środa, 30 marca 2011

Miss Bukaresztu - Richard Wagner

To nie jest książka o konkursie piękności, ani o jego zwyciężczyni. Główna bohaterka (ta prawdziwa) niektórym wydaje się co prawda atrakcyjna, ale większość jej unika - to Securitate, organizacja równie zniewalająca, co opresyjna. Jeśli ktoś spodziewa się brutalnych scen, od razu uspakajam - takich tu nie ma. Perfidia rumuńskiej służby bezpieczeństwa - przynajmniej według Wagnera - polega bowiem na działaniu w białych rękawiczkach.


"Miss Bukaresztu" jest powieścią sensacyjną: jest ciało denatki wyłowione ze Szprewy, jest śledztwo w sprawie zabójstwa, jest także nieoczekiwany zwrot akcji. Wszystko to jednak służy pokazaniu kulis dyktatury, która naznacza na całe życie i potrafi przypomnieć o sobie po latach, z dala od ojczyzny. Uwikłany jest właściwie każdy obywatel, a przemyślane posunięcia securistów przypominają rozgrywki szachowe. To misterna gra z obywatelem, któremu tylko wydaje się, że państwo idzie mu na rękę zezwalając na emigrację. Tu niczego nie można być pewnym: agentem może okazać się pisarz dysydent, a sprzymierzeńcem - przedstawiciel znienawidzonej władzy.

Przy okazji historii kilkorga znajomych Wagner pokazuje powojenne losy Rumunii. Hasła "Rumun", "Rumunia" wywołują na ogół raczej negatywne skojarzenia, tymczasem powieść okazała się wyjątkowo interesująca, również dzięki świetnej konstrukcji. Napisana prostym językiem, krótkimi zdaniami, jest przez to - paradoksalnie - bardziej ekspresyjna. Uderza w niej przede wszystkim odczucie wyobcowania i przegranej. Dla mnie pozostanie ważną książką o życiowych wyborach i przyjaźni w czasach politycznej zawieruchy.

Z ciekawostek: autor był mężem Herty Müller.

__________________________________________________________________________________

Richard Wagner "Miss Bukaresztu", tłum. Alicja Rosenau, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2003
__________________________________________________________________________________

poniedziałek, 28 marca 2011

The Driver's Seat - Muriel Spark

Lise od początku robi silne wrażenie: najpierw oburza się na ekspedientkę, która proponuje jej plamoodporną sukienkę, chwilę później, głucha na delikatne sugestie, decyduje się na psychodeliczny zestaw o jaskrawych, gryzących się ze sobą kolorach i wzorach. Charakterek pokaże jeszcze kilka razy, a jej dziwne zachowanie niejednokrotnie wywoła zamieszanie. Wszystko to na przestrzeni zaledwie dwóch dni, tyle bowiem czasu pozostało Lise do końca jej krótkiego życia.


O tragicznej młodej kobiety wiadomo już od pierwszych stron, mimo to napięcie nie słabnie. Wręcz przeciwnie - narasta z coraz bardziej zaskakującymi posunięciami głównej bohaterki. Wyjeżdża na północ Europy na wakacje, a przy okazji na spotkanie bliżej nieznanego mężczyzny. W przypadku Lise niczego nie można być zresztą pewnym: na poczekaniu opowiada zmyślone historyjki, działa chaotycznie i pod wpływem impulsu. Coraz bardziej nurtuje pytanie, dlaczego zginie, a nie - kto okaże się mordercą.

Wyrazista i niesztampowa bohaterka, sporo niedopowiedzeń oraz dobre tempo pozwoliły stworzyć mroczną i niepokojącą opowieść. Zaskakujące zakończenie każe natomiast zrewidować wszelkie wcześniejsze wyobrażenia o Lise i prześledzić jej historię od początku. Byłoby niesprawiedliwością traktować The Driver's Seat jako zwykły thriller, to przede wszystkim świetna powieść psychologiczna. Rzadko zdarzają się tak wysmakowane postaci stworzone z jednej strony ze znaków zapytania, a z drugiej - ze szczegółów. Dla mnie rewelacja.

Na podstawie książki w 1974 r. powstał film pt. Identikit z Elizabeth Taylor w roli głównej, pojawił się w nim również Andy Warhol.

