piątek, 30 listopada 2012

Sekret powodzenia (tylko dla kobiet)

Recepta na sukces stara, bo z lat 30-tych ubiegłego stulecia. W ujęciu artysty grafika Edmunda Bartłomiejczyka (1885-1950) wyglądała następująco:


W roku 1936 Wacław Machan stworzył afisz na podobny temat, wykazał się jednak większym realizmem i wskazał konkretne książeczki zapewniające powodzenie.;)


Powyższe plakaty były prezentowane latem na wystawie "Sztuka wszędzie" w stołecznej Zachęcie.

środa, 28 listopada 2012

Karenina w teatrze

Po lewej stronie proscenium na schodkach siedzi Anna Karenina (Natalia Rybicka), po prawej - Konstanty Lewin (Mirosław Zbrojewicz). Oboje szykują się do wyjścia, rozmawiają o znajomych i ostatnich wydarzeniach. Z półsłówek wynika, że doskonale znają przebieg tołstojowej historii, z finałem włącznie. Mimo tej wiedzy i próśb przyjaciela, kobieta ponownie wraca do początku dramatu, by przeżyć go na nowo.


Spektakl Pawła Szkotaka w stołecznym Teatrze Studio to rzecz o namiętnościach. Romanse, zawody miłosne, zdrady małżeńskie i rozstania przetaczają się przez scenę niczym huragan. Ci, którzy kochają - cierpią, na spokój ducha mogą pozwolić sobie tylko niezaangażowani uczuciowo. Akcja toczy się wartko, kostiumy z epoki nie przeszkadzają bohaterom zachowywać się i mówić w sposób współczesny. Stroje zresztą z czasem również się uwspółcześnią, a nawet gdyby tak się nie stało, historia jest uniwersalna i nie wymaga podpowiedzi. Wręcz przeciwnie, rozterki bohaterów wydają się czymś znajomym, widz zatapia się w opowieść bez problemu.

Przedstawienie ogląda się z przyjemnością, duża w tym zasługa znanych nazwisk, dobrego tempa, muzyki i kilku wyjątkowych scen. Paradoksalnie ta łatwość odbioru wyrządza krzywdę pierwowzorowi literackiemu. Powieść Tołstoja zaadaptowała brytyjska pisarka Helen Edmundson, która najwyraźniej starała się przybliżyć XIX-wieczny utwór dzisiejszej publiczności, stąd liczne skróty i uproszczenia. Tytułowej bohaterce trudno współczuć, skoro znudzona życiem wplątała się w romans z fircykowatym Wrońskim (Łukasz Simlat) rezygnując z udanego małżeństwa z Kareninem (Krzysztof Stelmaszyk). Najciekawszymi postaciami (i rolami) są Lewin i Dolly (Weronika Nockowska), tylko czy tak należało rozłożyć akcenty w sztuce?


"Anna Karenina" jest efektowna, niestety nie pozwala w pełni wybrzmieć problemom przedstawionym przez Tołstoja. Spektakl Szkotaka zaledwie sygnalizuje dramaty i bliżej mu do dobrego serialu telewizyjnego niż do rosyjskiego klasyka. Zabrakło głębi, zabrakło też aktorskich kreacji - rozczarowuje zwłaszcza Natalia Rybicka, która jest prawdopodobnie zbyt młoda, aby udźwignąć rolę Kareniny. Całość nie jest najgorsza, niemniej nie zapisuje się w pamięci na dłużej.


**********************************************************************
"Anna Karenina" na motywach powieści Lwa Tołstoja

Adaptacja: Helen Edmundson
Przekład: Jacek Poniedziałek
Reżyseria: Paweł Szkotak
Scenografia i kostiumy: Agnieszka Zawadowska
Muzyka: Ygor Przebindowski
Obsada: Agata Góral, Monika Obara, Weronika Nockowska, Małgorzata Rożniatowska, Natalia Rybicka, Stanisław Brudny, Marcin Januszkiewicz, Łukasz Lewandowski, Mateusz Lewandowski / Modest Ruciński, Łukasz Simlat, Krzysztof Stelmaszyk, Mirosław Zbrojewicz

