środa, 30 grudnia 2015

Jak pisał Iwaszkiewicz

Pisał jak zawsze – szybko, ale starannie, od razu na czysto, bez wielu skreśleń. Podobnie wyglądają wszystkie pierwsze wersje jego utworów. Śmiał się, że osiąga taki efekt, bo pisze „z głowy, czyli z niczego. Rękopisy opowiadań zebrane w stawiskim archiwum nie bardzo różnią się od ostatecznych maszynopisów, przysyłanych z wydawnictwa do korekty. Czasem na przepisanych stronach dodawał tylko drobne uwagi, wprowadzał poprawki. Tekst przelewany na papier był najwyraźniej dobrze skomponowany w myślach na długo przed rozpoczęciem pracy.

Precyzyjnie przygotowywał się do pisania, rozrysowywał drzewa genealogiczne bohaterów, notował ich imiona i nazwiska, obliczał, ile mieli lat w pierwszych i ostatnich dniach akcji opowiadania czy powieści. Olę z Kochanków z Marony początkowo nazywał Alą, właściwe imię zyskała dopiero w pierwszej korekcie tekstu. Dbał o prawdę historyczną i zgodność czasową. Najważniejszym postaciom z Panien z Wilka rozpisał życie na daty od urodzenia do momentu, gdy po raz pierwszy spotykamy je na kartach opowiadania. Bohaterów Sławy i chwały w szczególny sposób naznaczył cechami rodziny i przyjaciół z czasów kijowskich, odeskich oraz warszawskich.

Łatwo przychodziło mu przelewanie myśli na papier, nie przywiązywał się do napisanych fragmentów. Jeśli już podczas czytania uznał, że są za słabe, wykreślał całe strony tekstu, zastępując je doklejonymi na osobnych kartkach poprawionymi rękopisami. Pisał szybko i bez przeżywania mąk twórczych. Nauczony wykorzystywać każdą spokojniejszą chwilę nie marnował ani godziny. W marcu 1960 roku, w ciągu tygodnia spędzonego w Sobieszowie, napisał całe Wesele pana Balzaca, kilka lutowych dni w Atmie u Karola Szymanowskiego w 1932 roku wystarczyło mu ostatecznie, by dokończyć Brzezinę. W kwietniu tego samego roku, w Syrakuzach, gdzie spędzał urlop w towarzystwie Józia Rajnfelda, zamknięty w pokoju z oknami zasłoniętymi szczelnie przed wiatrem i piaskiem, przez pięć dni napisał jeden ze swoich najważniejszych utworów – Panny z Wilka. [...]

fot. Olga Świątecka  (źródło zdjęcia)

Bardzo poważnie podchodził do pisania dziennika. Niektóre fragmenty przepisywał wielokrotnie. Często wracał do ważnych myśli, naprzemiennie analizował je w korespondencji i dzienniku z tego samego czasu. Zdarzało mu się przepisywać do dziennika treść ważnych listów lub odwrotnie – cytować w korespondencji do Wiesława, Jurka Błeszyńskiego czy Hani wnioski zanotowane w dzienniku. Listy pisał codziennie. Czasem były to krótkie wiadomości, które można zmieścić na pocztówce. Częściej – długie, wymagające skupienia pisma, w których szczegółowo opowiadał nie tylko o wydarzeniach dnia, ale przede wszystkim o uczuciach, wątpliwościach, samotności i zwątpieniu. Streszczał przeczytane książki, relacjonował wrażenia z koncertu, czasem plotkował. Nieraz wysyłał nawet cztery, pięć listów dziennie. Czasem w kilku językach – po niemiecku, rosyjsku, francusku. Nigdy nie odkładał na następny dzień odpisania na list do kogoś ważnego. W 1952 i 1953 roku, kiedy przybrany syn Wiesław był w wojsku, pisywali do siebie codziennie. Zdarzało się, że ich listy zajmowały kilkanaście stron. […]