_________________________________________________

Muriel Spark 'The Driver's Seat', Penguin Books Ltd, 2006
_________________________________________________

piątek, 25 marca 2011

Klub czytelniczy (odc. 3) - Kobieta z wydm

Pozornie prosta "Kobieta z wydm" okazała się bogata w treści. Do dyskusji wybrałam dziesięć zagadnień, choć na wstępnej liście było ich więcej:)

Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania, można zadawać także własne.



1. Jakie są Wasze ogólne wrażenia po przeczytaniu "Kobiety z wydm"?

2. Powieść Abe często jest rozpatrywana w kontekście egzystencjalizmu; mówi się, że to rzecz o wolności, utracie tożsamości, wyobcowaniu. O czym dla Was jest ta powieść? Jakie wątki były dla Was najważniejsze?

3. Jakie były Wasze odczucia względem głównego bohatera? Jakim człowiekiem Wam się wydał?

4. Oprócz Nikiego w powieści występuje jeszcze tylko jedna postać nazwana z imienia (a dokładniej z przydomku) czyli Möbius. Dlaczego był ważną postacią dla głównego bohatera?

5. Jakie znaczenie dla powieści ma hobby głównego bohatera czyli entomologia (oprócz tego, że stało się przyczyną zguby Nikiego;)?

6. Co Waszym zdaniem symbolizuje w powieści piasek?

7. Jak w świetle powieści rysują się relacje damsko-męskie?

8. Jak interpretujecie zakończenie książki? Dlaczego Niki nie skorzystał z możliwości ucieczki?

9. Jak Waszym zdaniem ma się tytuł powieści do jej treści? Czy jest adekwatny?

10. Czy była to dla Was ważna lektura? Czy zachęciła Was do dalszego poznawania literatury japońskiej?


Pytania dodatkowe, głównie dla wielbicieli literatury japońskiej:

Co Was pociąga w literaturze japońskiej? Co stanowi o jej odmienności np. od literatury europejskiej?


Zapraszam do dyskusji - każdy może wziąć udział. Przyłączyć można się w dowolnej chwili - także kilka dni, a nawet tygodni później;)


środa, 23 marca 2011

Trismus - Stanisław Grochowiak

Oto nadeszła wiosna i jakby biorąc pod uwagę ten szczegół, Reichsfhürer zwrócił się do mnie jako do niemieckiego mężczyzny. Trudno nazwać list "Lebensbornu" wezwaniem lub nawet upomnieniem. To łagodny, ale mądry ojciec tak właśnie upomina syna, który przejęty zadaniami bardziej rozległymi, zapomniał o swojej prostej, biologicznej misji wobec potrzeb narodu. Jeszcze raz utwierdziłem się w podziwie dla delikatności Heinricha Himmlera. [str. 15]


Główny bohater tej mini-powieści to młody oficer SS, a zarazem komendant niewielkiego obozu koncentracyjnego w Bawarii. Jest szczerze oddany narodowemu socjalizmowi, a więc nie pozostaje mu nic innego jak zastosować się do zalecenia swego idola. Jak do każdego zadania, tak i do tego podchodzi sumiennie i metodycznie. To nie jest bezmyślny i sadystyczny hitlerowiec, do jakich przyzwyczaiła nas literatura. To ideolog, z własnym kodeksem moralnym, niewolny od romantycznych porywów serca. Jego postać przedstawiona została w tak przekonujący sposób, że musiałam kilka razy się upewniać, czy książki nie napisał Niemiec;)

Powieść ma formę dziennika - wpisów dokonuje nie tylko oficer, ale również jego przyszła żona, stąd historię ich związku można prześledzić dwutorowo. Młodym przyszło dojrzewać w trudnych czasach wojennych, a to dla miłości nie rokuje dobrze. Losy małżeństwa nieuchronnie splatają się z losami III Rzeszy, wraz z klęskami armii niemieckiej nasila się kryzys małżeński. Stąd też tytuł powieści - Trismus czyli szczękościsk.