Premiera: 11/10/2012

Zdjęcia pochodzą ze strony internetowej Teatru Studio w Warszawie


poniedziałek, 26 listopada 2012

Z pamiętnika kulturalnego bulimika

Felietony Krzysztofa Vargi zamieszczone w zbiorze "Polska mistrzem Polski" będą stanowić nie lada gratkę dla kolejnych pokoleń złaknionych wiedzy o tym, co działo się w kulturze polskiej na początku drugiej dekady XXI wieku. Autor nie idzie bowiem na łatwiznę i nie śledzi jedynie ważnych wydarzeń kulturalnych, nic z tych rzeczy. Jako człowiek żarłoczny i pazerny, kulturalnie bulimiczny (s. 6) czerpie z kultury garściami i oprócz dzieł świetnych czy bardzo dobrych, pochłania także te mało udane, prawdziwe gnioty wręcz. Ba! On cierpi za miliony podczas seansów "Kaców Wawa" i innych "Ciach", oszczędzając w ten sposób rozczarowań (i zbędnych wydatków) innym.


I tak Varga zaczytuje się Baumanem, "Nocnikiem" Żuławskiego oraz dziennikami Iwaszkiewicza i Pilcha, wychwala wiersze Świetlickiego i opowiadania Poego, krytykuje za to grafomanię Żeromskiego. Z felietonistami "UważamRze" wadzi się o Brunona Jasieńskiego oraz współczesnych polskich literatów, z werwą polemizuje z tezami Rymkiewicza i Ziemkiewicza, a czasami nawet Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli słucha muzyki, to jest to R.U.T.A., Tom Waits i Strachy na Lachy, są też powroty do rzeczy starszych typu the Smiths i Dezerter. Varga niejednokrotnie wspomina zresztą o swoich "kulturalnych" powrotach i niedzisiejszych upodobaniach, choćby do książek papierowych czy płyt i filmów w oryginalnych pudełkach.

Naczelny felietonista kulturalny Gazety Wyborczej jest również namiętnym widzem. Bez powodzenia, a tym bardziej entuzjazmu ogląda wystawy sztuki współczesnych, pasjami natomiast śledzi seriale Lost i Californication oraz głośno marzy o tym, aby ktoś nakręcił serial o Piastach. Do kina chodzi w nadziei na odkrycie rodzimego Woody Allena, niestety na próżno - jeśli trafi się dobry polski film, jest to zazwyczaj coś ciężkiego z gatunku "Róży" Smarzowskiego. Obejrzenie komedii przez Vargę przynosi właściwie tylko jedną wymierną korzyść w postaci cudownie zjadliwej recenzji. Te chyba zresztą wychodzą mu najlepiej, styl Vargi wyraźnie się wyostrza i nabiera przewrotnej finezji w felietonach krytyczno-chłoszczących.

"Polska mistrzem Polski" to znakomity zbiór 72 felietonów napisanych ze swadą i znawstwem tematu. Ze względu na zbieżność upodobań i gustów z poglądami Vargi oraz sympatią dla jego prozy i osoby, mogę być naturalnie mało obiektywna. Pewne jest natomiast, że autor jest człowiekiem nie tylko konsumującym kulturę, ale również zatroskanym o jej kondycję. Zatroskanym na swój sarkastyczny, ale jakże żywy sposób. Czekam na więcej.

_____________________________________________________________

Krzysztof Varga "Polska mistrzem Polski", Wyd. Agora, Warszawa 2012
_____________________________________________________________

