wtorek, 22 maja 2018

Pisane życia

Pisane życia nie miały szczęścia na polskim rynku, w zasadzie krótko po premierze przepadły – brak promocji i mało wyszukana okładka z pewnością zrobiły swoje. Tymczasem książka całkowicie różni się od innych utworów Javiera Maríasa i mogła trafić do szerszego niż zazwyczaj grona odbiorców. Złożyły się na nią teksty drukowane wcześniej w prasie i od razu trzeba zaznaczyć, że są to teksty nad wyraz pocieszne.


Autor opracował bowiem dość specyficzne biogramy ok. 20 pisarzy i pisarek. Z życiorysów wybrał ciekawostki, a więc zabawne zdarzenia i opisy osobliwych zwyczajów, po czym je w mniejszym lub większym stopniu podrasował. I tak na przykład dowiemy się, że Conrada do szału doprowadzały istne drobiazgi, że nieustająco liryczny Rilke usiłował komunikować się ze zwierzętami i drzewami, natomiast Blixen pod koniec życia stosowała dietę opartą na szampanie i ostrygach. Mocno oberwało się kilku klasykom, których Hiszpan nie darzy zbytnią sympatią: Mann jawi się jako diarysta skrupulatnie notujący swoje najbłahsze dolegliwości, Joyce to neurotyczny poszukiwacz podniet, z kolei Mishima został obśmiany za namiętne fotografowanie nagich torsów. Co jest zmyśleniem, a co faktem, trudno dociec – wszystko brzmi wiarygodnie, tymczasem nawet podane źródła mogą okazać się blagą.

Pisane życia niewątpliwie wymagają od czytelnika dystansu i poczucia humoru, jako że Marías tym razem po prostu się bawi. Życiorysy twórców potraktował jak tworzywo, z którego po obróbce powstała nowa literatura. Mnie ta zabawa łącząca uwielbienie i kpinę bardzo odpowiada, czuję się zachęcona do sprawdzenia (przynajmniej w kilku przypadkach), ile w tym wszystkim jest fantazji, a ile prawdy.

__________________________________________________________________________
Javier Marías, Pisane życia, przeł. Wojciech Charchalis, Sonia Draga, Katowice 2015


21 komentarzy:

  1. Na dietę złożoną z szampana chętnie bym przeszedł :) W sumie mógłby być nawet cydr, nie mam wymagań, a lubię bąbelki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blixen podobno była anorektyczką. Na zdjęciach wygląda bardzo chudo...

      Usuń
    2. @ Piotr

      Nie zemdliłoby Cię?:)
      No i ten stan - na wiecznym rauszu. Przynajmniej świat wydaje się wtedy lepszy.;)

      Usuń
    3. @ Agnieszka

      O anoreksji akurat nie słyszałam, ale doczytałam i widzę, że to prawda. Trochę smutne miała życie, choć ponoć była tez b. złośliwa (ale to już z jakiegoś filmu dok. wiem).

      Usuń
    4. Lubię gazowane, w sumie nawet nie musi być alkoholowe :) Takiemu Hemingwayowi wieczny rausz nie przeszkadzał, myślę, że też bym dał radę :)

      Usuń
    5. Ech, mężczyznom tyle rzeczy przychodzi łatwiej - nawet tolerancja alkoholu.;)
      Hemingway był na rauszu i wiemy, jak to się skończyło.;(

      Usuń
    6. Ja bym wolał najpierw Nobla, a potem, za nagrodę, dieta szampańska :P Co do meritum, to mam już dość zmyśleń i rasowania w literaturze non-fiction, że nie wiem czy bardziej by mnie ten eksperyment Mariasa ucieszył czy jednak wkurzył :)

      Usuń
    7. To nie jest non-fiction i już we wstępie czytelnik zostaje poinformowany o naginaniu faktów, więc lekturę można zakończyć w tym miejscu.;)
      A zmyśleń w lit. faktu też nie znoszę.;(

      Usuń
    8. Wiem, wiem, ale po przejściach z "faktami" w NF nie wiem czy mam ochotę na podobną zabawę w powieści :) Wiesz, zacznie się człowiek w towarzystwie wymądrzać, że Balzac to to, a Hemingway tamto, a potem się okaże, że lipa :P A na research czy tam kwerendę, nawet pobieżne, czasu brak :(

      Usuń
    9. Rozumiem. Skoro czasu brak, to pewnie lepiej zająć się fajniejszymi rzeczami.;)
      Dla mnie to była b. przyjemna lektura wakacyjna, zdecydowanie zachęcająca do przeczytania kilku biografii.

      Usuń
    10. Z tymi biografiami, to też różnie. Właśnie skończyłem laurkę o Grzesiuku :P

      Usuń
    11. Tę samą, którą Piotr jakiś czas recenzował?

      Usuń
    12. Tę właśnie. I Marlow też obsztorcował za lukier :)

      Usuń
    13. Szkoda, że wyszła laurka.

      Usuń
  2. Ja wolałabym krewetki - długo by mi się nie znudziły, tymczasem ... banany i banany.. i odwłok coraz cięższy. Poległam na Mariasie, że tak powiem klasycznym (wypożyczyłam coś- tytuł mi uleciał z głowy- z biblioteki i oddałam nie przeczytane), więc może taka rzecz zabawna i z przymrużeniem oka poszłaby mi lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krewetki lubię, ale ostatnio widzę, że szybciej mi się nudzą często jedzone potrawy - nawet kogel-mogel.;) Hm, banany są dobre i mimo, że dietetycy ostrzegają przed ich zgubnym wpływem na wagę, to jakoś trudno mi w to uwierzyć.;)

      Usuń
    2. Co do Mariasa - ma faktycznie szczególny, bo mocno kwiecisty, dygresyjny styl i albo się to polubi, albo nie. Myślę, że wymaga odpowiednich warunków do czytania czyli czasu i skupienia - w "Sercu tak białym" zdarzało mi się czytać kilka akapitów po kilka razy, żeby nie stracić wątku. Ale warto było.;)

      Usuń
  3. Ha, przyznaję, że jestem w gronie tych, których odrzuciła pokraczność okładki - nie udało mi się zebrać w sobie na tyle, by zapoznać się choćby z tekstem okładkowym. Teraz widzę, że trzeba przymknąć oko na front i śmiało zanurzyć się w treści, która jawi się jako b. ciekawa ;) A to nastawanie na klasyków - odważne i prowokujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak sobie myślałam, że z taką okładką wydawnictwo zbyt wielu czytelników nie pozyska.;( Marias zasługuje na zdecydowanie lepszą.
      Tak, autor odbrązawia klasyków, niemniej zawsze (?) wychodzi od faktów. Ot, taka zabawa kolegi po piórze.

      Usuń