Przez czterdzieści cztery dni nieustannej suszy żar zalewał góry, dolinę, dzikie, rzadkie i nastroszone krzewy porastające leżącą w słońcu czaszkę ziemi. Dzień, tak długi i tak odległy od nieba, zamieniał wszystko w jedną spiekłą powierzchnię, białą i bezkresną; biała była sucha ziemia, białe trawy, białe cortadery i zeszkieleciały wiąz, białe algarrobo i tala, powykręcane, poskurczane i sztywne jak ciała umarłych wyciągnięte z ziemi na płonące powietrze. Pola ukazywały swoją twarz upiorną, spragnioną, suche usta, wynędzniałą rękę, wyciągniętą bezsilnie kilometrami i kilometrami.[s. 8]