piątek, 26 lutego 2021

Kolacja à la Muriel Spark

     Dobry wieczór. Proszę, niech pan wejdzie. Cieszę się, że pan przyszedł. To pana miejsce — mówiła Mavis.

Reszta rodziny była już po posiłku i stół nakryty był dla Dougala. Szynka, ozór, sałatka z kartofli, chleb, masło, a potem keks i herbata. Dougal usiadł i z apetytem zabrał się do jedzenia, podczas gdy Mavis, Dixie i Humphrey Place umieścili się wokół stołu. Kiedy skończył jeść, Mavis nalała wszystkim herbaty. Siedzieli i popijali.

Muriel Spark, Ballada o Peckham Rye, przeł. Halina Carroll-Najder, Warszawa 1974 s. 32-33


Kolacja bez ekscesów, w bardzo angielskim stylu. A ponieważ sałatka kartoflana vel ziemniaczana pojawia się od czasu do czasu w literaturze, to skupię się na niej. Prosta w przygotowaniu, idealna na chłodne dni.

Składniki:

800 g ziemniaków (najlepiej małych)

3 szalotki

1 łyżka kaparów (opcjonalnie)

2 korniszony

3 łyżki majonezu

3 łyżki oliwy

1 łyżka octu winnego

mały pęczek natki pietruszki lub kopru

sól, pieprz

Sposób przygotowania:

Ziemniaki obrać i ugotować w osolonej wodzie, odcedzić, pokroić.

Cebulę cieniutko poszatkować, ogórki i jajka pokroić w drobną kostkę. Wymieszać z ziemniakami.

Majonez, ocet i oliwę połączyć, dodać sól i pieprz, dodać do pozostałych składników.

Całość posypać natką pietruszki lub koprem.


Uwaga: nawet klasyczne wersje sałatki ziemniaczanej różnią się czasem składnikami. Niektórzy dodają np. jaja ugotowane n twardo lub seler naciowy. Wersja niemiecka przewiduje podsmażony boczek.

 

 

sobota, 20 lutego 2021

Ballada o Peckham Rye

Och, nie, nie. Ja mam być tylko takim złym duchem, który włóczy się po świecie ku zgubie dusz. [s.74] 

Muriel Spark nie zawodzi. Po raz kolejny sprawiła mi dużo frajdy, przede wszystkim za sprawą głównego bohatera, niejakiego Dougala Douglasa vel Douglasa Dougala. Młody Szkot zostaje zatrudniony jako personalny w londyńskiej fabryce, by „wzbogacać życie robotników”, czyli zwalczać bumelanctwo. Od pierwszego dnia pracy czuje się jak ryba w wodzie: tu polukruje, tam wetknie szpilę, gdzie indziej niby przypadkiem powie o dwa słowa za dużo i już powstaje ferment. Pracownice się kłócą, pary rozstają, koledzy urządzają bijatyki. Diabeł wcielony z tego Dougala.

niedziela, 14 lutego 2021

Ta Kowalska

O Annie Kowalskiej wspomina się rzadko i na ogół kontekście jej związku z Marią Dąbrowską. Nie mówi się o niej jako pisarce, choć ma na koncie opowiadania, powieści oraz dziennik, a jej twórczość cenił m.in. Iwaszkiewicz i Broniewski. Przed wojną współorganizowała życie literackie we Lwowie, krótko po wojnie – we Wrocławiu. Znała biegle kilka języków obcych, tłumaczyła. O tym jednak się nie mówi, autorka Safony wciąż pozostaje „tą od Dąbrowskiej”.

wtorek, 9 lutego 2021

Szczęśliwy Bernhard

Dzisiaj przypada 90. rocznica urodzin Thomasa Bernharda. Z tej okazji ciekawostka: w Moich nagrodach (Czytelnik, 2010) pisarz wspomina pracę nad powieścią Mróz (niedawno u nas wydaną) oraz pobyt w Polsce. A było to tak:

Przez pięć lat nie udało mi się napisać ani słowa, potem w ciągu roku powstał w Wiedniu Mróz, alei tak przyszłość widziałem w posępniejszych barwach niż kiedykolwiek przedtem. Mróz wysłałem przyjacielowi, który był redaktorem w wydawnictwie Insel, i w ciągu trzech dni rękopis został przyjęty. Już po przyjęciu uznałem jednak, że nie jest jeszcze całkiem gotowy i że w tej niedoskonałej formie nie powinno się go publikować. We frankfurckim pensjonacie, położonym przy bardzo ruchliwej ulicy w pobliżu Eschenheimer Turm, jednym z najtańszych, bo tylko na takie mogłem sobie pozwolić, przepisałem na nowo całą książkę, wszystkie fragmenty Mrozu, opatrzone tym tytułem, powstały w owym frankfurckim pensjonacie. Budziłem się o piątej rano, siadałem przy małym stoliku pod oknem i po napisaniu do południa pięciu, ośmiu, a czasami nawet dziesięciu stron, biegłem z nimi, do mojej pani redaktor w wydawnictwie Insel i uzgadniałem, w którym miejscu tekstu je umieścić. W ciągu tych frankfurckich tygodni cała książka zmieniła się nie do poznania, wiele stron wyrzuciłem, może nawet około setki, i dopiero wtedy tekst wydal mi się do przyjęcia, gotowy, by iść do składu. 

