Są takie książki, co do których dość szybko nabiera się pewności, że reprezentują literaturę wysokich lotów – wystarczy przeczytać kilkanaście stron i już wiadomo. Dla mnie taką książką był ostatnio Dom kata Andrei Tompy – powieść niezwykle gęsta i intensywna, opowiadająca o dorastaniu w rumuńskim reżimie Nicolae Ceausescu. Dla węgierskiej mniejszości, z której wywodzi się główna bohaterka oraz jej rodzina, oznaczał on dodatkowe szykany ze strony władz (Zajrzą, dostrzegą, że szyję, albo będą podsłuchiwać pod domem, o czym mówimy, że mamy gości z Pesztu, i że mówimy po węgiersku, albo pijemy kawę [s. 483]).
Autorka z finezją oddaje grozę i beznadzieję epoki "Jednouchego", stroniąc od dosłowności i efekciarstwa. I tak najpierw czytamy, że dzieci mimo mrozu godzinami ćwiczą na stadionie ustawianie się w portret wodza, że za duży mundurek szkolny zostaje uznany za prowokację, a nastolatka wyrusza w długą podróż do odległego miasta, aby móc kupić trzydzieści jajek. Dowiadujemy się, że jedyną wiarygodną rubryką w prasie są nekrologi, a o likwidacji niepożądanych placówek np. wydziału filologii węgierskiej na uniwersytecie czy żydowskiego sklepu powiadamia się przez ciche usuwanie z oficjalnych rejestrów.
Schizofrenię dyktatury Ceausescu pokazują także próby wystawienia Hamleta – zanim spektakl zatwierdzą cenzorzy, duża część obsady zdąży wyjechać z kraju (do tego czasu zaangażowano już nowego Hamleta, a przedstawienie pokazywano dalej, i dwa widniejące obok siebie nazwiska sprawiały wrażenie, jakby podzielono rolę, jakby szła w podwójnym przydziale, co nie mogło się wydarzyć w do tego czasu skurczonym do półtora tuzina zespole, i tak już ledwie potrafiono rozdać wszystkie role, mnóstwo z nich połączono i wykreślono, ale z polotem, a mimo wszystko wydawało się, jakby Hamleta grało jednocześnie więcej osób, lub jakby każdy mógł być nim, Hamletem [s. 193]).
Jest w Domu kata rozmach (autorka opisała skomplikowane dzieje trzech pokoleń), jest i znakomite wyczucie dramatyzmu. O niesamowitości tej książki zdecydował również specyficzny styl narracyjny, przypominający rozbudowany monolog z licznymi dygresjami, wygłaszany jednym tchem, a zapisany przy pomocy oryginalnej interpunkcji (brawa dla tłumaczki za gładki przekład). To wyjątkowo udana opowieść o totalitaryzmie oraz o poszukiwaniu azylu – w rodzinie, literaturze, teatrze i przyjaźni. W moim odczuciu powieść Tompy ociera się o wielkość, aż trudno uwierzyć, że to debiut prozatorski.
_____________________________________________________________________
Andrea Tompa, Dom kata, przeł. Anna Butrym, Książkowe Klimaty, Wrocław 2016
Od literatury rumuńskiej rozpocząłem Nowy Rok, tyle, że sięgnąłem po Normana Maneę i jego "Kryjówkę". Dzieło Manei to bardziej powieść emigracyjna, ale o totalitaryzmie w ojczystym kraju także sporo się mówi. Z tego powodu "Dom kata" sprawia wrażenie bardzo ciekawego uzupełnienia do utworu Manei :)
OdpowiedzUsuń"Dom kata" jest o tyle ciekawy i cenny, że o Rumunii opowiada z węgierskiej perspektywy. Dlatego dla mnie ta książka miała dodatkowy walor poznawczy.;)
UsuńManea wciąż przede mną. Żałuję, że mamy tak mało przekładów literatury rumuńskiej, ale miejmy nadzieję, że to będzie się zmieniać.
Ze swojej strony mogę polecić Alexandru Ivasiuca - pod koniec 2015 roku czytałem "Wodę" oraz "Westybul" i były to całkiem ciekawe pozycje.
UsuńWpisuję na listę.;) Okładka "Wody" koszmarna, może w nocy się przyśnić.;(
UsuńZdecydowanie jedna z brzydszych, jeśli chodzi o PIWowską Czarną Serię :)
UsuńNiestety. Ale na pewno w jakimś stopniu nawiązuje do treści?
UsuńPotrafisz znakomicie zainteresować książką tak skondensowana opinią.
OdpowiedzUsuńGdzie na takie książki trafiasz....? Widzę, że to nowość.
O tej książce dowiedziałam się chyba przy okazji ubiegłorocznych Targów Książki, na których gościem byli Węgrzy. Pojawiło się wtedy kilka interesujących pozycji m.in "Dom kata" i wspominane wcześniej na blogu "Linie kodu kreskowego" Toth. Obie b. dobre, ale Tompa znacznie lepsza.;)
UsuńA tak w ogóle to mam słabość do małych wydawnictw, które proponują niszową literaturę, a Książkowe Klimaty na pewno można do takich wydawnictw zaliczyć.;) Naprawdę warto do nich zajrzeć.
Ja też czuję się zainteresowana, ale niepokoi mnie oryginalna interpunkcja. Czy to znaczy, że pominięte są przecinki i kropki?
OdpowiedzUsuńPrzecinki są, kropki - rzadziej - ale też są.;) Dialogi nie są wyodrębnione, są wtopione w tekst główny, więc każdy rozdział to w zasadzie jeden długi akapit. Ale można się przyzwyczaić, ta powieść ma dobry rytm.;)
UsuńMoże za kilka dni zamieszczę fragment kulinarny, to będzie można wyrobić sobie pojęcie o tej niecodziennej narracji.;)
Aha... Współczuję tłumaczce. :)
UsuńAle jaka radość z ukończenia takiego przekładu.;)
UsuńDzień dobry, zgłasza się tłumaczka! :) Wbrew pozorom tłumaczyło mi się tę pozycję dość gładko, choć i ja, zabierając się za ten przekład, nie byłam pewna, na ile nasz język da radę unieść ciężar takich zdań. Na szczęście na koniec i ja, i polszczyzna wyszłyśmy z tego bez szwanku :) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za tak miłą recenzję! Anna Butrym www.annabutrym.pl
UsuńDzień dobry. Jeszcze raz gratuluję, bo książka sprawia jednak wrażenie trudniej, a węgierski jest podobno trudnym językiem. Pani udało się zachować także rytm, jest właściwie słyszalny podczas lektury.
UsuńCała przyjemność po mojej stronie.;)
Powieść rzeczywiście musi mieć świetny rytm, by czytało się dobrze mimo tak długich akapitów. Tym większe brawa dla pani Anny Butrym. Gdy dodać do tego obcy mi literacko kraj z równie obcą perspektywą, to wychodzi, że wypada mi się zainteresować powieścią Andrei Tompy.
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto. Zwłaszcza że w tej powieści można znaleźć i kawałek historii węgiersko-rumuńskiej, i zapis dojrzewania, i opis totalitaryzmu. Tak naprawdę tę książkę powinno przeczytać się kilka razy.;)
Usuń