piątek, 28 czerwca 2013

Z miłości do książek

Z miłości różne rzeczy się robi, z miłości do książek – również. Niektórzy swoje fascynacje realizują w kuchni, piekąc ciasta i ciasteczka inspirowane ulubionymi powieściami. Powstał już nawet Edible Book Festival czyli Festiwal Jadalnej Książki, na którym można prezentować swoje dzieła. Poniżej kilka przykładów takich kulinarnych cacek. Miłego oglądania.;)

do wyboru, do koloru


i jeszcze kilka drobiazgów



seria wampiryczna nadal inspiruje


dla dzieci "Bardzo głodna gąsienica"


"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins


 
"Igrzyska śmierci" tym razem w formie tortu


tort ślubny z cytatami z książek Jane Austen


niezawodna "Alicja w Krainie Czarów"


Wszystkie zdjęcia pochodzą z tej strony.


wtorek, 25 czerwca 2013

Czerwone plamki

W powieści Irwanca panuje zima, jest ciemno, zimno, a na dodatek głodno. Miasto bez nazwy opanowała dziwna epidemia: na powiekach zainfekowanych osób pojawiają się czerwone plamki. Przy odrobinie szczęścia zostaną izolowani przez służby sanitarne, jeśli mają pecha, bez ceregieli rozprawią się z nimi przygodni świadkowie. Poza tym jest zwyczajnie: ludzie pracują, dzieci chodzą do szkoły, teatry wystawiają sztuki o tematyce produkcyjnej, czasami zarządza się prace w czynie społecznym.


Brzmi znajomo, bynajmniej nie do końca. Główny bohater żyje bowiem w czasach, w których nikt już nie pamięta dzieł Szekspira, ani Sofoklesa, usuniętych przed laty z bibliotek ze względów ideologicznych. Książek zresztą w ogóle już nie ma w tym świecie zredukowanym do zaspokajania najbardziej podstawowych potrzeb: najeść się, ogrzać, napić się wódki. I przeżyć. I być może dlatego niezależnie od objęcia roli Edypa w teatrze, życie Igora zaczyna ulegać niepokojącej przemianie. Zaczyna widzieć więcej, miewa prorocze przebłyski, ale jednocześnie reaguje w coraz bardziej prymitywny sposób. W rzeczywistości nie on jeden ulega zezwierzęceniu, ów proces dotyka stopniowo całe społeczeństwo.

Jeśli tytułową chorobę Libenkfrafta potraktować jako wizję niedalekiej przyszłości, jest się o co martwić. Z powieściowej groteski wyłania się ponura i okrutna rzeczywistość, w której nie obejdzie się bez radykalnych rozwiązań. Irwaneć rozgrywa swój spektakl w prosty i sugestywny sposób, nie szczędząc od czasu do czasu brutalnych opisów. Przy tym wszystkim pozostawia margines na niedopowiedzenia i pytania, dzięki czemu pozornie nieskomplikowana książka okazała się inspirującą lekturą. Coraz bardziej lubię literaturę ukraińską.;)

______________________________________________________________________________________

Ołeksandr Irwaneć „Choroba Libenkrafta" tłum. Natalia Bryżko, Natalia Zapór, Biuro Literackie, Wrocław, 2013
_______________________________________________________________________________________

sobota, 22 czerwca 2013

Błysk rewolwru

Książki typu „Błysk rewolwru” prywatnie nazywam literackimi cackami. Cieszą oko atrakcyjną formą, serce i umysł – różnorodną i zabawną treścią. Są idealne do poduszki, na poprawę humoru i na blokadę czytelniczą. Do czytania od deski do deski, i na chybił trafił. Innymi słowy: rzecz rozrywkowa, która nie obraża inteligencji czytelnika.


