poniedziałek, 31 października 2011

Lirnik wioskowy

... vel Tadeusz Wrocławski I vel zdemoralizowany nieboszczyk vel były kapral Satyr, w st. spoczynku vel Tade usze Wilcze róże czy po prostu - Tadek. Tak podpisywał się Tadeusz Różewicz w listach do Zofii i Jerzego Nowosielskich, z którymi przyjaźnił się przez kilkadziesiąt lat. Znajomość zażyła, choć korespondencja niemal całkowicie napędzana przez Różewicza, który słał listy i kartki niemal nałogowo. I dobrze. Dobrze dla czytelników, którzy mogą teraz wściubić nos w prozę życia poety i przekonać się, że nie samą sztuką artysta żyje. Codzienność wypełniają mu te same rzeczy co zwykłym śmiertelnikom, w tym: kiełbasa i jaja faszerowane, programy telewizyjne z Violettą Villas, wizyty u fryzjerki, zagubione portmonetki i parasole.


Czyta się te listy z ciekawością i przyjemnością. Po pierwsze, odsłaniają prywatną twarz klasyka: dowcipną, lekko nadwrażliwą w kwestii własnego zdrowia, czasem także czułą, gdy np. upomina Nowosielskiego za nadużywanie alkoholu. Po drugie, dyskretnie pokazują smaczki PRL-u, przy czym zaskakuje całkowity brak uwag natury politycznej. Po trzecie, dają pojęcie o pracy literata, a więc umowach, inscenizacjach, powstających akurat utworach czy zamieszaniu wokół niektórych z nich (np. "Białe małżeństwo"). Zdarzają się i krótkie recenzje wystaw, książek, spektakli oraz relacje z licznych podróży - wszędobylstwo Różewicza jest podziwu godne.

Nowosielski pisze rzadko, najczęściej wyręcza go żona. A jeśli już sięga po pióro, przybiera raczej poważny ton. Najwyraźniej wolał rozmowy niż listy, z korespondencji wynika, że panowie dość często się widywali. Przyjaźń niezwykle głęboka i serdeczna. Nie zaszkodziło jej nawet zerwanie umowy przez Nowosielskiego, który miał projektować okładkę do "Białego małżeństwa", jednak po dokładnym zapoznaniu się z treścią dramatu stwierdził, że przekonania nie pozwalają mu na "współdziałanie artystyczne z tego rodzaju sztuką" [str. 214]. Sprawa poszła w niepamięć, zresztą obu artystom chyba nigdy nie zdarzyło się mocno poróżnić, mimo że przecież wiele ich dzieliło. Można tylko wszystkim życzyć podobnie inspirujących znajomości.

Na zakończenie próbka humoru Tadeusza Różewicza w liście z września 1969 r. pisanym w Sobieszowie:

Drogi Jerzy, no więc przyjechałem tu (na rekolekcje?) z najlepszą i nieprzymuszoną wolą do pracy. Ale wczoraj coś mnie podkusiło (a może nie "coś", tylko ja sam siebie) i wszedłem do miejscowej rest. III kat., gdzie wraz z obywatelami tutejszymi wypiłem 100 g żytniówki pod śledzia w oliwie - czyn ten tak osłabiająco wpłynął na moją "wolę", że nic przez cały dzień nie robiłem - łaziłem po miasteczku, czytałem gazety i widać miałem wygląd człowieka słabego i pokusom ulegającego - bo dziewczyna podająca obiad (duża dziewczyna z grubym nosem i niezbyt sympatyczna) pochyliła się poufnie i spytała, czy wolę nogę czy pierś (kaczki), trochę zmieszany odrzekłem, że wystarczy mi "pół piersi" - dziewucha podając te pół piersi, mrugnęła do mnie (mrugała? może) - więc rozejrzałem się bacznie, czy szanowne grono pań i panów (ZAIKS!) nie zauważyło tego mrugnięcia: a na noc na wszelki wypadek przekręciłem klucz w drzwiach, he he he! [str. 83]

Książka po stokroć warta przeczytania.

____________________________________________________________________________________

Tadeusz Różewicz, Zofia i Jerzy Nowosielscy. Korespondencja, wstęp i oprac. Krystyna Czerni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
____________________________________________________________________________________


piątek, 28 października 2011

Grudniowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Znowu o szaleństwie, tym razem wśród mniszek czyli "Matka Joanna od Aniołów" Jarosława Iwaszkiewicza.