Był pisarzem z powołania. Każdą myśl, każde przeżycie i każde spotkanie potrafił przerobić na literaturę. Nigdy nie opuszczały go pisarskie przyzwyczajenia. Był pracowity, zapisywał pojedyncze skojarzenia, zaskakujące emocje i niespodziewane myśli. Dzięki tym notatkom zawsze miał w zanadrzu nowe literackie pomysły. Czuł odpowiedzialność za to, czego był świadkiem. Rozumiał, że obowiązek pisarza polega na opowiedzeniu o tym innym. Podczas ucieczki ze Stawiska w pierwszych dniach wojny dramatyczne obrazy zapisywał na jedynym dostępnym kawałku papieru – książce zabranej w pośpiechu przez jedną z córek tuż przed opuszczeniem domu.
Anna Król Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie, Wilk & Król, Warszawa 2015

 fot. Olga Świątecka (źródło zdjęcia)

czwartek, 24 grudnia 2015

Barszcz wigilijny à la Wit Szostak

Wnieśli, wnieśliśmy barszcz z uszkami, ostrożnie, bo plami, bo czerwone, bo białe koszule i obrusy, droga przez mękę, łyżka wypełniona bordową zupą chybocze się w wiotkiej dłoni, dłoń drży dodatkowo z napięcia, bo przecież barszcz i trzeba uważać, łyżka zmierza do ust, pojedyncze krople spadają w otchłań talerza, każde uderzenie kropli o błyszczącą taflę powoduje eksplozję, odpryski trafiają we wszystkie białe punkty w okolicy. Ta wojna jest przegrana, niewielu z nas udaje się przeżyć ją bez draśnięcia, ale nikt nie dezerteruje, nikt nie odmawia, bo barszcz znakomity, wart każdego ryzyka, wart zmiany koszuli, wart winy wziętej na siebie za splugawiony obrus. Barszcz, kiszony w domu, w kamiennych garncach, z czosnkiem, na zakwasie z czarnego chleba, i do tego uszka, cieniutkie, niemal przeźroczyste ciasto, ręcznie lepione, a farsz z tych samych prawdziwków co zupa, o poranku zbieranych, nad piecem suszonych, i z kapusty ręcznie szatkowanej i ręcznie kiszonej, całość warta plam i winy, barszcz z uszkami.


Jedli, jedliśmy w skupieniu, nabożnie, ruchami wystudiowanymi unosząc łyżki do ust. Nikt nic nie mówił, znowu cisza, nikt poza stryjem Piotrem, który dyrygował łyżką z biegłością mistrza. Delikatna dłoń, przez lata ćwiczona w trzymaniu ołówka, wprowadzeniu równych, prostych linii na desce kreślarskiej, bez wysiłku, z lekkością przemierzała precyzyjnie tę samą drogę. Ani kropla nie uroniona, ani jednej plamy. Wszyscy patrzyliśmy z zazdrością na stryja, nieświadomie starając się naśladować jego swobodę, udawana nonszalancja kończyła się tragicznie, o wiele gorzej niż nasza niewystudiowana nieporadność. Niewielu zachowało czystość. Niektórzy zachowali jej iluzję, ubierając do wieczerzy ciemne stroje, wsysające bordowe znamiona. Poza stryjem Piotrem chyba tylko Paweł, nieodrodny syn, architekt i kreślarz, spokojny i jedzący w milczeniu. Nad naszymi porażkami unosił się spokojny ton opowieści stryja Piotra. Nie słuchałem, nie słuchaliśmy co mówił, skupienie nad barszczem przybierało niemal modlitewną formę. Liturgia wigilijna umiejętnie balansowała pomiędzy wspólnotą a samotnością. Skupiony na barszczu z uszkami, skupiony na swoich sprawach starałem się dotrwać do końca tej potrawy. Barszcz, kiszony w domu, gotowany na wywarze z grzybów, prawdziwków o poranku zbieranych, z uszkami ręcznie lepionymi. Wigilia minęła półmetek.
Wit Szostak Chochoły, Warszawa 2010 s. 91-92


piątek, 18 grudnia 2015

Iwaszkiewiczowe rzeczy

Jako dziecko dość często podróżowałam trasą żyrardowską przebiegającą w pobliżu domu Iwaszkiewiczów. Nie było go widać z szosy, ale wysadzana drzewami aleja prowadząca do Stawiska rozbudzała wyobraźnię, zwłaszcza wieczorem, w świetle latarń. Kiedy już dorosłam i chciałam zwiedzić muzeum, z różnych powodów było zamknięte. Wielu pamiątek po pisarzu do kolekcji zresztą nie włączono, bo jak tu prezentować zwiedzającym zżarte przez mole marynarki, gęsto zapisane karteluszki czy resztki kremu do golenia.