piątek, 23 listopada 2012

Z Brunonem Schulzem w restauracji

- Przyjechałem z daleka, zamówiłem telegraficznie pokój w tym domu - rzekłem z pewnym zniecierpliwieniem. - Do kogo mam się zwrócić?
Nie wiedziała. - Może pan wejdzie do restauracji - plątała się. - Teraz wszyscy śpią. Gdy pan Doktor wstanie, zamelduję pana.
- Śpią? Przecież jest dzień, daleko jeszcze do nocy...
- U nas ciągle śpią. Pan nie wie? - Podniosła na mnie zaciekawione oczy. - Zresztą tu nigdy nie jest noc - dodała z kokieterią. Już nie chciała uciekać, skubała w rękach koronkę fartuszka, kręcąc się.
Zostawiłem ją. Wszedłem do ciemnej na wpół restauracji. Stały tu stoliki, wielki bufet zajmował szerokość całej ściany. Po długim czasie uczułem znowu pewien apetyt. Cieszył mnie widok ciast i tortów, którymi obficie były zastawione płyty bufetu.
Położyłem walizkę na jednym ze stolików. Wszystkie były puste. Klasnąłem w ręce. Żadnej odpowiedzi. Zajrzałem do sąsiedniej sali, większej i jaśniejszej. Sala ta otwarta była szerokim oknem czy loggią na znany mi już pejzaż, który w obramowaniu framugi stał ze swoim głębokim smutkiem i rezygnacją jak żałobne memento. Na obrusach stolików widać było resztki niedawnego posiłku, odkorkowane butelki, na wpół opróżnione kieliszki. Gdzieniegdzie leżały nawet jeszcze napiwki nie podjęte przez służbę. Wróciłem do bufetu, przyglądając się ciastom i pasztetom. Miały wygląd nader smakowity. Zastanawiałem się, czy wypada samemu się obsłużyć. Uczułem napływ niezwykłego łakomstwa. Zwłaszcza pewien gatunek kruchego ciasta z marmoladą jabłeczną napędzał mi do ust oskomę. Już chciałem podważyć jedno z tych ciast srebrną łopatką, gdy uczułem za sobą czyjąś obecność. Pokojówka weszła na cichych pantoflach i dotykała mi pleców palcami. - Pan Doktor prosi pana - rzekła, oglądając swoje paznokcie.

______________________________________________________________________________________

Bruno Schulz "Sanatorium pod klepsydrą" w: "Opowiadania; Wybór esejów i listów" Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław; Kraków, 1989, s. 252
______________________________________________________________________________________


wtorek, 20 listopada 2012

Z perspektywy prawnuczki

Materiał zebrany przez Ludwikę Włodek do książki "Pra. Opowieść o rodzinie Iwaszkiewiczów" jest imponujący. Pradziadek autorki, Jarosław, mógłby z niego stworzyć kilkutomową sagę rodzinną sięgającą początku XIX wieku. Powstania narodowe, rewolucja październikowa, dwie wojny światowe i stan wojenny to z pewnością znakomite tło dla barwnych, ale niewesołych losów Iwaszkiewiczów i Lilpopów. Ludwika Włodek zaproponowała czytelnikom gawędę, kładąc nacisk na ciekawostki i anegdoty.


Przez książkę przewija się kilkaset osób, co niestety chwilami przytłacza. Nieco zaskakujący jest klucz, według którego autorka wybierała bohaterów. O ile dowiemy się na przykład o powiązaniach dalekiej krewnej z Nowosilcowem i "Dziadami" Mickiewicza, to o trzecim mężu Marii Iwaszkiewicz, Bogdanie Wojdowskim (autorze "Chleba rzuconego umarłym") - w zasadzie nic. Podobnie rzecz się ma m.in. z żydowskim chłopcem ukrywanym podczas wojny na Stawisku, a później wychowywanym przez gospodarzy, oraz z przyjacielem i kochankiem Iwaszkiewicza. W opowieści daje się wyczuć niedomówienia i przemilczenia, gdzie indziej - chęć usprawiedliwienia.

autorka z pradziadkiem (1978 r.)*

Trochę szkoda, bo autorka miała okazję do odczarowania mitu Stawiska i pokazania Iwaszkiewiczów jako rodziny, której nie omijały bolączki zwykłych ludzi: rozwody, choroby psychiczne i samobójstwa, uwikłanie w politykę, kłopoty finansowe. I jak sama Włodek zauważa: Pozornie wesołe życie rodzinne, ze wszystkimi byłymi i aktualnymi żonami, mężami, dziećmi z różnych małżeństw zasiadającymi przy jednym stole, kryło wiele wzajemnych żalów i resentymentów, które, choćby głęboko skrywane, tkwią w sercach moich bliskich po dziś dzień. (s. 174). Gdyby ten temat – tu poruszany przy okazji innych – pociągnąć, książka z pewnością wniosłaby coś nowego do wiedzy o Iwaszkiewiczach.

