[...] Matka moja słynna była ze swoich mazurków, zwłaszcza cukierkowych, bez mąki; znała przepisów na nie około czterdziestu. Nic to jednak było w porównaniu do trudności, jakie musiano przezwyciężyć przy pieczeniu bab. Dzień ich wyrobu był dniem ciężkiej pracy, żółtka do nich użyte liczyło się na kopy, ubijało się je czy tarło w donicach parę godzin, po czym przychodził moment, kiedy ciasto rosło i kiedy każdy większy hałas mógł sprawić jego oklapnięci — najgorszą katastrofę, jaka się mogła w okresie wielkanocnym zdarzyć.
Babka prawie warszawska (prawie, bo z dziurą w środku)
Z formami na baby też był kłopot wielki, gdyż nasze ukraińskie baby miały inny kształt niż tutejsze, pogardzane „koroniarskie" czy też „warszawskie" babki. Były to twory znacznej wysokości i równej cylindrycznej powierzchowności. Wreszcie mama w porozumieniu z nadwornym blacharzem fabrycznym zrobiła wynalazek blaszanych form na baby, leżących, zaopatrzonych w drzwiczki bezpieczeństwa, które otwierały się automatycznie, kiedy wyrośnięte ciasto wypełniało cale wnętrze.
Baby ukraińskie dzisiaj
Gdy wreszcie baby upiekły się — a siedziały w piecu ze dwie godziny, przy czym przez cały czas trzeba było chodzić na palcach i mówić szeptem — następował dramatyczny moment wyjmowania z pieca. Wtedy trzeba było wytężyć całą uwagę po to, aby się jeszcze gorące ciasto nie wykrzywiło, jak na słynnym rysunku Andriollego. W tym celu wprost z form baby przekładało się na poduszki i dziewczęta kuchenne kołysały je na poduszkach jak usypiające dzieci, dopóki ciasto nie ostygło. Niezapomniany był to widok, kiedy grono kobiet z poważnymi minami kołysało owe baby w obrzędowy sposób, jak gdyby od tego zależały losy świata.
Wspomniany rysunek Andriollego
Kuzyn mojej matki, Konrad Iwański, zasłynął w swoim
czasie, za wczesnej młodości, ze swoich figlów. Mianowicie miał on zwyczaj w
momencie „wyrastania" bab trzaskać tak drzwiami, że ciasta zapadały się.
Wtedy matka ze służebnymi chcąc uniknąć złośliwości chłopca umyśliły piec baby
w nocy. Konradek dowiedział się o tym — i potajemnie wstawszy ze snu i wdrapawszy się na dach huknął do
piekących się bab z pistoletu przez komin. Efekt był podobno piorunujący.
Jarosław Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Warszawa 1975 s. 22-23