Teraz dzięki książce „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” jest okazja zobaczyć kilkanaście eksponatów z muzealnego „czyśćca” i wczuć się w atmosferę Stawiska. Anna Król zajrzała do prywatnych pomieszczeń Iwaszkiewiczów, zbadała zawartość szaf i szuflad, po czym niektóre z odkurzonych przedmiotów potraktowała jako punkt wyjściowy do stworzenia nietypowego portretu pisarza. Łóżko stało się przyczynkiem do opowieści o śmierci i pogrzebie Jarosława w 1984 r., order – o rozmaitych funkcjach pełnionych w środowisku literackim i w polityce, fotografia żony – o jej chorobie. Są rozdziały poświęcone mniej znanym aspektom życia Iwaszkiewicza: miłości do zwierząt, pobytom w ukochanym Sandomierz oraz w Zakopanem u Karola Szymanowskiego czy związkowi z Jerzym Błeszyńskim. Dowiemy się, że główny bohater szanował i papier, i pieniądze, że miał obsesję na punkcie notowania oraz że cenił piękno i elegancję.

Publikację Anny Król poprzedziły badania archiwów i lektury, tak więc zasadniczą część książki stanowią fakty. W każdym rozdziale pojawia się też scena fikcyjna będąca fantazją autorki na temat wybranego epizodu z życia Iwaszkiewicza – moim zdaniem zabieg całkowicie zbędny, ponieważ „Rzeczy” są wystarczająco interesujące i bez takich chwytów, natomiast atmosferę Stawiska dobrze podkreślają zdjęcia Olgi Świąteckiej. Całość jak najbardziej zasługuje na uwagę – może być uzupełnieniem wiedzy o klasyku lub wstępem do znajomości z jego twórczością.

________________________________________________________________
Anna Król Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie, Wilk & Król, Warszawa 2015

sobota, 12 grudnia 2015

Sycylijska rozmowa

Narrator „Sycylijskiej rozmowy” mówi o sobie, że jest pusty myśląc o rodzaju ludzkim, który się zatracił, pusty i spokojny bez nadziei. Rzeczywiście, młody mężczyzna wydaje się wypalony i zrezygnowany, pogrążony w apatii. W takim nastroju, pod wypływem impulsu, wyrusza do rodzinnej wioski położonej w skalistych górach Sycylii, u Vittoriniego wyspy chłodnej i surowej, nękanej biedą i chorobami.


Zanim Silvestro dotrze do celu, spotka podczas podróży zagadkowe postaci, na miejscu także będzie dziwnie. Szybko okaże się, że po długiej nieobecności niewiele pamięta z dzieciństwa i poniekąd będzie poznawał je od nowa, wypytując matkę o szczegóły. Coś każe jednak podejrzewać, że ta „amnezja” jest udawana i wynika z chęci powrotu, choćby w wyobraźni, do beztroskich lat utożsamianych ze szczęściem. To nie zaskakuje, zważywszy na okoliczności: wiadomości o wydarzeniach ze świata nie nastrajają głównego bohatera optymistycznie, a wokół siebie wciąż dostrzega nędzę (wyczulenie na warunki życia proletariatu to bardzo ciekawy rys powieści). Podczas wędrówki po osadzie będzie miał okazję poznać niewidzialnych ludzi ze skalnych jaskiń, zawrze znajomość ze szlifierzem noży i sukiennikiem cierpiącymi za znieważaną ludzkość (jakkolwiek kuriozalnie to brzmi), na koniec trafi na zmarłego żołnierza. Doprawdy trudno o optymizm.

