wtorek, 27 marca 2018

Iwaszkiewicz o babach wielkanocnych

[...] Matka moja słynna była ze swoich mazurków, zwłaszcza cukierkowych, bez mąki; znała przepisów na nie około czterdziestu. Nic to jednak było w porównaniu do trudności, jakie musiano przezwyciężyć przy pieczeniu bab. Dzień ich wyrobu był dniem ciężkiej pracy, żółtka do nich użyte liczyło się na kopy, ubijało się je czy tarło w donicach parę godzin, po czym przychodził moment, kiedy ciasto rosło i kiedy każdy większy hałas mógł sprawić jego oklapnięci — najgorszą katastrofę, jaka się mogła w okresie wielkanocnym zdarzyć. 

Babka prawie warszawska (prawie, bo z dziurą w środku)

Z formami na baby też był kłopot wielki, gdyż nasze ukraińskie baby miały inny kształt niż tutejsze, pogardzane „koroniarskie" czy też „warszawskie" babki. Były to twory znacznej wysokości i równej cylindrycznej powierzchowności. Wreszcie mama w porozumieniu z nadwornym blacharzem fabrycznym zrobiła wynalazek blaszanych form na baby, leżących, zaopatrzonych w drzwiczki bezpieczeństwa, które otwierały się automatycznie, kiedy wyrośnięte ciasto wypełniało cale wnętrze.

 Baby ukraińskie dzisiaj

Gdy wreszcie baby upiekły się — a siedziały w piecu ze dwie godziny, przy czym przez cały czas trzeba było chodzić na palcach i mówić szeptem — następował dramatyczny moment wyjmowania z pieca. Wtedy trzeba było wytężyć całą uwagę po to, aby się jeszcze gorące ciasto nie wykrzywiło, jak na słynnym rysunku Andriollego. W tym celu wprost z form baby przekładało się na poduszki i dziewczęta kuchenne kołysały je na poduszkach jak usypiające dzieci, dopóki ciasto nie ostygło. Niezapomniany był to widok, kiedy grono kobiet z poważnymi minami kołysało owe baby w obrzędowy sposób, jak gdyby od tego zależały losy świata.

Wspomniany rysunek Andriollego  

Kuzyn mojej matki, Konrad Iwański, zasłynął w swoim czasie, za wczesnej młodości, ze swoich figlów. Mianowicie miał on zwyczaj w momencie „wyrastania" bab trzaskać tak drzwiami, że ciasta zapadały się. Wtedy matka ze służebnymi chcąc uniknąć złośliwości chłopca umyśliły piec baby w nocy. Konradek dowiedział się o tym — i potajemnie wstawszy  ze snu i wdrapawszy się na dach huknął do piekących się bab z pistoletu przez komin. Efekt był podobno piorunujący. 

Jarosław Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Warszawa 1975 s. 22-23 

czwartek, 22 marca 2018

Meksykańskie klimaty

Dla jednych malarka przereklamowana, dla innych nietuzinkowa i utalentowana. Jedno jest pewne: Frida Kahlo (1907-1954) była artystką i kobietą wyjątkową, co doskonale pokazuje książka Suzanne Barbezat. Liczne reprodukcje obrazów i fotografii nie pozostawiają wątpliwości, że Kahlo miała własny, niezwykle barwny styl, z którego chętnie korzysta dzisiaj świat mody i sztuki oraz producenci gadżetów.


Ten styl bazuje na meksykańskich motywach ludowych, zauważalnych nie tylko w malarstwie, ale i w strojach oraz w słynnym Niebieskim Domu. Nie były to puste gesty – artystka była świadkiem odrodzenia Meksyku i jak wiele innych wydarzeń, również rewolucję przekuła w sztukę. Publikacja klarownie pokazuje inspiracje Fridy, można zresztą prześledzić cały jej życiorys: od dzieciństwa i dorastania w Coyoacán, przez wypadek oraz związek z Diego Riverą, aż po podróże, romanse, zaangażowanie w politykę i chorobę.


