piątek, 18 września 2015

Podwieczorek à la Giorgio Bassani

Ale, prawdę mówiąc, plac tenisowy był rzeczywiście niezbyt „godny”, a ponadto był tylko jeden, co zmuszało nas do bardzo długich przerw. Za to każdego popołudnia, punktualnie o czwartej, może w tej myśli, żeby dwaj małoletni wchodzący w skład naszej niejednolitej kompanii nie musieli żałować godzin znacznie z punktu widzenia sportu owocniejszych, jakie mogliby spędzić pod opiekuńczymi skrzydłami markiza Barbicinti — ukazywał się niezmiennie Perotti ze swoim byczym karkiem, purpurowym z wysiłku, w obu rękach obciągniętych w rękawiczki dźwigając wielką srebrną tacę.

Vol-au-vent (źródło zdjęcia)

Czegóż na niej nie było: kanapki z sardynką, wędzonym łososiem, kawiorem, gęsią wątróbką, szynką; małe vol-au-vent z kurczęcia pod beszamelem; maciupeńkie buricchi pochodzące na pewno ze znakomitej koszernej paszteciarni, którą pani Betsabea, słynna pani Betsabea (Da Fano), prowadziła od dziesiątków lat przy via Mazzini ku rozkoszy i chwale wszystkich współobywateli. Nie koniec na tym. Nim jeszcze poczciwy Perotti zdążył poustawiać zawartość swojej tacy na wiklinowym stoliku, zawczasu przygotowanym pod wielkim czerwono-niebieskim parasolem u bocznego wejścia na kort, w ślad za nim nadchodziła jedna z jego córek, Dirce albo Gina — obie mniej więcej w wieku Micóli i obie zatrudnione „w domu”, Dirce jako pokojówka, Gina jako kucharka (dwaj synowie, Titta i Bepi, jeden trzydziesto-, drugi osiemnastoletni, pracowali w parku jako ogrodnicy; nigdy nie udało nam się zobaczyć ich inaczej niż z daleka, kiedy pochyleni nad robotą rzucali na nas, mknących na rowerach, krótkie jak błysk spojrzenie niebieskich, ironicznych oczu). Dziewczyna pchała przed sobą po ścieżce wiodącej od magna domus do kortu tenisowego wózek na ogumionych kołach, naładowany karafkami, dzbankami, szklankami i filiżankami. W porcelanowych i metalowych dzbankach była herbata, mleko, kawa; w operlonych zimną mgiełką karafkach z czeskiego szkła — lemoniada, sok owocowy i Skiwasser, napój świetnie gaszący pragnienie, złożony pół na pół z wody i soku malinowego z dodatkiem plasterka cytryny i paru winnych jagód, ulubiony napój Micól, z którego była niezmiernie dumna.

Skiwasser (źródło zdjęcia) 

Ach, Skiwasser! W przerwach między grami przegryzając kanapkę, którą, nie bez pewnej ostentacji swego nonkonformizmu religijnego, wybierała najczęściej spośród tych z szynką wieprzową, Micól potrafiła wychylić jednym haustem całą szklankę swego ulubionego napoju, zachęcając nas, żebyśmy pili ją także „ku czci świętej pamięci cesarstwa Austro-Węgier”. Przepis na ten napój, jak nas objaśniła, dostała tam właśnie, w Austrii, w Offgastein, zimą trzydziestego czwartego roku. Była to jedna jedyna zima, kiedy postanowili z Albertem „sprzymierzyć się” i udało się im pojechać we dwoje na dwa tygodnie w góry, na narty. Jakkolwiek Skiwasser, jak sama nazwa wskazuje, jest napojem zimowym, a zatem powinno się go pić na gorąco, to nawet i w Austrii są tacy, którzy pijają go „w wersji” mrożonej i bez cytryny, tylko że wtedy nazywają go Himbeerwasser.

Trzeba jednak, żebyśmy sobie dobrze zapamiętali, dodała Micól z komiczną emfazą, wznosząc do góry palec: winogrona, „bardzo ważne”, wprowadziła do klasycznej tyrolskiej recepty ona sama. To jej własny pomysł, i nie ma się z czego śmiać. Winogrona reprezentują cenny wkład Italii w świętą i szczytną sprawę Skiwasseru albo, mówiąc ściślej, stanowią szczególny wariant tego napoju, „wariant włoski, jeśli nie ferraryjski, jeśli nie... i tak dalej, i tak dalej”.

Giorgio Bassani, Ogród rodziny Finzi-Continich, Warszawa 1964, s. 98-100


10 komentarzy:

  1. Mmmm, przypomniałaś mi, jaka jestem głodna!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ginę i Perottiego zatrudnię od zaraz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, cudnie byłoby mieć taką obsługę w domu.;)

      Usuń
  3. chyba coś jest na rzeczy, bo ostatnio uczestnicy programu Great British Bake Off męczyli się właśnie nad vol-au-ventami ;) bardzo apetycznie to wyglądało, a teraz Ty cytujesz Bassaniego! nie wiem tylko, czy chciałoby mi się je robić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na pewno nie chciałoby się robić od podstaw, ale gdyby ciasto było już gotowe - kto wie.;)

      Usuń
    2. a ja na odwrót! ciasto bardzo chętnie, ale farsz już niekoniecznie ;)

      Usuń
    3. W takim razie mogłybyśmy utworzyć zgrany zespół.;)

      Usuń