Klub Czytelniczy

wtorek, 23 maja 2017

Dziki Lou

Czytanie o Lou Reedzie przez blisko 500 stron to prawdziwe wyzwanie, jako że muzyk był wyjątkowym dupkiem (eufemizm). Tak przynajmniej wynika z licznych wypowiedzi jego bliskich, znajomych i współpracowników, przepytanych przez Howarda Sounesa na potrzeby biografii.


W Polsce Reed cieszył się umiarkowaną popularnością, niemniej utwory takie jak Walk on the Wild Side, Satellite of Love czy Perfect Day do dzisiaj są grywane w niektórych radiostacjach. W Stanach Zjednoczonych był ważną postacią sceny muzycznej – stworzył legendarną grupę The Velvet Underground, która z czasem stała się inspiracją dla innych zespołów. Reed nie osiągnąłby większych sukcesów, gdyby nie znacząca pomoc m.in. Davida Bowie i Andy'ego Warhola. Obu potraktował bardzo nieelegancko: pierwszego zdarzyło mu się publicznie pobić, drugiego porzucił w chorobie.

Jeśli wierzyć przytoczonym w książce Sounesa wspomnieniom, Lou był wyjątkowym egoistą, kłamcą i pozerem. Uwielbiał prowokować, manipulować i stawiać na swoim. Podczas studiów był leczony psychiatrycznie, który to fakt niejednokrotnie później wykorzystywał: opowieści o elektrowstrząsach u kobiet miały wzbudzać współczucie, u rodziców – wyrzuty sumienia. Do skłonności depresyjnych dołączyło uzależnienie od alkoholu i narkotyków, po latach kilka innych poważnych chorób, co oczywiście nie pozostawało bez wpływu na pracę artysty. Na osobną uwagę zasługują relacje Lulu (przezwisko nadane przez kolegów): równie bujne, co skomplikowane.

Reed jako artysta ma bez wątpienia zapewnione miejsce w historii muzyki. Był fascynującą osobowością i to znakomicie widać w książce Sounesa – nie trzeba być fanem nowojorskiego muzyka, żeby jego biografię czytać z zainteresowaniem. 

______________________________________________________________________
Howard Sounes, Lou Reed. Zapiski z podziemia, Kosmos Kosmos, Warszawa 2016

30 komentarzy:

  1. Wygrałem kiedyś bilet na film poświęcony jego twórczości. Oglądałem go w bardzo dziwno-intymnej atmosferze, bowiem na projekcji byłem tylko ja i moja dziewczyna + barman. Książka byłaby pewnie ciekawym uzupełnieniem, ale twórczość Lou nie jest mi na tyle bliska, by tak dokładne poznawać życiorys tego artysty (czytaj: bardzo dużo innych książek w kolejce).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem ten natłok lektur, zwłaszcza jeśli widziało się film dokumentalny. Sama też znam LR z kilku zaledwie utworów, ale nie powiem, płytę The Best of sprawiłam sobie po przeczytaniu tej książki.;)
      Pamiętasz tytuł filmu?

      Usuń
  2. Miałem kiedyś straszną fazę na pierwszą płytę Velvet Underground, tę z bananem. Po latach ta muzyka się broni, bo była w chwili wydania tak awangardowa, że teraz brzmi całkiem normalnie :D
    Natomiast zastanawiające jest, ilu wybitnych muzyków wychodzi na zwykłych dupków we wspomnieniach znajomych po latach :D Jim Morrison mógłby chyba konkurować z Reedem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może posłucham tej płyty. Okładka pamiętna, trzeba przyznać.
      Morrisona znam głównie z filmu Stone'a, więc pewnie życiorys miał podkoloryzowany, ale chyba nie był aż taką hm, kreaturą jak LR.;) Kto wie, może sprawdzę za jakiś czas.;)

      Usuń
    2. W skrócie: był dupkiem, ale geniuszem :D
      Film, choć słabo pamiętam, raczej faktycznie podkoloryzowany. Koledzy z zespołu mieli do niego świętą cierpliwość. Chociaż nie całkiem bezinteresowanie, bez niego byli tylko niezłymi muzykami, a z nim - ho ho :D

      Usuń
    3. Piękny skrót.;) W filmie geniuszu nie było widać, talent - tak.
      Cóż, bez charyzmatycznego frontmana czasem trudno się wybić i latami trwać na scenie.