Uważa się, że kanwą opowiadania były wydarzenia w klasztorze w Loudun w XVII wieku, ale to nie jedyna inspiracja. W "Wyznaniach gorszycielki" Irena Krzywicka przytacza następującą rozmowę: Kiedy potem czytałam "Matkę Joannę od Aniołów", powiedziałam do Jarosława: "To o tobie, o was". "Naturalnie" - odpowiedział - "ty to wiesz, ale ci, którzy nie wiedzą, biorą to jedynie za literaturę" (I. Krzywicka, "Wyznania gorszycielki", Czytelnik, 1998, str. 282). Nie jest tajemnicą, że w latach 30-tych żona pisarza, Anna Iwaszkiewicz, cierpiała na depresję, która po latach przerodziła się w chorobę psychiczną. Myślę, że warto przekonać się, jak literat przetwarza życie w literaturę.


Będzie mi miło, jeśli przyłączycie się do dyskusji o "Matce Joannie od Aniołów" - początek w piątek 9 grudnia 2011 r. Tekst krótki, w najnowszym wydaniu zaledwie 144 strony.

Zapraszam;)


Zasady dyskusji


wtorek, 25 października 2011

Czytałam jego pamiętnik

Zofia Andrejewna Tołstoj:

Czytałam j e g o pamiętnik, ucieszył mnie. Ja i praca. Więcej go nic nie obchodzi. [str. 155]

Lew Nikołajewicz Tołstoj:

Wszystko, co zapisane w tym kajecie, to prawie łgarstwo - fałsz. Myśl, że ona jest tutaj i czyta mi przez ramię - pomniejsza i psuje moją prawdę. [...] Muszę dopisać [coś] - dla niej - ona będzie czytała - dla niej piszę, nie żeby nieprawdę, ale wybierając z wielu rzeczy to, czego dla siebie samego bym nie napisał. [str. 155)]

Lew Nikołajewicz Tołstoj:

Przejrzałem jej dziennik - spod słów czułości zieje ukryta złość na mnie. W życiu często tak samo. [str. 155]

Zofia Andrejewna Tołstoj
:

Lowoczka zerwał ze mną wszelkie stosunki. Za co? Dlaczego - zupełnie tego nie rozumiem. [...] Czytałam po kryjomu jego pamiętnik, chciałam pojąć, dowiedzieć się, jak mogłabym wnieść w jego życie i sama otrzymać od niego cośkolwiek, co mogłoby nas znów połączyć. Ale jego pamiętnik przejmował mnie jeszcze większą rozpaczą: pewnie się dowiedział, że go czytam i teraz zaczął go gdzieś chować. Ale nic mi nie powiedział. [str. 174]


Nie wiadomo: śmiać się czy płakać. Fragmenty dzienników są wyrwane z szerszego kontekstu i dobrane pod kątem jednego wątku, niemniej dają pewien wgląd w związek Tołstojów. Że był on trudny, czytałam niejednokrotnie. Dopiero fabuła "Sonaty Kreutzerowskiej" traktującej o instytucji małżeństwa zachęciła mnie do poszperania w życiorysie autora. Droga była pokrętna, bo przez książkę o żonie pisarza, a dokładnie przez rozdział poświęcony jej w publikacji Radosława Romaniuka "One".

"Dramat Zofii Andrejewny" składa się z fragmentów dzienników obojga małżonków oraz wspomnień ich dzieci oraz bliskich, choć czasem znienawidzonych, znajomych. Autor nie przytacza niestety dat, a szkoda, bo opisuje zdarzenia z okresu 48 lat - tyle bowiem trwało małżeństwo Tołstojów. Tak czy owak, nietrudno z tych relacji wywnioskować, że od pewnego momentu związek przypominał szarpaninę, czemu z pewnością nie pomogły kontrowersyjne poglądy religijne pisarza, ani nasilająca się obsesja jego żony. Źródłem tejże były m.in. nieszczęsne pamiętniki Tołstoja, nad którymi małżonka chciała sprawować kontrolę.


