czwartek, 30 lipca 2015

Poza mapą

Dążenie do kompletności sprawia, że tęsknimy za poszukiwaniem, za zgłębianiem tego, co nierozpoznane, i bez końca rozwodzimy się nad potrzebą nowości i ucieczki. W tym kontekście nienazwane i porzucone miejsca - zarówno odlegle, jak i te, które mijamy każdego dnia - zyskują romantyczną aurę. Nawet w gruntownie zbadanym świecie odkrywanie wcale się nie kończy; po prostu musi zostać wymyślone na nowo. [s. 16]

„Poza mapą” jest dobrym dowodem na to, że odkrywanie świata nie ma końca. W czasach, kiedy biura podróży oferują wyjazdy na bodaj każdy kontynent, Alastair Bonnett wziął pod lupę miejsca nieoczywiste i mało (przynajmniej jak dotąd) atrakcyjne dla turystów: ukryte lub wymarłe, ziemie niczyje, pływające wyspy, enklawy oraz miejsca o specjalnym statusie.


Najbardziej zafrapowała mnie ta ostatnia kategoria, obejmująca m.in. magazyn wolnocłowy w Genewie, międzynarodową przestrzeń powietrzną, więzienie CIA w Bukareszcie oraz bazę wojskową Camp Zeist. Standardowe reguły nie mają w tych miejscach zastosowania, zdarza się, że rządy prowadzą tu działania dość tajemnicze i/lub niedozwolone w innych okolicznościach. Nasuwa się pytanie, ile podobnych tworów może znajdować się w naszym kraju.

Równie ciekawy wydał mi się rozdział o ukrytej geografii, do której autor zaliczył miejsca tak zwyczajne jak lisia nora oraz te całkowicie niezwyczajne czyli struktury zamknięte (kompleks produkcyjny plutonu Żeleznogorsk), trudno dostępne (podziemne miasta Kapadocji) lub zaskakujące ze względu na infrastrukturę (Cmentarz Północny w Manili zamieszkany przez okoliczną biedotę).

Bonnett opisał 47 lokalizacji, w większości mało znanych i chwała mu za to. Pokazał, jak ważnym aspektem ludzkiej tożsamości jest miejsce, choć obecnie pojęcie to często się deprecjonuje i zastępuje ideą przestrzeni. „Poza mapą” to bardzo dobra książka, dająca bodziec do dalszych poszukiwań, a może nawet i wycieczek.

____________________________________________________
Alastair Bonnett Poza mapą. Utracone przestrzenie, niewidzialne miasta, zapomniane wyspy, dzikie miejsca, tłum. Jacek Żuławnik, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2015



niedziela, 26 lipca 2015

Uczta wakacyjna

Zuzanna Ginczanka (1917-44)

Uczta wakacyjna

Na talerzu szarym ziemi, malowanym w zieleń trawy,
Mam sałatkę, przyrządzoną z kwiatów wonnych i jaskrawych
I z naczynia w kształcie słońca, które formy swej nie zmieni,
Leje lato na nie ciepły i złocisty miód promieni.

W innej misie z szkła czarnego, niby nocnych chwil kryształy
Leży banan półksiężyca żółty, gruby i dojrzały;
Lipiec suto obsypuje wnet firmament półksiężyca
Cukrem gwiazdek, których pełna jest wszechświata cukiernica.

Z przezroczego dzbana piję niebo z pianką chmur – oczyma;
Lokaj – lato na swej tacy złotą dynię słońca trzyma.
Wgryzam się zębami uczuć w kraśne jabłko dni czerwonych
I do kosza serca chowam skórki wspomnień już zjedzonych.

__________________________________________________
Zuzanna Ginczanka Udźwignąć własne szczęście, Poznań 1991

poniedziałek, 20 lipca 2015

Dom na odludziu

Dom to piętrowy, na stromym Alifakovacu stoi nieco na uboczu u samego szczytu. Na parterze, gdzie zimą bywa ciepło, a latem chłód panuje, mieści się pokaźna sień, duża kuchnia i od tyłu dwa mniejsze ciemne pokoiki, na piętrze zaś trzy duże pokoje, a jeden, ten od frontu, wychodzący na rozległą dolinę sarajewską, ma obszerny balkon. [s. 5]

Pierwsze dwa zdania z książki Ivo Andricia podziałały na moją wyobraźnię tak bardzo, że natychmiast wyszukałam w internecie zdjęcia Alifakovacu. Warto było, bo miejsce jest szczególne (patrz: fotografia poniżej). Nieco surowe, ale wyjątkowo malownicze, w dużej części zajęte przez cmentarz muzułmański, będący miejscem pochówku wielu zacnych obywateli Sarajewa. Nic dziwnego, że tytułowy dom narratora często odwiedzają duchy, i to nie byle jakie.


