piątek, 27 listopada 2015

Sprawa Meursaulta

W „Sprawie Meursaulta” jest wszystko, co cenię w powieściach: oryginalny pomysł i styl, wielowarstwowość oraz wyrafinowana gra z literaturą, w tym przypadku z „Obcym” Alberta Camusa. Kamel Daoud oddaje głos Harunowi, bratu Araba, którego w książce Francuza (główny bohater ani razu nie użyje tytułu klasyka) zastrzelił na plaży niejaki Meursault.

Dobry Boże, jak można zabić kogoś i odebrać mu nawet jego śmierć? To mój brat zginął od kuli, a nie on! Musa, a nie Meursault, no nie? Jest coś, co mnie zdumiewa. Nikt, nawet po odzyskaniu niepodległości, nie był ciekawy, jak brzmiało nazwisko ofiary, gdzie mieszkała, kim byli jej przodkowie, ewentualne dzieci. Nikt. Wszyscy oniemieli z zachwytu nad doskonałością języka, który lśni jak diament, i współczuli pogrążonemu w samotności zbrodniarzowi, składając mu niesłychanie uczone kondolencje. [s. 12]


Pełna gniewu i goryczy opowieść starca napędza gniew i gorycz wzięła się z niezgody na anonimowość ofiary. Po ponad 70 latach znalazł cierpliwego słuchacza, któremu może wreszcie opowiedzieć własną historię. Nie wersję wydarzeń, ponieważ nigdy nie poznał okoliczności zabójstwa, ale historię. Podczas kolejnych wieczornych spotkań w barze opowiada zatem o rodzinie i o własnym śledztwie. Pod wpływem emocji i wypitego alkoholu, może też za sprawą wypitego alkoholu, wielokrotnie podejmie te same wątki. Jak bumerang będą powracać słowa: Musa, Meursault, matka, kraj, niepodległość, natomiast rzadko dadzą się usłyszeć słowa: Algieria i Francuzi. To nie przypadek – narrator świadomie ruguje z języka pojęcia kojarzące mu się z opresorami.

Monolog Haruna jest monologiem Araba, co daje diametralnie inną perspektywę niż u Camusa, ale jeśli porównać go z opowieścią Francuza Meursaulta, szybko dostrzeżemy pewne zbieżności. Obydwaj są wyobcowani i wypaleni, obydwaj sprawiają wrażenie niezdolnych do miłości lub jakichkolwiek głębszych uczuć. Podobieństwa widać również w podejściu do wiary w Boga oraz w relacjach z kobietami. Daoud wchodzi w dialog z „Obcym” także od strony formalnej i robi to błyskotliwie: tworzy sceny analogiczne (np. rozmowa aresztowanego z duchownym), wplata cytaty lub zgrabnie je parafrazuje, czyni dość czytelne aluzje (jak np. w pierwszym zdaniu: „Mama żyje do dziś”, u Camusa: „Dzisiaj umarła mama”). Efekt jest znakomity.

„Sprawy Meursaulta” nie da się w pełni docenić po jednorazowej lekturze. Już drugie czytanie pokazuje, że u Daouda nie ma akapitów zbędnych lub przypadkowych. To książka o przemyślanej kompozycji, bogata w treści i wysmakowana językowo. Naturalnie nie mogłaby powstać, gdyby nie „Obcy” [To arcydzieło, przyjacielu. Lustro, w którym widzę swoją duszę i to, czym miałem się stać w tym kraju, między Allahem a znudzeniem.], śmiem jednak twierdzić, że algierski autor przerósł mistrza.

_____________________________
Kamel Daoud Sprawa Meursaulta
przeł. Małgorzata Szczurek, Wyd. Karakter, Kraków 2015


poniedziałek, 23 listopada 2015

Z kobietami i bez kobiet

W najnowszym zbiorze opowiadań Haruki Murakami ponownie przygląda się mężczyznom po przejściach: wycofanym, stęsknionym, tkwiącym w martwym punkcie. Jednak wbrew tytułowi kobiety mocno zaznaczają swoją obecność w każdej z historii: są ważnymi uczestniczkami wydarzeń lub wręcz ich sprawczyniami. Występują w rolach kochanek, opiekunek, pacjentek, a nawet kierowców, wprowadzając mniejszy lub większy ferment w życie bohaterów.


