznał okoliczności zabójstwa, ale historię. Podczas kolejnych wieczornych spotkań w barze opowiada zatem o rodzinie i o własnym śledztwie. Pod wpływem emocji i wypitego alkoholu, może też za sprawą wypitego alkoholu, wielokrotnie podejmie te same wątki. Jak bumerang będą powracać słowa: Musa, Meursault, matka, kraj, niepodległość, natomiast rzadko dadzą się usłyszeć słowa: Algieria i Francuzi. To nie przypadek – narrator świadomie ruguje z języka pojęcia kojarzące mu się z opresorami.

Monolog Haruna jest monologiem Araba, co daje diametralnie inną perspektywę niż u Camusa, ale jeśli porównać go z opowieścią Francuza Meursaulta, szybko dostrzeżemy pewne zbieżności. Obydwaj są wyobcowani i wypaleni, obydwaj sprawiają wrażenie niezdolnych do miłości lub jakichkolwiek głębszych uczuć. Podobieństwa widać również w podejściu do wiary w Boga oraz w relacjach z kobietami. Daoud wchodzi w dialog z „Obcym” także od strony formalnej i robi to błyskotliwie: tworzy sceny analogiczne (np. rozmowa aresztowanego z duchownym), wplata cytaty lub zgrabnie je parafrazuje, czyni dość czytelne aluzje (jak np. w pierwszym zdaniu: „Mama żyje do dziś”, u Camusa: „Dzisiaj umarła mama”). Efekt jest znakomity.

„Sprawy Meursaulta” nie da się w pełni docenić po jednorazowej lekturze. Już drugie czytanie pokazuje, że u Daouda nie ma akapitów zbędnych lub przypadkowych. To książka o przemyślanej kompozycji, bogata w treści i wysmakowana językowo. Naturalnie nie mogłaby powstać, gdyby nie „Obcy” [To arcydzieło, przyjacielu. Lustro, w którym widzę swoją duszę i to, czym miałem się stać w tym kraju, między Allahem a znudzeniem.], śmiem jednak twierdzić, że algierski autor przerósł mistrza.

_____________________________
Kamel Daoud Sprawa Meursaulta
przeł. Małgorzata Szczurek, Wyd. Karakter, Kraków 2015


poniedziałek, 23 listopada 2015

Z kobietami i bez kobiet

W najnowszym zbiorze opowiadań Haruki Murakami ponownie przygląda się mężczyznom po przejściach: wycofanym, stęsknionym, tkwiącym w martwym punkcie. Jednak wbrew tytułowi kobiety mocno zaznaczają swoją obecność w każdej z historii: są ważnymi uczestniczkami wydarzeń lub wręcz ich sprawczyniami. Występują w rolach kochanek, opiekunek, pacjentek, a nawet kierowców, wprowadzając mniejszy lub większy ferment w życie bohaterów.


Wszystkie opowiadania dotyczą tego samego tematu czyli rozczarowania miłosnego, na szczęście Murakamiemu udało uniknąć się powtórzeń. Stworzył sześć zajmujących opowieści, od czasu do czasu serwując czytelnikowi małą niespodziankę. Mnie po raz pierwszy zaskoczył poczuciem humoru, widocznym chyba najlepiej w „Zakochanym Samsie”, gdzie kafkowski robak przeobraża się w człowieka. Zapożyczeń literackich jest tu zresztą więcej (m.in. z Wujaszka Wani oraz Baśni tysiąca i jednej nocy), jak zwykle u tego autora pojawiają się również liczne cytaty muzyczne – od Beatlesów po klasyków, co dobrze buduje nastrój. Nie przekonał mnie natomiast pomysł tłumaczki, która dla oddania różnych dialektów japońskich zastosowała w jednym z tekstów gwarę poznańską – jeszcze chwila i bohaterowie zaczęliby się raczyć pyzami zamiast zupą miso.

