czwartek, 25 stycznia 2018

Wysysa jak pompa

Od Życia miłosnego zaczęła się kiedyś moja znajomość z Zeruyą Shalev, znajomość trudna, że izraelska autorka tworzy często bohaterki irytujące i nieznośne. Nie inaczej jest w jej pierwszej powieści: Ja’ara wdaje się w romans z dawnym przyjacielem rodziców, osobnikiem tyleż zagadkowym, co oschłym i brutalnym.


Ich związek trudno nazwać miłością, to raczej zauroczenie, które dopada nagle młoda kobietę, ustatkowaną mężatkę i wykładowczynię uniwersytecką. Ja’ara traci głowę i daje się ponieść fascynacji Ariem, mniej lub bardziej gwałtownie narzuca mu się. Mężczyzna niechętnie przyjmuje te awanse i robi wiele, żeby zniechęcić do siebie wielbicielkę. Ten romans frapuje głównie ze względu na irracjonalne postępowanie Ja’ary, która jest świadoma, że niszczy swoje małżeństwo i karierę zawodową, a jednak brnie w destrukcyjny związek. Sama uważa, że Arie jest jak pompa wysysająca całą jej silę, wolę i czas, nie dającą w zamian nic poza obojętnością.

Ja’ary nie polubiłam, ale to postać z krwi kości. Lubi mocne wrażenia, bo wtedy wie, że żyje, nawet jeśli cierpi. I takie bohaterki dobrze sprawdzają się w literaturze – historia wymyślona przez Shalev przyciąga i mocno trzyma do końca, ba, nie daje o sobie latami zapomnieć. Wciąż każe się zastanawiać: po co jej to było?

___________________________________________________________________________
Zeruya Shalev, Życie miłosne, przekł. Agnieszka Jawor-Polak, Wyd. W.A.B., Warszawa 2008


piątek, 19 stycznia 2018

Hitler udomowiony

Uśmiechnięty Hitler wita się z dziećmi, Hitler na polanie karmi jelonki, Hitler odpoczywa z psem u boku, Hitler w zamyśleniu spogląda na Alpy, Hitler gawędzi z młodą kobietą z wiwatującego tłumu – takie scenki z udziałem wodza III Rzeszy mogli podziwiać Niemcy na powszechnie dostępnych pocztówkach. I podziwiali, bo byli ciekawi polityka, który zyskiwał coraz większe poparcie, a sztab speców od propagandy zgrabnie manipulował tym zainteresowaniem.


Pocztówki były oczywiście jednym z wielu elementów kampanii wizerunkowej Fűhrera; już na początku lat 30. zauważono bowiem, że prywatne życie Hitlera ma spory potencjał, co później przez lata z powodzeniem wykorzystywano. Na łamach prasy, także zagranicznej, niejednokrotnie opisywano i pokazywano siedziby wodza, idealnie nadające się do tworzenia pożądanego image’u. W całej tej machinie propagandowej ważną rolę odegrała naczelna projektantka wnętrz Gerdy Troost oraz fotograf Heinrich Hoffmann, którzy z oddaniem realizowali i ulepszali idee swojego zleceniodawcy. Skromnie urządzone mieszkania miały sugerować, że przywódca Niemiec jest człowiekiem wręcz przeciętnym, z kolei gruntowna przebudowa Kancelarii Rzeszy miała symbolizować odnowę narodowej estetyki, a pośrednio odnowę moralną narodu.

Dom Hitlera jest fascynującą lekturą, ponieważ daje miarodajny wgląd w mechanizmy nazistowskiego – dziś powiedzielibyśmy – marketingu politycznego. Ta książka jednocześnie przypomina, jak skutecznym narzędziem propagandowym może stać się sztuka (od zwykłych fotografii po architekturę), i uświadamia, jak trwałe okazały się efekty działań doradców Hitlera – w końcu symbolika nazistowska (ideologia niestety również) ma się wciąż  nieźle.

___________________________________________________
Despina Stratigakos Dom Hitlera, przeł. Jan Dzierzgowski
Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2017


niedziela, 14 stycznia 2018

W niedzielę przed południem

W nieopalonej salce budańskiej restauracji w niedzielę przed południem marzną starsi panowie. Emeryci w wytartych ubraniach, głodni. Rej wodzi wśród nich energiczny, rumiany gość, wyjaśnia politykę.
W pewnej chwili mówi:
   — Ja jestem erotyczny. Właśnie kupiłem obrazki erotyczne. Popatrz! — I wciska w rękę sąsiada blok rysunkowy.
Sąsiad — chudy, siwy staruszek o drżących rękach — zakłada na nos okulary, pochyla się nad rysunkami i ostrożnie się im przygląda. Bezradnie mówi: 
   — Nie rozumiem.
I z erotycznym obrazkiem w ręce patrzy smutno przed siebie. Rumiany prycha:
   — Czego nie rozumiesz? — irytuje się. — Jak to nie rozumiesz? — Ale zaraz dodaje: — Ano bo trzymasz rysunek do góry nogami!
Chudy staruszek odwraca kartkę i przygląda się znowu. Widać, że jeszcze ciągle nie rozumie. Po chwili uśmiecha się łagodnie:
   — Aha — mówi nieśmiało. — Teraz już rozumiem.
Odsuwa od oczu obrazek, żeby go lepiej widzieć. Ręka mu się trzęsie. Coś sobie przypomina, mgliście, jak wymierające plemię słowa własnych legend.
_______________________________________________________
Sándor Márai Dziennik 1943-1948; przekł. Teresy Worowska, Czytelnik 2016 s. 410


wtorek, 9 stycznia 2018

Iłła

Zdarzyło mi się opuścić kilka zebrań, m.in. jedno zebranie PEN-Clubu, jedynie dlatego, że mówcy zwracali się do sali: „proszę panów", jakby wykluczając obecne panie spomiędzy słuchaczy. A jakże byliby sami dotknięci, gdyby, będąc dajmy na to w dziesięciu panów na zebraniu, gdzie by w większości były kobiety, usłyszeli od mówców: „proszę pań", zamiast: „proszę państwa".