Tatiana Tołstoj (córka Zofii i Lwa):

Jak dawniej gotowa była bezgranicznie poświęcać się innym, teraz [matka] stała się ofiarą chorobliwej podejrzliwości: co mówią, co będą o niej mówili? Czy nie nazwą jej kiedyś Ksantypą? Miała pewne podstawy, by się tego obawiać, otaczali ją bowiem ludzie współczujący jej mężowi z powodu tego, co musiał od niej znosić. Dręczona obawą zażądała, by mąż dał jej przejrzeć wszystkie zapiski, które codziennie robił. Chciała, by wykreślone zostało tam wszystko, co mogłoby sprawić, że w przyszłości powezmą o niej niedobrą opinię. [str. 183]

Walentin Bułgakow (sekretarz pisarza):

Obudziwszy się rano, dowiedziałem się, że nocą w domu było wielkie zamieszanie. Zofia Andrejewna, wciąż wymagając, by Lew Nikołajewicz zabrał od Czertkowa swoje dzienniki, urządziła mu gwałtowną scenę. Najpierw leżała na podłodze jego balkonu, potem pobiegła do parku. [str. 203]

Ta tragikomedia trwała do końca życia Tołstoja czyli do jesieni 1910 r., kiedy to stary i schorowany pisarz zdecydował się definitywnie odejść z domu, po czym wkrótce zmarł. Jakkolwiek negatywne pojęcie o Zofii Tołstojowej można sobie wyrobić na podstawie przytoczonych cytatów i książki Romaniuka, trzeba zaznaczyć, że jej mąż nie pozostawał bez winy i walnie przyczynił się do ich wspólnego dramatu. Choćby dla porównania wersji obojga państwa T. warto będzie kiedyś poczytać "na dwie ręce" ich dzienniki. Lektura może być męcząca, ale bez wątpienia interesująca.


____________________________________________________________________________________

Radosław Romaniuk "One: Nadieżda Mandelsztam, Anna Iwaszkiewiczowa, Zofia Tołstojowa, Maria Kasprowiczowa", Wydawnictwo Twój Styl, Warszawa 2005
____________________________________________________________________________________



piątek, 21 października 2011

Klub czytelniczy (odc. 10) - Sonata Kreutzerowska

Na początek podziękowania dla Lirael, która podsunęła mi pomysł na dzisiejszą lekturę. Miało być krótko i treściwie, a "Sonata Kreutzerowska" doskonale spełnia oba warunki. Mam nadzieję, że inni również mają podobne odczucia;).


Pytania do rozważenia (nie trzeba odpowiadać na wszystkie):

1. Czy czytacie/lubicie klasyków XIX-wiecznej literatury rosyjskiej? Dlaczego?

2. Czy Waszym zdaniem w "Sonacie Kreutzerowskiej" Tołstoj daje się poznać jako wielki pisarz? Czy lektura zachęca Was do sięgnięcia po inne książki tego pisarza?

3. Główny bohater Pozdnyszew to szaleniec czy zgorzkniały realista? Czy jego opinie na temat małżeństwa, seksu i potomstwa można traktować poważnie?

4. Czy wypowiedzi Pozdnyszewa dot. równouprawnienia kobiet świadczą o jego mizoginizmie?

5. Opowiadanie Tołstoja otwierają dwa cytaty z Biblii:


A ja powiadam wam, że każdy, kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, popełnił już w sercu swym cudzołóstwo. (Mt 5,28)

Na to rzekli Mu uczniowie Jego: "Jeżeli tak się ma sprawa między mężczyzną a niewiastą, to lepiej się nie żenić". Lecz On im odrzekł: "Nie wszyscy to pojmują, lecz jedynie ci, którym jest dane. Są bowiem ludzie, którzy od urodzenia niezdolni są do małżeństwa, i są tacy, których ludzie niezdolnymi uczynili; a są tacy, którzy ze względu na królestwo niebieskie wyrzekają się małżeństwa. Kto pojąć może, niech pojmuje". (Mt 19, 10-12)

Jakie znaczenie ww. cytaty mają w świetle utworu? Czy rozpoczynając lekturę zwracacie uwagę na motto wykorzystane przez pisarza?

6. Czy lektura "Sonaty Kreutzerowskiej" skłoniła Was do zapoznania się z biografią autora? Czy np. wiedza o tym, że Tołstoj był wrogiem kolei, uwielbiał muzykę klasyczną, wpływa w jakikolwiek sposób na Wasz odbiór utworu?