Urok „Mężczyzn bez kobiet” tkwi w klimacie i różnorodności. Być może także krótka forma lepiej służy autorowi, który używając identycznego stylu w powieściach, potrafi niestety nudzić (patrz: Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa). Tym razem efekt jest niezły, a lektura przyjemna (acz nie wybitna). Zbiór idealnie wpisuje się w jesienną aurę – melancholijne i niespieszne historie Japończyka szczególnie dobrze „smakują” o zmroku, w towarzystwie gorącej herbaty i nastrojowej muzyki. Wtedy nie drażnią nawet pompatyczne zdania.;)


___________________________________
Haruki Murakami Mężczyźni bez kobiet
przeł. Anna Zielińska-Elliott, Muza, Warszawa 2015



środa, 18 listopada 2015

Kalendarze

Od kilku lat słyszę, że kalendarze ścienne odeszły do lamusa, tymczasem w księgarniach jak zwykle o tej porze roku wybór jest całkiem spory. Tematyka rozległa, niestety w Polsce jeszcze nigdy nie trafiłam na kalendarze literackie. Tymczasem Anglosasi nie próżnują i przygotowali ofertę dla moli książkowych w różnym wieku i o różnych upodobaniach (próbka poniżej). Mnie pozostaje oglądać i marzyć, że może i u nas pojawią się kiedyś choćby małe kalendarzyki nawiązujące w jakiś sposób do literatury.







piątek, 13 listopada 2015

Bez dygotu

Tytuł i okładka powieści Jakuba Małeckiego przyciągają wzrok, może nawet lekko niepokoją. Wprowadzają też w błąd, ponieważ wystylizowany młodzieniec ze zdjęcia tylko w minimalnym stopniu nawiązuje do fabuły. Faktycznie jednym z bohaterów jest albinos, ale z racji daty i miejsca urodzenia pochwaliłby się raczej grzywką skrupulatnie zaczesaną na bok niż oryginalnie spiętrzoną koafiurą. Urok „Dygotu” tkwi poniekąd w jego prowincjonalnej otoczce – akcja książki na wsi się rozpoczyna i na wsi kończy.


Wydawca, a przynajmniej autor noty wydawniczej, widzi w książce Małeckiego porywające obsesje, niszczące namiętności i grozę przemijania, ba! dostrzega nawet realizm magiczny połączony z groteską. Dużo mocnych słów użytych na wyrost. Autor owszem, stworzył zgrabną minisagę dwóch rodzin naznaczonych piętnem inności. Interesująco pokazał awans społeczny Łabendowiczów i Geldów, pomijając przy tym niemal całkowicie historię. Poza kilkoma epizodami z okresu drugiej wojny światowej żadne wydarzenia z wielkiego świata nie odbiją się wyraźnie na losach bohaterów; o wiele intensywniej wpływa na ich położenie ekonomia. To w zasadzie nie przeszkadza, czego nie można powiedzieć o wątku klątwy przechodzącej na kolejne pokolenia: próby nadania mu nadnaturalnego (czyli magicznego) charakteru zupełnie nie przekonują, zwłaszcza w finale.

Książka Małeckiego nie wywoła u czytelnika dygotu, pozwoli jednak przyjemnie spędzić czas. Krótkie, rytmiczne zdania powodują, że dobrze się ją czyta, ciężka dola bohaterów też niejednego zapewne wzruszy. W moim odczuciu „Dygot” to niezła powieść środka, nic więcej. Pisanie o wsi nie czyni nikogo następcą Myśliwskiego czy Tokarczuk, jak zdaje się sugerować na okładce wydawca. Do poziomu tych autorów Małeckiemu jeszcze daleko.

________________________________________________
Jakub Małecki Dygot, Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2015



niedziela, 8 listopada 2015

Młode skóry

Nie byliście w mojej miejscowości, ale znacie inne z tej samej sztancy. Zjazd z drogi krajowej, strefa przemysłowa, pięciosalowy Cineplex, stulecie pubów upchane na jednej mili kwadratowej, w granicach miasta. Niedaleko do Atlantyku, niedaleko do gruzłowatej szczęki wybrzeża i półwyspów rojących się od mew. W letnie wieczory na pachnących obornikiem pastwiskach satelickich parafii krowy, niewzruszone niczym mistrzowie zen, unoszą łby i wsłuchują się w wycie V8 ścigaczy, którymi młode chłopaki rozbijają się po bocznych drogach. [s. 7]


Ta miejscowość to fikcyjne Glanbeigh na zachodnim wybrzeżu Irlandii. Całkiem spore miasto, w którym nic ciekawego się nie dzieje. Bohaterowie „Młodych skór”, także ci starsi, przypominają chłopców ze starej piosenki zespołu Myslovitz – wieczorami wychodzą na ulicę i szukają czegoś, co wypełni im czas. Oni również palą skręty, rozrabiają i uganiają się za dziewczynami, które ich nie chcą.