Przypadkowe znalezisko w antykwariacie okazało się bardzo ciekawą lekturą. Może nie doskonałą, ale z pewnością wartą poznania, zwłaszcza że Grochowiak kojarzony jest przede wszystkim z poezja. Wydanie z 1965 r. ma dodatkowy smaczek - okładkę projektował Jan Młodożeniec. Tekst powieści dostępny jest na stronie Projekt Grochowiak.

_____________________________________________________________

Stanisław Grochowiak "Trismus", Wydawnictwo Iskry, Warszawa, 1965
_____________________________________________________________

poniedziałek, 21 marca 2011

Irańska historia miłosna. Ocenzurowano - Shahriar Mandanipour

O ile okładka świetnie koresponduje z pełną humoru treścią książki, o tyle tytuł (w wersji angielskiej Censoring an Iranian Love Story) może sugerować raczej ckliwe romansidło. Nic bardziej mylnego. "Irańska historia miłosna. Ocenzurowano" to wielopoziomowa powieść, w której miłosne perypetie dwójki młodych Irańczyków są tylko pretekstem do ukazania absurdów państwa policyjnego. Cenzura dotyczy nie tylko literatury - życie obywateli Iranu obwarowane jest tyloma nakazami i zakazami, że właściwie każdy krok podlega surowemu osądowi. A z funkcjonariuszami Kampanii przeciwko Zepsuciu Społecznemu nie ma żartów.


Kontakty damsko-męskie są prawie niemożliwe, aby się spotkać, trzeba stosować dobrze przemyślane wybiegi. Zakochani umawiają się nie w kawiarni, ale w zrujnowanym kinie, szpitalu czy przy ulicznych straganach, zawsze pamiętając o zachowaniu dystansu. Nie mniejszy problem ma pisarz, który chcąc uniknąć cięć cenzorskich musi wykazać się nie lada ekwilibrystyką słowną. Irańscy cenzorzy są bowiem mistrzami w wychwytywaniu dwuznaczności, a lata praktyki powodują, że stali się wytrawnymi znawcami literatury, jakich nawet na uniwersytetach niewielu. Jak z kolei wygląda nie mniej surowa cenzura filmów, pokazuje ten oto fragment:


W zasadzie cała książka napisana jest w podobnym tonie. Udręki życia w Iranie Mandanipour oswaja śmiechem i w moim odczuciu świetnie mu to wychodzi. Co więcej, w zmyślny sposób bawi się literaturą: fikcja miesza się z rzeczywistością, bohaterowie powieści przenikają do życia autora i na odwrót, granica między powieścią cenzurowaną a tą wymarzoną zaciera się. Zabawa odnosi się również do zapożyczeń ze znanych utworów literackich (m.in. poematu "Chosrou i Szirin" oraz "Zbrodni i kary") oraz do przywoływania nazwisk wybitnych twórców (Szekspir, Hawthorne, Gogol). Jakby tego było mało, w powieści znalazło się miejsce dla tajemniczego garbatego karła oraz asasyna.

Przyznam, że pomysłowość autora przywodzi mi na myśl "Baśnie z tysiąca i jednej nocy" i nie ma się chyba czemu dziwić - w końcu to ten sam krąg kulturowy. Czytając natomiast o absurdach życia w Republice Islamskiej (nie da się ukryć - wyolbrzymionych) niejednokrotnie przypominały mi się realia czasów PRL-u, tak często wyśmiewane choćby w filmach Barei. Powieść jest zabawna, ale to tylko przykrywka dla poważniejszych problemów. Książka zdecydowanie godna polecenia.

________________________________________________________________________________________

Shahriar Mandanipour „Irańska historia miłosna. Ocenzurowano”, tłum. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2010
________________________________________________________________________________________


piątek, 18 marca 2011

Bóg zapłać - Wojciech Tochman

Książkę Tochmana wypożyczyłam w ciemno, zdecydowało nazwisko autora i seria "Reportaż". Dopiero w domu przeczytałam opis na okładce i tu mój zapał do lektury mocno opadł. Zapowiedź "złożonego obrazu naszej religijności" podziałała na mnie odstraszająco, polski katolicyzm to temat, który budzi we mnie silny opór. Ale skoro już jest, pomyślałam, to chociaż zajrzę. Zajrzałam i wsiąkłam. Gdyby nie wizyta gości, pewnie przeczytałabym całość jednego dnia.