      Usuń
    4. Ciekaw jestem, co by z nich zostało, gdyby Jim nie umarł. Bardziej Rolling Stonesi, czy bardziej fafnasta mutacja Czerwonych Gitar :P

      Usuń
    5. Bardzo możliwe, zwłaszcza że trendy w muzyce zaczęły się zmieniać i staliby się nudni (jak wiele zespołów, które długo grają).

      Usuń
    6. No ale tacy Stonesi dość sprytnie ewoluowali, akurat na tyle, żeby utrzymać nieco świeżości. Chociaż kolejne płyty Purpli są kompletnie niestrawne, zaiste :P

      Usuń
    7. "Nieco świeżości" - dobrze powiedziane.;) Purpli nie śledzę, ale powołam się na moje ulubione niegdyś U2 - staż znacznie krótszy, a od lat już tylko odcinają kupony.;(

      Usuń
    8. Nowych Purpli zawsze katuje moja żona, to są okropne przeżycia :P U2 jednak mimo wszystko aż tak nie zeskorupieli.

      Usuń
    9. Czego się nie robi dla żony, nawet Purpli słucha.;)
      Cieszę się, że U2 oceniasz lepiej ode mnie, zawsze to jakaś pociecha.

      Usuń
    10. Szczęśliwie najczęściej słucha pod moją nieobecność :P
      Nigdy nie byłem fanem U2, więc słucham wybiórczo i nawet trawię, ale faktycznie nie są to dzieła klasy Joshua Tree (chociaż cały ten album to nudziarstwo :P)

      Usuń
    11. Nudziarstwo?;) Niektórzy oceniają, że najlepszy w ich dorobku. Osobiście wolę Achtung Baby i Pop. Ech, stare dzieje.

      Usuń
    12. Wiem, że dostaje zawsze maksimum gwiazdek i w ogóle klasyk, ale nudzi mnie śmiertelnie poza tymi paroma hitami. Zresztą U2 dla mnie to zespół do słuchania tylko ze składanek największych przebojów. Może faktycznie poza Achtung Baby, mam gdzieś piracką kasetę :D

      Usuń
    13. Kasety pirackie - to były czasy.;) Mam ich jeszcze trochę, szkoda mi je wyrzucić.

      Usuń
    14. Właśnie :) Stoi kosz na strychu, ciekawe, czy po 30 latach wciąż grają. Muszę spróbować, bo magnetofon jeszcze mam.

      Usuń
    15. Moje jeszcze grają, na starym Grundigu na dodatek.;) Mini-muzeum techniki kiedyś otworzę.;)

      Usuń
    16. To faktycznie masz zabytkową pamiątkę. Mój kasprzak niestety przepadł wieki temu.

      Usuń
    17. Też miałam, chyba skończył żywot przed Grundigiem.

      Usuń
    18. Swoją drogą, co za sprzęt, solidna ręczna robota, tyle lat przetrwać :P

      Usuń
    19. Niemiecka myśl techniczna.;)

      Usuń
    20. Więc skorzystaliśmy podwójnie.;)

      Usuń
  3. Czytałem biografię Bukowskiego, której autorem był właśnie Sounes. Była świetna, więc tę pozycję tym bardziej chciałbym przeczytać, zwłaszcza że Reeda bardzo lubię, a z jego śmiercią wiąże się niemal metafizyczne doświadczenie: http://pandziejaszek.blogspot.com/2013/10/rozkminka-o-smierci-lou.html?m=0

    A przy GG Allinie każdy muzyk jest grzeczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że Sounes zna się na robocie.;) Twoje doświadczenie b. ciekawe, znam to uczucie.

      Pan Allin za same tytuły powinien dostać tytuł Mistera niegrzeczności.;)

      Usuń
  4. A jednak o tzw assholach czyta się ciekawie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie ciekawie.;) Nie ma to jak czarny charakter w literaturze.

      Usuń
  5. Tu chyba działa sprzężenie zwrotne - żeby zostać frontmanem zespołu trzeba wykazać się pewnymi cechami charakteru, które dodatkowo wzmacniają się wraz ze wzrostem popularności zespołu.

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że działa sprzężenie zwrotne. LR posiadał potrzebne cechy charakteru, niestety w nadmiarze.;(

      Usuń