Powieść Mitchella to istna jazda bez trzymanki: dziewięć odrębnych historii, tyleż samo głównych bohaterów, akcja przenosząca się z kontynentu na kontynent - od Japonii przez Chiny, Mongolię, Rosję do Wielkiej Brytanii i Irlandii, a ostatecznie do Stanów Zjednoczonych. Wątki sensacyjne początkowo wydają się dość niewinne, a nawet zabawne, z czasem jednak nabierają mocy i zataczają coraz szersze kręgi. Pozornie błahe wydarzenia w Hong Kongu odbijają się echem w Londynie i Petersburgu komplikując życie kilkunastu, a może i więcej osobom. O "Widmopisie" śmiało można powiedzieć, że to książka napisana z rozmachem.
U Mitchella uderza przede wszystkim starannie przemyślana konstrukcja. Mimo że każdą z dziewięciu części można traktować jako osobne opowiadanie, ich bohaterowie przemykają w kolejnych historiach: a to osobiście, a to w rozmowie. Czasem są dobrze zakamuflowani, ale spostrzegawczy czytelnik z pewnością bez trudu powiąże pewne fakty i rozszyfruje ich tożsamość. Niektóre mało istotne nazwiska pojawią się później jako pełnokrwiste postaci, warto więc czasem cofnąć się o kilkadziesiąt stron i poszukać wcześniejszych śladów. Można wówczas także zauważyć, że bodaj w każdej części jest mowa o gołębiach i komecie kojarzonej z poważnymi zmianami. Te zazębiające się historie autor ujął w bardzo zgrabną klamrę, którą stanowi postać członka japońskiej sekty.
Inna rzecz, która zwraca uwagę podczas lektury, to łatwość w tworzeniu nowych, bardzo różnych od siebie bohaterów. Mamy tu m.in. zindoktrynowanego terrorystę z Japonii, roznamiętnioną Rosjankę, chińską babinę, podminowanego brytyjskiego prawnika finansowego, genialną panią fizyk skrywającą się przed tajnymi służbami, zadłużonego ghostwritera z Londynu, zgryźliwego didżeja z nocnej audycji radiowej i wreszcie zagadkową istotę podającą się za opiekuna w zoo. Każda z postaci jest świetnie nakreślona, autor porusza się między nimi nadzwyczaj płynnie. Osobną kategorią bohaterów są duchy pojawiające się w różnej formie: czasem jako podmuch powietrza na karku, czasem jako migrująca dusza, a czasem jako tajemniczy sobowtór czy wspomniany już pisarz-duch (ghostwriter). U Mitchella świat widzialny przenika się z niewidzialnym, przy czym ten drugi nie sprawia wrażenia totalnie wyssanego z palca (sic!).
Jakby tego było mało, prawie każda część "Widmopisu" reprezentuje inny gatunek literacki: powieść obyczajową, szpiegowską, historyczną, romans, kryminał, a nawet science fiction. Wszystkie napisane są ze znawstwem i polotem, autor znakomicie oddaje atmosferę miejsca akcji, a gdzie trzeba - z wyczuciem podkręca jej tempo i umiejętnie buduje napięcie. Ta książka ani przez chwilę nie nudzi, natomiast zmusza do wysiłku intelektualnego. Kojarzenie faktów, wyszukiwanie tropów, a nawet ustalenie tożsamości danego bohatera to część gry, jaką Mitchell przygotował dla czytelnika. Przyznam, że podczas lektury niejednokrotnie wertowałam swój egzemplarz i sprawiło mi to dużą frajdę.
Książka daje przede wszystkim okazję do świetnej zabawy konwencjami i formą. Nie należy oczekiwać od niej głębokich treści na miarę nagrody Nobla, choć rozważania na temat etyki badań naukowych, zależności przyczynowo-skutkowych, różnic między szansą a wyborem są ciekawe. Imponuje wiedza pisarza z dziedziny fizyki kwantowej i technologii komputerowych, podobał mi się także sposób, w jaki opisał Londyn - autor najwyraźniej kocha to miasto. Podsumowując - "Widmopis" zrobił na mnie duże wrażenie i zachęcił do przeczytania innych powieści Mitchella. Przyznam, że jak na debiut to znakomita powieść.
David Mitchell, 'Ghostwritten', Sceptre, London, 1999