Abstrahując od smutnego życia głównej bohaterki, przyznaję, że Fridę Kahlo prywatnie ogląda się i czyta z dużą przyjemnością. Książka tętni kolorami, dobrze oddaje fenomen meksykańskiej malarki i pozwala uszczknąć co nieco z jej prywatności. Dla samej możliwości obejrzenia Casa Azul warto choćby przekartkować.

 



______________________________________________________________
Suzanne Barbezat, Frida Kahlo prywatnie, Wyd. Marginesy, Warszawa 2017

sobota, 17 marca 2018

Walc pożegnalny

Przyjaciele, spróbujcie tego wina. Ma słodki smak przeszłości. Smakujcie je, jakbyście wysysali z długiej kości szpik jakiegoś dawno zapomnianego lata.

Z Walcem pożegnalnym jest zupełnie jak z winem proponowanym w powieści przez smakosza życia – to proza w starym, dobrym wydaniu (rocznik 1972), proza esencjonalna, a jednocześnie subtelna. Na pewno nie o słodkim smaku, ale na tyle przyjemnym, że chciałoby się dłużej sączyć historię doktora Slamy, jego przyjaciela Jakuba i trębacza Klimy.


Jest coś w uzdrowisku stworzonym przez Milana Kunderę, co przyciąga i rozleniwia, każe na dobre się rozgościć i włączyć w tutejsze życie. Umiejscowienie pawilonu „Richmond” naprzeciwko „Domu Marksa” sugeruje, że będzie zabawnie i tak rzeczywiście jest. Muzyk zdradza żonę, żeby utwierdzić się w miłości monogamicznej, ginekolog niekonwencjonalną metodą leczy bezpłodność, wszystko z myślą o nowych wspaniałych pokoleniach, domorosły filozof uparł się krzewić wokół siebie dobro i dostrzegać tylko piękno.

Bohaterowie ze swoimi drobnymi szajbami i niedostatkami charakteru są pocieszni, jako że  ludzkie słabości są traktowane wyrozumiale, a nawet z pewną dozą czułości. Walc pożegnalny nie jest jednak radosną powiastką o kobieciarzach i niegroźnych fantastach, przeciwwagę stanowi Jakub, ofiara komunistycznego reżimu. Wraz z jego pojawieniem się w powieści zaczynają pobrzmiewać ponure tony: mówi się o represjach politycznych, a jeszcze więcej o szczuciu i upodleniu obywateli, zwłaszcza tych biernych.

Na szczęście polityka nie przesłania innych wątków, autor potrafi odpowiednio rozłożyć akcenty i nawet pisząc o sprawach arcyważnych, wystrzega się tragizmu i patosu. To wyważenie i pochylanie się nad ludzkimi słabościami zawsze mnie w twórczości Kundery ujmowało, dzisiaj może jeszcze bardziej – ponowna lektura smakowała lepiej niż kilkanaście lat temu.

_____________________________________________________________________
Milan Kundera Walc pożegnalny, przeł. Piotr Godlewski, PIW, Warszawa 2001

poniedziałek, 12 marca 2018

Rany nadal zbyt głębokie

Wojna w byłej Jugosławii zakończyła się w 1995 r. Francuski dziennikarz Hervé Ghesquière śledził konflikt na miejscu, był wówczas oficjalnym korespondentem w Sarajewie. Po 25 latach powrócił do Bośni i Hercegowiny, żeby sprawdzić, jak wygląda dziś życie w kraju dotkniętym ludobójstwem i na ile żywa jest pamięć o tamtych wydarzeniach.


Cóż, rany są rzeczywiście nadal głębokie. Nie mogło być inaczej, skoro układ pokojowy w Dayton utrwalił podziały etniczne, które bez wątpienia utrudniają przepracowanie wojennej traumy. Pomiędzy poszczególnymi grupami narodowościowymi w BiH panuje nieufność i niechęć. Boszniacy domagają się przeprosin za wyrządzone im krzywdy, natomiast Serbowie uporczywie pomniejszają lub wręcz zaprzeczają popełnionym zbrodniom. Wzajemnym oskarżeniom nie ma końca.

