To moja ostatnia książka przeczytana w ramach czytelniczego wyzwania "Nagrody literackie" i z satysfakcją stwierdzam, że zakończyło się ono mocnym akcentem. Nie tylko ze względu na formę powieści czyli strumień świadomości zapodany w dialekcie szkockiej klasy robotniczej, na dodatek przeładowany przekleństwami i gniewem, ale również ze względu na bolesne przeżycia głównego bohatera.
Sammy ma 38 lat, teoretycznie jest bezrobotnym budowlańcem, a praktycznie - drobnym przestępcą po kilkuletnim pobycie w więzieniu. Pewnego dnia budzi się pobity i skacowany na ulicy, wdaje się w bójkę i po odzyskaniu przytomności stwierdza, że stracił wzrok. Problemy zaczynają się już od pierwszego kroku - nie umie się poruszać po omacku, nie wie, gdzie się znajduje, nie ma pieniędzy, a co gorsza - kogoś, kto mógłby mu pomóc. Nic dziwnego więc, że na widok osobnika ubranego w przypadkowy strój i zadającego dziwne pytania (np. gdzie jestem?) przechodnie omijają go szerokim łukiem. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jako że Sammy miał - i raczej nadal ma - kłopoty z prawem, w oczach urzędów jest obywatelem niższej kategorii i tak traktowany jest przez policję oraz służbę zdrowia. I mimo, że główny bohater nie jest sympatyczną postacią, można mu tylko współczuć.
Stopniowo okazuje się, że mężczyzna jest ślepy również w przenośni: jest tak skupiony na sobie, że wielu rzeczy nie zauważa. Dopiero choroba i wiążący się z nią nadmiar wolnego czasu skłaniają go do refleksji. Sammy przyznaje, że stracił wiele szans w swoim życiu i obecną sytuację "zawdzięcza" tylko sobie. Wstyd mu braku kontaktu z synem i rodziną, przeczuwa, że dziewczyna nie wyjechała, a tak naprawdę opuściła go na zawsze. Nie do końca jednak potrafi powiązać pewne fakty, nie dostrzega, w co się wplątał. Właściwie żaden z niego cwaniak, raczej cienias, a jego "soczysta" gadka maskuje niepewność i strach.
Strumień świadomości daje tu niesamowity efekt, można odnieść wrażenie, że Sammy siedzi naprzeciw nas i wylewa z siebie swoją gorzką opowieść. Autor bezbłędnie oddał całą gamę jego odczuć: złość, bezradność, wyobcowanie, upokorzenie i poczucie osaczenia. Myślę, że tekst znakomicie mógłby się sprawdzić jako monodram, ma ogromny potencjał. Główny bohater jest postacią z krwi i kości, potrafi wywołać i irytację, i współczucie, z pewnością nie pozostawia czytelnika obojętnym.
W 1994 r. powieść uhonorowano nagrodą Bookera, co m.in. ze względu na wulgaryzmy wzbudziło kontrowersje.Dla mnie rewelacja.
James Kelman, 'How late it was, how late', Vintage Press, 1998
Zapamiętam sobie ten tytuł:)
OdpowiedzUsuńno prosze - znowu ksiazka w ogóle mi nie znana, ale przyznam, ze booker'ow nie sledze. jak przetlumacza na szwedzki i zachwalaja w prasie, to czytam
OdpowiedzUsuńzdecydowanie dobra okladka - nasuwa skojarzenia z tanimi wydawnictwami. w SE ksiazki nurtu robotniczego miewaly podobna grafike
Elenoir -->
OdpowiedzUsuńWarto;)
sygryda -->
Na polski też jej jeszcze nie przetłumaczono, a szkoda. Okładka świetna, lubię ascezę.
Wolę się nie porywać na oryginał, więc pozostaje czekać na polskie wydanie. Szkoda, że żadne wydawnictwo nie wpadło na pomysł (a może wpadło a ja nic o tym nie wiem?), żeby wydać seriami np. zdobywców Bookera, Pulitzera, Orange'a itd (odmiana dość swawolno-dowolna, wiem). Bo też ciekawi, co tak się spodobało innym, że aż nagradzają, prawda? :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że nie wszystkie Bookery wytrzymałyby próbę czasu;)
OdpowiedzUsuńA brak tłumaczeń to zachęta do nauki języków obcych i czytania w oryginale;))))
A na serio - pomysł przedni. Mnie brakuje książek (nie tylko nagrodzonych) z obszaru niemieckojęzycznego, na szczęście powoli to się zmienia.
Zgadza się, że nie wszystkie książki robią wrażenie po latach, ale jednak z ciekawości chciałoby się popróbować tych wyróżnionych.
OdpowiedzUsuńA co do języków - czasami brzmienie słów czy zdań nadaje książce wartość, która po tłumaczeniu znika, ale z drugiej strony ciągle się boję przeoczyć za wiele. Zatem to TYLKO strach i lenistwo są tutaj winne ;)
Wydawnictwo Literackie ma serię Pisarze Języka Niemieckiego, ale literatura anglojęzyczna nadal dominuje na rynku.
Oj, chciałoby się;) Do wyzwania z przekory wybierałam te mniej znane tytuły i z chęcią będę jeszcze w nich grzebać.
OdpowiedzUsuńTak, w tłumaczeniu wiele może zniknąć. Akurat język w recenzowanej tu książce był na pierwszym miejscu i uwierz mi, ja tego gościa słyszałam;) Można to przełożyć, ale miałabym pewnie wrażenie, że czytam np. o kimś z warszawskiej Pragi.
Ostatnio WAB zaczął też wydawać autorów niem., powoli przymierzam się do "Południcy" Frank. A lit. anglojęzyczna chyba długo nie da się pokonać na rynku;)