piątek, 13 listopada 2015

Bez dygotu

Tytuł i okładka powieści Jakuba Małeckiego przyciągają wzrok, może nawet lekko niepokoją. Wprowadzają też w błąd, ponieważ wystylizowany młodzieniec ze zdjęcia tylko w minimalnym stopniu nawiązuje do fabuły. Faktycznie jednym z bohaterów jest albinos, ale z racji daty i miejsca urodzenia pochwaliłby się raczej grzywką skrupulatnie zaczesaną na bok niż oryginalnie spiętrzoną koafiurą. Urok „Dygotu” tkwi poniekąd w jego prowincjonalnej otoczce – akcja książki na wsi się rozpoczyna i na wsi kończy.


Wydawca, a przynajmniej autor noty wydawniczej, widzi w książce Małeckiego porywające obsesje, niszczące namiętności i grozę przemijania, ba! dostrzega nawet realizm magiczny połączony z groteską. Dużo mocnych słów użytych na wyrost. Autor owszem, stworzył zgrabną minisagę dwóch rodzin naznaczonych piętnem inności. Interesująco pokazał awans społeczny Łabendowiczów i Geldów, pomijając przy tym niemal całkowicie historię. Poza kilkoma epizodami z okresu drugiej wojny światowej żadne wydarzenia z wielkiego świata nie odbiją się wyraźnie na losach bohaterów; o wiele intensywniej wpływa na ich położenie ekonomia. To w zasadzie nie przeszkadza, czego nie można powiedzieć o wątku klątwy przechodzącej na kolejne pokolenia: próby nadania mu nadnaturalnego (czyli magicznego) charakteru zupełnie nie przekonują, zwłaszcza w finale.

Książka Małeckiego nie wywoła u czytelnika dygotu, pozwoli jednak przyjemnie spędzić czas. Krótkie, rytmiczne zdania powodują, że dobrze się ją czyta, ciężka dola bohaterów też niejednego zapewne wzruszy. W moim odczuciu „Dygot” to niezła powieść środka, nic więcej. Pisanie o wsi nie czyni nikogo następcą Myśliwskiego czy Tokarczuk, jak zdaje się sugerować na okładce wydawca. Do poziomu tych autorów Małeckiemu jeszcze daleko.

________________________________________________
Jakub Małecki Dygot, Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2015



34 komentarze:

  1. Święte słowa. W dzisiejszych czasach grunt to przyjaciele piszący odpowiednio entuzjastyczne rekomendacje na okładkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Podzieliłam te rekomendacje na pół, ale wynik wciąż mi się nie zgadza.;(

      Usuń
    2. Nie wiem, kiedy do wydawców dotrze, że pompując oczekiwania, strzelają sobie w stopę. Bo to porządna powieść jest, a autor ma potencjał i pewnie nie powiedział ostatniego słowa.

      Usuń
    3. Zwłaszcza że większość czytelników niekoniecznie może chcieć czytać coś a la Myśliwski, bo za trudne/nudne/poetyckie itp. A "Dygot" ma (albo raczej miał) szansę trafić do szerokiego grona odbiorców.

      Usuń
    4. Może nawet i trafi, wydawnictwo go dość mocno promuje. Mnie się podobał klimat prowincji, bardziej sugerowany niż opisywany - ale to może dlatego, że potrafiłem sobie dużo rzeczy dośpiewać. Ciekawe, jak tekst odbiorą osoby, które nie pamiętają takich miasteczek choćby z lat 80.

      Usuń
    5. No właśnie! Dla mnie ta książka pachnie świeżo zaoraną ziemią i dymem z ognisk na polach. I sienią starej kamienicy.;)

      Usuń
    6. I nie zapomnij o zapachu zieleniaka, takiego w drewnianej budzie.

      Usuń
    7. I proszę, podyskutowaliśmy sobie, mnie się otworzyły klapki w mózgu i napisałem pierwszy szkic recenzji. Zastanawiam się, czy pastwić się nad okładką, czy byłaby to zbędna małostkowość, od której jestem jak najdalszy :D

      Usuń
    8. Zapach zieleniaka do tej pory pamiętam, jeden z zapachów PRL-u.

      Zawsze możesz się popastwić nad czymś innym.;)

      Usuń
    9. Ale w sumie nie mam nad czym, styl dobry, korekta bez zarzutu, historia sprawnie opowiedziana, a żeby nie te peany z okładki to pewnie wyraziłbym trochę większy zachwyt :)

      Usuń
    10. Mnie nie zgodziło się kilka drobiazgów np. karty telefoniczne na początku lat 80, spotkanie Sebastiana z wnuczką Frau Eberl. Plus finał - czy człowiek (Wiktor), który założył rodzinę i wyszedł na prostą, zdobyłby się na taki czyn?

      Usuń
    11. Karty tak, anachronizm, chociaż ja to datowałem na połowę lat 80. Czyn Wiktora też moim zdaniem niezrozumiały, ale jakoś tam wpisujący się w ogólną atmosferę. Tylko czemu nie wcześniej, a dokładnie w chwili, gdy czekał na dziecko?

      Usuń
    12. Otóż to. Do dzisiaj uważam, że jest to od strony psychologicznie niemożliwe. Klątwa klątwą, ale to nie był głupi chłopak, żeby wierzyć w moc takiej ofiary (przynajmniej w tym wieku).