Myślę, że to wszystko jest prawdą, niemniej podczas lektury nie opuszczało mnie wrażenie, że Sarajewo było pisane w myśl ustalonych wcześniej tez. Autor kilkakrotnie sugeruje bowiem, że „źli” byli i są wyłącznie Serbowie, że nacjonalizm ma się dobrze i że prędzej czy później wybuchnie kolejna wojna na tle etnicznym. Cytowane w książce wypowiedzi w pełni potwierdzają te opinie, co niestety nasuwa pytania o rzetelny dobór rozmówców.

To nie przekreśla całkowicie reportażu Ghesquière’a, mimo subiektywnego podejścia do tematu daje on pewne wyobrażenie o problemach BiH. Pozostaje pytanie, na ile jest ono miarodajne, bo trudno wierzyć, że – jak mówi jeden z rozmówców – dawna Jugosławia to obecnie czarna dziura. Problem jest na pewno o wiele bardziej złożony.

_________________________________________________________________________
Hervé Ghesquière Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie, tłum. Justyna Nowakowska
Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2017

czwartek, 8 marca 2018

Miłosz feministkom

Czesław Miłosz 

One

Feministkom

Imiona ich nie będą pamiętane.
Cerowaczki wydartych swetrów, opiekunki
Skarpetek i kalesonów, ochmistrzynie
Kuchni smacznej a lekkiej, miłej jego zdrowiu,
Prasowaczki koszul na jego wieczorny występ,
Polubienice, nałożnice, kochanki,
Pokuśnice, gospodynie, żony,
Umiejące cierpliwie znosić wielkie idee,
Plany zmieniania świata, wiarę w genialność,
Nosicielki sekretu, o którym on nie wie,
Uśmiechają się, zaparzają herbatę,
Idą do okna, podlewają kwiaty.


(Dalsze okolice, 1991)

niedziela, 4 marca 2018

Zapach mężczyzny

We Wróżbie główna bohaterka próbowała wyrwać się z dziecięcego uzależnienia od rodziców, wyjść z trójkąta, w którym miłość do ojca oznaczała zdradę matki. W rezultacie wpadła w nowe uzależnienie – od mężczyzny, a może nawet od mężczyzn w ogóle, bo łaknęła tych kontaktów, nawet gdy kolejny związek okazywał się pomyłką.


Agneta nie miała szczęścia do partnerów: podobnie jak w stosunku do ojca długo była przymilna i ustępliwa, żeby zostać docenioną. A przecież nie była głupią gąską, przeciwnie, zdobywała wiedzę, pracowała zawodowo i próbowała pisać. Po serii porażek na froncie damsko-męskim obrała inną taktykę: zaczęła używać płci, żeby zachować siebie. Lata później powie, że się nie ceniła, ale to chyba zbyt surowa ocena. W rzeczywistości problem leżał gdzie indziej: była pierwszym pokoleniem wyemancypowanych kobiet, których oczekiwania dla wielu mężczyzn, nawet tych światłych, były nie do zaakceptowania. Tymczasem Agneta chciała decydować sama za siebie i nie zgadzała się na odgrywanie podrzędnej roli, stanowiła duże wyzwanie, może nawet – w odczuciu niektórych kolegów – zagrożenie dla ich męskości.

Pleijel bardzo subtelnie pokazuje trudny okres „wykluwania się” kobiety i pisarki, przy czym o bohaterce pisze w trzeciej osobie (Zapach kobiety jest powieścią autobiograficzną). Dopiero gdy odzywa się jako Agneta, nazywa rzeczy po imieniu. Ten dystans i brak pobłażania dla dawnej siebie daje bardzo dobry efekt – przemiana staje się bardziej wiarygodna. Poproszę więcej takich opowieści.

_______________________________________________________________________________
Agneta Pleijel, Zapach mężczyzny, przeł. Justyna Czechowska, Karakter, Kraków 2017