7. Czy Waszym zdaniem tytuł opowiadania pasuje do treści?
Sonaty Beethovena można wysłuchać na tej stronie.

8. Miejsce na Wasze pytania


Serdecznie zapraszam do dyskusji;)



środa, 19 października 2011

Zgrzebło z żelaza

Anna Świrszczyńska

Zgrzebło z żelaza


Dziś nie przychodź do mnie.
Gdybym uchyliła drzwi,
nie poznałbyś mojej twarzy.
Bo dziś u mnie remanent i kapitalny remont,
bilans doroczny,
wielkie pranie.
Generalna próba końca świata
w mikrokosmosie.

Zgrzebłem z żelaza
szoruję ciało aż do kości.
Zdjęłam z kości skórę, wisi obok,
gołe wnętrzności dymią,
drgają gołe żebra,
a tu sąd,
wysoce wysoki trybunał
idzie sądzić w trybie doraźnym.
Wszystkie wyroki
skazujące.

Sądzi mózg i oczy wyjęte z czaszki,
grzeszną nagość miednicy
i zębów bez dziąseł,
płuca nieczyste, leniwe golenie.

O, ciężko się dzisiaj trudzę,
zgrzebłem z żelaza
szoruję ciało aż do kości,
kość aż do szpiku.
Chcę być czystsza niż kość.
Chcę być czysta
jak nicość.

Sądzę, wykonuję wyroki,
dygocę z przerażenia,
skazanka i upracowany kat.
Robię bilans, pocę się
krwawym potem.

Więc nie przychodź dziś do mnie.
Nie kupuj kwiatów. Szkoda forsy.


poniedziałek, 17 października 2011

Zaklęte rewiry

Kiedy na początku roku przeczytałam zapowiedź, że warszawski Teatr Konsekwentny planuje wystawienie "Zaklętych rewirów", pomyślałam, że to dość odważny pomysł. Zmierzyć się z powieścią Worcella, znaną z ekranizacji Janusza Majewskiego oraz znakomitych ról Romana Wilhelmiego i Marka Kondrata, to duże wyzwanie. Później zreflektowałam się, że grupa widzów, którzy widzieli film, może być niewielka, więc dla większości spektakl będzie całkowitą nowością. Mnie do jego obejrzenia skłoniło głównie nazwisko reżysera (Adam Sajnuk), który z powodzeniem wystawił niedawno "Kompleks Portnoya", a wcześniej m.in. sztuki Ionesco. Ciekawość, jak wypadnie porównanie obu adaptacji, też zrobiła swoje.


W "Zaklęte rewiry" Sajnuka wchodzi się natychmiast: kelnerzy z kurtuazją wskazują widzom miejsca przy nakrytych stolikach, na zapleczu restauracji trwają przepychanki, jazz band zaczyna grać. I tak będzie już do końca - barwnie, głośno, w szybkim tempie. Gra świateł, czerwone kostiumy, pomysłowe układy choreograficzne i muzyka na żywo to mocne akcenty w spektaklu, które cieszą oko i ucho. Wśród ogólnego rozbuchania stopniowo rysuje się opowieść o władzy i poddaństwie oraz o godności i poniżeniu. Historia Boryczki zdobywającego kolejne szczeble kariery jest tylko pretekstem do pokazania niejednoznacznych zależności społecznych. I takie ujęcie bardzo mi się podobało.


Podobało mi się zresztą całe przedstawienie, choć jest kilka wyjątków. Po pierwsze, przydałyby się drobne skróty. Po drugie, żadna z ról nie zachwyca w szczególny sposób. Mariusz Drężek jako brutalny Fornalski może się i wybija, ale to nie jest trudne w przypadku roli czarnego charakteru. Dla mnie to jego kolejna dobra, jednak bardzo podobna do poprzednich rola. Mateusz Banasiuk jako Boryczko bez zarzutu odgrywa wchodzącego w życie chłopaczka, niestety w pewnym momencie ewidentnie zaczyna mu brakować środków wyrazu. Z pozostałej obsady dał się zauważyć Marek Kossakowski w roli Tarasa.

Podsumowując - "Zaklęte rewiry" Teatru Konsekwentnego to spektakl zrobiony bardzo sprawnie i świadczący o dużej inwencji reżysera. Zdecydowanie jeden z najlepszych, jakie ostatnio widziałam w stolicy.