Wszystkie opowiadania dotyczą tego samego tematu czyli rozczarowania miłosnego, na szczęście Murakamiemu udało uniknąć się powtórzeń. Stworzył sześć zajmujących opowieści, od czasu do czasu serwując czytelnikowi małą niespodziankę. Mnie po raz pierwszy zaskoczył poczuciem humoru, widocznym chyba najlepiej w „Zakochanym Samsie”, gdzie kafkowski robak przeobraża się w człowieka. Zapożyczeń literackich jest tu zresztą więcej (m.in. z Wujaszka Wani oraz Baśni tysiąca i jednej nocy), jak zwykle u tego autora pojawiają się również liczne cytaty muzyczne – od Beatlesów po klasyków, co dobrze buduje nastrój. Nie przekonał mnie natomiast pomysł tłumaczki, która dla oddania różnych dialektów japońskich zastosowała w jednym z tekstów gwarę poznańską – jeszcze chwila i bohaterowie zaczęliby się raczyć pyzami zamiast zupą miso.

Urok „Mężczyzn bez kobiet” tkwi w klimacie i różnorodności. Być może także krótka forma lepiej służy autorowi, który używając identycznego stylu w powieściach, potrafi niestety nudzić (patrz: Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa). Tym razem efekt jest niezły, a lektura przyjemna (acz nie wybitna). Zbiór idealnie wpisuje się w jesienną aurę – melancholijne i niespieszne historie Japończyka szczególnie dobrze „smakują” o zmroku, w towarzystwie gorącej herbaty i nastrojowej muzyki. Wtedy nie drażnią nawet pompatyczne zdania.;)


___________________________________
Haruki Murakami Mężczyźni bez kobiet
przeł. Anna Zielińska-Elliott, Muza, Warszawa 2015



środa, 18 listopada 2015

Kalendarze

Od kilku lat słyszę, że kalendarze ścienne odeszły do lamusa, tymczasem w księgarniach jak zwykle o tej porze roku wybór jest całkiem spory. Tematyka rozległa, niestety w Polsce jeszcze nigdy nie trafiłam na kalendarze literackie. Tymczasem Anglosasi nie próżnują i przygotowali ofertę dla moli książkowych w różnym wieku i o różnych upodobaniach (próbka poniżej). Mnie pozostaje oglądać i marzyć, że może i u nas pojawią się kiedyś choćby małe kalendarzyki nawiązujące w jakiś sposób do literatury.







piątek, 13 listopada 2015

Bez dygotu

Tytuł i okładka powieści Jakuba Małeckiego przyciągają wzrok, może nawet lekko niepokoją. Wprowadzają też w błąd, ponieważ wystylizowany młodzieniec ze zdjęcia tylko w minimalnym stopniu nawiązuje do fabuły. Faktycznie jednym z bohaterów jest albinos, ale z racji daty i miejsca urodzenia pochwaliłby się raczej grzywką skrupulatnie zaczesaną na bok niż oryginalnie spiętrzoną koafiurą. Urok „Dygotu” tkwi poniekąd w jego prowincjonalnej otoczce – akcja książki na wsi się rozpoczyna i na wsi kończy.


Wydawca, a przynajmniej autor noty wydawniczej, widzi w książce Małeckiego porywające obsesje, niszczące namiętności i grozę przemijania, ba! dostrzega nawet realizm magiczny połączony z groteską. Dużo mocnych słów użytych na wyrost. Autor owszem, stworzył zgrabną minisagę dwóch rodzin naznaczonych piętnem inności. Interesująco pokazał awans społeczny Łabendowiczów i Geldów, pomijając przy tym niemal całkowicie historię. Poza kilkoma epizodami z okresu drugiej wojny światowej żadne wydarzenia z wielkiego świata nie odbiją się wyraźnie na losach bohaterów; o wiele intensywniej wpływa na ich położenie ekonomia. To w zasadzie nie przeszkadza, czego nie można powiedzieć o wątku klątwy przechodzącej na kolejne pokolenia: próby nadania mu nadnaturalnego (czyli magicznego) charakteru zupełnie nie przekonują, zwłaszcza w finale.

Książka Małeckiego nie wywoła u czytelnika dygotu, pozwoli jednak przyjemnie spędzić czas. Krótkie, rytmiczne zdania powodują, że dobrze się ją czyta, ciężka dola bohaterów też niejednego zapewne wzruszy. W moim odczuciu „Dygot” to niezła powieść środka, nic więcej. Pisanie o wsi nie czyni nikogo następcą Myśliwskiego czy Tokarczuk, jak zdaje się sugerować na okładce wydawca. Do poziomu tych autorów Małeckiemu jeszcze daleko.

