czwartek, 1 września 2016

Linie

W opowiadaniach Krisztiny Tóth znajduję wiele znajomych obrazków: mało przyjemne wizyty u przyjaciół rodziców, zabawy znalezionymi na drodze szkiełkami, wizyty wujka z zagranicy czy opowieści o fatum ciążącym nad pewnym blokiem. Albo opisy takie jak ten:

Moje dzieciństwo przypadło na okres mundurków w kolorze indygo oraz podręczników i zeszytów obłożonych w papier tego samego koloru. Potężny gmach szkoły zawsze był przepełniony dochodzący mym ze stołów zapachem warzywnej papki, zmieszanym z wydobywającym się z sali gimnastycznej smrodem pryszczatych dziecięcych ciał i butów sportowych na gumie. [s. 15]


Przyjemnie jest odnaleźć w literaturze wycinek własnego świata, jednak z bohaterkami Linii kodu kreskowego łatwo utożsamiam się z innego powodu: intymności. Autorka raczej wykreśla słowa niż dodaje i może w tym, przynajmniej częściowo, tkwi sekret siły jej prozy – skondensowanej i precyzyjnej, a w rezultacie bardzo intensywnej. Z początku zwyczajne i niewinne historie potrafią kilka stron później zdezorientować i mocno szarpnąć emocjami, ale to lubię, lektura powinna odciskać jakieś piętno na czytelniku.

U Tóth podoba mi się również jej „systematyzowanie” opowiadań – w zbiorze Pixele kluczem były części ciała, teraz są nim linie. To ciekawy zabieg i jeszcze ciekawsze wykonanie. Aż chciałoby się sprawdzić, jak autorka radzi sobie w dłuższej formie, w krótszej osiągnęła już wysoki poziom.

_________________________________________________________________________
Krisztina Tóth, Linie kodu kreskowego, przeł. Anna Butrym, Książkowe Klimaty 2016

14 komentarzy:

  1. Czuję się zachęcona do lektury. Do tego podoba mi się okładka, za swoją niewulgarność.
    Z innych Węgrów to trafiłam w bibliotece na "Niewolę" Spiro, ale to cegła i nie mogę się zabrać, a termin zwrotu przybliża się z każdym dniem. Fabuła brzmi ciekawie, ale boję się, że oddam książkę nieprzeczytaną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, mnie także do gustu przypadła okładka - oprócz ciekawego rysunku, podoba mi się kolorystyka.

      Poprzedni zbiór, o którym pisałaś ("Pixele") sprawiał wrażenie b. interesującego. Z "Liniami kodu kreskowego" jest podobnie - ogromnie cenię sobie artystów, którzy potrafią konsekwentnie wcielać w życie i realizować niebanalny koncept literacki.

      Jeśli zaś chodzi o Węgrów, to ja w tym roku poznałem Pétera Esterházya ("Niesztuka") oraz ponownie spotkałem się z Sándorem Máraiem ("Pierwsza miłość"). Obie pozycje serdecznie polecam.

      Usuń
    2. @pesahson

      Okładka b. udana, celnie odnosi się do zawartości, przynajmniej do jednego z opowiadań.;)
      Przyznam, że Spiro przeraża mnie nieco objętością swoich książek, dobrze, że najnowsza ma ok. 300 stron.;) "Niewolę" też mam w planach, choć dalszych, ciągnie mnie za to do "Szalbierza".

      Usuń
    3. @Ambrose

      Oba zbiory są w moim odczuciu b. dobre, chętnie przeczytałabym inne utwory tej autorki.

      Esterhazy i Marai to już żelazna klasyka węgierska, do zestawu dodałabym jeszcze Magdę Szabo.;)

      Usuń
  2. Trafny cytat na pierwszy września:) Też przypadła mi do gustu ta okładka. Planuję kiedyś wreszcie dobrać się chociażby do Maraia, bo niestety słabo znam Węgrów, żeby nie powiedzieć - prawie wcale. Jeśli kiedyś natknę się na książkę z biodrami ozdobionymi kodem kreskowym, bardzo chętnie się za nią zabiorę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, choć data ukazania się wpisu jest dość przypadkowa.;)
      Węgrzy warci są uwagi, mam wrażenie, że nadajemy na podobnych falach. A Toth jako przedstawicielka młodszego pokolenia tym bardziej warto poznać.;)

      Usuń
  3. jakie Ty niebanalne tytuły zawsze przedstawiasz! i poza tym znowu mi przypominasz jak bardzo zaniedbałam Węgrów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrycjo, u Ciebie też jest dużo niebanalnych książek.:) O tej chyba sporo już pisano i słusznie.;) "Linie..." na pewno pobudzają apetyt na innych Węgrów i Węgierki.

      Usuń
  4. Okładka jest bardzo oszczędna a wymowna.....to rzadkość dzisiaj.
    Już ona sama sprawia, że po książkę chciałoby się sięgnąć....A Twoja opinia jest dodatkową zachętą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe dobre słowo.;)
      Okładka rzeczywiście oszczędna i wymowna, pomysłowo nawiązuje do tytułu i treści. Toth mogę polecić z czystym sumieniem.

      Usuń
  5. Być może niezamierzenie, ale jakże trafnie wystawiłaś sama sobie recenzję własnych wpisów, które także chyba polegają na wykreślaniu zbędnych słów. Zostaje to co esencjonalne -jakże ci tego zazdroszczę. Z Węgrów to ja tylko Marai i Szabo, tylko, a może aż. Właśnie czytam Zazdrosnych Maraia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę tylko podziękować za miłe słowo.;) Masz rację, ostatnio coraz więcej wykreślam, natomiast w przypadku Toth trudno było napisać więcej bez zdradzania treści.
      Marai i Szabo to całkiem niezły zestaw. Cieszy mnie, że w bibliotekach jest jeszcze dużo węgierskiej literatury sprzed 1989 r., wydawanej zwłaszcza przez PIW. Jest w czym wybierać.

      Usuń
  6. Też z przyjemnością posmakowałabym powieści w wykonaniu pisarki, ale przypuszczam, że woli krótkie formy. Poeci cenią zwięzłość:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście niektórzy z wekiem dojrzewają do form dłuższych, więc może jednak kiedyś się doczekamy i powieści Toth.;)

      Usuń