Szeroko pojęta religijność przewija się w reportażach, ale w tak różnym ujęciu, że nie nuży, a wręcz przeciwnie - wciąga. Nie przeszkadza nawet fakt, że dwa teksty tj. Mojżeszowy krzak i Amen dotyczą tego samego wydarzenia, a mianowicie tragicznego wypadku drogowego maturzystów z Białegostoku w 2005 r. Obok księży, małżeństwa gorliwych katolików i młodego zakonnika, bohaterami reportaży są także ludzie chorzy lub w inny sposób poszkodowani przez los. Pewnym zgrzytem były dla mnie teksty o Wandzie Rutkiewicz i Tomaszu Beksińskim - warsztatowo bez zarzutu, ale jakoś nie pasują do całości, może dlatego, że są o znanych osobach.

Tytuł książki mógłby właściwie brzmieć "Bóg zapłacz" - tyle tu nieszczęść i bólu. Nie sądzę jednak, żeby zamiarem autora było wzbudzanie litości u czytelnika. Historie przedstawia obiektywnie, daje wypowiedzieć się różnym osobom. A że potrafi przy tym wzruszyć, to już inna sprawa. W opisywanych życiorysach poruszyły mnie szczególnie dwie rzeczy: z jednej strony - ludzka bezinteresowność, a z drugiej - hipokryzja czyli ciemna strona polskiego katolicyzmu. Cóż, takie jest życie.

Czytając reportaże Tochmana trzeba pamiętać, że pochodzą z różnych okresów, niektóre nawet sprzed 20 lat i że część ukazała się już w zbiorze "Schodów się nie pali". Upływ czasu im nie zaszkodził, ale na okładce przydałaby się stosowna informacja. Z chęcią przeczytam nowe teksty tego autora dotyczące polskich problemów. Często zachwycamy się doniesieniami z innych krajów, tymczasem w Polsce B i C jest równie ciekawie, a może nawet bardziej. Dla mnie to była nadzwyczaj udana podróż.

Reportaż tytułowy dostępny jest tutaj.
_______________________________________________________________

Wojciech Tochman "Bóg zapłać", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2010
_______________________________________________________________

środa, 16 marca 2011

Kwietniowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Tym razem chciałabym zaproponować Wam minipowieść Muriel Spark "Pełnia życia panny Brodie". Być może mieliście kiedyś okazję obejrzeć jej ekranizację z Maggie Smith w roli głównej.


Jest to historia nauczycielki jednej z żeńskich szkół Edynburga i sześciu dziewczynek zwanych jej "stadkiem". Panna Brodie, osoba ekscentryczna i niekonwencjonalna, stosuje wobec wybranych przez siebie dziewcząt system nauczania, który w początkach lat 30-tych, kiedy to rozgrywa się akcja powieści, jest wręcz szokujący i budzi sprzeciwy dyrektorki szkoły i pozostałych członków grona nauczycielskiego.


Dyskutować będziemy od piątku 15 kwietnia 2011 r. Książka ma zaledwie 129 stron, na lekturę pozostają zatem cztery tygodnie. W przypadku trudności ze zdobyciem książki można przeczytać ją na tej stronie.

Aby wziąć udział w dyskusji, nie trzeba się rejestrować ani prowadzić własnego bloga - kto ma ochotę, ten czyta i komentuje;) Więcej o zasadach dyskusji tutaj.


Zapraszam serdecznie;)


poniedziałek, 14 marca 2011

Kołysanka dla wisielca - Hubert Klimko-Dobrzaniecki

W Islandii Klimko-Dobrzanieckiego jest chłodno i wietrznie, pola niebieszczą się od łubinu, a w powietrzu oprócz bryzy czuć czasem zapach powideł agrestowych. Wyspa wydaje się senna, nikt się tutaj nie spieszy. Jeśli już, to ucieka - od niepowodzeń, od bólu wywołanego stratą albo od poczucia beznadziei.


