środa, 5 kwietnia 2017

Morze Karaluchów

Zgoda! Trzeba mieć w sobie pewną dozę szaleństwa, aby tworzyć opowieści, i być może tytuł całego zbioru powinien brzmieć mniej dwuznacznie – „Opowiadanie: niemożliwe”. [s. 89]

Nawet jeśli Tommaso Landolfiemu (1908-1979) szaleństwo było obce, to sądząc po Morzu Karaluchów, które co chwila zaskakuje i wprawia w konsternację, miał z pewnością dużą dozę przekory i dziwaczności. Wyszukany język sugeruje, że mamy do czynienia z literaturą na wysokim poziomie. Przejęty swoją rolą narrator usłużnie objaśnia to i owo, jakby chciał dowieść, że jest pełen dobrej woli. Wszystko to pozory. Prędzej czy później okazuje się, że czytelnik został wpuszczony w maliny, a dokładniej – w dość osobliwy świat.


I tak czytamy na przykład o żonie Gogola, która była lalką nadmuchiwaną stosownie do upodobań męża (pisarz w rzeczywistości był kawalerem), o piórze, które na bieżąco oceniało wychodzące spod niego utwory poety, albo o mężczyźnie, który nauczył się nieistniejącego języka obcego i zaczął w nim tworzyć wiersze. Co rusz przez stronice przemykają pająki, karaluchy albo gekony, od czasu do czasu ustępując miejsca natrętnym zjawom, a w najgorszym wypadku – rozmaitym obwiesiom, sadystom i zabójcom. Przyjemnie nie jest, na dodatek gdzieś w tle wciąż daje się słyszeć złośliwy chichot.

Landolfi ma fantazję co się zowie, czego dowodzi także zróżnicowana forma opowiadań. Są pastisze powieści historycznej i awanturniczej, biografii, rozprawki oraz powiastki filozoficznej. Ta różnorodność po części wynika prawdopodobnie z wyboru tekstów dokonanego przez Annę Wasilewską, mimo to imponuje. Przyznam, że dawno żadna książka nie zdezorientowała mnie tak jak Morze Karaluchów: z jednej strony odstręcza, z drugiej każe sprawdzić, jakie jeszcze pomysły zalęgły się w wyobraźni autora i znalazły ujście na papierze.

____________________________________
Tommaso Landolfi, Morze karaluchów
Przeł. Anna Wasilewska, Halina Kralowa
Biuro Literackie, Stronie Śl. 2016

6 komentarzy:

  1. "Czytelnik zostaje wpuszczony w maliny" - takie zdania działają na mnie niczym wabik, bowiem uwielbiam książki, w których autor pogrywa sobie z czytelnikiem, bezczelnie go kantując, uzmysławiając przy okazji jak niezwykłym tworem jest literatura. A Tommaso Landolfi kusi tym bardziej, że lubię włoszczyznę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Landolfi pogrywa sobie, i to mocno.;) Dobitnie pokazuje, że czytelnik zdążył wyrobić sobie pewne ścieżki w świecie literatury i daje mu pstryczka w nos.
      Też lubię włoszczyznę, niestety tej nowszej i dobrej jest u nas niezmiernie mało.

      Usuń
    2. Podpisuję się pod słowami imć Ambrożego wszystkimi kończynami. Lubię włoskich prozaików i lubię literacki pstryczki w nos.

      Usuń
    3. Cieszę się, że jest nas więcej.;)

      Usuń
  2. Biuro Literackie ma bardzo ciekawe pozycje. Interesuje mnie to wydawnictwo coraz bardziej i bardziej. Na razie kupiłam tylko "Niedzielę życia" (po raz pierwszy tłumaczona na polski)ukochanego Queneau i chociaż książka trochę rozczarowała, cieszę się, że ktoś takie perełki wydaje.
    Niby Polacy mało czytają, a jednak jakoś takie wydawnictwa powstają i utrzymują się na rynku. Do tego Karakter, Książkowe Klimaty i inne których pewnie nie znam. Nie można narzekać, ktoś coś do czytania zawsze ciekawego wyda. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BL staje się moim faworytem wśród wydawnictw. Akurat "Niedziela życia" bardzo mi się spodobała, głównie dzięki subtelnemu poczuciu humoru i naiwności Valentina.;)
      Masz rację oprócz Biura, Karakteru i KK jest kilka wydawnictw, które wydają rzeczy wartościowe. Do tego ładnie je wydają.;)

      Usuń