To cytat ze wspomnień Kazimiery Iłłakowiczówny - z jednej strony autorki lirycznych i nostalgicznych wierszy, z drugiej – kobiety niezwykle praktycznej, zasadniczej i upartej. Ba, w ocenie Marii Dąbrowskiej była wręcz niemiła, kapryśna i nieszczera (choć znakomita poetka). Sympatyczna lub nie, autorka Ikarowych lotów  miała z pewnością silną osobowość, co wyraźnie pokazuje biografia Joanny Kuciel –Frydryszak.


Co uderzyło mnie w tej opowieści, a wcześniej podczas lektury Wspomnień i reportaży Iłłakowiczówny, to jej swego rodzaju światowość. Jako nastolatka kształciła się m.in. w Petersburgu, Genewie i Oxfordzie, gdzie przy okazji szlifowała rosyjski, niemiecki, francuski i angielski. W latach 30. podróżowała po Europie z recytacjami i odczytami o Polsce, świetnie odnajdując się w bardzo różnych kręgach słuchaczy. Poetka niejednokrotnie była chwalona za wysoką kulturę osobistą i elegancję, podobno zresztą lubiła celebrę i etykietę (fascynujący jest jej opis przebierania się stosownie do okazji).

Znajomości zawarte zagranicą przydały się Iłłakowiczównie podczas wojny spędzonej w Rumunii, z kolei dzięki językom obcym mogła utrzymywać się w socjalistycznej Polsce. Bo trzeba podkreślić, że pani Kazimiera była niezwykle przedsiębiorcza i zaradna, nawet w sytuacjach krytycznych starała się trzymać fason. Tak było, gdy uciekła spod kurateli przybranej matki aż do Rosji, gdy pracowała w mało przyjaznym męskim środowisku w ministerstwie i gdy usilnie starała się o jakąkolwiek posadę w powojennej Polsce. A że poetka (notabene KI uważała się przede wszystkim za urzędniczkę) charakteryzowała się również pryncypialnością, bywała dla otoczenia po prostu uciążliwa.

Książka Kuciel –Frydryszak nie pozostawia wątpliwości, że jej bohaterka była postacią złożoną, a przez to niezwykle interesującą. Twórczość Iłłakowiczówny pozostaje na drugim planie, co nie dziwi, bo publikacja przeznaczona jest dla szerokiego grona odbiorców. Podczas lektury brakowało mi jednak dokładnego źródła cytatów i indeksu osób – te przydają się nawet laikom. Biografia zdecydowanie warta uwagi, choćby dla rozdziału o powstawaniu przekładu Anny Kareniny pióra Iłły.

_______________________________________________________________
Joanna Kuciel-Frydryszak Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie
Wyd. Marginesy, Warszawa 2017


środa, 3 stycznia 2018

W oczekiwaniu na jutro

Minipowieść Goli Taraghi zasługuje na uwagę z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, reprezentuje literaturę perską, w Polsce prawie nieobecną, a szkoda, bo jest ona przecież warta poznania. Po drugie, pokazuje społeczeństwo irańskie jeszcze świeckie, jeszcze żyjące swobodnie (książka powstała na dekadę przed rewolucją islamską), a to dzisiaj rzadki obrazek.


Mimo tej swobody bohaterów Snu zimowego przytłacza dziwna niemoc: latami obiecują sobie, że lada dzień wyjadą, odmienią wreszcie swój los. Kończy się jednak na marzeniach, wzdychaniu i wynajdywaniu wymówek, a bardziej zdecydowanych śmiałków powstrzyma siła wyższa. Czas mija, a panowie czekają na początek czegoś nowego i lepszego, na nadejście mitycznego jutra. Bo prawdziwe życie jest rzekomo gdzie indziej:
Za tymi murami istniał świat, życie, historia i miliony nowych, zdumiewających chwil i właśnie tam można było stanąć, patrzeć, zadawać pytania, i być może, odkryć coś nowego. Ach, stamtąd zacząć od nowa i stamtąd zacząć być naprawdę, a potem znów rzucić to wszystko i jeszcze raz rozwinąć skrzydła. [s. 43]
Zastanawiające, że strach i marazm dotyka u Taraghi wyłącznie mężczyzn. Kobiece bohaterki są bardziej wyraziste i przede wszystkim bardziej przedsiębiorcze. Filigranowa, słodka Szirin potrafi odejść w proteście przeciw zachowaniu przyjaciół, Maniże znajduje męża, który da jej dziecko, a Tal’at, nazywana złośliwie panią generał, walczy o swoje, nie żałując łokci ani pięści. Żadna z nich nie wypatruje cudu, ale działa.

Sen zimowy to jedna wielka metafora bezsilności i niespełnienia, przemijania i starości. Książka pełna jest symboli (lustro, ptak, zegar, tort)i słowa-kluczy (zima, wiatr, ciemność), które – często powtarzane – doskonale budują pesymistyczny nastrój. Osłodą muszą pozostać nieliczne humorystyczne fragmenty i lekko baśniowy koloryt opowieści. Może również dlatego ciepło myślę o tej teherańskiej historii.

_____________________________________________________________________
Goli Taraghi Sen zimowy, tłum. Dorota Słapa, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017