Znakomicie czyta się te opowiadania w chłodne, wietrzne dni. Aura za oknem dobrze koresponduje z melancholijnym nastrojem "Czerwonej róży, białej róży", której lektura kojarzy mi się z oglądaniem pięknych wnętrz w muzeum. Egzotyczna sceneria jest niewątpliwym atutem tej książki - jadeitowe ozdoby, haftowane jedwabie oraz stoliki do madżonga działają na wyobraźnię, a pisanie o wonnych kadzidełkach i opium, zielonej herbacie w delikatnych filiżankach tylko potęguje sugestywność opisów. Do tego fragmenty takie jak ten:
Miał naturę uporządkowaną i logiczną - pod każdym względem zbliżał się do ideału nowoczesnego Chińczyka. Jeśli tylko natknął się na coś, co nie pasowało do jego uporządkowanej wizji świata, rozważał to przez jakiś czas, a następnie za pomocą kilku operacji myślowych dokonywał idealizacji. I znowu wszystko układało się jak trzeba. [str. 73]
albo taki:
Ich chlebodawcy mężczyźni byli jak wiatr, który kręci się to tu, to tam i nawiewa zewsząd kurz. Panie zaś przypominały kunsztowne rzeźbienia na mahoniowych meblach, przyciągające ów pył tak mocno, że całymi dniami musiały go ścierać. [str. 156]
Jakkolwiek urokliwa jest egzotyka świata wykreowanego przez Eileen Chang, o przesłodzeniu nie ma mowy. Odpowiednią dozę goryczy zapewnia magiczne słowo "konwenans", które zresztą tu nie pada. Sztywna hierarchia w rodzinie, konkubiny, byli współmałżonkowie i niepisany kodeks powinności potrafią komplikować życie bohaterów w dotkliwy sposób, stąd może wrażenie niepewności i rozczarowania wszechobecne w książce. Kobiety podlegają naturalnie większej presji niż mężczyźni, zamożni bardziej muszą liczyć się z groźbą plotki niż ubodzy, niemniej wszyscy zdają się żyć pod stałą kontrolą obyczajową.
"Czerwona róża, biała róża" to świetna książka o świecie, którego już nie ma. Wyważona, napisana niepospolitym stylem, daje dość szeroki, aczkolwiek dyskretny wgląd w rzeczywistość Szanghaju z lat 40-tych. Lektura wyborna, za jakiś czas na pewno wrócę do pani Chang.
___________________________________________________________________________
Eileen Chang "Czerwona róża, biała róża" przeł. Katarzyna Kulpa, W.A.B., Warszawa 2009
___________________________________________________________________________
czwartek, 28 czerwca 2012
poniedziałek, 25 czerwca 2012
Ostatnia droga
Nie widzą nas, gdy się tłoczymy i przepychamy wokół nich. Oczywiście, że nie. Jakżeby mieli widzieć. Ale do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Do tego przywykliśmy od dawna, jeszcze długo przed. Przed tym. [str. 12]Przyjemnie nie będzie. Zaczyna się od znalezienia rozkładających się zwłok przez policję, kończy w krematorium. Po drodze czytelnikowi przyjdzie spędzić sporo czasu w prosektorium i na sali sądowej, bo tędy prowadzi ostatnia droga zmarłego. Towarzyszą mu duchy kolegów, za życia tworzących małą komunę alkoholików i narkomanów. Czas mija, procesja trwa, żałobnicy rozpoczynają opowieść.