Krzykiem lub szeptem widma zabiegają o uwagę narratora, który nieszczęśnikom użycza ucha i miejsca na papierze. W domu na odludziu mostarski wezyr mija się w drzwiach z baronem fantastą, chwacki pasza z księgowym alkoholikiem, wiekowa służka Zuja z dyrektorem cyrku, a bośniacka niewolnica z geometrą narzekającym na nadmierną towarzyskość żony. Płyną opowieści o spiskach, zdradach i namiętnościach, nierzadko leje się krew, a jednak te historie mają w sobie coś z baśni. Coś, co każe często wracać myślą bohaterów oraz ich świata z pogranicza jawy i snu.


Dzieje się tak po części za sprawą kulturowej otoczki Bałkanów, po części za sprawą stylu Andricia, który czaruje słowem jak mało kto. Bajecznie opisuje chwile tak ulotne jak przypływ natchnienia oraz zdarzenia całkiem zwyczajne – czy mowa o piciu rakii czy o wizycie na targu. „Dom na odludziu” przyciąga i urzeka, niebezpiecznie rozbudza marzenia. Z pewnością odwiedzę go kiedyś ponownie.


___________________________
Ivo Andrić Dom na odludziu
przeł. Halina Kalita, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1979



wtorek, 14 lipca 2015

Pięć zeszytów

Pięć niekompletnych, gęsto zapisanych zeszytów, jedno zdjęcie grupowe oraz podpis na kartce z życzeniami dla Chaima Rumkowskiego – tyle namacalnych śladów pozostało po Dawidzie Sierakowiaku, młodym mieszkańcu łódzkiego getta. W chwili wybuchu II wojny światowej miał 15 lat i zapowiadał się na rozsądnego, zdolnego młodzieńca. Nie było mu niestety dane rozwinąć w pełni swoich możliwości – zmarł z wycieńczenia w 1943 r.


Znalezione po wojnie zeszyty to pamiętnik Dawida z okresu od czerwca 1939 r. do kwietnia 1943 r. Od pierwszych wpisów zwraca uwagę dojrzałość chłopca: żyje szkołą i zabawą, ale już interesuje się polityką i z niepokojem obserwuje wydarzenia w kraju i Europie. Codzienne notatki w dzienniku pozwalają czytelnikowi (mimo braku części kartek) śledzić zmiany zachodzące w najbliższym otoczeniu Dawida i poznać sytuację łódzkich Żydów. Widać też, jak bardzo zmienia się sam autor: dorośleje, poważnieje, przejmuje odpowiedzialność za rodziców i siostrę.

Na przełomie 1939/1940 Dawid ma jeszcze nadzieję na szybki koniec wojny i próbuje żyć normalnie: uczy się w szkole i poza nią, dużo czyta, spotyka z kolegami, politykuje. Stopniowo pojawia się jednak poczucie rezygnacji i bezsilności, a głównym tematem zapisków staje się głód – dokuczliwy i permanentny. Chłopiec z buchalteryjną dokładnością odnotowuje wielkość nowych przydziałów żywnościowych, opisuje wysiłek podejmowany w celu zdobycia dodatkowej porcji zupy lub chleba. W czerwcu 1942 r. pisał: Staczam się coraz niżej. Nawet czytanie przychodzi mi z trudnością. Nad niczym nie mogę się skupić dłużej. Czas upływa od posiłku do posiłku. Resort, praca, jedzenie, sen i znów to samo od początku. A z polityki nic nowego. [s. 280]

Nawet znając dziesiątki książek na temat Holokaustu, wpisy w „Dzienniku” czyta się ze ściśniętym gardłem. Poraża opis piekła, jakim staje się życie w getcie, uwiera także wiedza, że najgorsze dopiero nadejdzie. Notatki Sierakowiaka są niezwykle cennym dokumentem z kilku względów, najważniejszym wydaje mi się pamięć o człowieku: ślad po kimś, kto nie pozostał jedną z milionów anonimowych ofiar. Warto zaznaczyć, że tegoroczna publikacja jest pierwszym pełnym wydaniem „Dziennika” w Polsce.

_______________________________________________________
Dawid Sierakowiak, Dziennik. Pięć zeszytów z łódzkiego getta
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2015


czwartek, 9 lipca 2015

Zimna Kanada

Kanada Richarda Forda nie jest krainą miodem i mlekiem płynącą, ale surowym i nieprzyjaznym odludziem, miejscem zsyłki 15-letniego Della. Nic złego nie zrobił, przyszło mu jednak zapłacić za grzechy rodziców, dwójki zdesperowanych Amerykanów. Przymusowy pobyt w obcym kraju, z dala od domu, był dla niego trudnym przeżyciem, nie bez powodu chłopiec kilkakrotnie wspomina „Sezon w piekle” Rimbauda. 