W „Juweniliach” oprócz dziecięcych rysunków Szymborskiej pojawiają się „utwory”, jakie zapewne każdy z nas ma na swoim koncie: laurki, listy i wierszyki. Zwraca uwagę staranny charakter pisma, błędy ortograficzne i poczucie humoru autorki, dostrzegalne także w tytułowym „Błysku rewolweru” czyli wprawce do powieści kryminalnej. Dla osób próbujących sił w literaturze ta młodzieńcza twórczość może stanowić dużą pociechę: nie każdy Noblista rodzi się wielkim twórcą.;)


Kolejne rozdziały obejmują drobiazgi okolicznościowe np. inspirowane wypadem na ryby, wakacjami, czy jubileuszem znajomych. Nie mogło się obejść bez krótkich, rubasznych wierszyków, które swego czasu przysporzyły poetce wielu nowych fanów. Obok limeryków, moskalików, lepiejów i altruitek, trafiają się rajzefiberki i adoralia, a nawet epitafia dla osób jeszcze żyjących. Mnie szczególnie spodobał się słownik wyrazów obelżywych i Listy Parkingowego.



Naturalnie może pojawić się pytanie: czy warto wydawać rzeczy wyciągnięte z szuflady, pozbierane od adresatów, tworzone tylko dla zabawy. Jeśli nie naruszają niczyjej prywatności (a w przypadku ineditów Szymborskiej tak jest), na pewno warto. Choćby dlatego, żeby pokazać ludzką twarz człowieka, o którym przyszło uczyć się w szkole. W „Błysku rewolwru” najbardziej ujmuje jednak coś innego: radość płynąca ze zwykłego życia. Dla mnie - rzecz nie do przecenienia.

_________________________________________________________

Wisława Szymborska "Błysk rewolwru" Wyd. Agora, Warszawa, 2013
_________________________________________________________

wtorek, 18 czerwca 2013

Kto się boi Virginii Woolf

Jest druga nad ranem. Po powrocie do domu Marta i George zasiadają do drinka. Rozmawiają w luźnym tonie, nie szczędząc sobie drobnych uszczypliwości. Wkrótce pojawia się u nich Nick i Żabcia, młode małżeństwo poznane kilka godzin wcześniej na przyjęciu wydawanym przez ojca Marty. Starszy pan jest rektorem uczelni zatrudniającej George’a, a od niedawna także Nicka. Powiązania rodzinno-zawodowe staną się wkrótce głównym tematem rozmowy, która po kilku głębszych przerodzi się w bezpardonową wymianę złośliwości, pretensji i oskarżeń. Odezwą się skrywane żale i lęki, ujawnią frustracje.


Ognistej psychodramy nie zapowiada ascetyczna i monochromatyczna sceneria podkreślona przez czarne i białe kostiumy aktorów. Kojarzy się raczej z bergmanowskim chłodem i wystudiowaniem. Tymczasem spektakl Grabowskiego przez długi czas jest lekki i zabawny, dopiero wraz z intensyfikacją psychologiczno-słownych rozgrywek zacznie buzować od emocji. W głównej mierze to zasługa znakomitego tekstu Albeego, ale i aktorzy nieźle sobie poradzili z materiałem. Wyborna jest zwłaszcza Iwona Bielska jako temperamentna pani domu, bezustannie odgrywająca się na mężu. Mikołaj Grabowski w roli George’a dzielnie i z opanowaniem paruje jej ciosy, nadając swojej postaci niejednoznaczny wymiar. Inaczej ma się sprawa z młodszą parą: o ile u Magdaleny Boczarskiej wcielającej się w głupiutką i słodką Żabcię razi niepotrzebny krzyk, to Tomasz Karolak jako wykładowca uniwersytecki zupełnie nie przekonuje. Zresztą w tym przedstawieniu najbardziej przejmujące są dramaty obu kobiet, które zbyt mocno uwierzyły w złudzenia.