"Kołysanka dla wisielca" to liryczna opowieść o przyjaźni trzech mężczyzn. Przyjaźni trudnej, bo naznaczonej chorobą, a przez to bardziej wymagającej. Autor układa historię z drobiazgów, które przypominają lśniące szkiełka znalezione na drodze. Choć to tylko odpryski z większej całości, cieszą oko i stają się małym skarbem. I tak właśnie jest w tej niebieskiej książeczce, przynajmniej ja takie mam skojarzenia. Drobne zdarzenia, odrobina humoru, dużo empatii - w rezultacie czytelnik otrzymuje poruszającą opowieść. Poruszającą także dlatego, że nie do końca są zmyśloną.

W "Kołysance..." najbardziej podoba mi się "wstrzemięźliwość" słowna i prostota. Jest tu pewna dyskrecja, skromność. Do tego niezwykła sugestywność opisu. Dla mnie będzie to początek nowej - i raczej dłuższej - znajomości literackiej.

*****
Dopisek z 16.03.2011: Do książki doskonale pasują zdjęcia z ostatniego DF.

_______________________________________________________________________________

Hubert Klimko-Dobrzaniecki "Kołysanka dla wisielca", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2007
_______________________________________________________________________________

piątek, 11 marca 2011

Gomorra reż. Matteo Garrone

Jeśli ktoś oczekiwał drastycznych scen, może czuć się zawiedziony. Może zacząć się nawet zastanawiać, dlaczego w filmie o mafii sycylijskiej tyle się mówi o utylizacji toksycznych odpadów lub zakładach krawieckich. Okazuje się bowiem, że działalność mafii nie ogranicza się do prostytucji czy handlu bronią i narkotykami, ale obejmuje niemal wszystkie dziedziny życia. Film jest adaptacją książki Roberta Saviano pod tym samym tytułem i jej problematykę przedstawia w dużym skrócie. Nie oddaje wszystkich niuansów z bardzo prozaicznych przyczyn - aby pokazać funkcjonowanie mafii, potrzebny byłby serial.


Abstrahując od książki, "Gomorra" to moim zdaniem bardzo dobrze zrobiony film. Nie ma w nim malowniczych migawek z Sycylii, są za to opuszczone kamieniołomy i magazyny, paskudne osiedle domów albo odrapany betonowy pustostan. Przestępcy to zapuszczeni panowie w dresach, dalecy od stereotypu gangstera w ciemnym garniturze. Słowem - realizm. Reżyser przedstawił kilka luźno ze sobą powiązanych wątków, a z całej historii wniosek płynie jeden: przed mafią uciec się nie da. Jest się razem, albo przeciwko, nawet jeśli tylko (sic!) płaci się haracz.

Rzeczywistość przedstawiona przez Garrone jest przygnębiająca. Przeraża wszechobecność camorry, przerażają też nastolatkowie chętni wejść w jej struktury albo - co gorsza - w swojej naiwności założyć odrębną "strukturę". Powody do usunięcia niewygodnych lub niepokornych osób są często błahe, a wyroki nieubłagane i brutalne. Najbardziej przejmująca jest chyba jednak bezkarność przestępców i ciche przyzwolenie na ich poczynania. Policji prawie nie widać, nikt głośno nie ośmiela się protestować, jedynie Roberto (alter ego pisarza) rezygnuje z pracy w odpowiedzi na nieetyczne postępowanie szefa.

Film oglądałam w napięciu i w poczuciu rosnącego dyskomfortu psychicznego, co naturalnie nie pomniejsza jego wagi. Prosty i surowy, znakomicie pokazuje banalność zła. Osobiście wolę książkę, ponieważ dokładniej pokazuje mechanizmy działania mafii oraz wątki nieuwzględnione przez reżysera. Na mnie zrobiła kolosalne wrażenie, a świadomość, że macki camorry sięgają także Polski, daje do myślenia.

_______________________________________________

"Gomorra" reż. Matteo Garrone, dramat, Włochy, 2008
_______________________________________________

środa, 9 marca 2011

Na Grobli - Eustachy Rylski

Rewelacja. Książka o oryginalnej konstrukcji i wysmakowanym języku. Tak chciałabym móc napisać o powieści Rylskiego, ale nie mogę. Po prostu się nie da. Paradoksalnie ów piękny język, który często podkreślają i wychwalają czytelnicy, moim zdaniem jest największą słabością tego pisarza.