Siła książki McGregora tkwi w narracji - nerwowej i chaotycznej niczym narkoman na głodzie, urozmaiconej scenami jak z niezłego odlotu. Częste zmiany wątku, zdania urywane w połowie, luki w pamięci robią mocne wrażenie. Dają iluzję obcowania z żywym człowiekiem, a właściwie pół-żywym, bo balansującym na krawędzi życia. I może to śmierć jest najlepszym, co zdarza się bohaterom powieści, których egzystencję wypełnia oczekiwanie na kolejną działkę. Chociaż nie, w tej marnej wegetacji będącej drogą jednokierunkową w dół, czeka się na coś jeszcze:
Na ogół wszyscy ludzie cię omijają, pilnują się, żeby cię przypadkiem nie dotknąć, nie otrzeć się o ciebie, nie nawiązać nawet kontaktu wzrokowego. A potem coś takiego. Myje, wyciera, bierze do ręki twoje stopy. Właśnie takie rzeczy zostają w pamięci na zawsze, ogólnie rzecz biorąc. Na coś takiego można siedzieć i czekać przez cały dzień. [str. 108]
Na takie powieści jak "Nawet psy" można - i warto - czekać znacznie dłużej.
___________________________________________________________________
Jon McGregor "Nawet psy" tłum. Jolanta Kozak, SW Czytelnik, Warszawa, 2012
___________________________________________________________________
piątek, 22 czerwca 2012
Balabán
Kupił bilet na karuzelę dziecięcą. Na taką drewnianą obrotnicę z autkami, motorami, końmi, wielbłądami i żyrafami. Kiedy był jeszcze mały, nigdy się na takiej nie przejechał. Teraz był już na nią trochę za duży, ale był sam i zdecydował się. Nikt nie śmiał się z niego, kiedy usiadł na małym zielonym motocyklu. Kawałek dalej siedziała mniejsza dziewczynka na żyrafie. Tatuś ją na niej posadził. Hans skulił się, żeby nie było widać, że jest za duży. Odezwał się dzwonek i karuzela ruszyła. [str. 104]
Powyższy fragment dobrze ilustruje nastrój i główne tematy opowiadań Balabána, w których przeważa melancholia, poczucie straty i osamotnienia. Nie znajdziemy tu ciepła i humoru, do których przyzwyczaiła nas czeska literatura. Raczej refleksję nad niewykorzystaną szansą i brakiem perspektyw na świetlaną przyszłość. Bohaterowie sprawiają wrażenie przegranych, ale też na niczym im specjalnie nie zależy, bez ekscytacji żyją z dnia na dzień, chyba już nic - oprócz świętego spokoju - nie oczekują. Pozornie ciągle są w ruchu, wciąż się przemieszczają, jednak te wycieczki bardziej przypominają brnięcie niż podróżowanie dla przyjemności. Niewesoło jest.
Nie jest łatwo pisać o tej książce. U Balabána większe znaczenie ma nastrój niż akcja, może dlatego trudno jego opowiadania zaszufladkować. Zresztą po co, skoro lepiej poddać się atmosferze i zanurzyć w leniwym świecie Emilów, Jaromirów i Kviet. Może nie nastroi nas ta lektura optymistycznie, ale z pewnością da chwilę wytchnienia, zmusi do zmniejszenia tempa. Dla mnie to cenne.
_____________________________________________________________________________
Jan Balabán "Wakacje. Możliwe, że odchodzimy" przeł. Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2011
______________________________________________________________________________
Powyższy fragment dobrze ilustruje nastrój i główne tematy opowiadań Balabána, w których przeważa melancholia, poczucie straty i osamotnienia. Nie znajdziemy tu ciepła i humoru, do których przyzwyczaiła nas czeska literatura. Raczej refleksję nad niewykorzystaną szansą i brakiem perspektyw na świetlaną przyszłość. Bohaterowie sprawiają wrażenie przegranych, ale też na niczym im specjalnie nie zależy, bez ekscytacji żyją z dnia na dzień, chyba już nic - oprócz świętego spokoju - nie oczekują. Pozornie ciągle są w ruchu, wciąż się przemieszczają, jednak te wycieczki bardziej przypominają brnięcie niż podróżowanie dla przyjemności. Niewesoło jest.
