Z „ościami” Karpowicza mam identyczny problem jak z „Balladynami i romansami”: czyta się je z ogromną przyjemnością i zaciekawieniem, od czasu do czasu parskając śmiechem i powtarzając co smakowitsze fragmenty. Niestety po około 200 stronach przychodzi znużenie – najpierw językowymi popisami autora, potem bohaterami. Powieść, owszem, jest świeża i błyskotliwa, jednak ostatecznie nie przekonuje mnie.
Mój największy opór budzą bohaterowie Karpowicza, a dokładniej – nagromadzenie ich neuroz, uprzedzeń i drobnych szaleństw. Prawdziwym kuriozum w tej menażerii jest bezwłosy Norbert czyli umiarkowany rasista, homofob i mizogin w jednym, utrzymujący bliskie stosunki z drag queen pochodzenia wietnamskiego oraz ze starszą od siebie feministką. Inne wyraziste postaci to znerwicowana bezrobotna biolożka optująca za czworokątem małżeńskim i jej rozżalona siostra – wielodzietna ultra-katoliczka, rozważająca rozwód. Jest jeszcze jedna pobożna matka Polka – ta dla odmiany dzielnie znosi homoseksualizm męża, łącznie z przebierankami i kochankiem. Wśród bohaterów nie zabrakło pary homoseksualistów, są również dwaj nastolatkowie, którzy nietypowe zachowania dorosłych przyjmują z niebywałą wyrozumiałością.
W „ościach” rodziny podlegają przeobrażeniom, by powiększyć się o nowych, na pozór niepasujących, członków. O dziwo, te zmodyfikowane układy dobrze funkcjonują - wytwarzają się bliskie więzi oparte na szacunku i dbałości o innych. Szacunek jest specyficzny, ponieważ oznacza między innymi przemilczanie drażliwych tematów. Całość brzmi jak utopia i nadal zastanawiam sie, czy Karpowicz przedstawia przyszłość polskiej rodziny czy tylko opowiada zajmującą historyjkę. Nawet jeśli dać wiarę autorowi, który zarzeka się, że pierwowzory bohaterów prowadzą w rzeczywistości znacznie bardziej skomplikowane życie, wciąż pozostają bardzo szczególnym gronem. Wątpię, czy jego liberalizm jest reprezentatywny dla całego społeczeństwa. I na koniec pytanie: jakie są koszty podobnych transformacji rodzinnych? Bez ofiar przecież się nie obejdzie.
Doceniam starannie przemyślaną konstrukcję „ości”, wyszukany (aczkolwiek dla mnie męczący) styl i ziarno prawdy w spostrzeżeniach Karpowicza, jednak nie opuszcza mnie wrażenie, że jest to książka pisana o kolegach i dla kolegów. Być może ta świadomość spowodowała, że w połowie lektury miałam już szczerze dosyć popapranych bohaterów i najchętniej posłałabym ich do diabła. Zostałby tylko maturzysta Bruno, przytomnością umysłu bijący większość dorosłych na głowę.
______________________________________________________
Ignacy Karpowicz „ości”, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2013
______________________________________________________