Nie przesadzę, jeśli napiszę, że na książkach Ewy Szelburg-Zarembiny uczyłam się czytać. Do dzisiaj pamiętam, że jej imię i dwa nazwiska zajmowały dużo miejsca w jednej linijce zeszytu, a nietypowa pisownia „Zarembiny” bez „ę” za każdym razem budziła moje wątpliwości. Lektury pozostawiły po sobie pozytywne wrażenie, choć nazwisko autorki od tamtej pory kojarzyło mi się już raczej smutnawo. Po przeczytaniu książki Anny Marchewki to wrażenie dodatkowo się utrwali, nie ma innej możliwości.
Życie pisarki usłane było raczej kolcami niż różami: niebogaty dom rodzinny, dwie wojny, dwa małżeństwa, w tym jeden rozwód, niedonoszona ciąża, choroba nerwowa i stopniowa utrata wzroku. Trudne doświadczenia niejednokrotnie znajdywały odzwierciedlenie w tekstach Szelburg przeznaczonych dla dorosłych, co widać w przytoczonych obszernych fragmentach prozy. Daje się w nich także zauważyć wyczulenie na niesprawiedliwość i krzywdę oraz zaangażowanie w bieżące problemy społeczne. Zagadnienia te pojawiały się w zawoalowanej formie również w utworach dziecięcych, niestety o nich dowiemy się z książki Marchewki niewiele, ponieważ i twórczość, i życiorys swojej bohaterki potraktowała bardzo wybiórczo.
Na okładce „Śladów nieobecności” słusznie napisano, że jest to osobliwy esej. Z niezrozumiałych dla mnie powodów autorka absorbuje uwagę czytelnika własną osobą, wypełniając tekst szczegółami bez znaczenia, na dodatek w irytującym stylu. Zamiast czytać, że Marchewka podróżowała autobusem, przeglądała się w sklepowych witrynach, a sandały grzęzły jej w rozgrzanym upałem piasku, wolałabym na przykład dowiedzieć się, kiedy Szelburg przestała pisać, pod czyją opieką pozostawała w ostatnich latach życia oraz kiedy i gdzie zmarła. Nic z tego. Opowieść kończy się raptownie na roku 1958, kiedy Zarembowie wracają do Polski z placówki dyplomatycznej w Rzymie, tymczasem pisarka żyła jeszcze 28 lat czyli długo.
Zagadką pozostaje dla mnie, jaki cel przyświecał autorce tego szkicu i czego chciała dowieść. Bo w opinię, jakoby Szelburg wymazywała własną przeszłość, trudno mi uwierzyć. I choć „Śladom nieobecności” nie można odmówić wartości poznawczej, książka pozostawia ogromny niedosyt, którego nie zaspokoją odważne tezy Marchewki. Oby był to jedynie wstęp do poważniejszej pracy.
__________________________________________________________________________________
Anna Marchewka Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg, DodoEditor, Kraków 2014
Z Twojej recenzji wynika, że zamiast pisać o Szelburg-Zarembinie, autorka książki wciąż wtrącała swoje trzy grosze i pisała o sobie. To bardzo denerwująca maniera, nie lubię tego. Z książek Szelburg-Zarembiny dla dorosłych czytałam "Wędrówkę Joanny" i "Ludzi z wosku". Pierwsza z tych powieści jest znakomita i niesłusznie popadła w zapomnienie :)
OdpowiedzUsuńMnie ta maniera chwilami dobijała, nie lubię takiego wychodzenia przed bohatera. Do tego tego białe plamy, których w książce jest dużo.
UsuńObie wspomniane przez Ciebie powieści są obszernie cytowane w "Śladach..." (połowa książki to mała antologia) i w miarę możliwości postaram się chociaż do jednej z nich dotrzeć. Szelburg należy się to ode mnie.;)
Właśnie skończyłem to czytać, ale jeszcze nie napisałem, więc zajrzałem tylko do ostatniego akapitu. Pełna zgoda :) Najlepszy był aneks z fragmentami utworów ES, mam 3 do przeczytania plus zbiór opowiadań. Czyli w sumie książka Marchewki jest inspirująca, aczkolwiek może nie tak, jak sobie autorka wyobrażała.