Nie jest łatwo pisać o tej książce. U Balabána większe znaczenie ma nastrój niż akcja, może dlatego trudno jego opowiadania zaszufladkować. Zresztą po co, skoro lepiej poddać się atmosferze i zanurzyć w leniwym świecie Emilów, Jaromirów i Kviet. Może nie nastroi nas ta lektura optymistycznie, ale z pewnością da chwilę wytchnienia, zmusi do zmniejszenia tempa. Dla mnie to cenne.
_____________________________________________________________________________
Jan Balabán "Wakacje. Możliwe, że odchodzimy" przeł. Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2011
______________________________________________________________________________
środa, 20 czerwca 2012
Autor przesadnie wyrafinowany
Przegląd prasy, a w nim interesujący wywiad z Erikiem-Emmanuelem Schmittem w Wysokich Obcasach z 9 czerwca 2012 r. (nr 23/2012). Może powinnam zrewidować opinię na temat tego pisarza.;)
Cały wywiad tutaj.
Eric-Emmanuel Schmitt: (...) Porównanie reakcji na pisarza w różnych krajach to ciekawy zabieg. W Stanach jestem traktowany jako szczyt europejskiego wyrafinowania, creme de la creme europejskiej prozy. Jestem autorem elitarnym - bo piszę wieloznacznie. Tymczasem powieściopisarze amerykańscy nic nie pozostawiają wyobraźni, wypełniają ją z taką łatwością, z jaką zapisują 800 stron. Osobiście tego nie znoszę. Dlatego jestem tam autorem przesadnie intelektualnym - i co za tym idzie, nigdy nie stanę się w Stanach autorem popularnym.
Mogę być popularny w starej Europie, gdzie umysł hartuje się poprzez paradoksy, złożoności. Mnie przyświeca cytat z Woltera, że najlepsze książki to te, które w połowie stworzone zostały przez wyobraźnię czytelnika. Ludzie mówią mi na spotkaniach: ''To niesamowite, czytałem to dziesięć lat temu i nadal pamiętam!'', a ja im odpowiadam, że nic w tym dziwnego, skoro sami to napisali wraz ze mną.
Cały wywiad tutaj.
poniedziałek, 18 czerwca 2012
Alma
Alma jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci literackich, jakie zdarzyło mi się ostatnio spotkać w książce. Powolna i mało rozgarnięta, w działaniu poddaje się całkowicie instynktowi, który najwyraźniej ją zawodzi - lgnie nie do tych ludzi, co powinna. Niesie ją tam, dokąd wiatr zawieje, bez skargi znosi kolejne upokorzenia. Jednak w duchu złorzeczy, gniew po cichu kumuluje się, potrzebna jest tylko osoba, na którą można by go skierować. Wybór pada na Żyda, choć równie dobrze nadałby się przedstawiciel dowolnej grupy społecznej, byle zasługiwała na ogólną niechęć.
Podobno powieść Oates jest odpowiedzią na wydarzenia września 2001 r. i dlatego traktuje się ją jako rzecz o uprzedzeniach. Oczywiście można i tak, dla mnie w "Dziewczynie z tatuażami" najciekawsze było zderzenie dwóch światów: nieskomplikowanej Almy i intelektualisty Joshui Seigla. Instynkt kontra rozum, natura kontra cywilizacja, kobieta znikąd kontra mężczyzna o ustalonej pozycji społecznej. Oswajanie przeciwnika jest równie trudne co owocne, o takich spotkaniach mówi się: stymulujące. Pogodna historia o fantastycznej przemianie nie wchodzi jednak w rachubę, nie w przypadku Oates. Główna bohaterka od początku zresztą wnosi ze sobą niepokój - wiadomo, że prędzej czy później stanie się coś mało przyjemnego. Pytanie - komu?;)
"Dziewczynę z tatuażami" czytałam z dużą przyjemnością. Coraz bardziej podoba mi się chropowaty styl autorki i jej nieco irytujące postacie, które nie pozwalają szybko o sobie zapomnieć. Tym razem było także zabawnie, a to za sprawą żydowskiego bohatera - domyślam się, że pierwszy rozdział to ukłon w stronę Philipa Rotha, któremu powieść jest dedykowana. Cóż, jak tak dalej pójdzie, będę mogła zaliczyć panią Oates do grona ulubionych pisarek.
