piątek, 24 lutego 2017

Twarze w tłumie

Nieważcy to trzy powieści w jednej: kobieta mieszkająca z rodziną w Meksyku zaczyna pisać książkę o swoim dawnym życiu. Jej bohaterka pracuje jako tłumacz w niszowym nowojorskim wydawnictwie i zaczyna obsesyjnie badać życie i twórczość mało znanego meksykańskiego poety, Gilberta Owena, by w rezultacie spreparować jego rzekome manuskrypty. Tenże z kolei opisuje swój nieciekawy pobyt w Nowym Jorku w 1928 r. i przymierza się do napisania powieści o nieznajomej z metra, uderzająco podobnej do pisarki z Meksyku.


Te trzy poszatkowane historie są na tyle misternie ze sobą splecione, że chwilami trudno rozróżnić szwy i stwierdzić jednoznacznie, kto opowiada. Głosy poszczególnych narratorów nakładają się na siebie i rezonują; przenikają się osoby, miejsca i czasy, a na koniec fabuła zgrabnie się zapętla, bo – jak mówi Owen – ludzie umierają wielokrotnie, opuszczają jedno życie, by rozpocząć następne. Kolejne wcielenia zawsze jednak coś łączy, w Nieważkich takim łącznikiem będzie przede wszystkim pisanie, ale też metro i wyschnięte drzewko pomarańczowe w charakterystycznej doniczce.

Valeria Luiselli stworzyła znakomitą książkę o literatach i literaturze, która może stanowić jednocześnie wygodny azyl oraz pole do gry (pisarka nie bez powodu bawi się z synem w chowanego). Nieważcy to również opowieść o Nowym Jorku – współczesnym i tym z okresu rozkwitu Harlemu, kiedy w klubach grywał Duke Ellington, a na ulicy można było spotkać Ezrę Pounda albo Federico Lorkę. Stworzyć strukturę pełną luk, żeby zawsze można było przewrócić stronę i zamieszkać w kolejnej [s. 21] – to założenie autorka zrealizowała w pełni i z brawurą.

_____________________________________________________________________
Valeria Luiselli Nieważcy, tłum. Katarzyna Okrasko, Wyd. WAB, Warszawa 2016

niedziela, 19 lutego 2017

Bułhakow w odcieniach czerwieni

Pan Piłsudski mieni się na czerwono nie tylko na okładce: wydawnictwo nazywa się „Czerwone Pióro”, redakcja prasowa „Czerwone Jutro”, czerwone są rubelki i nosy sołdatów, a nad Słobodką czerwienieje Wenus. Nawet zielonkawy likier nosi nazwę „Czerwona słodycz”. Nie dziwne – akcja opowiadań osadzona jest w Rosji w czasach wojny domowej i krótko po jej zakończeniu. Są więc przemarsze wojsk, potyczki oraz nowy proletariacki ład, znalazło się też miejsce i dla Marszałka.

Polski wątek pojawia się zaledwie na chwilę pod postacią polskich żołnierzy. Wkraczają do Kijowa, wzbudzając poważne obawy wśród lokalnej inteligencji. Bułhakow tak opisał naszych rodaków ustami jednej z szanownych matron:
A Polacy to kulturalny naród. Wszyscy grają Chopina i wszyscy mówią po francusku. I co niedzielę słuchają mszy katolickiej. […] Po każdej potyczce ustawiają ołtarz polowy i wychwalają Pana. A przed podniesieniem, tydzień w tydzień doprowadzają przed ołtarz związanych drutami brańców, sokoły nasze. I każą im się ukorzyć przed tym ołtarzem. Jakby Bóg nigdy nie zmartwychwstał!!! [s. 22]

Opowiadania kijowskie wyraźnie wiążą się ze sobą, ponieważ zgodnie z planem pisarza miały złożyć się na kontynuację Białej gwardii, co niestety nie nastąpiło. Oddzielny nurt w zbiorze stanowią opowiadania moskiewskie pokazujące groteskową porewolucyjną rzeczywistość. Najlepszym jej obrazem jest zdecydowanie Psie serce czyli opowieść o kundlu Szariku, który po przeszczepie ludzkiej przysadki zaczął zmieniać się w człowieka, czy też raczej w kreaturę przypominającą człowieka. Wyjątkowo gorzka, acz miejscami zabawna historia.

Pan Piłsudski na pewno wiele by stracił na uroku i wartości, gdyby nie fachowe opracowanie Barbary Dohnalik. W przedmowie podkreśla bowiem, że Bułhakow był nie tylko pechowcem i niespełnionym artystą, ale że był również niepoprawnym żartownisiem, co wpłynęło zresztą negatywnie na przebieg jego kariery. Tylko dzięki przypisom dowiemy się, w którym fragmencie autor robił aluzje do Majakowskiego, Gorkiego i futurystów, albo czyj utwór sparodiował. Bez tych uwag lektura książki byłaby z pewnością mniej satysfakcjonująca.

_______________________________________________
Michaił Bułhakow Pan Piłsudski i inne opowiadania
tł. i oprac. Barbara Dohnalik
Orbita, Warszawa 1989

wtorek, 14 lutego 2017

Największa miłość

Anna Świrszczyńska

Największa miłość

Ma sześćdziesiąt lat. Przeżywa
największą miłość swego życia.

Chodzi z miłym pod rękę,
wiatr rozwiewa ich siwe włosy.

Jej miły mówi:
– Masz włosy jak perły.

Jej dzieci mówią:
– Stara wariatka.