autorka z babcią Marią (po prawej) i jej siostrą Teresą (2009 r.)**

Domyślam się, że Włodek jest zbyt mocno związana z tematem, żeby pozwolić sobie na zdrowy dystans. To niewątpliwie duże obciążenie i być może tylko osoba niezwiązana z Iwaszkiewiczami byłaby w stanie nakreślić rzetelniejszy obraz tak interesującej familii. Póki co, znacznie ciekawsza wydaje mi się korespondencja Iwaszkiewicza z córkami oraz praca Mitznera o małżeństwie Jarosława i Hanny. Cała nadzieja w biografii Romaniuka, której pierwszy tom niedawno się ukazał.

_____________________________________________________________________________

Ludwika Włodek "Pra. Opowieść o rodzinie Iwaszkiewiczów", Wyd. Literackie, Kraków, 2012
_____________________________________________________________________________


*)źródło zdjęcia
**) źródło zdjęcia

piątek, 16 listopada 2012

Klub czytelniczy (odc. 23) - Wielki Gatsby

Tak naprawdę to on sam sobie wymyślił postać Jay Gatsby'ego z West Egg, Long Island, jako idealną koncepcję własnej osoby. Jest synem Boga - potwierdzenie, które nie oznacza nic innego, jeśli w ogóle cokolwiek oznacza - i podobnie jak Ojciec musi służyć wielkiej, wulgarnej i sprzedajnej piękności. Wymyślił sobie takiego Gatsby'ego, jakiego siedemnastoletni chłopak potrafi wymyślić, i tej swojej koncepcji pozostał wierny do końca. s. 129


Pytania do dyskusji:

1. Na czym polegała wielkość Gatsby'ego? Jak Wy postrzegacie tę postać?

2. Dlaczego akurat Daisy stała się obiektem uczuć Gatsby'ego?

3. Jaka jest rola Nicka Carrawaya w powieści? Czy lepszym rozwiązaniem byłby narrator wszechwiedzący?

4. Czy podoba Wam się symbolika zastosowana przez Fitzgeralda (zielone światło, dolina popiołów, oczy na bilbordzie, West Egg i East Egg itd.)?

5. Czy powieść dobrze oddaje ducha ducha epoki?

6. "Wielki Gatsby" to Waszym zdaniem zwietrzały klasyk czy powieść godna uwagi i polecenia? Dlaczego?

7. Wasze pytania



Zapraszam do wymiany zdań.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Anglik na Dzikim Wschodzie

Jeśli Rosjanin mówi ci, że coś jest dobrym pomysłem, równie dobrze możesz o tym zapomnieć. Nie traktuje tego poważnie. Najlepiej, żeby powiedział, że realizacja planu będzie bardzo, bardzo trudna, ryzykowna i stwarzająca mnóstwo problemów nie do pokonania. Wtedy wiesz, że naprawdę rozważa twoją sugestię. Pesymizm to nie tylko życiowa postawa Rosjan, lecz także głęboko zakorzenione przekonanie dotyczące tego, jak działa świat. [s. 11]

Z autorem książki "Byłem ziemniaczanym oligarchą" mogłabym robić interesy. John Mole to człowiek z przygotowaniem zawodowym i doświadczeniem, bywały w świecie i otwarty na nowe wyzwania - nie straszna mu nawet Rosja doby raczkującego kapitalizmu. Co cenne, a niezbyt popularne wśród ludzi Zachodu przyjeżdżających do Europy Wschodniej, jest przyjacielsko i tolerancyjnie nastawiony do tubylców, a do tego autentycznie zainteresowany ich kulturą. Ma również duże poczucie humoru i zdrowy dystans wobec siebie.