_______________________________________________________________________________________
Joyce Carol Oates "Dziewczyna z tatuażami", przeł. Anna Dobrzańska-Gadowska, Wyd. Świat Książki, Warszawa, 2004
_______________________________________________________________________________________
Podobno powieść Oates jest odpowiedzią na wydarzenia września 2001 r. i dlatego traktuje się ją jako rzecz o uprzedzeniach. Oczywiście można i tak, dla mnie w "Dziewczynie z tatuażami" najciekawsze było zderzenie dwóch światów: nieskomplikowanej Almy i intelektualisty Joshui Seigla. Instynkt kontra rozum, natura kontra cywilizacja, kobieta znikąd kontra mężczyzna o ustalonej pozycji społecznej. Oswajanie przeciwnika jest równie trudne co owocne, o takich spotkaniach mówi się: stymulujące. Pogodna historia o fantastycznej przemianie nie wchodzi jednak w rachubę, nie w przypadku Oates. Główna bohaterka od początku zresztą wnosi ze sobą niepokój - wiadomo, że prędzej czy później stanie się coś mało przyjemnego. Pytanie - komu?;)
"Dziewczynę z tatuażami" czytałam z dużą przyjemnością. Coraz bardziej podoba mi się chropowaty styl autorki i jej nieco irytujące postacie, które nie pozwalają szybko o sobie zapomnieć. Tym razem było także zabawnie, a to za sprawą żydowskiego bohatera - domyślam się, że pierwszy rozdział to ukłon w stronę Philipa Rotha, któremu powieść jest dedykowana. Cóż, jak tak dalej pójdzie, będę mogła zaliczyć panią Oates do grona ulubionych pisarek.
_______________________________________________________________________________________
Joyce Carol Oates "Dziewczyna z tatuażami", przeł. Anna Dobrzańska-Gadowska, Wyd. Świat Książki, Warszawa, 2004
_______________________________________________________________________________________
piątek, 15 czerwca 2012
Pani Parker trzyma fason
Tym razem szef Teatru Konsekwentnego Adam Sajnuk wziął na warsztat opowiadania Dorothy Parker z tomu "Gra". W oparach whisky i smugach dymu papierosowego w barach i apartamentach Nowego Jorku rozgrywają się małe dramaty. Dramatyzują głównie kobiety - że mąż jest wciąż nieobecny i nie interesuje się problemami swojej połowicy, że syn nie dba o matkę i woli nową rodzinę ojca, że kochanek jest nieuchwytny i ma podejrzanie dużo koleżanek. Bohaterki koncentrują się na mężczyznach, bez nich nie istnieją.
O ile w opowiadaniach Parker pokazuje w krzywym zwierciadle głównie kobiety, to w spektaklu Sajnuka oglądamy dwie strony medalu. Owszem, bohaterki są nieznośne w swoich umizgach i pretensjach, ale i panowie nie ustępują im pola. To wyrośnięci chłopcy, którym zależy jedynie na dobrej zabawie, w obliczu jakichkolwiek problemów stają się mistrzami kłamstwa i uników. Zabawa trwa dotąd, dopóki panie "trzymają fason": są zadbane i uśmiechnięte, skore do figli i nie wspominają o żadnych zobowiązaniach. Interpretacja Sajnuka dowodzi, że natura ludzka nie zmieniła się od czasów powstania pierwowzoru "Gry" - rozgrywki damsko-męskie trwają w najlepsze.
