środa, 23 marca 2016

Pewnego rodzaju tchnienie

Po przeczytaniu książki Marty Abramowicz można zaryzykować stwierdzenie, że zakonnice nie tylko odchodzą, ale żyją i działają po cichu. Franciszkanki prowadzące przedszkole w moim mieście tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu – instytucja jest oblegana, tymczasem opiekunki pozostają od lat niewidoczne. Jest tak, jakby wzięły sobie do serca zalecenie z Savoir-vivre’u siostry zakonnej Ceccarellego, które mówi, że powinny przejść przez ziemię jako pewnego rodzaju tchnienie.


Nie wszystkim siostrom to się udaje i ostatecznie odchodzą lub są zmuszane do odejścia z zakonu. Czasem po kilku latach, czasem po kilkudziesięciu. Powody są rozmaite. Byłe zakonnice, na które autorka trafiła po długich poszukiwaniach i które bardzo niechętnie zgodziły się na rozmowę, wspominały o walce z wiatrakami, o zwątpieniu, chorobie i miłości. Kilkakrotnie pojawił się zarzut, że znaki od Boga najtrudniej było zobaczyć w samym zgromadzeniu i że dobra, przez które pielęgnowane jest powołanie, w klasztorze nie było.

Więcej światła na sytuację sióstr zakonnych rzucają nieliczne istniejące opracowania oraz rozmowy z duchownymi. Mówiąc krótko, nie jest dobrze. Matki przełożone, jak mogą, opierają się duchowi współczesności: domagają się pełnego posłuszeństwa i ofiary, rzadko tolerują samodzielne myślenie czy dążenie do rozwoju osobistego. Księża i bracia zakonni wskazują na brak wolności i demokracji w żeńskich zakonach, wytykają ślepe przestrzeganie archaicznych reguł oraz nadmierne poświęcenie. Jeden z rozmówców podsumowuje problem następująco: fasadowość, a w środku pusto.

Reportaż Abramowicz z pewnością jest tylko wycinkiem zakonnej rzeczywistości i dla równowagi aż chciałoby się poczytać o spełnionych i pogodnych siostrach. To chyba jednak długo nie będzie dane czytelnikom, bo na rewolucję w zgromadzeniach nie zanosi się – już nikła obecność zakonnic w życiu publicznym (szczególnie w porównaniu z aktywnością zakonników i księży) jest bardzo wymowna. I dlatego dobrze się stało, że ktoś wreszcie postarał zajrzeć za klasztorne mury.
P.S. Po roku od chwili ukazania się książki pojawił się w reportaż o byłej zakonnicy, która wytoczyła zakonowi proces sądowy.

________________________________________________________________________________
Marta Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2016



12 komentarzy:

  1. Jak wiadomo, złe wiadomości roznoszą się 10 razy szybciej niż dobre, więc kto by tam chciał czytać o spełnieniu się w zakonie, takie rzeczy się nie sprzedają. Znacznie ciekawsze jest wyciąganie ciemnych stron. Gorzej jeśli taki wycinek, indywidualne porażki (niezależnie od ich przyczyn) brane są za obraz całości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, najlepiej "sprzedają się" ekstremalne sytuacje. O ile jednak o pozytywnej działalności braci i księży można czasem usłyszeć/przeczytać, o zakonnicach jest raczej cicho. S. Małgorzata Chmielewska jest jednym z nielicznych wyjątków.

      Usuń
    2. A może chodzi też o to, że ludzie porzucający zakon czy tacy, którzy źle się w nim czują, tracą wiarę to ciągle tematy tabu.
      I ci, którzy tego doświadczają, czują się pewnie przez to jeszcze bardziej wykluczeni, kiedy takie historie nie są znane. A nie są.
      I rzeczywiście historie typu:"Wstąpiłam do zakonu, wszystko jest cacy" wydają mi się mało interesujące, bo zawsze bardziej interesuje odstępstwo od normy, a zakładam (może naiwnie), że większość zakonników i zakonniczek jest zadowolonych ze swojego wyboru.
      A to, że ktoś pomyśli, że wycinek rzeczywistości jest nią całą, to już kwestia braku umiejętności interpretacji, moim zdaniem.