Tytuł i okładka książki są zwodnicze - Mole oligarchą nie został, nie jest to również pocieszna opowiastka o absurdach rosyjskiej rzeczywistości, a tym bardziej opowieść o życiu bogacza w Rosji. Mole opisuje drogę do otworzenia biznesu w Moskwie, jakim miała być restauracja sprzedająca zapiekane w piecu ziemniaki z dodatkiem sosów. Tu pojawił się pierwszy problem: w kraju, który jest wiodącym producentem tego warzywa na skalę światową i uprawia ok. 180 jego odmian, brakowało pięknych i dorodnych okazów spełniających wymagania techniczne. Przeszkód było naturalnie więcej: niesprawny system bankowy, korupcja, wadliwe przepisy prawne, itp. Na szczęście autor nie skupia się na wyliczaniu trudności, robi za to coś znacznie interesującego: przytacza historie, jakie zdarzyły mu się przy okazji tworzenia firmy. A że jest człowiekiem ciekawym ludzi i nowych miejsc, udało mu się zawrzeć znajomości z babuszkami, kierowcami ciężarówek, emerytowaną baletnicą, przywódcą starowierców, a nawet - na kilka chwil - z merem Moskwy. Oprócz licznych gospodarstw rolnych odwiedzał muzea i cerkwie, w przeręblu łowił ryby, zdarzało mu się również trafić na manifestację pod Kremlem i zagubić w lesie. Człowiek renesansu po prostu.

"Byłem ziemniaczanym oligarchą" znakomicie łączy opis "przygód" autora z informacjami historycznymi wyjaśniającymi pewne wydarzenia, co może być pomocne nie tylko dla czytelników z Europy Zachodniej. To książka wyważona, pokazująca Rosję z wielu stron i w różnych ujęciach - ze zrozumieniem i bez poczucia wyższości. O wiele bardziej miarodajna niż "Ruski ekstrem" Reitschustera wydany przez to samo wydawnictwo kilka lat temu.

_____________________________________________________________________________________

John Mole "Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować" tłum. Ewa Kleszcz, Wyd. Carta Blanca, 2012
_____________________________________________________________________________________



piątek, 9 listopada 2012

Grudniowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Ostatnią w tym roku lekturą Klubu Czytelniczego będzie "Busz po polsku" Ryszarda Kapuścińskiego. To pierwsza książka tego autora (z 1962 r.) i jedyna w całości dotycząca Polski. Zamieszczone w niej reportaże ukazywały się w latach 1958-1961 na łamach Polityki. Ich bohaterami są tzw. zwykli ludzie: emerytki, robotnicy, student, inżynier, żołnierze.


Mam nadzieję, że "Busz po polsku" będzie dobrą okazją do rozmowy o reportażu w ogóle. Gatunek literacki od kilku dobrych lat bardzo popularny, warto i o nim podyskutować. Na zachętę dodam, że książka liczy zaledwie 130 stron.;)


Początek spotkania - 7 grudnia 2012 r. (piątek).

Zapraszam serdecznie.;)


środa, 7 listopada 2012

Przyjęcie à la F. Scott Fitzgerald

Co najmniej raz na dwa tygodnie zjawiał się cały zastęp dekoratorów, aby z pomocą kilkuset metrów grubego płótna i odpowiedniej ilości kolorowych lampionów zmieniać ogromny ogród Gatsby'ego w drzewko Bożego Narodzenia. Na stołach, garnirowanych połyskującymi zakąskami, piętrzyły się pieczone z korzeniami szynki obok sałatek w pstrych kolorach i prosiąt w cieście, i indyków czarodziejskim sposobem zamienionych w ciemne złoto. W hallu ustawiano bar z poręczą z prawdziwego mosiądzu, wyposażony w dżiny, likiery i inne trunki od tak dawna zapomniane, że większość zaproszonych pań była zbyt młoda, aby je rozróżnić.