************************************************************************************

"Zaklęte rewiry" w Teatrze Konsekwentnym w Warszawie
wg powieści Henryka Worcella

Reżyseria i scenariusz: Adam Sajnuk
Obsada:Mariusz Drężek, Mateusz Banasiuk, Bartosz Adamczyk, Mateusz Znaniecki, Sebastian Cybulski, Marek Kossakowski i in.
Koprodukcja: Teatr Studio (Warszawa)
Premiera: 11 września 2011 r., Teatr Studio (Warszawa).

fot. Marta Ankiersztejn

więcej informacji na stronie Teatru Konsekwentnego


piątek, 14 października 2011

Herbaty nie będzie

W angielskich powieściach obyczajowych przeważnie pije się herbatę. Nie u Iris Murdoch. U niej pije się whisky, wino lub szampana. W A Severed Head (nietłumaczonej na polski) alkohol leje się obficie i stanowi ważny rekwizyt. Poszczególne trunki znakomicie podkreślają emocje bohaterów (a te zmieniają się jak w kalejdoskopie), ale też stwarzają wiele możliwości dla rozwoju wydarzeń. Skrzynki z butelkami trzeba nosić do piwnicy, czerwone wino można rozlać na dywanie w sypialni, kieliszki przez nieuwagę potłuc i już fabuła nabiera dramatyzmu. O zatruciu alkoholowym nie ma co wspominać, pole do popisu ogromne;).


Po raz kolejny przekonałam się, że u Murdoch nic nie dzieje się bez powodu i że drobiazgi mają znaczenie. Jeśli pisarka zdecydowała się na narrację pierwszoosobową, to niewątpliwie miała w tym określony cel. Na przykład taki, żeby opowiadając historię z perspektywy głównego bohatera dokładnie oddać stan jego ducha, a w czytelniku obudzić instynkt mordercy. Ja przynajmniej dość szybko nabrałam ochoty, aby udusić Martina gołymi rękami. Co za facet! Ma 41 lat, ale to chyba błąd w druku, bo pod względem dojrzałości przypomina raczej 14-latka. Egocentryczny i wygodnicki, ma w zwyczaju uznawać wiele rzeczy za oczywiste. Z chwilą, gdy los spłata mu figla i niespodzianki posypią się lawinowo, biedaczysko zacznie cierpieć. A cierpieć - trzeba przyznać - potrafi jak mało kto.

Naturalnie żartuję sobie, ale tak chyba należy do tej powieści podchodzić. A Severed Head jest przede wszystkim satyrą na obyczajowość klasy średniej. Murdoch kpi sobie z rewolucji seksualnej, z wolności człowieka, kpi sobie także z psychoanalizy. Szalone tempo i nieprawdopodobne sytuacje przypominają niekiedy tragifarsę, niemniej jest to rozrywka na wysokim poziomie. Czytelnik oczekujący poważnych tematów może być spokojny: na pewno takie znajdzie. Dla mnie była to bardzo satysfakcjonująca lektura, która mimo 50-letniego "stażu" nadal zachowuje świeżość. Alkohol najwyraźniej ma właściwości konserwujące;)

Tekst powieści dostępny jest tutaj.

_______________________________________________

Iris Murdoch 'A Severed Head', Chatto and Windus, 1961
_______________________________________________

środa, 12 października 2011

Czeskie klimaty


Jesień i zima mogą być w tym roku nieco przyjemniejsze niż zazwyczaj, przynajmniej dla niektórych czytelników;) W ubiegły piątek Wyborcza zainaugurowała nowy cykl wydawniczy pt. "Literatura czeska" prezentujący 16 powieści wraz z ich ekranizacjami. Gratka nie lada, zwłaszcza że wybór jest całkiem interesujący, niektóre tytuły to klasyka i filmu, i literatury. O cyklu bardzo ciekawie pisze naczelny czechofil RP czyli Mariusz Szczygieł. Pierwszego tomu nie udało mi się niestety nawet przejrzeć - nie znalazłam go w żadnym kiosku. Domyślam się, że powodem była promocyjna cena 14,99 zł. Na zakup całego cyklu nie zdecydowałam się, ale taki "Palacz zwłok" i "Karakit" kusi mnie bardzo;).