      Usuń
    3. Jak najbardziej chodzi o tabu. Abramowicz zwraca uwagę, że np. eks-księża publicznie opowiadają o odejściu z kościoła, a na byłe zakonnice w ogóle trudno trafić. A przecież tu nie chodzi od razu o negowanie życia w zakonie.
      Patrząc na zakonnice spotykane czasem w pociągu czy autobusie nie mam wrażenia, że są zadowolone - najczęściej są smutne. Ale może mam takie szczęście.;( Też wierzę, że duża liczba sióstr odnajduje się w takim życiu.

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że to jednak nie taki znowu wycinek, choć daleka byłabym od uogólnień. Korzystając z okazji życzę Spokojnych i pogodnych Świąt.

      Usuń
    5. Niestety z oczywistych powodów trudno stwierdzić, jak duży lub mały jest to wycinek.;(
      Dziękuję za życzenia i nawzajem.

      Usuń
  2. W moim mieście znajduje się Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogurodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej, ale obecność sióstr w życiu publicznym ogranicza się do działalności w szpitalu, hospicjach domowych oraz szkołach i przedszkolach.

    Książka sprawia wrażenie o tyle interesujące, że pochylono się w niej nad sytuacją osób, które na co dzień jedynie ślizgają się po powszechnej świadomości. Ale faktycznie pozycja byłaby dużo bardziej wartościowa, gdyby doświadczenia złe, bolesne i negatywne zestawić z sukcesami, zadowoleniem, satysfakcją.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście to nie jest opracowanie naukowe, tylko reportaż i można zrozumieć zainteresowanie mniej ciekawą stroną życia w zakonie.;) Ale dobrze, że autorka zajęła się tematem, też jestem zdania, że zakonnice zasługują na zainteresowanie.
    Rozmówczynie Abramowicz wspominały, że praca na rzecz potrzebujących owszem, była, ale nie bezpłatna. Mowa o osobach naprawdę biednych.

    OdpowiedzUsuń
  4. I takie książki są potrzebne, czasem mogą pomóc nawet w podjęciu decyzji, która jest z pewnością niełatwa. Młodziutkie dziewczęta, bo takie przeważnie są, zanim podejmą decyzję o wstąpieniu do zakonu dobrze powinny w swych sercach rozważyć co nimi powoduje. Czy jest to prawdziwe, głębokie, powołanie czy też chwilowe oczarowanie / podobnie jak z małżeństwem /, które sprawi, że nie będzie można podołać surowemu regulaminowi i samotności, która będzie im towarzyszyć / ale któż w dzisiejszym świecie nie czuje się samotny mimo, że obraca się bywa w tłumie /.
    Ważne jest jednak, by takiej książce nie towarzyszył szum medialny mający na celu uderzenie w katolicyzm jako całość a tak się niestety dzieje.
    Czytałam i słuchałam wielu świadectw tych kobiet, które świadome swego powołania wstąpiły do zakonów, często już po studiach, i czują się spełnione. I tu jest racja w wypowiedziach moich poprzedników, że dobrze byłoby równoważyć.....a nie wrzucać kij w mrowisko.

    Jeżeli autorka napisała tę książkę z obiektywizmem pozbawionym nastawienia na wzbudzenie sensacji to być może dobrze i warto ja przeczytać. Ale dobrze mieć trochę wiedzy już własny ugruntowany osąd również w takich sprawach. A tak może być, gdyż i Święta Faustyna miała bardzo ciężko...zakonnice to nie anioły, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O powołaniach też jest mowa w książce. Niektóre z b. sióstr mówią, że spodobały im się - jeszcze w "cywilu" - spotkania z rozśpiewanymi zakonnicami grającymi na gitarach itp., co ponoć jest jednym ze sposobów na przyciąganie dziewcząt do zgromadzeń.
      W moim odczuciu autorka nie chciała wzbudzać sensacji, raczej chciała przyjrzeć się grupie, która mniej lub bardziej świadomie wycofuje się z życia społ., w odróżnieniu od księży i zakonników. A to wycofywanie się zaskakuje, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Dla mnie to b. ciekawa książka.

      Usuń
    2. Te świadectwa z pewnością intrygują...a faktycznie tylko czytając książkę można sobie o niej wyrobić zdanie.

      Usuń
    3. też jestem zdanie, że lepiej osobiście wyrobić sobie pogląd, czytając daną książkę.;)

      Usuń