Odnoszę wrażenie, że autor sili się na stworzenie misternie skonstruowanej prozy, tymczasem ja widzę/czytam długie, pokrętne zdania tchnące patosem. Tak myślałam czytając "Warunek" i "Po śniadaniu", teraz moje odczucia tylko się pogłębiły. Rażą mnie takie oto karkołomne opisy osób [str. 9]:

Związek z tymi dwoma organami nie ma na ogół znaczenia, jak, na przykład, szyi z ramionami, ale w przypadku kobiet strzelistych, nie folgujących sobie z jedzeniem, wykształca się architektoniczna wręcz doskonałość w pionie odnoszącym się do poziomie, gdyż jest coś zniewalającego w pozycji drapieżnej, wyodrębnionej z policzków szczęki, do kruchej szyi.
albo wyrafinowane wypowiedzi bohaterów, tu padające z ust partyjnej szychy w luźnej rozmowie [str. 91-92]:
Będę się jednak upierał, że nic dobrego nie zapowiadająca progenitura permanentnej nędzy, głodu na przednówku nieuchronnego jak śmierć, fizycznego i moralnego brudu, jakiego i pańskie pióro by nie przedstawiło, niepokonanej chciwości, ofiara wszelkich możliwych protekcjonizmów, upokarzających łaskawości, zdawkowych słów otuchy, nic niekosztujących pocieszeń, chorobliwej zapobiegliwości z jednej i podręcznikowej gnuśności z drugiej strony, znoszących się w stan egzystencjalnego paraliżu, podwórkowy złodziejaszek, szkolny recydywista i cymbał jednocześnie, przemieniony w pryszczatego jakobina z głową dymiącą zasłyszanymi pomysłami, zakładnik idei z odmienianą przez wszystkie przypadki równością i sprawiedliwością, plebejusz ostatniego sortu, wbity pazurami w szansę, którą zamigotało mu przed oczami ludowe państwo, mówi panu, panie Aleksandrze, inteligentowi z dziada-pradziada, szlachcicowi, arystokracie ducha i materii, geniuszowi, którego pióro... nie, nie przesadzam, mówi panu z najwyższym przekonaniem, nie Pankracy, a Hrabia Henryk, po stokroć hrabia Henryk.
Przydałoby się więcej realizmu w tworzeniu idiolektów, a miejscami także rzetelności, bo wydaje mi się, że w 1980 r. określenie "debeściak" [str. 84] jeszcze nie istniało. Oprócz patosu autor namiętnie stosuje powtórzenia, co według mnie stało się już u Rylskiego manierą. A maniera jak to maniera - w pewnym momencie wywołuje zgrzytanie zębami.;)

Przymykając oko na styl, trzeba przyznać, że książka ma frapującą fabułę: wiekowy i uznany pisarz, ulubieniec partii rządzącej zostaje wplątany w polityczne rozgrywki. Jest rok 1980, stawką w grze okazuje się literacka nagroda Nobla. Akcja rozwija się ciekawie, o wydarzeniach można wnioskować z monologów kolejnych bohaterów. "Na Grobli" jest bowiem powieścią polifoniczną, głos oddano tu około dziesięciu bohaterom o bardzo różnej proweniencji - od szofera i gosposię po partyjnego notabla i literata. I tu kolejny zarzut: wszystkie postaci wydały mi się puste; wyzute z uczuć i emocji.

Niemym bohaterem powieści, a zarazem sprawcą zamieszania, jest opowiadanie "Chłodna jesień". Taki tytuł miała telewizyjna sztuka Rylskiego z 1989 r., która stała się kanwą "Na Grobli". Pamiętam ją do dziś i zdecydowanie wolę utwory tego autora napisane właśnie na potrzeby telewizji ("Zapach orchidei", "Netta") niż jego prozę. Nie ma w nich zadęcia i patosu, tak wyraźnie wyczuwalnych, a przez to irytujących w książkach Rylskiego.