Kiedy wydrukowano korektę, byłem już w drodze do Warszawy, gdzie odwiedziłem studiującą tam w Akademii Sztuk Pięknych przyjaciółkę. W najchłodniejszej porze roku zakwaterowałem się w tak zwanej Dziekance, domu  studenckim położonym zaraz obok pałacu rządowego, całymi tygodniami biegałem po pięknej, poruszającej, a zarazem straszącej Warszawie i robiłem korektę. Obiady jadłem w tak zwanym Klubie Literatów, zaś kolacje U Aktorów, gdzie była jeszcze lepsza kuchnia. Warszawski okres należał do najszczęśliwszych w moim życiu, chodziłem wszędzie z korektą w kieszeni płaszcza, regularnie rozmawiając z satyrykiem Lecem, który zapisywał słynne aforyzmy w książce kucharskiej należącej do jego żony, zapraszał mnie często do domu, a czasami na Nowym Świecie stawiał mi kawę. Cieszyłem się z mojej powieści, która wyszła wiosną sześćdziesiątego trzeciego roku i niemal od razu doczekała się kilkustronicowej recenzji Zuckmayera w „Die Zeit". […]

Thomas Bernhard, Moje nagrody; przeł. Marek Kędzierski, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 28-29

Osoby zainteresowane twórczością Thomasa Bernharda mogą wziąć dzisiaj udział w spotkaniu online organizowanym przez Austriackie Forum Kultury. Początek o godz. 19.00.


piątek, 5 lutego 2021

Graj jak się da

„To pechowa karta, córeczko, ale Pan Bóg, jeśli w ogóle istnieje, a ja w głębi duszy wierzę, że Coś musi istnieć, na pewno nie chciał tym rozdaniem zniweczyć twoich planów – tak się kończy list. – Nie daj się zblefować, bo trzymasz w ręku wszystkie asy.” [s. 11] 

Lubię niepozorne książki, w których jest tak duszno i mroczno, że trudno złapać trop i wbić się w opowieść. A trzeba przyznać, że Joan Didion oferuje nam niezłą jazdę, ponieważ jej bohaterka jest totalnie rozbita psychicznie. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym, tajemnicza choroba córeczki, rozstanie z mężem i nieudana kariera aktorska to tylko niektóre powody tłumaczące chaotyczne, autodestrukcyjne zachowanie 31-letniej Marii.

wtorek, 2 lutego 2021

Kolacja à la Yoshimoto Banana

Bałam się wchodzić do hałaśliwych barów, więc mijałam je i szłam dalej, aż dotarłam w pobliże dworca. Zaglądając w ciemne okna sklepów z upominkami, znalazłam światła dobiegające z jadłodajni, która jeszcze była otwarta. Zajrzałam przez drzwi z matowego szkła i dostrzegłam tylko jednego gościa siedzącego przy barze, więc uspokojona otworzyłam przesuwne drzwi i weszłam. Miałam ochotę na coś sycącego i obfitego, toteż zamówiłam katsudon.

 — Muszę usmażyć kotlet, więc to trochę potrwa. Zaczeka pani? — zapytał właściciel. Przytaknęłam. W jadłodajni panowała przyjemna atmosfera, wszystko było starannie urządzone i pachniało świeżym drewnem. W takich miejscach jest zwykle smaczne jedzenie. […] 

Wkrótce podano mi katsudon. Wzięłam się w garść i rozdzieliłam jednorazowe, drewniane pałeczki. Postanowiłam myśleć o tym, że… nie można walczyć z pustym brzuchem. Potrawa wyglądała niezwykle smacznie, a gdy jej spróbowałam, okazała się nieziemsko, nieprawdopodobnie smaczna. 

 — Proszę pana, to jest pyszne! — zawołałam głośno bez namysłu. 

 — No pewnie — odpowiedz kucharz z dumą i roześmiał się. 

Mimo że byłam bardzo głodna, oceniłam jedzenie jak profesjonalistka. Ten przypadkowo odkryty katsudon był niezwykle dobrze przyrządzony. Mięso było dobrej jakości, smak sosu świetny, jajko i cebula usmażone dokładnie tak jak trzeba, ryż lekko twardy — nie można było się do niczego przyczepić. Przypomniałam sobie, jak w ciągu dnia nauczycielka mówiła, że chciała wypróbować tę jadłodajnię, i pomyślałam, że miałam szczęście. Och, gdyby Yūichi tu był! Nagle pod wpływem impulsu zapytałam: 

 — Proszę pana, czy można to dostać na wynos? Czy zrobiłby pan jeszcze jedną porcję? 

Yoshimoto Banana, Kuchnia, przeł. Anna Zielińska-Elliot, Warszawa 2004 [s. 82-83]