„Kto się boi Virginii Woolf” jest spektaklem sprawnie wyreżyserowanym i jak najbardziej aktualnym: niespełnione ambicje oraz rozczarowania to chyba zjawiska bliskie każdemu. Nie wszystkie wątki (np. naukowe) miały okazję w pełni wybrzmieć na scenie, nie do końca udało się też utrzymać napięcie. Karkołomne wydają się nawiązania do Piety w finale, na szczęście trafiają się i sceny zapadające w pamięć, jak na przykład łabędzi taniec Żabci - początkowo śmieszny, a chwilę później rozpaczliwie smutny. Całość wypada nieźle i pozostaje tylko żałować, że obecnie trudno o równie dobre utwory dramatyczne jak tekst Albeego.


****************************************************

Edward Albee "Kto się boi Virginii Woolf"

Teatr IMKA w Warszawie

reżyseria: Mikołaj Grabowski
scenografia: Katarzyna Kornelia Kowalczyk
Światło: Michał Grabowski
obsada: Iwona Bielska, Magdalena Boczarska, Mikołaj Grabowski, Tomasz Karolak

Premiera odbyła się 23 lutego 2013 r.

Zdjęcia pochodzą ze strony Teatru.

piątek, 14 czerwca 2013

Klub Czytelniczy (odc. 30) - Bal w Operze

Dzisiaj wielki bal w Operze.
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,
Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Błyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,
Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,
Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.



Pytania do dyskusji:

1. „Bal w Operze” uznawany jest za utwór wybitny. Zgadzacie się z tą opinią?

2. Poemat Tuwima odczytywano m.in. jako pamflet polityczny, satyra, moralitet. Jak Wy go odbieracie?

3. Czy często czytacie poezję? Co w niej odnajdujecie lub czego w niej Wam brakuje?

4. Jak wspominacie omawianie poezji w szkole? Które utwory poetyckie zrobiły na Was wrażenie?

5. Czy szkoła może sprawić, aby czytanie poezji stało się przyjemnością? Jeśli tak, w jaki sposób?

6. Miejsce na Wasze pytania



Szklanice w dłonie i rozmawiamy.:)



wtorek, 11 czerwca 2013

Na wyspie niepamięci

Dziwna książka. Bardzo poetycka i enigmatyczna zarazem. Narrator budzi się w domu pełnym mężczyzn, nie mając pewności co do roli, jaką odgrywa w tym miejscu. Aby uniknąć fałszywego ruchu i nie zdradzić się niewiedzą, przyjmuje pozycję obserwatora – śledzi zachowania innych, przysłuchuje się rozmowom, wyczekuje. I słusznie, bo w tym towarzystwie obowiązuje ścisła etykieta. Znaczenie ma co, jak, gdzie, z kim, kiedy.


White spreparował specyficzny świat i specyficznych bohaterów. Społeczność jego tajemniczej wyspy przypomina dwór, ślepo poddający się rytuałom i przyklaskujący nawet najdziwniejszym praktykom. Wystudiowane gesty skrywają pustkę, nie służą niczemu więcej niż zabiciu czasu w atrakcyjny dla oka sposób. Towarzystwo wyspiarzy mierzi i przytłacza, a jednak bycie jego członkiem jest dla wielu nobilitacją. Tym bardziej zaskakuje, że narratorowi wybacza się wszelkie niezręczności, a niemądre, bo wymyślone na poczekaniu, opinie traktuje jak objawienie. To kolejna zagadka do rozwiązania.

„Zapominanie Eleny” nie jest książką łatwą w odbiorze. Przypomina powolne brnięcie przez wysoką, wartką rzekę, w której nie widać ani dna, ani zdradzieckich uskoków. Dotarcie na drugi brzeg przynosi ulgę, choć niekoniecznie rozpoznanie terenu. Być może tak czuje się narrator powieści, najwyraźniej dotknięty amnezją. White’owi chwała za świetny opis błądzącego umysłu i satyrę na samozwańczą śmietankę towarzyską, jego wyspę niepamięci opuszcza się jednak z przyjemnością.

_________________________________________________________________________________________

Edmund White „Zapominanie Eleny” tłum. Andrzej Sosnowski i Szymon Żuchowski, Biuro Literackie, Wrocław, 2013
_________________________________________________________________________________________

piątek, 7 czerwca 2013

Cocktail à la Julian Tuwim

Julian Tuwim

Cocktail

Krętą żmijkę zieloności słodkiej
Wśliznął zwinnie do płynu złotego
Mister Mixer, Lord of Jazz and Cocktail,
Gubernator Barwistanu mego.