OdpowiedzUsuńNajlepszy był aneks czyli sama Szelburg.;)
UsuńMój błąd (?) polegał na tym, że okładkową zapowiedź przeczytałam na samym końcu, więc prawie cały czas podczas lektury zadawałam sobie pytanie, o co chodzi autorce.;( Wydaje mi się, że Marchewka sama postarała się o wrażenie nieuchwytności Szelburg.
Ja miałem wrażenie, że autorce się a) nie chciało skończyć badań, b) nie umiała ogarnąć nawet tego materiału, który znalazła. Jako pozytywista nie ogarniam tego postmodernizmu :P
UsuńJako fanka oryginalnych stylów i eksperymentów literackich w tym przypadku stwierdzam, że również nie ogarniam pomysłu Marchewki.;(
UsuńCzy "Myjcie owoce!" rzeczywiście są tak dobre jak podają różne źródła? (nie chce mi się szperać w Antologii;))
Po Myjcie owoce wypisałem sobie Szelburg do pogłębienia znajomości, zupełnie inny styl niż w powieściach, niepozorne niby, ale robi wrażenie. Obawiam się tylko, że Marchewka przedrukowała całkiem sporo.
UsuńJak już zdystansuję się od pracy Marchewki, na pewno sięgnę po "dorosłą" Szelburg. Nie byłam w stanie przeczytać całego aneksu, wiedza o autorce trochę mi przeszkadzała.;(
UsuńMnie na szczęście nie przeszkodziła, tylko trochę mi brzęczały interpretacje, ale dało się to stłamsić :)
UsuńSzczęściarz z Ciebie.;)
UsuńZrobiłem sobie trzy dni przerwy, żeby miazmaty wywietrzały; brzęczały resztki :)
UsuńU mnie też była krótka przerwa, ale nic nie dała. Nic to, nie poddaję się.;)
UsuńMoże od razu Wędrówkę Joanny? Ja mam coraz większą ochotę.
UsuńTeż o tym pomyślałam, nawet jest w bibliotece powiatowej.
UsuńAle chyba wygra "O Klaruni koronczarce", kiedyś namiętnie przeze mnie słuchana z kasety. To samo nagranie znalazłam w sieci, muszę sprawdzić, co mnie w nim tak pociągało.;)
Tę Klarunię to na bank czytałem, to chyba ze zbioru Przez różową szybkę jest?
UsuńPodobno tak, na mojej kasecie była chyba tylko ta bajka.
UsuńWierszyki ESz mnie drażnią strasznie, musiałem dzieciom na głos czytać, ale baśnie miała piękne.
UsuńTe wierszyki wydają mi się dość naiwne, mimo że przecież pisane dla dzieci. No i trącą myszką.;( Ale baśnie były piękne, na dodatek pięknie wydawane.
UsuńOne są pozornie naiwne, bo niektóre idealnie pasują do tez Marchewki. Są niepokojąco egzystencjalne :)
UsuńMasz rację - po przeczytaniu wierszyka "Co robi golasek rano" natychmiast nasuwa się pytanie: ubrać się albo nie ubrać - oto jest pytanie.;)
UsuńAż wyguglałem tego "Golaska". To jest z kategorii tylko naiwnych. Taka "Królewna" jest z kategorii egzystencjalnych: depresja, ból istnienia, nieuświadomione pragnienie miłości:P Huhu, normalnie mogę być postmodernistycznym literaturoznawcą :D
UsuńZnalazłam.;) Rzeczywiście zagadnienia, które wymieniłeś, są b. mocno zaakcentowane. Mam tylko problem z dżenderem.;)
UsuńDżender rozsadziłby ramy utworu, nie wymagajmy za dużo :D
UsuńZgrabnie to ująłeś, muszę wreszcie przyswoić sobie to wyrażenie.;)
UsuńOkazuje się jednak, że niektórzy pracują z dziećmi nad "Królewną". Zastanawiające.