Pełna lista:

1. "Obsługiwałem angielskiego króla" Bohumil Hrabal - 7 października 2011
2. "Śmierć pięknych saren" Ota Pavel - 14 października 2011
3. "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej" tom 1 i 2 Jaroslav Hasek - 21 października 2011
4. "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej" tom 3 i 4 Jaroslav Hasek - 28 października 2011
5. "Czarny Piotruś" Jarosłav Papoušek - 4 listopada 2011
6. "Opera żebracza" Vaclav Havel - 10 listopada 2011
7. "Sklep przy głównej ulicy " Ladislav Grosman - 18 listopada 2011
8. "Butelki zwrotne" Zdenek Sverak - 25 listopada 2011
9. "Palacz zwłok" Ladislav Fuks - 2 grudnia 2011
10. "Święto przebiśniegu" Bohumil Hrabal - 9 grudnia 2011
11. "Perełki na dnie" Bohumil Hrabal - 16 grudnia 2011
12. "Lemoniadowy Joe" Jiri Brdecka - 23 grudnia 2011
13. "Kapryśne lato" Vladislav Vencura - 30 grudnia 2011
14. "Pociągi pod specjalnym nadzorem" Bohumil Hrabal - 5 stycznia 2012
15. "Wychowanie dziewcząt w Czechach" Michal Viewegh - 13 stycznia 2012
16. "Krakatit" Karel Capek - 20 stycznia 2012
17. "Batalion czołgów" Josef Skvorecky - 27 stycznia 2012



poniedziałek, 10 października 2011

Próba generalna

Pierwszy raz dane mi było obejrzeć próbę generalną spektaklu. Okazję stanowił "Idiota" w reżyserii Grzegorza Brala w stołecznym Teatrze Studio. Publiczność dopisała, przyszła chyba nawet w nadmiarze sądząc po sporej grupie osób siedzącej na podłodze. Sympatyczny pan reżyser na początku zaznaczył, że to próba i nie wie, jak długo potrwa spektakl, bo ten grany poprzedniego wieczora był inny, i następne też będą inne. Najlepiej przyjść i zobaczyć wszystkie.;) Mieliśmy się też nie dziwić, jeśli będzie przerywał aktorom i wtrącał uwagi, bo praca nad przedstawieniem wciąż trwa. Interwencji było na szczęście niewiele, reżyser raz wszedł na scenę, żeby poprawić ustawienie lustra, kilka razy podrzucił (z pamięci, nie z kartki;) tekst, szeptał coś do mikrofonu. Siedziałam blisko i obserwowałam czasem reakcje Brala. Śledził całość z dużą uwagą i zainteresowaniem (!), podczas jednej ze scen (bynajmniej nie zabawnej) uśmiech nie schodził mu z twarzy. Sprawiał wrażenie człowieka bardzo intensywnie przeżywającego spektakl, ale też bardzo pozytywnie nastawionego do zespołu.


Przedstawienie zaczyna się od końca powieści (co w teatrze lubię;) czyli spotkania dwóch rywali po śmierci Nastazji. Scena jest ciemna, światło punktowe skupia się na rozdygotanym Rogożynie i wyciszonym Myszkinie, w tle gablota z ciałem kobiety. Rozmowa mężczyzn jest tak rozegrana, że trudno zdecydować, kto jest tytułowym idiotą. To nie zarzut, wręcz przeciwnie. Dotąd oglądałam tylko butnych Rogożynów, u Brala to człowiek cierpiący, sponiewierany przez miłość. Inaczej odczytany jest też Myszkin - wydaje się najrozsądniejszą postacią z całego towarzystwa. Ciekawa interpretacja, a przy tym nie burzy zamysłu Dostojewskiego.


Po świetnym, pełnym napięcia początku rzeczywistość zmienia się diametralnie: robi się jasno, głośno i ruchliwie. Spektakl rozgrywa się w trzech kolorach: przeważającym czerwonym, uzupełniającym białym i czarnym. Równie ważne jak tekst są obrazy (ruch) i muzyka, reżyser wcześniej zapowiadał zresztą, że znaczenie będzie podporządkowane formie. Dlatego być może "Idiota" Brala nie jest dokładnym przeniesieniem powieści, to raczej lekki jej zarys. Sceny są oderwane od siebie, widz za każdym razem zostaje wrzucony w środek akcji, co, jak podejrzewam, może stanowić problem dla osób nie znających książki. Jest też inna możliwość - odczytania spektaklu niezależnie od pierwowzoru literackiego, a z perspektywy reżysera. Jest to rozwiązanie do przyjęcia pod warunkiem, że wyrzucimy tyradę Myszkina na temat katolicyzmu. Owszem, zaznacza istotny dla Dostojewskiego temat, niemniej w inscenizacji Brala stanowi element zbędny, zupełnie nie pasuje do całości, która jest opowieścią o różnych odcieniach miłości.