Potem kapnął krwawą kroplą z butli,
Aż bulgnęlo, wygięło się w tęczę,
Smuga trawy w głębi złotej wódki
Zróżowiała w pasemka pajęcze.

A gdy wszystko barwiście już wrzało,
Strzyknął wina i skropił arakiem,
Aż w kieliszku coś zatrzepotało
Niecierpliwym, kolorowym ptakiem.

Przewróciło się leniwie, krągłe,
Płynne, senne, niezdecydowane,
Farba w barwę dzwoniła trianglem,
W szkło kieliszka - moje oczy szklane.

A gdy potem pod światło spojrzałem,
Jak się miota i pieni, i jarzy,
Gubernator w kitlu śnieżnobiałym
Miał kolibry i pawia na twarzy.

A gdym haustem w gardło lunął barwą,
Jakbym połknął niebo z wysokości,
Wszystkie korki wystrzeliły salwą
Ze łba Mojej Poetyckiej Mości!


środa, 5 czerwca 2013

Na głęboką wodę

Krystian Piwowarski wrzuca czytelnika na głęboką wodę. Potrzeba dobrych kilku chwil, żeby na podstawie urywków rozmów wyrobić sobie rozeznanie w sytuacji. Całkowitej pewności co do miejsca i czasu akcji nigdy zresztą nie ma, można tylko snuć domysły. Łatwiej, choć też nie natychmiast, powiedzieć coś o bohaterach opowiadań: o żołnierzach dokonujących egzekucji na Żydach, pracowniku krematorium, oficerze z Majdanka, szabrownikach czy konwojencie transportu do obozu koncentracyjnego.


W „Więcej gazu, Kameraden!” Holocaust oglądamy z perspektywy oprawców i nieco rzadziej - biernych świadków. Na dobrą sprawę trudno tu mówić o oglądaniu, bo czytelnik ma do czynienia zaledwie z przebłyskami, ze strzępami informacji. Wiadomo, że mowa o masowym zabijaniu, jednak autor nie epatuje brutalnością czy drastycznością. Wręcz przeciwnie – ofiary są tu bezosobowym i bezkształtnym tworem, traktowanym przez innych z obojętnością. O rozstrzeliwaniu i paleniu więźniów mówi się w kategoriach fabrycznego procesu produkcyjnego, o katach jak o szeregowych pracownikach, którzy wykonują rutynowe obowiązki.

O ile opowiadania są świetnie napisane, ich treść wprawia w konsternację – z jednej strony obserwujemy totalne odczłowieczenie ofiar, z drugiej beznamiętne, systematyczne zabijanie. Jest coś niezdrowego, niemal obscenicznego w sposobie, w jaki autor opisuje Zagładę. Takiego wrażenia nie dają np. obozowe opowiadania Borowskiego czy „Łaskawe” Littella, które o Holocauście opowiadają z podobnej perspektywy. Wygląda na to, że Piwowarski się zagalopował, więc na koniec aż ciśnie się na usta: Więcej umiaru, autorze.

_____________________________________________________________

Krystian Piwowarski „Więcej gazu, Kameraden!”, WAB, Warszawa, 2012
_____________________________________________________________



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Lipcowe spotkanie Klubu Czytelniczego

Latem miało być lekko i przyjemnie, toteż w lipcu zapraszam na „Śniadanie u Tiffany’ego”. Tej minipowieści Trumana Capote z 1958 r. rekomendować raczej nie trzeba, choć jest znana głównie z ekranizacji Blake’a Edwardsa z 1961 r.

Początek dyskusji 19 lipca 2013 r. Zapraszam!


Przy okazji – w najbliższą środę o godz. 20.10 Ale kino! przypomni film Bennetta Millera Capote z oscarową rolą Philipa Seymoura Hoffmana.