Słucham wspomnień o Mrożku i przypominam sobie własną przygodę z klasykiem. Pierwsze spotkanie, dość nieudane zresztą, miało miejsce w szkole podstawowej przy okazji „Wesela w Atomicach”, później były opowiadania czytane samodzielnie i naturalnie „Tango” omawiane w liceum. Prawdziwe wrażenie zrobiły na mnie dopiero inscenizacje „Kontraktu” i „Portretu” oglądane w stołecznym Teatrze Polskim, były to wówczas ważne wydarzenia kulturalne. Inna rzecz, że pewnie z racji młodego wieku nie wszystko w nich rozumiałam.;(
Po 1989 r. dramaty Mrożka jakby wyblakły i straciły na wymowie, choć w telewizji trafiły się co najmniej dwie znakomite adaptacje, czyli „Emigranci” w reż. Kazimierza Kutza i „Krawiec” Michała Kwiecińskiego. Nowe teksty nie były zbytnio udane, wyjątkiem była „Miłość na Krymie”, według mnie utwór wysokiej klasy, niestety raczej niedoceniony. Ostatnim olśnieniem była dla mnie mrożkowa korespondencja ze Stanisławem Lemem oraz dziennik – lektury gorzkie, ale w pełni satysfakcjonujące. Rację miał Eustachy Rylski mówiąc, że odszedł jeden z ostatnich inteligentów.
Też właśnie słucham Dwójki. Z Mrożkiem nigdy nie byłam blisko, oczywiście chodzi o bliskość czytelniczą. Nie mniej z sentymentem i uznaniem wspominam Emigrantów w wykonaniu Zamachowskiego czy lekturę Baltazara. Do Dzienników nie mam ochoty zaglądać, zbyt wiele goryczy tam się kondensuje, za to planuje wyciągnąć na szczyt wieży lektur bieżących korespondencję z Lemem. masz racje ze kolejny wielki odszedł, robi się coraz puściej na naszym literackim panteonie.
OdpowiedzUsuńBo to był taki, mam wrażenie, stały składnik naszej kultury - taki, który jest i zawsze będzie, stąd może brak motywacji do zgłębiania lektur.;) Mnie się zdarzało podczytywać różne jego rzeczy, ale najbardziej cenię go sobie jako dramatopisarza.
UsuńMasz rację, dzienniki są pełne goryczy. Znam tylko fragmenty i wolę sobie dawkować te niewesołe spotkania. Ale z dystansu pięknie dopełniają, a może pokazują prawdziwą, smutną twarz Mrożka.
A moje podstawówkowe spotkanie z Mrożkiem było bardzo udane - pamiętam, że w krótkim czasie przeczytałam prawie wszystkie jego krótkie formy, skupiając się jednak - co w takim wieku oczywiste - wyłącznie na żarcie, nie dostrzegając zaś goryczy i ironii, którymi wszystko było podszyte.
OdpowiedzUsuńNiedawno czytałam gdzieś (w jakiejś gazecie, ale w jakiej?) rozmowę z żoną Mrożka o ich życiu, małżeństwie. Pomyślałam wtedy, że koniecznie muszę po coś sięgnąć, myślałam właśnie o korespondencji z Lemem. Nie zdążyłam, a teraz będę musiała przeczekać falę pośmiertnych peanów i zachwytów nad mrożkową twórczością.
Moja polonistka nie umiała wypromować "Wesela w Atomicach", a tak niewiele przecież trzeba w przypadku tego tekstu. Z "Bajkami robotów" było podobnie. Ale chyba jakieś pozytywne wrażenie pozostało, skoro po opowiadania sięgnęłam sama, szukając - podobnie jak Ty, żartu. Stare dzieje.;)
UsuńKtoś z udzielających się dzisiaj powiedział, że Mrożek od lat nie był popularny w Polsce. W pierwszym odruchu żachnęłam się, ale po chwili pomyślałam, że to prawda. Literat znany, od kilku lat nawet na fali w związku z wydaniem ww. listów i dziennika, ale chyba jednak mało czytany. Może więc te peany zachęcą niektórych do lektury?