Podobnie jak w przypadku "Kompleksu Portnoya" i "Zaklętych rewirów" nowe przedstawienie Teatru Konsekwentnego w Warszawie uderza przede wszystkim bardzo dobrą grą aktorów wcielających się w kilka ról. Mnie szczególnie urzekła wpadająca w desperację Marta Malinowska oraz śpiewająca Małgorzata Rożniatowska. Duże brawa należą się Mariuszowi Drężkowi za improwizację wymuszoną przez niesforną obudowę ściennego aparatu telefonicznego. Swoją drogą scenografia spektaklu jest również godna odnotowania - niezbyt rozbudowana, za to pomysłowa i wymowna. Całość - pierwsza klasa.
**********************************************************
"Gra" na podstawie opowiadań Dorothy Parker
scenariusz i reżyseria: Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
oprawa muzyczna: Michał Lamża
występują: Eliza Ratajczyk, Małgorzata Rożniatowska, Marta Malinowska, Adam Sajnuk, Mariusz Drężek
Więcej informacji na stronie Teatru Konsekwentnego
Zdjęcia zamieszczone dzięki uprzejmości Teatru.
O ile w opowiadaniach Parker pokazuje w krzywym zwierciadle głównie kobiety, to w spektaklu Sajnuka oglądamy dwie strony medalu. Owszem, bohaterki są nieznośne w swoich umizgach i pretensjach, ale i panowie nie ustępują im pola. To wyrośnięci chłopcy, którym zależy jedynie na dobrej zabawie, w obliczu jakichkolwiek problemów stają się mistrzami kłamstwa i uników. Zabawa trwa dotąd, dopóki panie "trzymają fason": są zadbane i uśmiechnięte, skore do figli i nie wspominają o żadnych zobowiązaniach. Interpretacja Sajnuka dowodzi, że natura ludzka nie zmieniła się od czasów powstania pierwowzoru "Gry" - rozgrywki damsko-męskie trwają w najlepsze.
Podobnie jak w przypadku "Kompleksu Portnoya" i "Zaklętych rewirów" nowe przedstawienie Teatru Konsekwentnego w Warszawie uderza przede wszystkim bardzo dobrą grą aktorów wcielających się w kilka ról. Mnie szczególnie urzekła wpadająca w desperację Marta Malinowska oraz śpiewająca Małgorzata Rożniatowska. Duże brawa należą się Mariuszowi Drężkowi za improwizację wymuszoną przez niesforną obudowę ściennego aparatu telefonicznego. Swoją drogą scenografia spektaklu jest również godna odnotowania - niezbyt rozbudowana, za to pomysłowa i wymowna. Całość - pierwsza klasa.
**********************************************************
"Gra" na podstawie opowiadań Dorothy Parker
scenariusz i reżyseria: Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
oprawa muzyczna: Michał Lamża
występują: Eliza Ratajczyk, Małgorzata Rożniatowska, Marta Malinowska, Adam Sajnuk, Mariusz Drężek
Więcej informacji na stronie Teatru Konsekwentnego
Zdjęcia zamieszczone dzięki uprzejmości Teatru.
wtorek, 12 czerwca 2012
Silne inaczej
W tytule książki mowa jest o silnych kobietach, tymczasem Marie Ndiaye opowiada historie o osobach, które najwyraźniej takie nie są. Piszę "osobach", ponieważ bohaterem jednej z opowieści jest mężczyzna, zapowiedziana trzecia kobieta pozostaje do końca w tle. Spodobała mi się ta zwodniczość tytułu. Nie tylko tytułu zresztą, autorka cały czas myli tropy, każe czytelnikowi błądzić. Po skończeniu lektury okazało się, że potrafi sprytnie zagrać stereotypami, a przy okazji - czytelnikowi na nosie.
Oto bowiem rzeczone trzy kobiety (i partner jednej z nich) wciąż się z czymś zmagają: z przeszłością, z partnerem, z chorobami, z napastnikami. Nie można powiedzieć, aby wychodziły z tych potyczek jako wygrane. Ich siła polega raczej na wytrwałości i cierpliwym znoszeniu kolejnych ciosów. Przyzwyczajenie wyrabia w nich odporność, którą niektórzy nazwą zapewne biernością. U Ndiaye pojęcie siły nie jest jednoznaczne, to bardziej awers i rewers jednego zjawiska, wariacja na zadany temat. Męski bohater, poprzez swój neurotyzm, stanowi świetny kontrapunkt dla postaci kobiecych, dobitnie burząc przy tym stereotypy.
