Morski chłód przyniósł z sobą całą furę zapachów i trzeba było zamknąć oczy, żeby pojąć tę mieszaninę i ten karnawał zapachów – mango wiszące na gałęziach, jeszcze dobre i zielone, mango już pogryzione przez nietoperze, zielonkawa woń sape-sape, lepki opar niemal obrywających się gujaw, zapach mirtu mieszający się z wonią nieszpułki, zapach kurników i chlewów, harmider papug żako i psów, dwa lub trzy wystrzały z aki, radio, w którym ktoś łapał wiadomości w językach narodowych, a potem zapomniał je wyłączyć, stukot butów osób pędzących do domu lub tylko w poszukiwaniu jakiegokolwiek suchego schronienia, a nawet, jeśli było już późno, odgłosy z piekarni, która mieściła się przy bocznej uliczce i gdzie przez całą noc pracowano, aby nazajutrz do domów tych, którzy całą noc spali, trafił świeży chleb. To znaczy, chcę powiedzieć, że zapach deszczu to rzecz trudna do wyjaśnienia komuś, kto nie zna dobrze łazienki w domu babci Agnette. (s. 24)
Zapachy. Barwy. Dźwięki. Ruch. Kilka nieskomplikowanych zdań
i świat Ondjakiego staje przed oczami czytelnika jak żywy. Biedna nadmorska
dzielnica Luandy z jej skromnymi
domkami, barakami radzieckich żołnierzy,
zrębami mauzoleum oraz placem ze stacją benzynową. I naturalnie jej
mieszkańcami i bywalcami: wielopokoleniowymi rodzinami, wszędobylskimi dzieciakami,
narwanym Pianą Morską, Towarzyszem Sprzedawcą Benzyny, kubańskim doktorem
Puk-Puk i towarzyszem Brywieczerowem. W Praia do Bispo wciąż coś się dzieje, tu
życie nie zamiera nawet nocą.
Sceneria „Babci 19…” jest dla mnie o wiele ciekawsza niż jej
fabuła, z całym sowieckim sekretem włącznie. Ondjaki przywołuje swój dziecięcy
mikrokosmos w kształcie nie do końca zgodnym z rzeczywistością, raczej w takim,
w jakim chce go pamiętać. Do rangi wielkich wydarzeń urastają epizody z życia
okolicy: choroba babci, plan wyburzenia osiedla, tajemnicza misja głównego
bohatera i jego przyjaciela, czy wreszcie nieziemsko piękna eksplozja. Małe
radości przeplatają się ze wzruszeniami, beztroskę zakłócają pierwsze niepokoje.
Książka Ondjakiego to piękny hołd dla dzieciństwa, a przede wszystkim dla dziecięcej
niewinności. Za tym można tęsknić.
______________________________________________________________________
Ondjaki „Babcia 19 i sowiecki sekret”, tłum. Michał Lipszyc, Karakter, Kraków, 2013
______________________________________________________________________
Uwielbiam okładki książek wydawanych w Karakterze! Ta też jest wyśmienita.
OdpowiedzUsuńMuszę szturchnąć swoją bibliotekę, żeby się zainteresowała tym wydawnictwem, bo na razie nie kupiła chyba niczego, a szkoda.
Wynalazłaś bardzo smakowity cytat, jednak jeśli cała książka jest taka, to chyba ciężko się ją czyta. Rozumiem jednak, że akcji też całkiem sporo?
O tak, okładki są boskie. Tu wolałabym coś żółtego lub pomarańczowego, ale i tak jest super.
UsuńSzturchnąć bibliotekę warto, zwłaszcza w przypadku Mabanckou.;)
Podobnych cytatów nie ma w książce zbyt wiele, inne są znacznie krótsze. Jest przede wszystkim akcja. Może nie szaleńczo rozwinięta, ale akcja.;) Zaznaczam, że to nie jest dzieło epokowe, mnie jednak uwiodła plastyczność powieści.
Tak, też od razu pomyślałam o Mabanckou, do którego ciągle się przymierzam i ciągle żałuję pieniędzy (i miejsca na półkach).
UsuńTa plastyczność opowieści, dzieciństwo i babcia skojarzyły mi się z "Lalą" Dehnela (pozdrowienia dla Strasznego Wiesława!:P) - czy, pomijając różnice wynikające z egzotyki, coś faktycznie łączy te dwie książki?
Na Mabanckou nie powinno żałować się pieniędzy.:)
Usuń"Lali" nie czytałam, ale z recenzji wnioskuję, że w powieści rządzi nie podzielnie. U Ondjakiego jest inaczej, babcia jest ważna, ale inne osoby również. Tak więc chyba to inna książka.
zgadzam się, na Mabanckou nie powinno żałować się pieniędzy! ani miejsca na półkach! :)
Usuń;D
UsuńOk, ok, obiecuję poprawę:P Poczekam tylko na jakąś atrakcyjną promocję, co?:))
UsuńAlbo urodziny, rocznicę ślubu itp.:) Bo do Gwiazdki tak daleko...;)
UsuńŚwietna seria. Dobre młode wydawnictwo. Piekne okladki. Dobry tłumacz. I portugalskojęzyczna Afryka... Wspaniały zestaw. Ja mam w planie Mia Couto :)
OdpowiedzUsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam.;) Dzięki za przypomnienie o Couto - trochę trudny w odbiorze, ale klimatyczny.
UsuńTeraz mam problem. Nie wiem, jak pachnie nieszpułka. Powiem więcej: nie wiem, co to jest nieszpułka.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to pięknie napisałaś o tej książce, Aniu.
Lirael, jesteś dla mnie zbyt łaskawa, ale dziękuję za dobre słowo.;) Próbowałam jedynie oddać swój podziw dla klimatu stworzonego w książce przez autora. Teleportacja do Angoli wyjątkowo udana.;)
UsuńTo może ja też się kiedyś teleportuję, tym bardziej, że mam świetne skojarzenia z tą serią. :)
UsuńWłaśnie czytam tę książkę i też zaznaczyłam sobie fragment, który przytoczyłaś :-) na razie nieco mi przypomina Jutro skończę dwadzieścia lat - świat widziany oczyma małego chłopca, gdzieś w oddali ważne wydarzenia historyczne, dla mnie dość egzotyczna sceneria.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ta książka bardzo przypomina "Jutro skończę..." i dlatego lepiej chyba czytać je w odwrotnej kolejności, bo Mabanckou jest moim zdaniem znacznie lepszy. Jak uważasz?
UsuńJeszcze nie skończyłam Ondjakiego wiec może nie powinnam się wypowiadać... ale na razie też podoba mi się mniej od "Jutro skończę...". Choć bardzo podobają mi się opisy kolorów zachodzącego słońca, czy wybuchu - są niezwykle plastyczne, operujące w ciekawe porównania i niecodzienne mieszanki barw.
OdpowiedzUsuńOpisy scenerii są u Ondjakiego wspaniałe, dla mnie to główny walor tej powieści.;)
Usuń