I jeszcze dwa poważne zgrzyty: na str. 178 mowa jest o "szezlongach", które kilka akapitów dalej stają się "szezlągami" [str. 179], natomiast na str. 181 pojawia się słowo "wziąść". Zdębiałam.
_______________________________________________________________

Eustachy Rylski "Na grobli", Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa, 2010
_______________________________________________________________

poniedziałek, 7 marca 2011

Śmierć czeskiego psa - Janusz Rudnicki

Rudnickiego czytać nie zamierzałam. Zniechęciły mnie wywiady w prasie i radiu, pisarz wydał mi się - delikatnie mówiąc - mało sympatyczny. Ale skoro książka trafiła się w bibliotece, chętnych nie było, dałam jej szansę. I całe szczęście, bo w zakochałam się w niej od pierwszego opowiadania, ba! od pierwszych stron właściwie.


Przyznać się do zakochania łatwo, gorzej z wyjaśnieniem przyczyn. Napisać, że Rudnicki ma własny styl to banał. Że ma swój język - kolejny. Że codziennym zdarzeniom potrafi nadać nową rangę, a o znanych osobach pisać wręcz przeciwnie - bez rewerencji, ale z humorem - niewiele powie. O umiejętnościach pisarza najlepiej przekonać się osobiście, poniżej mała próbka z "Jeżdżąc" [str. 145]:


Rozedrgana proza Rudnickiego być może nie wszystkim się spodoba. Mnie zachwyciła i zazdroszczę tym, którzy lekturę "Śmierci..." mają dopiero przed sobą.

__________________________________________________________________

Janusz Rudnicki "Śmierć czeskiego psa", Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009
__________________________________________________________________

sobota, 5 marca 2011

Sen_nr_9 - David Mitchell

Co prawda oprócz "Widmopisu" to dopiero druga książka Mitchella, jaką przeczytałam, ale jeśli pozostałe są równie dobre, autor stanie się jednym z moich ulubionych. Fantastycznie opowiada historie stosując przy tym różne formy i gatunki literackie (bajka, listy, pamiętnik), pomysłowości i lekkości można tylko zazdrościć. Wątki obyczajowe przechodzą w sensacyjne, za chwilę - w romantyczne, obecne są tu również elementy science fiction i powieści drogi. Sen_nr_9 napisany jest z dużym rozmachem i świadczy o niesamowitej wyobraźni autora.


Na najprostszym poziomie to powieść o młodym Japończyku z prowincji, który przyjeżdża do Tokio, aby odnaleźć nieznanego mu ojca. Ejdżi pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej, na dodatek obciążonej tragedią, a przez to zamkniętym w sobie i mało towarzyskim. Metropolia przytłacza go, a jednocześnie porywa w szalony wir wydarzeń. Poszukiwania okażą się niezwykle owocne, choć to nie ojciec będzie najważniejszym odkryciem. Jak to często bywa, kluczowy jest sam proces poszukiwania, droga, którą na pewnym etapie życia większość ludzi musi przejść, a Ejdżi - mówiąc potocznie - ma sporo lekcji do odrobienia.

Powieść można potraktować także jako zabawę w tropienie pewnych motywów. Najważniejsze z nich to liczba dziewięć i sny. Dziewiątka była ponoć ważna dla Johna Lennona, którego duch i muzyka kilkakrotnie u Mitchella się pojawia (sam tytuł zaczerpnięty został zresztą z piosenki #9Dream). Dziewięć jest m.in. rozdziałów, dziewięć jest snów w przedostatniej odsłonie, a to tylko nieliczne przykłady. Snów starczyłoby na osobną książkę, ich interpretacja również może sprawić wiele satysfakcji. Pośród wielu ciekawych wątków jest jeszcze Tokio - duszne i klaustrofobiczne, mieniące się światłem salonów gier, pełne podejrzanych typów i neurotyków. Na szczęście jest tam także miejsce dla kilku wrażliwców.