Podczas lektury „Sycylijskiej rozmowy” rodzi się w pewnej chwili pytanie, czy na pewno poruszamy się w realnym świecie. Być może wszyscy rozmówcy Silvestra są zjawami lub po prostu wytworami zmęczonego umysłu – mężczyzna zmagał się przecież wcześniej z własnymi „demonami”. I sama już nie wiem, co bardziej mnie w książce urzekło: niesamowity, lekko oniryczny nastrój czy smagana zimowym wiatrem Sycylia.;)

_____________________________
Elio Vittorini Sycylijska rozmowa
przeł. Barbara Sieroszewska Wyd. PIW, Warszawa 1984

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Ucieczka z raju

Przebywanie z Tołstojami na ponad 600 stronach stanowi nie lada wyzwanie. Nie ze względu na pokaźną dawkę informacji zebranych przez Pawła Basińskiego, ale ze względu na przytłaczającą atmosferę Jasnej Polany dającą się odczuć również czytelnikowi. Powiedzieć bowiem, że Lwa Nikołajewicza i Sofię Andriejewnę łączyła skomplikowana relacja, to nic nie powiedzieć – w rzeczywistości ponad trzydzieści z wspólnie przeżytych 48 lat było dla obojga udręką.


Po lekturze tego opasłego tomu nie dziwię się już pisarzowi, że mimo podeszłego wieku postanowił nagle i bez planu opuścić domowe pielesze. Zmęczony ciągłymi pretensjami i intrygami najbliższych, w szczególności żony, miał prawo czuć się osaczony i rozgoryczony. Powodów tak radykalnej decyzji było więcej, jednak źródła nieporozumień między małżonkami należy dopatrywać się głównie w przemianie duchowej, jaką Tołstoj przeszedł na przełomie lat 70. i 80. XIX wieku, a która mogła mieć poważne (czyli nieprzyjemne) konsekwencje dla małżonki oraz dzieci. Pisarz uznał bowiem, że między naukami Chrystusa a praktyką wyznawców prawosławia istnieje duży rozdźwięk. Krytykował cerkiew, przeszkadzać zaczęło mu życie w rzekomym zbytku, stał się przeciwnikiem samodzierżawia. Sofia Andriejewna, na której barkach spoczywało zarządzanie Jasną Polaną, opieka nad liczną rodziną (urodziła 13 dzieci) oraz kuratela nad dorobkiem literackim Lwa Nikołajewicza, doskonale wiedziała, że idealistyczne zapędy męża mogły doprowadzić do katastrofy finansowej. Stąd jej podejrzliwość i zaborczość, stąd szpiegowanie i podstępy.

Basiński w przejrzysty sposób pokazuje genezę i narastanie wieloletniego konfliktu, przyglądając się życiorysom obojga małżonków. Posiłkuje się ich zapiskami z dzienników i listami, wspomnieniami bliskich oraz znajomych, a także utworami Tołstoja. Ilość przytoczonych źródeł oraz wiedza autora doprawdy imponują, podobnie jak duża łatwość w snuciu opowieści. Podkreślić należy też bezstronność, której tak często brakuje osobom piszącym o Tołstojach. Mówiąc krótko: warto zanurzyć się w świecie Jasnej Polany, jakkolwiek duszny mógłby się wydawać.


_______________________________________
Pawieł Basiński Lew Tołstoj. Ucieczka z raju
tłum. Jerzy Czech, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015


środa, 2 grudnia 2015

Nowojorskie migawki

Album "Ludzie Nowego Jorku" oglądałam w połowie listopada, kiedy nie było jeszcze ciemno, zimno i wietrznie, ale brak słońca stawał się już dotkliwy. Tymczasem zdjęcia Stantona Brandona wydają się doskonałym lekiem na całe (jesienne) zło – one po prostu kipią kolorem i emanują witalnością. Na ok. 400 amatorskich fotografiach uwiecznione zostały osoby odstające wyglądem od nowojorskiego tłumu i te całkiem zwyczajne. Czasami w zastępstwie wystąpiły ich wyjątkowo oryginalnie przyozdobione części ciała, czasami były to zwierzaki. I nawet jeśli wybór był tendencyjny, widać jak na dłoni, że Nowy Jork jest skupiskiem wielu nacji i jeszcze większej ilości oryginałów.

Album idealnie nadaje się jako odtrutka na szarzyznę za oknem próbka poniżej.;)







 


Więcej o historii powstania albumu poczytać można TU.

Stale powiększającą się kolekcję Stantona Brandona również warto przejrzeć.
 
 ***

Stanton Brandon  
Humans of New York. Ludzie Nowego Jorku
Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2015