Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy z wartości i cudownej siły prozaicznych pieniędzy, tej ozdoby życia, której filozofowie udają, że nienawidzą, a dla której ludzie sprzedają duszę.
Hotel Grand Babylon to przyjemna ramotka z 1902 r. z akcją osadzoną w londyńskim przybytku dla koronowanych głów. Miejscu dyskretnym i specyficznym, do którego trafił nowojorski milioner z córką, a ponieważ nie mógł napić się ulubionego trunku i zjeść ulubionego befsztyku, postanowił zagrać złośliwemu kelnerowi na nosie i po prostu zakupił hotel. I tu zaczyna się seria niefortunnych i tajemniczych incydentów, z kilkoma denatami po drodze i romantycznym finałem. Fabuła jest dość naiwna i mocno nierealna, ale na szczęście do zaakceptowania.
Angielska okładka o wiele lepiej oddaje charakter książki.
W historii Arnolda Bennetta zwraca uwagę postać córki milionera – Nelly jest panienką rezolutną i przedsiębiorczą, co przyjemnie zaskakuje. Oczywiście wraz z ojcem znakomicie wpisuje się w stereotyp nieokrzesanych Amerykanów, bo trzeba zaznaczyć, że różnice kulturowe często są w powieści podkreślane i że w istocie są motorem wielu działań bohaterów. Pośród galopady zdarzeń, zgrabnych opisów podanych eleganckim stylem trafiają się i te świadczące o pewnych uprzedzeniach (np. wobec żydowskich finansistów), co traktuję jako znak czasów. Podsumowując: Hotel Grand Babylon przeczytać można, ale nie trzeba.;)
O, a skąd w ogóle takie cudo wpadło Ci w ręce? Wyszperane z bibliotecznych półek?
OdpowiedzUsuńOkładka wpadła mi gdzieś w oko, a potem okazało się, że książka była tłumaczona na polski. A że nazwisko autora kojarzę, dałam mu szansę.;) To nie jest zła rzecz, tylko trochę traci myszką.
Usuń