(Jestem baba, 1975)

piątek, 10 lutego 2017

Zima w sercu

Zima tymczasem trwała. Nie była romantyczna ani malownicza: śnieg, powabny na wsi, w mieście miał już parę dni: rozdeptywano go na brązowy proszek i spychano łopatami do rynsztoków. Tam, gdzie leżał nietknięty, na wypalonych budynkach, dachach składów czy szop warsztatów kolejowych, sprawiał, że zdawały się jeszcze bardziej zaniedbane i ponure. [s.159]

Rzeczywiście zima u Philipa Larkina nie ma w sobie nic z malowniczości, jest raczej paskudna i dotkliwa. Autor najwyraźniej miał słabość do brzydoty, bo wciąż czytamy o zniszczonych domach, obskurnych pokoikach i nieatrakcyjnych ludziach w sfatygowanych ubraniach. Główna bohaterka doskonale wpisuje się w tę scenerię: jest chłodna, bezbarwna i wycofana. Oczywiście ma ku temu powody: uciekła do Anglii z Europy, gdzie wciąż toczy się wojna, wcześniej straciła całą rodzinę. To duży bagaż doświadczeń, a Katherine Lind ma zaledwie 22 lata.


Bo też trzeba na wstępie zaznaczyć, że Zimowe królestwo jest powieścią o straconych złudzeniach. Co istotne, źródłem rozczarowania są fałszywe wyobrażenia i związane z nimi nadzieje. Katherine najpierw jako nastolatka pada ofiara własnych mrzonek – wyjeżdżając na wakacje do angielskiej rodziny liczy na romantyczną przygodę z korespondencyjnym kolegą, Robinem. Sześć lat później jest mądrzejsza, ale dopiero wydarzenia pewnej styczniowej soboty uświadomią jej, że nadal coś sobie roi i idealizuje dawnego znajomego. Można się domyślać, że w ten sposób osładza sobie nieciekawą rzeczywistość – mieszka w obcym kraju, nie ma bliskich ani przyjaciół, pracuje tymczasowo jako bibliotekarka w mało przyjaznym otoczeniu, perspektywy na bliską przyszłość rysują się niezbyt optymistycznie, a młody Fennel pozostaje wspomnieniem minionego lepszego życia.

Larkin stworzył kilka interesujących postaci, skrzętnie przy tym kamuflując tożsamość głównej bohaterki – czytelnik sam musi dopowiedzieć sobie jej historię na podstawie nielicznych wskazówek. Detale mają zresztą w Zimowym królestwie ogromne znaczenie, są używane z rozmysłem i precyzją (było nie było autor był głównie poetą). To wszystko, zwłaszcza w parze z niezwykłym zrozumieniem pozycji kobiet w społeczeństwie, przyjemnie zaskakuje, biorąc pod uwagę, że Larkin w chwili publikacji książki miał tylko 25 lat. Podsumowując: świetna lektura na zimę.

______________________________________________________________________________
Philip Larkin, Zimowe królestwo, przeł. Jacek Dehnel, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017

sobota, 4 lutego 2017

Kobiety i Schulz

Książka Anny Kaszuby-Dębskiej to trzynaście portretów kobiet, które według wydawniczej notki miały istotny wpływ na życie i twórczość Brunona Schulza. Z pewnością do tej grupy zaliczała się matka Henrietta, narzeczone, mentorka Romana Halpern i opiekunka literacka Zofia Nałkowska. Co do wpływu pozostałych pań mam wątpliwości, zwłaszcza że w kilku przypadkach ich kontakt z pisarzem był naskórkowy, a w jednym tylko domniemany – przypuszczenie, że Schulz podziwiał na kinowym ekranie Elisabeth Bergner, aktorkę urodzoną w Drohobyczu, pozostaje wyłącznie hipotezą.


Tak czy owak, dobrze się stało, że autorka ocaliła swoje bohaterki od zapomnienia, a niektórym pozwoliła wręcz zaistnieć. Były to bowiem kobiety inteligentne, często wykształcone, o szerokich zainteresowaniach. Zdecydowanie najbarwniejszą postacią w tej galerii jest elegantka z okładki czyli Jeanette Suchestow, kuzynka pisarza, o której głośno było w całej Europie z powodu romansu i planowanego ślubu z księciem Radziwiłłem. Najwięcej informacji o samym pisarzu dostarczają rozdziały poświęcone Deborze Vogel oraz Józefinie Szelińskiej – żadna z nich nie została panią Schulz, ponieważ narzeczony nie wykazał się wystarczającym zdecydowaniem i praktycznością. Prawdopodobnie wystarczała mu przyjaźń oparta na porozumieniu intelektualnym i po prostu nie widział się w roli męża.

Kaszuba-Dębska niewątpliwie wykonała tytaniczną pracę i dotarła do wielu nowych materiałów, niemniej jej książka pozostawia nieco do życzenia. W moim odczuciu zabrakło wstępu lub posłowia, które połączyłoby poszczególne życiorysy. W obecnej formie książka sprawia wrażenie dość przypadkowej składanki, a przecież tak nie jest. Dużym plusem Kobiet i Schulza jest obraz życia kulturalnego w międzywojennym Drohobyczu i Borysławiu, jaki zarysował się w tle głównych opowieści. Przeczytać nie zawadzi.

_______________________________________
Anna Kaszuba-Dębska, Kobiety i Schulz
Wydawnictwo słowo/obraz Terytoria, Gdańsk 2016