Idąc tropem lektur, szybko odnotujemy dwie inne, stale towarzyszące głównemu bohaterowi: książkę o pszczołach oraz podręcznik gry w szachy. Wybór dość zagadkowy, choć symptomatyczny, odzwierciedla bowiem przemożną tęsknotę za ładem i jasnym systemem zasad, których zabrakło w życiu chłopca. Dorastał w pozornie „normalnej” rodzinie, jednak niedopasowanie rodziców względem siebie oraz otoczenia zaczęło z czasem być coraz bardziej widoczne i odczuwalne, by w rezultacie doprowadzić do katastrofy. Ostatecznie dobrze się stało, jak się stało, ponieważ wycofany, bierny i nieporadny nastolatek, jakim był Dell, musiał wreszcie nauczyć się samodzielności. I o tym jest właśnie powieść Forda: o dorastaniu, o wychodzeniu z wygodnej skorupy przyzwyczajeń, o otwieraniu się na nieznane i adaptowaniu do nieoczekiwanych sytuacji.

„Kanada” z pewnością ma zadatki na bardzo dobrą książkę, niestety na zadatkach się kończy. Autor niepotrzebnie powtarza się i rozbudowuje trzeciorzędne wątki, nie do końca chyba też przemyślał postać samego Della, który jako narrator-emeryt niezbyt przekonuje. Całość ratują bohaterowie drugoplanowi oraz działające na wyobraźnię opisy scenerii, ale to wciąż mało. Szkoda zmarnowanego potencjału.

________________________
Richard Ford Kanada
przeł. Zbigniew Kościuk, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2015


niedziela, 5 lipca 2015

Ostrygi i daktyle

Tomasz Różycki

Ostrygi i daktyle

Powiedz mi, jak byś chciała? Mamy tu owoce,
ser, wino, nasiona, mamy trochę przypraw
i kobiecą ulicę oraz męski lipiec,
i Kraków, trochę światła, za sobą epokę

genialną i straszliwą, przed sobą widoki
na jeszcze genialniejszą i jeszcze straszliwszą.
I mamy do wyboru trzy rodzaje życia:
możemy być bogaci i szczęśliwi, potem

szczęśliwi ale biedni, lub tylko szczęśliwi
i pal diabli finanse. Pytam o to w chwili,
kiedy się rozpadają korporacje, walą
wystawy i imperia, legendy futbolu

zaczynają faulować. Nadeszła już pora,
żeby to wszystko rzucić i trochę oszaleć.


Kolonie (2006)

środa, 1 lipca 2015

Fresk

„Fresk” Magdy Szabo to bezsprzecznie dobra powieść. Nawet bardzo dobra, jeśli nie miało się do czynienia z innymi utworami tej autorki, a zwłaszcza z późniejszym o dwa lata „Świniobiciem” (1960). Obie książki są bowiem do siebie bardzo podobne – chwilami miałam wrażenie, że ich bohaterowie mieszkają w bliskim sąsiedztwie i doskonale się znają.


Za sprawą „Fresku” ponownie trafiamy na węgierską prowincję lat 50-tych, problemy bohaterów wydają się dziwnie znajome: niespełnione miłości, małżeństwa z rozsądku, konflikty międzypokoleniowe, klasowe i ideologiczne. Najbardziej uderza rozpad więzi rodzinnych; członkowie rodzin Mathe i Kun żyją stadnie, ale - poza nielicznymi wyjątkami – pozostają sobie obcy. Oczywiście na własne życzenie, ponieważ wolą snuć domysły na temat bliskich niż podjąć rozmowę.

Co myślą bohaterowie, czytelnik wie dokładnie, jako że w „Fresku” Szabo zastosowała polifoniczność – zabieg wykorzystywany w kolejnych książkach wielokrotnie. Głosu udzieliła wszystkim osobom dramatu, w przeważającej części odstręczającym typom: co drugi to zazdrośnik albo hipokryta, co trzeci zgorzknialec. Najbardziej dostaje się dwóm duchownym oraz młodemu komuniście, odmalowanym wyjątkowo grubą kreską. Pisarce dobrze udały się natomiast postaci kobiece – od kilkuletniej, bystrej Zuzanki po zniedołężniałą prababkę rozpamiętującą lepsze czasy.

Przyznaję, że historia Annuszki, która przyjeżdża w rodzinne strony na pogrzeb matki po dziewięcioletnim wygnaniu z zimnego, surowego domu, jest wciągająca. Mniej przyjemne jest już niestety odnotowywanie chwytów dobrze znanych z innych powieści Szabo. Jeszcze nie szablon, ale sprawdzone wzorce. W dużych odstępach czasu na szczęście nadal cieszą.

___________________________________________________________

Magda Szabo Fresk przeł. Jan Ślaski, Czytelnik, Warszawa 1960