W tytule tomiku Szymona Słomczyńskiego długo widziałam Nadieżdę. Pisownia w zasadzie nie pozostawia wątpliwości, ale zważywszy na częste dwuznaczności w wierszach krakowskiego poety, równie dobrze może chodzić o nadjeżdżającą Nadieżdę. Sprytny zabieg, który z jednej strony daje czytelnikowi więcej możliwości interpretacyjnych, z drugiej sugeruje, że autor ma poczucie humoru.
Słomczyński bawi się słowem i rolami, często bywa przewrotny. Bez zająknięcia potrafi zestawić w jednym utworze bułgarskie tirówki z muzyką Bartóka (Wysokie obroty), klienta baru mlecznego z biblijnym Izaakiem (DNA), Philipa Rotha z Czesławem Miłoszem (Mutacje), zawody łyżwiarskie z twórczością literacką (Oceny za styl. Brudnopis). Pozwala sobie na zapożyczenia i aluzje, charakterystyczne stają się wtrącenia i dygresje. Jest w tej poezji duża (do)wolność i lekkość, choć dokładne oględziny ujawniają dyscyplinę oraz precyzję. Nie tylko za sprawą powracającego wątku motoryzacyjnego wiersze Słomczyńskiego pełne są ruchu i „dziania się” – one żyją i przy całym swym liryzmie mocno przystają do mniej lub bardziej szarej codzienności.
„Nadjeżdża” zaskakuje i intryguje, a przy okazji dowodzi, że poezja nie musi być koturnowa, aby oddziaływać na czytelnika. Przeciwnie, świat Słomczyńskiego wydaje się bardzo znajomy. W moim odczuciu tomik jest doskonały – od tytułu i zdjęcia na okładce przez treść i formę aż po układ wierszy. Nie dziwi mnie, że w ubiegłym roku poeta znalazł się wśród finalistów Nagrody Nike – zapracował na to wyróżnienie. Brawo!
_________________________________________________________
Szymon Słomczyński, Nadjeżdża, Biuro Literackie, Wrocław 2014
Nadjeżdża
Zbliża się. Halogeny ostrzą się w lusterku
i przechodzą na przestrzał. Zwarcia będą długo,
donośnie kłuć mnie w oczy; a jeśli je zamknę,
to jeszcze bardziej (kręcę, wykręcam, podwórko
jest ciasne, czy to przejdzie?). Dostatecznie szczupły,
by się zmieścić w każdej z nich; czekają otwarte
trumny (wybierz mi którąś) – coś migocze, drażni
do nieuchwytnej chwili, kiedy się zasypia;
śni się zapach zakrystii, kontrola drogowa,
coś jeszcze (nie pamiętam). Też leżę jak kłoda –
budzik szybko (nie słyszę) nadjeżdża. Nadieżda,
Nadzieja – takie imię damy młodej damie,
jeśli się dziś zalęgnie. Halo, czy tu geny?
Przekażcie się. A rano? Wtedy się okaże,
niedoszła matko głupiej (jeśli będzie rano,
co wcale nie jest pewne), że całą noc byłem
sam. sam to taki pojazd, samochód domowej
roboty (tak jak kompot), którego żal, kiedy
się rozbije; bo nie ma jak (teraz będzie koda)
odkupić, odbić znowu, brakuje matrycy;
ukrywam się dość zręcznie, ale wciąż tu jeszcze
jestem. A ty? Co z tobą? Niewinne pytanie,
a przyprawia o wrzody. Tu już nie wykręcę.