Historie kobiet są ze sobą bardzo luźno powiązane, łączą je przede wszystkim korzenie czyli Senegal. Między poszczególnymi opowieściami występują również inne łączniki - są to motywy roślinne i zwierzęce oraz dość specyficzne dolegliwości. Wszystkie symboliczne i wyjątkowo sugestywne. W efekcie powstała soczysta powieść o smaku gorzkim od pretensji i rozczarowań. Nie jest to jednak rzecz o uciemiężonych kobietach czy rodzinnych dramatach. To książka wielowymiarowa, o dużych możliwościach interpretacyjnych, napisana nieszablonowym stylem. Nie bez wad, ale satysfakcjonująca.
W 2009 r. książka została laureatką nagrody Goncourta.
_______________________________________________________________________________
Marie Ndiaye "Trzy silne kobiety" tłum. Krystyna Sławińska, Wyd. Sonia Draga, Katowice, 2010
_______________________________________________________________________________
Oto bowiem rzeczone trzy kobiety (i partner jednej z nich) wciąż się z czymś zmagają: z przeszłością, z partnerem, z chorobami, z napastnikami. Nie można powiedzieć, aby wychodziły z tych potyczek jako wygrane. Ich siła polega raczej na wytrwałości i cierpliwym znoszeniu kolejnych ciosów. Przyzwyczajenie wyrabia w nich odporność, którą niektórzy nazwą zapewne biernością. U Ndiaye pojęcie siły nie jest jednoznaczne, to bardziej awers i rewers jednego zjawiska, wariacja na zadany temat. Męski bohater, poprzez swój neurotyzm, stanowi świetny kontrapunkt dla postaci kobiecych, dobitnie burząc przy tym stereotypy.
Historie kobiet są ze sobą bardzo luźno powiązane, łączą je przede wszystkim korzenie czyli Senegal. Między poszczególnymi opowieściami występują również inne łączniki - są to motywy roślinne i zwierzęce oraz dość specyficzne dolegliwości. Wszystkie symboliczne i wyjątkowo sugestywne. W efekcie powstała soczysta powieść o smaku gorzkim od pretensji i rozczarowań. Nie jest to jednak rzecz o uciemiężonych kobietach czy rodzinnych dramatach. To książka wielowymiarowa, o dużych możliwościach interpretacyjnych, napisana nieszablonowym stylem. Nie bez wad, ale satysfakcjonująca.
W 2009 r. książka została laureatką nagrody Goncourta.
_______________________________________________________________________________
Marie Ndiaye "Trzy silne kobiety" tłum. Krystyna Sławińska, Wyd. Sonia Draga, Katowice, 2010
_______________________________________________________________________________
piątek, 8 czerwca 2012
Bajka o niemieckim wilku
Śniło mi się, że Elżbieta Jaworowicz zrzuciła eleganckie ciuszki, zmyła makijaż, ucharakteryzowała się na kloszardkę i postanowiła pomieszkać na Dworcu Centralnym. Nie dla przyjemności naturalnie, ale dla zebrania materiału o życiu bezdomnych. Kiedy miała już pełne dossier i odpoczęła, przebrała się za Rumunkę i próbowała znaleźć pracę, mieszkanie dla "swojej" rumuńskiej rodziny i miejsce dla dziecka w szkole. Dane z terenu były coraz ciekawsze, więc na jakiś czas zatrudniła się w hipermarkecie na stanowisku kasjerki, a później jako agentka w największej w Polsce firmie ubezpieczeniowej.