O siódmej przybywa orkiestra, i to nie jakiś tam nędzny, pięcioosobowy jazzband, lecz cały zespół oboi, puzonów, saksofonów, wiol, trąbek i bębnów. Ostatni amatorzy pływania zeszli z plaży i ubierają się na górze; wozy z Nowego Jorku zaparkowano w pięć rzędów na podjeździe i już w salonach i na werandach mienią się wszystkie barwy i włosy, przystrzyżone w dziwaczny, nowoczesny sposób, i szale hiszpańskie, przekraczające najśmielsze wyobrażenia o Kastylii. Bar jest oblężony, opary cocktaili przenikają do ogrodu, powietrze ożywia się gwarem i śmiechem, wśród niedomówień i pobieżnych prezentacji mnożą się znajomości, po minucie zapomniane, i kobiety, nawet nie znane sobie z nazwiska, witają się okrzykami radości.*)

źródło zdjęcia

_____________________________________________________________________________________

F. Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby" tłum. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1982 s. 54
______________________________________________________________________________________


poniedziałek, 5 listopada 2012

Zjadając własny ogon

Po przeczytaniu trzech książek Östergrena zaczynam podejrzewać, że autor ma w szufladzie szablon, według którego pisze powieści. Narratorem czyni pisarza z umiarkowanym sukcesem zawodowym i jeszcze mniejszym w życiu uczuciowym. Zawsze jest jakaś atrakcyjna femme fatale związana z innym mężczyzną oraz kolega w kłopocie, któremu trzeba pomóc. Narrator co prawda obraca się w środowisku artystów, niemniej za każdym razem wplątuje się w szemrane towarzystwo. Są duże pieniądze i duże ryzyko. Akcja powieści obowiązkowo rozpoczyna się w teraźniejszości, by zgrabnie przenieść czytelnika w przeszłość i od czasu do czasu antycypować wydarzenia. Dywagacje autora dotyczące przemian społeczno-gospodarczych w Szwecji oraz 400 stron druku - pewne jak w banku.


Mimo wtórności wobec "Gentlemanów" i "Gangsterów", najnowsza powieść Östergrena "Ostatni papieros" zawiera bardzo interesujący wątek pewnej "instalacji". Oto bowiem młody artysta nie mogąc wejść w posiadanie "Umierającego dandysa" Nilsa Dardela, postanawia go odtworzyć - na swój sposób. Oryginalny i kontrowersyjny. Jeśli Östergrenowi chodziło o pokazanie kondycji sztuki, zamysł zrealizował z powodzeniem. Owszem, nie jest pierwszym, który uważa, że wszystko już było, zatem z braku pomysłów artystom pozostaje kreatywna odtwórczość. Jest może jednak pierwszym, który z taką inwencją przedstawił problem na kilku poziomach, a co więcej - na własnym przykładzie (patrz pierwszy akapit notki). Paradoksalnie także i pomysł Östergrena został wykorzystany przez innych: obraz Dardela pojawił się w "Pocztówkowych zabójcach" Lizy Marklund i Jamesa Pattersona dając początek oskarżeniom o plagiat. Sztuka ewidentnie zjada własny ogon.

_____________________________________________________________________

Klas Östergren "Ostatni papieros" przeł. Maria Murawska, DodoEditor, Kraków 2012
_____________________________________________________________________


piątek, 2 listopada 2012

To nie było lenistwo

Sortując zaległą prasę przeczytałam wreszcie wywiad Doroty Jareckiej z Magdaleną Tulli zatytułowany "Polaku, nie pomiataj sobą. Będziesz lepszy" (GW z 20-21 października 2012 r.). Mowa w nim m.in. o niewesołym dzieciństwie autorki, o polskości i o stawaniu się pisarką. Początki były trudne:


Przeczuwała pani, że będzie pisarką?

- Naprawdę niewiele mogło na to wskazywać. Bardzo długo nie umiałam pisać, i to w sensie dosłownym. Źle czytałam, ale pisałam jeszcze gorzej. Kiedy miałam ułożyć zdanie, chciało mi się szukać w pamięci najkrótszych synonimów. Wolałam napisać "auto" zamiast "samochód", żeby mniej się umęczyć. Przez to pisałam jeszcze wolniej, bo musiałam się ciągle zastanawiać nad długością wyrazów. Dopiero w liceum przestałam robić lustrzanki i błędy ortograficzne. To nie było lenistwo. Czegoś mi brakowało, nie dawało się tego przeskoczyć. Potem, z wiekiem, wyrównało się.


Czytając "Włoskie szpilki" trudno w to uwierzyć.;)