Sen_nr_9 pochłonął mnie całkowicie, chwilami z ciężkim sercem przerywałam lekturę, co zdarza mi się rzadko. To była wielce satysfakcjonująca przygoda, liczę na kolejne. Zauważyłam też jeszcze jedno: o tej książce (nie tylko głównym bohaterze) myślę z czułością. Dziwne, ale prawdziwe;)
________________________________________________________________________________

David Mitchell, Sen_nr_9, przekład: Janusz Margański, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2002
________________________________________________________________________________

piątek, 4 marca 2011

Pokaż mi swoje książki

... a powiem ci, kim jesteś;) Czy to prawda, nie wiem, ale skoro maiooffka wywołała mnie do odpowiedzi, to proszę bardzo;) Przyznam, że sytuacja jest dla mnie krępująca, nie przepadam za zbytnim odsłanianiem się, toteż będzie krótko i wyrywkowo.

Najbardziej reprezentacyjna część regału z książkami wygląda tak:


Ponieważ lubię czystą przestrzeń, upycham książki na półkach zakrytych, skutkiem czego panuje tam nieład:


W ostatnich dwóch latach najwięcej zakupiłam książek w języku angielskim, głównie tych nie przetłumaczonych na polski. Miejsca coraz mniej, więc upycham je już nawet w szafie z ubraniami. Desperackie próby widać tu:


Poza tym sporo u mnie słowników, trochę albumów o sztuce. Zakupy ograniczam, bo wiem, że do wielu książek raczej już nie wrócę, a szkoda miejsca w domu. Poza tym walczę z przywiązywaniem się do rzeczy, a to takie trudne;)

Wybaczcie, ale nie wyznaczę kolejnej osoby do obnażania się, trochę mi niezręcznie;)

środa, 2 marca 2011

Powidoki - reż. Maciej Wojtyszko

Dawno nie widziałam telewizyjnego spektaklu teatralnego w ogóle, a taka dobrego jak "Powidoki" w szczególności. Maciej Wojtyszko niejednokrotnie reżyserował sztuki o artystach (m.in. Molierze, Bułhakowie, Wyspiańskim), tym razem wybór padł na Władysława Strzemińskiego (1893-1952) i Katarzynę Kobro (1898-1951). On - wybitny malarz i teoretyk sztuki, ona - nie mniej zdolna rzeźbiarka, oboje bardziej chyba doceniani na świecie niż w Polsce.


Spektakl zaczyna się sceną na ogromnym wysypisku śmieci - zabiedzona para zbiera do pokiereszowanego wózka powyginane metalowe elementy. To Kobro z pomocą męża szuka swoich rzeźb wyrzuconych na złom przez nowych lokatorów dawnego mieszkania. Po wojnie nie będzie lepiej: małżeństwo artystów definitywnie rozpada się, walczą o córkę, co prawda tworzą, ale muszą borykać się z problemami finansowymi i zdrowotnymi, na domiar złego twórcom narzucono nowy nurt: socrealizm.

Ceniony w środowisku Strzemiński był niezbyt dobrze widziany przez władze, dość szybko popadł w całkowitą niełaskę z powodu nieprawomyślnej twórczości i poglądów. Był bardzo silną osobowością, co odbiło się także na jego życiu prywatnym. Z Kobro długo uchodzili za udane i szczęśliwe małżeństwo, niestety z czasem Strzemiński stał się wobec żony wyjątkowo wrogi. Los dla obojga okazał się okrutny, Każdy z nich jest na swój sposób postacią tragiczną.

Reżyser przedstawił historię w zgrabnym skrócie i bez idealizowania postaci. Sztuka przykuwa uwagę, także dzięki odtwórcom głównych ról czyli Ninie Czerkies i Mariuszowi Wojciechowskiemu. Po raz kolejny zauważyłam, jak wiele wnoszą "nieopatrzone" twarze - ogląda się postać, a nie kolejne wcielenie Iksa. W moim odczuciu "Powidoki" to spektakl poruszający i inspirujący.

"Powidoki" reż. Maciej Wojtyszko, 2009, obsada: Nina Czerkies (Katarzyna Kobro), Mariusz Wojciechowski (Władysław Strzemiński) i inni; więcej informacji tu

*****

Odtwórcy głównych ról Nina Czerkies i Mariusz Wojciechowski otrzymali Główne Nagrody Aktorskie na X Festiwalu „Dwa Teatry – Sopot 2010”, a autorzy sztuki - Nagrodę za najlepszy oryginalny tekst dla Teatru TV. Spektakl otrzymał też Honorową Nagrodę im. Krzysztofa Zaleskiego.