Tak z grubsza mogłaby wyglądać polska wersja "Z nowego wspaniałego świata" czyli reportaży z Niemiec opisujących los ludzi gnębionych przez społeczeństwo i pracodawców. Gunter Wallraff wielokrotnie wcielał się w rolę czarnoskórego, a następnie bezdomnego, aby na własnej skórze przekonać się o tolerancji współobywateli i skuteczności urzędów państwowych. Zadał sobie także trud przepracowania kilku tygodni w piekarni będącej poddostawcą znanej sieci sklepów spożywczych. Zważywszy, że przekroczył już 60-tkę, często narażał zdrowie i życie, to prawdziwe poświęcenie i nie lada wyczyn.
Relacje Wallraffa z pracy w przebraniu czyta się z dużym zainteresowaniem. Niestety słabnie ono, gdy reporter, bazując na alarmujących doniesieniach czytelników, zaczyna prześwietlać stosunki pracownicze na kolei, w renomowanej restauracji i znanej na całym świecie sieci kawiarni. Opowieści o nagminnym łamaniu przepisów, długotrwałym mobbingu wobec podwładnych oraz bezkarności pracodawców płyną nieprzerwanym strumieniem i w pewnym momencie zaczyna się je czytać jak bajkę o żelaznym wilku. A tu jeszcze korupcja, nepotyzm i inne nadużycia - straszny kraj po prostu. Z jednej strony pocieszające, że nie tylko w Polsce jest źle, z drugiej przygnębiające, bo być może za jakiś czas i u nas będzie podobnie.
Kpię sobie oczywiście, to moja reakcja obronna na znużenie książką. Owszem, jest świetnie przygotowana i napisana, porusza bardzo ważne problemy, jednak są to problemy Niemców. Teksty Walraffa są głęboko osadzone w niemieckiej rzeczywistości, a więc tamtejszych przepisach prawnych, strukturach administracyjnych i świecie biznesu. Co jest czytelne i zajmujące dla czytelnika niemieckiego, nie musi być takowym dla polskiego. Osobiście wolałabym poczytać o wynikach podobnych śledztw w Polsce; ciekawi mnie, jak wypadlibyśmy w porównaniu z naszymi sąsiadami.
_________________________________________________________________________________________
Günter Wallraff "Z nowego wspaniałego świata" tłum. Urszula Poprawska, Wyd. Czarne, Wołowiec, 2012
_________________________________________________________________________________________
Tak z grubsza mogłaby wyglądać polska wersja "Z nowego wspaniałego świata" czyli reportaży z Niemiec opisujących los ludzi gnębionych przez społeczeństwo i pracodawców. Gunter Wallraff wielokrotnie wcielał się w rolę czarnoskórego, a następnie bezdomnego, aby na własnej skórze przekonać się o tolerancji współobywateli i skuteczności urzędów państwowych. Zadał sobie także trud przepracowania kilku tygodni w piekarni będącej poddostawcą znanej sieci sklepów spożywczych. Zważywszy, że przekroczył już 60-tkę, często narażał zdrowie i życie, to prawdziwe poświęcenie i nie lada wyczyn.
Relacje Wallraffa z pracy w przebraniu czyta się z dużym zainteresowaniem. Niestety słabnie ono, gdy reporter, bazując na alarmujących doniesieniach czytelników, zaczyna prześwietlać stosunki pracownicze na kolei, w renomowanej restauracji i znanej na całym świecie sieci kawiarni. Opowieści o nagminnym łamaniu przepisów, długotrwałym mobbingu wobec podwładnych oraz bezkarności pracodawców płyną nieprzerwanym strumieniem i w pewnym momencie zaczyna się je czytać jak bajkę o żelaznym wilku. A tu jeszcze korupcja, nepotyzm i inne nadużycia - straszny kraj po prostu. Z jednej strony pocieszające, że nie tylko w Polsce jest źle, z drugiej przygnębiające, bo być może za jakiś czas i u nas będzie podobnie.
