Tytuł powieści zaczerpnięty został z "Makbeta" Szekspira, a dokładniej - z didaskaliów do sceny z duchem zamordowanego Banka. Autor przyznaje, że wybór był dość przypadkowy, ale trudno odmówić mu celności. Za ducha można bowiem uznać 71-letniego Zuckermana, który po latach nieobecności wraca do Nowego Jorku i odwiedza stare kąty. Jest człowiekiem innej epoki, dla niektórych (także dla siebie samego) prawdziwą zjawą zza grobu. Nie oznacza to, że jest człowiekiem przegranym, wręcz przeciwnie - mimo pewnych ograniczeń jest pełen wigoru i inwencji.
Powieść oferuje także bardziej uniwersalną interpretację, dotyczącą świata literatury. Jak mówi dawna znajoma Nathana: My, ludzie czytający/piszący, jesteśmy skończeni, jesteśmy duchami oglądającymi koniec epoki literackiej [str. 202]. Coś w tym jest. Według Rotha samo dzieło literackie staje się coraz mniej istotne, ważniejsze są rewelacje stojące za jego powstaniem i skandale z życia autora. Pojęcia takie jak wyobraźnia, fikcja, literatura tracą znaczenie, natomiast w siłę rośnie tzw. dziennikarstwo kulturalne czyli nie to, co powinno zajmować czytelnika.
"Duch wychodzi" stanowi także nawiązanie do pierwszej powieści Rotha z cyklu o Zuckermanie czyli do "Cienia pisarza" (Ghost writer) - jest jej kontynuacją, a może nawet zamknięciem. O ile w "Cieniu pisarza" główny bohater był młodym, obiecującym literatem, o tyle w "Duchu..." jako uznany twórca schodzi już ze sceny. Z racji podeszłego wieku więcej uwagi musi poświęcać zdrowiu niż pisaniu, co nie oznacza całkowitego zarzucenia dawnych nawyków. Potrzeba przekształcania rzeczywistości w literaturę jest nadal bardzo silna - nawet rozmowa z atrakcyjną kobietą staje się punktem wyjścia do napisania mini-sztuki "Ona i On", która również świadczy o żegnaniu się z dawnym życiem.
Powieść Rotha można rozpatrywać na kilku poziomach, może to być m.in. zapis procesu starzenia się, obraz amerykańskiej inteligencji w erze Busha lub dyskusja o kondycji literatury u progu XXI wieku. Jest również hołdem złożonym takim tuzom literatury jak Szekspir, Hawthorne, Conrad, Melville, Mailer i kilku innych. I jak zawsze w przypadku Rotha jest to proza na najwyższym poziomie, powiedziałabym, że jest w niej pewna elegancja. Mam wrażenie, że każde zdanie zostało dokładnie przemyślane i dopracowane, wręcz wycyzelowane (duże brawa należą się także tłumaczce Jolancie Kozak). Wymagają skupienia, ale ten trud po stokroć się opłaca, jak dla mnie "Duch wychodzi" bez wątpienia zasługuje na kilkakrotną lekturę.
Na koniec mój ulubiony fragment z powieści (str. 73-74):
Pamiętałem jeszcze Nowy Jork i Broadway z czasów, kiedy jedynymi osobami gadającymi do siebie na ulicy byli wariaci. Co zdarzyło się przez tych parę lat, że ludzie nagle mieli tyle do powiedzenia - i to samych pilnych rzeczy, które nie mogą poczekać? Gdziekolwiek szedłem, zbliżał się ku mnie ktoś gadający przez telefon, a za moimi plecami szedł ktoś robiący to samo. W samochodach ludzie za kierownicą gadali przez telefon. Gdy jechałem taksówką, taksówkarz rozmawiał przez telefon. (...) Przyjmuję do wiadomości, że już dawno przegnano ciszę tła z restauracji, wind i stadionów baseballowych, ale żeby niezmierzona samotność istot ludzkich zrodziła taką bezgraniczną tęsknotę bycia słyszanym, z towarzyszącą jej obojętnością na bycie podsłuchiwanym - no cóż, przeżywszy większość życia w erze budki telefonicznej, której solidne harmonijkowe drzwi można było szczelnie zamknąć, byłem oszołomiony jawnością ludzkich zachowań (...).
Philip Roth, "Duch wychodzi", przeł. Joanna Kozak, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa, 2010