      Usuń
    13. Może po to autorowi była cała ta niesamowitość, bo nie miał pomysłu na Wiktora?

      Usuń
    14. Niestety miałam takie wrażenie, że zabrakło pomysłu na lepszy finał. Może autor się spieszył.

      Usuń
  2. Zdania z okładki nie pasują do "Dygotu", to fakt. Najważniejsza jest historia, jako opowieść o ludziach, w tym przypadku o rodzinach Geldów i Łabendowiczów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pasują, niestety. Samo zdjęcie też nie.
      Dla mnie to też jest powieść o ludziach, na dodatek z konkretnego regionu, co mogło stać się głównym atutem powieści, ale czegoś zabrakło.

      Usuń
  3. Ha, trochę ostudziłaś mój zapał do tej pozycji, który wynikał z wielu pozytywnych recenzji pod jej adresem :) Powtórzę to, co napisałem u Dominiki - najbardziej w tej powieści pociąga mnie prowincja, chociaż szkoda, że autora przytłoczono masą porównań i odniesień, które nie mają pokrycia w rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejrzałam niektóre recenzje i jestem zaskoczona zachwytami. To jest nieźle napisana powieść, ale na pewno nie wiekopomne dzieło. Choć dla prowincji warto poczytać.;)

      Usuń
    2. Głupio mieć inne zdanie niż tuzy z okładki, nie? :D

      Usuń
  4. I to jest najbardziej wkurzające w (nie tylko polskim) światku literackim. Pisarze i krytycy kumplują się z pisarzami i krytykami i wzajemnie wyświadczają sobie niedźwiedzie przysługi. A cierpi na tym czytelnik. W starych dobrych czasach żył sobie Zygmunt Kałużyński, który był pokłócony z całym polskim środowiskiem filmowym, ale przynajmniej miał szansę być obiektywnym i rzeczowym. Płacił za to straszliwą cenę, ale był wiarygodny przynajmniej w tej swojej wiecznej kontestacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety. Ręka rękę myje itd. W czasach Kałużyńskiego nie było tylu twórców i dzieł, więc stawka była mniejsza, obecnie trzeba raczej mieć solidne plecy, żeby przebić się przez tłum innych "artystów". A książek na rynku mamy więcej niż potencjalnych czytelników.
      W przypadku "Dygotu" najbardziej dziwi mnie rekomendacja Twardocha, nie wierzę, że nie zauważył niedociągnięć.

      Usuń
    2. Ja podejrzewam, że w ogóle nie czytał. ;-)

      Usuń
    3. Niestety tak też mogło być. Przykre.

      Usuń
  5. przewijała mi się ta książka podczas moich ostatnich spacerów po warszawskich księgarniach, ale wcale mnie jakoś do niej nie kusiło! widzę, że niewiele straciłam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno na rynku jest wiele książek lepszych od "dygotu", ale nie należy jej przekreślać.;)

      Usuń
  6. A ja chyba wczoraj słuchałam rozmowy z autorem w Trójce. Sympatyczny chłopak, nie pozuje na wielkiego myśliciela i znawcę duszy ludzkiej, lubi książki o starszych małżeństwach ;) Młody, więc pewnie się jeszcze rozwinie :)
    Zaś co do zachwytów na wyrost: notek okładkowych w ogóle nie należy czytać, bo nie dość, że są tym właśnie problemem dotknięte, to jeszcze bardzo często zdradzają istotne punkty fabuły, do których czytelnik powinien dotrzeć sam. I sprzedają pudla w przebraniu jamnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczę na ten rozwój.;)
      Na okładkowe rekomendacje i pochwały biorę zawsze poprawkę (niekiedy okazuje się ona jednak za mała), ale streszczania fabuły wyjątkowo nie lubię. Jest tak, jak piszesz: często zdradzane są istotne punkty, na dodatek podkreśla się tematy niekoniecznie istotne dla całości.

      Usuń
    2. Otóż to, a psy się wiesza na blogerach ;)

      Zmieniając temat: czy podjęłaś może decyzję w sprawie festiwalu "Emmy"? Bo dzisiaj zamykam listę uczestników :)

      Usuń
    3. Niestety mam za mało czasu, w tym roku na pewno "Emmy" nie zdążę przeczytać. Ale będę obserwować wasze poczynania, może mnie zmobilizujecie.;)

      Usuń
    4. W takim razie mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić jako publiczność festiwalowa :)

      A wracając do Małeckiego, ostatnio widziałam go też w Tygodniku Kulturalnym TVP Kultura. I przyszedł mi na myśl jeszcze jeden kontekst recenzowania: uprzejmość. Bo wszyscy w studiu się tą książką zachwycali, ale podejrzewam, że gdyby autor nie siedział z nimi przy stole, te zachwyty byłyby bardziej stonowane ;)

      Usuń
    5. Postaram się.;)

      Widziałam ten program i cieszę się, że padło pytanie o rekomendacje na okładce. Ta specyficzna uprzejmość jest stałym elementem Tygodnika: Sobolewska prawie zawsze wybiera na wydarzenie tygodnia książkę obecnego w studio gościa. Od jakiegoś czasu mam też wrażenie, że państwo krytycy czytają po łebkach, bo czasem dziwne rzeczy wygadują.

      Usuń