________________________________________________
Jakub Małecki Dygot, Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2015



niedziela, 8 listopada 2015

Młode skóry

Nie byliście w mojej miejscowości, ale znacie inne z tej samej sztancy. Zjazd z drogi krajowej, strefa przemysłowa, pięciosalowy Cineplex, stulecie pubów upchane na jednej mili kwadratowej, w granicach miasta. Niedaleko do Atlantyku, niedaleko do gruzłowatej szczęki wybrzeża i półwyspów rojących się od mew. W letnie wieczory na pachnących obornikiem pastwiskach satelickich parafii krowy, niewzruszone niczym mistrzowie zen, unoszą łby i wsłuchują się w wycie V8 ścigaczy, którymi młode chłopaki rozbijają się po bocznych drogach. [s. 7]


Ta miejscowość to fikcyjne Glanbeigh na zachodnim wybrzeżu Irlandii. Całkiem spore miasto, w którym nic ciekawego się nie dzieje. Bohaterowie „Młodych skór”, także ci starsi, przypominają chłopców ze starej piosenki zespołu Myslovitz – wieczorami wychodzą na ulicę i szukają czegoś, co wypełni im czas. Oni również palą skręty, rozrabiają i uganiają się za dziewczynami, które ich nie chcą.

Colin Barrett (ur. 1982) kapitalnie oddał atmosferę marazmu i beznadziei, wybierając na bohaterów swoich opowiadań osobników po przejściach, bez aspiracji i bez perspektyw na jakąkolwiek odmianę w życiu. Bramkarz z knajpy, barman, sprzedawca ze stacji paliw od rzeczywistości uciekają, szkolny wuefista i były bokser próbują ją zmienić, niestety z marnym skutkiem. Trudno jest wytrzymać we własnej skórze, zwłaszcza w zapomnianym przez wszystkich Glanbeigh. Między wierszami da się wyczytać, że taka jest po prostu Irlandia.

W „Młodych skórach” zwraca uwagę dojrzały styl. Barrett pisze o swoich postaciach jednocześnie ze zrozumieniem i z szorstkością, a to trudne połączenie. Swobodnie posługuje się poetycką metaforą, ale potrafi też od czasu do czasu zaaplikować czytelnikowi dawkę okrucieństwa. To jest pełnokrwista, bliska życiu proza, wyjątkowo dobra jak na debiut. Ciekawi mnie bardzo, jak rozwinie się talent Barretta.

________________________
Colin Barrett Młode skóry
przeł. Agnieszka Pokojska, Wyd. Igloo, Wrocław 2015


poniedziałek, 2 listopada 2015

Carol

„Carol” Patricii Highsmith nie jest kryminałem, ale dostarcza równie silnych emocji. Nie inaczej było z pewnością na początku lat 50. ubiegłego wieku, kiedy pisarka próbowała wydać książkę*: historia o wyraźnym zabarwieniu homoerotycznym mogła przecież bulwersować. W rzeczywistości jednocześnie bulwersowała i cieszyła się dużą popularnością.

okładka zastępcza

Dzisiaj powieść pokazuje znakomicie dwie rzeczy: amerykańską obyczajowość oraz kryzys tożsamości głównej bohaterki. Oba tematy zostały zgrabnie zarysowane już w pierwszym rozdziale, który nadaje ton całości. Sporo tu scen symbolicznych i filmowych, widać też, że Highsmith docenia rolę szczegółów w budowaniu postaci i atmosfery. Fabuła wciąga: z zainteresowaniem obserwujemy początek znajomości skromnej sprzedawczyni z zamożną Carol, podglądamy próby zaprzyjaźnienia się i z niecierpliwością czekamy na rozwój wypadków. Ognistego romansu nie należy się spodziewać, autorka lubi bowiem sytuacje nieoczywiste, co tylko podsyca ciekawość czytelnika.

Uwikłanie bohaterek w konwenanse i układy personalne przedstawione zostało pierwszorzędnie, podobnie jak kolejny ważny wątek w powieści tj. emancypacja głównej bohaterki. Teresa jest początkującą scenografką, pracy ekspedientki podejmuje się z braku innych ofert, dość szybko stwierdza jednak, że nie chce być taka jak jej starsze koleżanki z domu towarowego: rozczarowane i zmęczone życiem. Jej droga ku „wyzwoleniu” będzie wyboista i podwójnie owocna – głównie dlatego, że doprowadzi przy okazji do samopoznania. I choć moim zdaniem przesłanie książki jest zbyt optymistyczne, biorę poprawkę na fakt, że sześć dekad temu „Carol” stanowiła i pod tym względem precedens.

Powieść nie jest doskonała, ale ewentualne braki wynagrodziły mi smaczki w postaci wątków autobiograficznych oraz świetnie oddanego klimatu lat 50. Lektura była na tyle atrakcyjna, że za jakiś czas chętnie przyjrzę się dla odmiany panu Ripleyowi. A wcześniej może doczekam się premiery ekranizacji „Carol” z Cate Blanchett w roli tytułowej – aktorka wydaje się do niej stworzona.

*) Autorka wydała tę książkę w 1952 r. pod pseudonimem Claire Morgan oraz pod tytułem The Price of Salt.

________________________________
Patricia Highsmith Carol
przeł. Mirosława Czarnecka
Kantor Wydawniczy SAWW, Poznań 1994