Kiedy teraz o tym myślę, uważam że dobrze, iż Mrożek pojawił się w ogóle jako lektura szkolna, dzięki czemu ten i ów mógł choć raz zetknąć się z jego twórczością. Nie mam pojęcia, jak jest teraz, jednak obserwując stale nasilający się trend infantylizacji, mam wrażenie że współcześni lekturowi decydenci mogli wprowadzić go - o ile w ogóle - dopiero gdzieś w ostatniej klasie gimnazjum lub w liceum.
UsuńJestem sceptyczna wobec wpływu pośmiertnych peanów na zachęcanie do lektury. U nas ze wszystkim jest zazwyczaj tak jak z miłością do papieża JPII - wszyscy kochają, a nikt nie ma pojęcia, o co mu chodziło i o czym mówił.
To bardzo dobrze, że Mrożek pojawił się w szkole - to tak osobna, nietuzinkowa twórczość, że nie było innego wyjścia. Myślę, że w świadomości mojego pokolenia był mocno zakorzeniony, a nawet popularny. Wczoraj oglądając powtórkę "Tanga" po raz kolejny zastanawiałam się, jak mogliśmy w ogóle pojąć taki dramat w klasie maturalnej - przecież nie tylko o totalitaryzm w nim chodzi.
UsuńMasz rację, infantylizacja postępuje, cała nadzieja w bystrych rodzicach.
Liczę na to, że przy okazji wspomnień niektórzy po prostu zapoznają się z nazwiskiem Mrożka.
A dla mnie Wesele w Atomicach było powiewem świeżości, Bajki robotów zresztą też, akurat nasza polonistka umiała z tego wydobyć rozmaite rzeczy. Chociaż to było w szóstej klasie, więc oczywiście wszystko na naszym poziomie. Potem czytałem pod kątem żartów i najlepiej pamiętam Półpancerze praktyczne, takie to było równocześnie absurdalne i życiowe.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, i Lem, i Mrożek wnosili wiele świeżości do lektur. I na pewno skuteczne omówienie tych tekstów na lektur wymagało pomysłowości. Jakiś czas później "Wesele..." nawet mi się spodobało, a "Półpancerze..." przyprawiały mnie o paroksyzmy śmiechu. Pociechy z Mrożka było całkiem sporo.;)
UsuńSzkoda tylko, że było to po jednym opowiadaniu każdego z panów na 12 lat edukacji. Tango i rozmaite Indyki musiałem sam doczytywać.
UsuńSzkoda, a jakże. Niemniej Twój przykład i kilkorga znajomych pokazuje, że te drobiazgi rozbudziły ciekawość i zachęciły do samodzielnego czytania. Niech to świadczy o klasie twórczości Mrożka i Lema.;)
UsuńDo tego doszła rekomendacja Chmielewskiej, która wspominała, jak czytała Mrożka zaraz po porodzie i katowała nim koleżanki położnice:)
UsuńTym mniej się dziwię.;)
UsuńKiedy dotarła do mnie ta smutna wiadomość, czytałam właśnie wspomnienia dawnego redaktora "Przekroju". Cały rozdział poświęcony był Mrożkowi i jego współpracy z tym czasopismem. Okazuje się, że Mrożek przyjaźnił się z Leszkiem Herdegenem i razem odgrywali różne komiczne scenki i robili żarty, których ofiarą padała np. Szymborska. Trudno mi sobie wyobrazić Herdegena w skeczach, a według relacji Klominka stanowili kapitalny duet. Ich popisowy numer to była podobno pantomima sępa.
OdpowiedzUsuńPodobne anegdoty, choć z pominięciem udziału Herdegena, pojawiły się bodaj w biografii Szymborskiej. Również byłam zaskoczona, ale okazuje się, że często właśnie niby-ponuracy lub poważni ludzie mają niesamowity dryg do komedianctwa. Obaj panowie (ale Herdegen bardziej) całkiem nieźle nadawali się do odgrywania sępa.;)
UsuńTym sępem o mały włos nie przyprawili biedną Szymborską o zawał, bo odegrali to na dachu pięciopiętrowego budynku przy ulicy Krupniczej, a przedtem zwabili ją do okna. :)
UsuńKiedyś ludzie to mieli fantazję.;) Iście ułańską.;)
UsuńTo prawda. Szkoda, że nikt tego sępa nie sfilmował. To dopiero musiało być przeżycie!
UsuńBa!
Usuń