Spektakl jest w moim odczuciu urzekający, dobrze się czułam w jego świecie. Nie wszystko było dla mnie zrozumiałe, chwilami drażnił mnie krzyk aktorów (zwłaszcza u Nastazji czyli Olgi Paszkowskiej), całość robi jednak duże i pozytywne wrażenie. Z obsady najbardziej spodobał mi się Przemysław Kosiński grający Rogożyna, zaciekawiła mnie też Marta Dobecka w roli Agłai. Jeśli to dopiero początek nowego rozdziału w historii podupadłego ostatnio Teatru Studio, to już się cieszę na ciąg dalszy. Oficjalna premiera "Idioty" - jutro.


***************************************************************

"Idiota" wg scenariusza i w reżyserii Grzegorza Brala

obsada: Justyna Bielecka, Marta Dobecka, Agata Góral, Irena Jun, Agata Meiluté, Olga Paszkowska, Janusz Andrzejewski, Aleksander Bednarz, Mateusz Lewandowski, Przemysław Kosiński, Marek Kulka, Adam Pater, Krzysztof Strużycki, Maciej Wyczański

więcej informacji i zdjęć na stronie
Teatru Studio

fotografie: Krzysztof Bieliński

****************************************************************

niedziela, 9 października 2011

90 lat Różewicza


Tadeusz Różewicz

Z życiorysu

rok urodzenia
miejsce urodzenia
Radomsko 1921

tak
na tej kartce
ze szkolnego zeszytu syna
mieści się mój życiorys
zostało jeszcze trochę miejsca
zostało kilka białych plam

tylko dwa zdania wykreśliłem
ale jedno dopisałem
po pewnym czasie
dorzucę parę słów

pytasz o ważniejsze
wydarzenia daty
z mojego życiorysu
spytaj o to innych

mój życiorys kończył się
już kilka razy
raz lepiej raz gorzej






czwartek, 6 października 2011

Złote myśli Gustawa

Od jakiegoś czasu spore zainteresowanie (przynajmniej wśród niektórych czytelniczek;) wzbudza Gustave Flaubert. Że znakomitym pisarzem był, przekonać się mogliśmy podczas niedawnej dyskusji o "Pani Bovary". Że neurotykiem był, dało się wyczytać m.in. między wierszami notatki jego znajomego. Okazuje się, że Flaubert potrafił być także cudownie złośliwy, o czym świadczy jego "Słownik komunałów".


Garść przykładów:

Abelard - Jest rzeczą zbędną mieć jakieś wyobrażenie o jego filozofii lub znać tytuły dzieł. Napomknąć skromnie, że wytrzebił go Fulbert. Grób Heloizy i Abelarda: gdy zaczną dowodzić, że jest fałszywy, zakrzyknąć: Odziera mnie pan ze złudzeń!

Absynt - Wyjątkowa trucizna. Uśmiercił więcej żołnierzy, niż Beduini.

Akademia Francuska - Lżyć ją, lecz starać się, o ile możności, do niej trafić.

Alabaster - Służy do przedstawiania najpiękniejszych części ciała kobiecego.

Anatema Watykanu - Wyśmiewać.

Angielki - Dziwić się, że mają ładne dzieci.

Architekci - Zapominają zawsze, że dom ma mieć schody. Sami durnie.

Ateista - Naród złożony z ateistów nie mógłby się ostać.


***

Racine - Łobuz!

Radykalizm - Tym groźniejszy, im bardziej skryty.

Republikanie - Nie wszyscy republikanie to złodzieje, jednakże wszyscy złodzieje - to republikanie.

Ręka - Francja winna być rządzona żelazną ręką.

Robotnik - Nawet zacny, póki się nie buntuje.

Rozcapierzyć - Kłócić się o wymowę tego słowa.

Rozstrzelać - Szlachetniej, niż gilotynować. Radość człowieka, wyróżnionego tą łaską.

Rozwód - Gdyby Napoleon nie był się rozwiódł, wciąż byłby na tronie.

Ruptura - Ma ją każdy, lecz nikt o tym nie wie.

Rtęć - Zabija chorobę wraz z chorym.