Wiesz, może nie wszyscy dostrzegają (może i słusznie) te podteksty, a wierszyk w sumie wdzięczny do inscenizacji :)
UsuńTak, Marsz Mendelsona i takie tam. Może chociaż gust muzyczny dzieci będą miały lepszy.;(
UsuńSądzą po kawałkach, które stanowią oprawę muzyczną w przedszkolu mojego dziecka, to Mendelssohn jest szczytem wyrafinowania :P Na Dniu Babci i Dziadka odśpiewywano "Orkiestry dętę" :P Cztero- i pięciolatki wyśpiewujące "trzeba było skrapiać skronie" - bezcenne.
UsuńKtoś miał fantazję.;( Widziałam kilka wierszyków (autorów nieznanych), jakich uczyły się dzieci z różnych grup i przedszkoli, i do dzisiaj zastanawiam się, skąd przedszkolanki czerpią takie "perły" literatury. Niektóre są nawet trudne do wyrecytowania.
UsuńObawiam się, że z internetu, bo (mam nadzieję) fachowe pisma powinny stać na ciut wyższym poziomie.
UsuńPowinny, zdecydowanie. Zwłaszcza że chyba jest z czego wybierać.
UsuńSądząc po współczesnych utworach zamieszczanych w czytankach Starszej, to chyba nie bardzo :(
UsuńMoże autor podręcznika rzadko zagląda do księgarń.;( Jest w końcu sporo niegłupich i ładnie wydanych rzeczy, chociaż tu może stać na przeszkodzie prawo autorskie i ew. wysokie tantiemy.
UsuńObawiam się, że głównie to ostatnie, w związku z czym taki autor sam pisze czytanki i wierszyki :(
UsuńWłaśnie tak podejrzewam, że często jest to radosna twórczość autorów.;(
UsuńNo niestety, albo zakurzone klasyki, albo radosna twórczość własna. Wydawnictwa nie chcą dopłacać Staneckiej czy Strzałkowskiej, w każdym razie nie wszystkie. Akurat moje dziecko trafiło w ten wariant oszczędnościowy.
UsuńCałe szczęście, że ma oczytanego tatkę (mamę pewnie też;)), który jej coś sensownego podsunie.;)
UsuńPodsuwać to możemy, ale Starsza ma nader indywidualistyczne podejście do lektury :) Zresztą ją te czytanki i wierszyki nudziły śmiertelnie jako osobę czytającą Harry'ego Pottera. Co jej tam pół strony zdań pojedynczych o jesieni albo takich tam.
UsuńNie mam więcej pytań.;) Po Potterze podobno mało co dobrze smakuje.;)
UsuńOj tak, sam się odtruwałem długo i boleśnie :)
UsuńPo raz kolejny przedstawiasz mi osobę, o której w ogóle nie słyszałem. Sama biografia brzmi niezwykle interesująco i ze względu na te wszystkie przejścia i traumy kojarzy mi się odrobinę z życiem Eileen Chang.
OdpowiedzUsuńMoje pokolenie było właściwie na nią skazane, na wczesnym etapie nauki nie było zbyt wielu innych autorów, których można było zaproponować dzieciom. Albo moja szkolna biblioteka była akurat dobrze zaopatrzona w książki Szelburg.;)
UsuńSkojarzenie z życiorysem Chang nie jest pozbawione sensu, choć obie autorki pochodzą z tak różnych kultur.;) Ciekawe, jak odmiennie przełożyły swoje doświadczenia na literaturę.
Szelburg kojarzyła mi się dotąd jedynie z twórczością dla dzieci, ale ta wrażliwość na krzywdę i niesprawiedliwość brzmi dość zachęcająco. Może kiedyś odkopię się spod stosów zaległości i zaznajomię z powieściami Zarembiny dla dorosłych.
