Nasz festyn Anny. Co tak naprawdę świętujemy, tego nie wie nikt. Nie ma żadnej rocznicy, nic się nie kończy ani nigdy nie zaczęło w tym konkretnym dniu. Świętej Anny obchodzi się kiedyś w lecie, a święci już nie są dla nas żadną świętością. Może po prostu świętujemy fakt, że ono jest: Fürstenfelde. I to, co o nim opowiadamy. [s. 30]
Fürstenfelde w rzeczywistości nie istnieje, w powieści Stanišić jest natomiast zapomnianą przez Boga i ludzi wioską we wschodnich Niemczech. Pięknie położoną pośród lasów i dwóch jezior, ale powoli wymierającą. Być może właśnie dlatego mieszkańcy kurczowo trzymają się tradycji corocznego festynu oraz podań związanych z ich regionem. Samo Fürstenfelde także można włożyć między bajki: jest zbieraniną tak barwnych postaci i sceną tak osobliwych zdarzeń, że dostarczyłyby materiału na niejedną legendę.
„Noc przed festynem” jest zresztą utrzymana w nieco baśniowym tonie. Od pierwszych stron jest tu co najmniej dziwnie: wiadomo, że zmarł przewoźnik (pierwsze dwa zdania brzmią: Jesteśmy smutni. Nasz przewoźnik nie żyje), we wsi daje się wyczuć niepokój i napięcie, mieszkańcy z różnych powodów wyruszają w noc. Coś wisi w powietrzu, zapewne coś się stanie i przypuszczalnie, nie będzie to nic dobrego. Emerytowany wojskowy, astmatyczka Anna, hodowca kur, dwaj rymujący przybysze znikąd, strażniczka archiwum, uczeń dzwonnika, miejscowi chuligani i lisica wyruszająca na łowy tylko potęgują wrażenie niesamowitości. Do tego co chwilę odzywają się bliżej nieokreśleni „my”, wprowadzając do opowieści dość złowieszczy nastrój. Jest tajemniczo, groźnie, ale na szczęście też zabawnie.
Stanišić stworzył niezwykłą mozaikę: przeszłość wymieszał z teraźniejszością, dramat z komedią, baśń z prawdą. Można tę książkę traktować jako hiperbolę małej ojczyzny lub wschodnioniemieckiej rzeczywistości ćwierć wieku po zjednoczeniu Niemiec. Mnie „Noc przed festynem” zachwyciła przede wszystkim formą – to powieść skonstruowana bardzo misternie, zróżnicowana językowo i stylistycznie. Dzięki autorowi trafiłam do pozornie mrocznego świata, w którym nic nie było takie, jakim się wydawało. Warto było.
______________________________________
Saša Stanišić Noc przed festynem
przeł. Alicja Rosenau, Wyd. PWN, Warszawa 2015
Ulala, cóż za konglomerat - ciekawy utwór wpadł Ci w ręce. To złowieszcze i tajemnicze "my" kojarzy mi się odrobinę z "Przeźroczystymi przedmiotami" Nabokowa. W tamtym utworze także pojawiał się taki zbiorowy pierwszoosobowy narrator :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy! W tym przypadku "my" kojarzy mi się z chórem greckim.;)
UsuńDosłownie kilka dni temu przeczytałam "Jak żołnierz gramofon reperował" i oceniam warsztat Stanisica bardzo pozytywnie, dlatego też ta książka przykuła moją uwagę w księgarni. Podobało mi się szczególnie jego poczucie humoru i zaskakujące i niebanalne metofory. Cieszę się, że twoja recenzja jest pozytywna. Zastanawiające jest, że to dopiero druga powieść Stanisica, 8 lat po pierwszej.
OdpowiedzUsuńPodobno autor długo przygotowywał się do napisania tej książki, chyba zbierał materiały w terenie.
UsuńPonieważ "Żołnierza..." mam na stanie już od jakiegoś czasu, Twoja opinia o nim też mnie cieszy.;) Nagrody też przemawiają za tym, że ma talent.
Z niemieckiej wikipedii wynika też, że przynajmniej kilkanaście opowiadań opublikował od 2001 roku, więc tak do końca nie próżnował. Ostrzył pióro ;). Jako że "Żołnierz ..." trakuje o wojnie i jego dzieciństwie, istniało niebezpieczeństwo, że to będzie autor jednej książki. Bo te tematy były jakby narzucone przez okoliczności, ale jak widać, tak się nie stało. "Zołnierz" nie jest idealny, jest kilka dłużyzn, ale w najlepszych momentach książka przypominała mi Hrabala i Ota Pavlę (jeżeli tak się odmienia jego imię), bo potrafił z sympatią i czułością pisać o postaciach z dzieciństwa. A kilka razy śmiałam się w głos, co w ogóle rzadko mi się zdarza przy czytaniu powieści.
UsuńI to jest piękne, że o Bałkanach w "Nocy..." nic nie ma. Zupełnie inna rzeczywistość niż w "Żołnierzu". Zobaczymy, jak z ogólnym przesłaniem.
UsuńW głos się nie śmiałam, ale bywało zabawnie - Tarantino mógłby tę powieść sfilmować i byłaby raczej w jego stylu.;) Tylko bez hektolitrów czerwonej farby.;)
Interesujący są pisarze z Bałkanów i Węgier, którzy wyemigrowali i tworzą po niemiecku.
Dobrze wiedzieć, że jest i śmiesznie w tej książce. Rzadko zdarza mi się czytać coś, co choćby wywoływało uśmiech, więc cenię sobie tych pisarzy, którym się to udaje.
UsuńJakich pisarzy masz na myśli? Przyznam się, że nikogo nie kojarzę.
Zaznaczam, że humor będzie subtelny, ale w powieści występuje.
UsuńZnasz na pewno, choćby noblistkę H. Muller.;) Miałam na myśli głównie tych, których można było czytać w serii Czarnego Inna Europa - np. Mora, Hoppe. Myślałam też o Z. Bank, ale ona urodziła się już w Niemczech. Niedawno wydano też Grjasnową (ona akurat jest z Kaukazu). Myślę, że dla lit. niemieckiej są zastrzykiem świeżej i innej krwi.;)
Bardzo intrygująco piszesz o tej książce, wierzę, że jest złowieszczo i już się boję :)
OdpowiedzUsuńCzytałam ją z dziwnym uczuciem, powiedziałabym lekkiego niepokoju, i to to mi się nawet podobało (choć za dreszczowcami nie przepadam). Nie jest łatwo stworzyć taką aurę..
UsuńDo lektury zachęcam, zwłaszcza że to książka b. nieszablonowa.
Ciekawy wpis
OdpowiedzUsuńhttp://xurl.pl/6jjl