Rzemiosła - Całkiem bezużyteczne, bowiem zastępują je maszyny, wytwarzające wszystko o wiele prędzej.

Rzeźnicy - Straszni podczas rewolucji.

***

Zapach (nóg) - Oznaka zdrowia.

Zarys - Przy oglądaniu posągów mówić przy każdym: Cóż za wdzięczny zarys.

Ząb "oczny" - Niebezpiecznie wyrywać, bo łączy się z okiem. Gdy go rwą, to średnia przyjemność.

Zdrowo napisane - Tak mówią stróże o powieściach odcinkowych, gdy im się podobają.

Zegarek - Dobry tylko genewski. Gdy sięga poń postać z farsy, musi ukazać się cebula: nieunikniony żarcik.

Zęby - Psują się od jabłecznika, tytoniu, cukierków i lodów, spania z otwartą gębą i picia zaraz po zupie.

Znakomitość - Interesować się najdrobniejszymi szczegółami prywatnego życia ludzi znakomitych, by mieć później możność wszystkich ich oczerniać.

***

Więcej komunałów na tej stronie.


__________________________________________________________________________

Gustave Flaubert "Słownik komunałów" tłum. Jan Gondowicz, Fundacja Brulionu, 1993
__________________________________________________________________________



poniedziałek, 3 października 2011

Nowosielski

Arcyciekawa książka. Z gatunku tych, które nie tylko pokazują artystę na tle epoki, ale potrafią także z grubsza objaśnić jego nie zawsze łatwą w odbiorze twórczość. Biografia Nowosielskiego znakomicie przedstawia fenomen malarza często nierozumianego przez publiczność, a wśród znawców sztuki budzącego skrajne oceny. Malarza znanego przede wszystkim z dzieł o charakterze sakralnym, choć mającego także na swoim koncie liczne akty kobiece o sadystycznym wydźwięku. Postać niezwykle ciekawa również ze względu na ukraińskie korzenie i przywiązanie do prawosławia.


Książka Krystyny Czerni jest napisana w bardzo przystępny sposób, raczej z myślą o laikach niż znawcach tematu. Nowosielskiego pokazuje bez upiększeń, nie robiąc tabu z jego długoletniego alkoholizmu czy bliskich relacji z wybranymi muzami. To jednak margines, w centrum pozostaje Nowosielski jako artysta. Powiedzieć: artysta wizjoner nie byłoby nadużyciem, takie przynajmniej mam wrażenie po lekturze "Nietoperza...". Wizjonerstwo Nowosielskiego nie było wyssane z palca, miało solidne podwaliny w teologii i filozofii. Cytowane wypowiedzi malarza wprowadzają czytelnika do całkiem innego świata, jak dla mnie nieznanego wręcz. Być może dlatego poznawanie źródeł i ścieżek twórczości Nowosielskiego skojarzyło mi się z podróżą na wschód. Bardzo bliski, bo zabużański, ale wschód;)

Biały Bór - wnętrze cerkwi zaprojektowanej przez Nowosielskiego

Autorka zamieściła w biografii sporo świetnych zdjęć i dokumentów z archiwum rodzinnego artysty, zdarzają się i takie sprzed 100 lat. Dużo miejsca poświęciła tematowi wciąż mało popularnemu, a mianowicie stosunkom polsko-ukraińskim na przestrzeni niemal całego ubiegłego stulecia. Jedyne, co mogę Czerni zarzucić, to brak dokładnych przypisów do przytaczanych wypowiedzi i cytatów, po książkach Domosławskiego i Franaszka takie niedociągnięcia rażą. To na szczęście drobiazg, całość jest jak najbardziej godna polecenia.

Z ciekawostek: tematy prac dyplomowych zatwierdzonych przez stosowną komisję krakowskiej ASP w pierwsze połowie lat 50-tych: Skutki planu Marshalla, Walka z imperializmem, Młocka na polu spółdzielczym, Marceli Nowotko w pracy konspiracyjnej, Reperacja lokomotywy w parowozowni, Chłopi otrzymują nawozy sztuczne, Traktorzyści przy pracy w polu, Budowa rozdzielnika wysokiego napięcia, Aresztowanie rewolucjonisty, Czytanie gazety na wsi, Akcja zazielenienia miasta. Żyć nie umierać;)

____________________________________________________________________________________

Krystyna Czerni "Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego", Wydawnictwo Znak, Kraków 2011
____________________________________________________________________________________