OdpowiedzUsuńMnie też kojarzyła się wyłącznie z literaturą dla dzieci, nawet nie dla młodzieży, a taką też tworzyła. Ale skąd mieliśmy wtedy czerpać taką wiedzę? Co najwyżej Z "Płomyczka" lub "Płomyka".;(
UsuńSzelburg-Zarembinę czytałam w dzieciństwie, kojarzy mi się z zapachem szkolnej biblioteki i książkami oprawionymi w szary papier, ale nie zapamiętałam nic oprócz nazwiska, które zawsze mnie intrygowało. Właściwie chyba nie wiedziałam nawet, że pisała nie tylko dla dzieci. Zainspirowałaś mnie, co prawda nie do przeczytania ''Śladów nieobecności", tylko do zapoznania się z twórczością bohaterki dla dorosłych. Już sprawdziłam - w bibliotece jest dosyć sporo. Pewnie zbierają te książki kurz od jakichś 20 lat...
OdpowiedzUsuńMam podobne wspomnienia. Na pewno pamiętasz tytuł "Przez różową szybkę" albo "Idzie niebo ciemną nocą".;)
UsuńSama również zajrzałam do miejskiej biblioteki i okazuje się, że mamy jakieś wielotomowe wydanie powieści ESz - niesamowite wręcz. Dobrze będzie porównać wrażenia za jakiś czas.;)
"Idzie niebo ciemną nocą" to pewnie nawet mogłabym zaśpiewać (oczywiście fałszując).
UsuńDlaczego niesamowite? Ja właściwie byłam pewna, że u nas coś będzie, jeżeli chodzi o starocie to sytuacja jest całkiem dobra. Chyba zabiorę się za "Wędrówki Joanny". A propos porównywania wrażeń - czy planujesz wznowienie klubu czytelniczego? Bo ja bym bardzo chętnie wstąpiła... :)
U mnie w bibliotece niestety starocie i niechodliwych autorów cichaczem się usuwa.;( Trochę to rozumiem, bo miejsca mało, a nowości sporo przybywa. Co innego w bibliotece powiatowej, choć akurat w przypadku ESz jest skromnie.
UsuńMnie też "Wędrówki..." chodzą po głowie, możemy się umówić na wymianę wrażeń. W marcu powinnam być gotowa, jak u Ciebie z terminem?
Co do klubu - jest mi tak dobrze bez czytania na czas, że nawet nie myślę o reaktywacji. Nie zdążam już czytać na spotkania miejskiego DKK.;(
Myślę, że do marca da się zrobić :)
UsuńU nas właśnie nie ma DKK, więc o książkach mogę sobie porozmawiać sama ze sobą, albo na blogu - czyli też głównie sama ze sobą ;) Ale masz rację, wszystko, co się staje obowiązkiem, po pewnym czasie przestaje cieszyć. Np. od kiedy mam psa coraz częściej zdarza mi się z niechęcią myśleć o spacerze...
W takim razie jesteśmy wstępnie umówione, cieszę się.;)
UsuńNasz miejski DKK powstał jako inicjatywa oddolna, zgłosiłam z kolegą pomysł w bibliotece i chwycił - może u Ciebie też dałoby się uruchomić podobny?
Masz rację co do przyjemności i obowiązku, tak to działa niestety.
Ja też :)
UsuńTak, wiem, że ktoś musi wystąpić z taką inicjatywą i nie wykluczam, że kiedyś spróbuję. Jak sobie kiedyś sprawdzałam, gdzie w naszym województwie funkcjonują takie kluby, to się okazało, że są w wielu małych miejscowościach, więc być może u nas też znalazłoby się paru chętnych. Tylko nie wydaje mi się, żebym miała jakieś szczególne predyspozycje do bycia animatorką życia społecznego...
Animatorem zostaje zazwyczaj bibliotekarz/rka, u nas pomysł chwycił od razu. Było nas dwoje, teraz mamy stały skład sześcioosobowy plus ewentualni niezdecydowani. Warto próbować, bo w okolicy może być więcej chętnych na podobne spotkania, czego Ci życzę.;)
Usuń