Kpię sobie oczywiście, to moja reakcja obronna na znużenie książką. Owszem, jest świetnie przygotowana i napisana, porusza bardzo ważne problemy, jednak są to problemy Niemców. Teksty Walraffa są głęboko osadzone w niemieckiej rzeczywistości, a więc tamtejszych przepisach prawnych, strukturach administracyjnych i świecie biznesu. Co jest czytelne i zajmujące dla czytelnika niemieckiego, nie musi być takowym dla polskiego. Osobiście wolałabym poczytać o wynikach podobnych śledztw w Polsce; ciekawi mnie, jak wypadlibyśmy w porównaniu z naszymi sąsiadami.
_________________________________________________________________________________________
Günter Wallraff "Z nowego wspaniałego świata" tłum. Urszula Poprawska, Wyd. Czarne, Wołowiec, 2012
_________________________________________________________________________________________
wtorek, 5 czerwca 2012
Lipcowe spotkanie Klubu Czytelniczego
Po kryminale i powieści młodzieżowej proponuję romans.;) Przedstawicielką gatunku będzie "Pestka" Anki Kowalskiej - czyli rzecz o trójkącie miłosnym. Powieść z 1964 r., bardzo popularna w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia. Romansidło jakich wiele czy coś więcej? - oto jest pytanie.;)
W 1995 r. "Pestka" doczekała się ekranizacji wyreżyserowanej przez Krystynę Jandę. Tu uwaga: film nie jest wierny literackiemu pierwowzorowi.
Zapraszam do wspólnej lektury i rozmowy. Początek dyskusji w piątek 20 lipca 2012 r.
W 1995 r. "Pestka" doczekała się ekranizacji wyreżyserowanej przez Krystynę Jandę. Tu uwaga: film nie jest wierny literackiemu pierwowzorowi.
Zapraszam do wspólnej lektury i rozmowy. Początek dyskusji w piątek 20 lipca 2012 r.
piątek, 1 czerwca 2012
Klub czytelniczy (odc. 18) – Kalamburka
"Kalamburka" (2001) to czternasta powieść z cyklu Jeżycjady. Wyróżnia ją nie tylko konstrukcja, ale i skupienie uwagi na seniorach rodu Borejków. Sądząc po opiniach w sieci, pomysł autorki ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.;)
Pytania na dziś:
1. Jakie były Wasze ogólne wrażenia po lekturze "Kalamburki"? Będziecie ją polecać?
2. Czy teoretycznie młodzieżowa "Kalamburka" może zainteresować współczesną młodzież? (pytanie zacofanego.w.lekturze)
3. W jakim stopniu "Kalamburka" jest edukacyjna/wychowawcza?
4. Jak oceniacie pozostałe książki z jeżyckiego cyklu? Jak znoszą próbę czasu?
5. Wasze ulubione książki i autorzy z dzieciństwa. Czy wracacie do tych lektur? Dlaczego?
6. Czego oczekujecie od literatury dziecięcej i młodzieżowej jako (przyszli) rodzice? Jakie książki są dla Was nie do przyjęcia?
7. Wasze pytania
Zapraszam do dyskusji.
Pytania na dziś:
1. Jakie były Wasze ogólne wrażenia po lekturze "Kalamburki"? Będziecie ją polecać?
2. Czy teoretycznie młodzieżowa "Kalamburka" może zainteresować współczesną młodzież? (pytanie zacofanego.w.lekturze)
3. W jakim stopniu "Kalamburka" jest edukacyjna/wychowawcza?
4. Jak oceniacie pozostałe książki z jeżyckiego cyklu? Jak znoszą próbę czasu?
5. Wasze ulubione książki i autorzy z dzieciństwa. Czy wracacie do tych lektur? Dlaczego?
6. Czego oczekujecie od literatury dziecięcej i młodzieżowej jako (przyszli) rodzice? Jakie książki są dla Was nie do przyjęcia?
7. Wasze pytania
Zapraszam do dyskusji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)