Colin Barrett (ur. 1982) kapitalnie oddał atmosferę marazmu i beznadziei, wybierając na bohaterów swoich opowiadań osobników po przejściach, bez aspiracji i bez perspektyw na jakąkolwiek odmianę w życiu. Bramkarz z knajpy, barman, sprzedawca ze stacji paliw od rzeczywistości uciekają, szkolny wuefista i były bokser próbują ją zmienić, niestety z marnym skutkiem. Trudno jest wytrzymać we własnej skórze, zwłaszcza w zapomnianym przez wszystkich Glanbeigh. Między wierszami da się wyczytać, że taka jest po prostu Irlandia.

W „Młodych skórach” zwraca uwagę dojrzały styl. Barrett pisze o swoich postaciach jednocześnie ze zrozumieniem i z szorstkością, a to trudne połączenie. Swobodnie posługuje się poetycką metaforą, ale potrafi też od czasu do czasu zaaplikować czytelnikowi dawkę okrucieństwa. To jest pełnokrwista, bliska życiu proza, wyjątkowo dobra jak na debiut. Ciekawi mnie bardzo, jak rozwinie się talent Barretta.

________________________
Colin Barrett Młode skóry
przeł. Agnieszka Pokojska, Wyd. Igloo, Wrocław 2015


poniedziałek, 2 listopada 2015

Carol

„Carol” Patricii Highsmith nie jest kryminałem, ale dostarcza równie silnych emocji. Nie inaczej było z pewnością na początku lat 50. ubiegłego wieku, kiedy pisarka próbowała wydać książkę*: historia o wyraźnym zabarwieniu homoerotycznym mogła przecież bulwersować. W rzeczywistości jednocześnie bulwersowała i cieszyła się dużą popularnością.

okładka zastępcza

Dzisiaj powieść pokazuje znakomicie dwie rzeczy: amerykańską obyczajowość oraz kryzys tożsamości głównej bohaterki. Oba tematy zostały zgrabnie zarysowane już w pierwszym rozdziale, który nadaje ton całości. Sporo tu scen symbolicznych i filmowych, widać też, że Highsmith docenia rolę szczegółów w budowaniu postaci i atmosfery. Fabuła wciąga: z zainteresowaniem obserwujemy początek znajomości skromnej sprzedawczyni z zamożną Carol, podglądamy próby zaprzyjaźnienia się i z niecierpliwością czekamy na rozwój wypadków. Ognistego romansu nie należy się spodziewać, autorka lubi bowiem sytuacje nieoczywiste, co tylko podsyca ciekawość czytelnika.

Uwikłanie bohaterek w konwenanse i układy personalne przedstawione zostało pierwszorzędnie, podobnie jak kolejny ważny wątek w powieści tj. emancypacja głównej bohaterki. Teresa jest początkującą scenografką, pracy ekspedientki podejmuje się z braku innych ofert, dość szybko stwierdza jednak, że nie chce być taka jak jej starsze koleżanki z domu towarowego: rozczarowane i zmęczone życiem. Jej droga ku „wyzwoleniu” będzie wyboista i podwójnie owocna – głównie dlatego, że doprowadzi przy okazji do samopoznania. I choć moim zdaniem przesłanie książki jest zbyt optymistyczne, biorę poprawkę na fakt, że sześć dekad temu „Carol” stanowiła i pod tym względem precedens.

Powieść nie jest doskonała, ale ewentualne braki wynagrodziły mi smaczki w postaci wątków autobiograficznych oraz świetnie oddanego klimatu lat 50. Lektura była na tyle atrakcyjna, że za jakiś czas chętnie przyjrzę się dla odmiany panu Ripleyowi. A wcześniej może doczekam się premiery ekranizacji „Carol” z Cate Blanchett w roli tytułowej – aktorka wydaje się do niej stworzona.

*) Autorka wydała tę książkę w 1952 r. pod pseudonimem Claire Morgan oraz pod tytułem The Price of Salt.

________________________________
Patricia Highsmith Carol
przeł. Mirosława Czarnecka
Kantor Wydawniczy SAWW, Poznań 1994