czwartek, 31 grudnia 2009

Podsumowanie roku 2009

Był to dla mnie czytelniczo udany rok. Udało mi się przeczytać 69 książek, co w moim przypadku jest swoistym rekordem. Pod względem jakości też było dobrze - zdecydowana większość lektur okazała się trafnym wyborem. Nie jestem jednak w stanie wybrać jednej książki, którą mogłabym uznać za najlepszą w mijającym roku. Z pewnością do tej pory jestem pod wrażeniem następujących:

1. Alice Munro - "Uciekinierka"
2. Agata Tuszyńska - "Ćwiczenia z utraty"
3. Asne Seierstad - "Księgarz z Kabulu"

Do odkryć roku zaliczam literaturę afrykańską (m.in. Adichie, Mabanckou, Galgut) i jest to obszar, który z przyjemnością będę zgłębiać w przyszłości.

Za rozczarowania roku 2009 uważam:
1. "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta
2. "Powracający głód" J.M.G. Le Clezio

wtorek, 29 grudnia 2009

Zamek z piasku, który runął - Stieg Larsson

Niby tylko kryminał, a z jakim rozmachem napisany... W tej niemal 800-stronicowej powieści przewijają się dziesiątki osób, autor zadał sobie jednak trud i opisał je choćby w kilku zdaniach. Akcja toczy się jednocześnie w kilku miejscach (głównie Sztokholmie), bohaterowie pochodzą z różnych środowisk i zawodów. Podczas lektury uderza spora wiedza Larssona z zakresu informatyki, szpiegostwa, świata mediów, psychiatrii i sądownictwa.

Podobnie jak poprzednia część trylogii, "Zamek z piasku..." bardzo mnie wciągnął. W dużej mierze stało się to dzięki postaci Lisbeth Salander, która mocno odbiega od niemal szablonowych bohaterek innych kryminałów. Owszem, jest niebywale inteligentna, sprytna i wysportowana, ale jest również mało sympatyczna. Nie należy do bohaterów książkowych, których się lubi. Za to bardzo imponuje.

Zauważyłam, że żadna z postaci kobiecych nie jest negatywna. Nawet jeśli mają wady, w pewnych dziedzinach działają nadzwyczaj sprawnie i skutecznie. O męskich bohaterach nie da się już powiedzieć tego samego. Podobno Larsson wysoko cenił sobie kobiety - książki zdają się to potwierdzać.

Niezmiernie rzadko czytam kryminały, ostatnio był to cykl Akunina i Krajewskiego. "Zamek z piasku..." sprawił mi wiele przyjemności i nie daje się z niczym porównać. Do głowy przychodzi mi jedno określenie: jazda na rollercoasterze;)

Moja ocena: 10/10

niedziela, 20 grudnia 2009

African Psycho - Alain Mabanckou

Moja pierwsza przygoda z literaturą kongijską, do tego bardzo udana. "African Psycho" to monolog młodego mechanika samochodowego o kanciastej głowie i wielkich dłoniach, który za wszelką cenę chce trafić na czołówki gazet jako morderca wsze chczasów. A wszystko po to, aby - cokolwiek ma to znaczyć - uratować honor (biednej) dzielnicy, w której mieszka. Trzeba przyznać, że o ile pomysłów na realizację planu ma całkiem sporo i są one nawet sensowne, o tyle wprowadzenie ich w życie jest bardzo trudne. Nazwijmy rzeczy po imieniu: Greg jest po prostu nieudacznikiem.

Z początku główny bohater wydaje się zdecydowanym na wszystko twardzielem, jednak w miarę rozwoju akcji okazuje się tchórzliwym neurotykiem. Nie można odmówić mu inteligencji; mimo burzliwego życia sieroty zdążył zdobyć podstawy wykształcenia. Ba, orientuje się nawet, kim był Proust, Celine, itp. A jednak to za mało (!), aby stać się seryjnym mordercą. Powieść jest miejscami bardzo zabawna, nadaje się znakomicie na monodram.

Autor przyznaje się do zaczerpnięcia pomysłu z "American Psycho" Ellisa, na szczęście skończyło się na drobnych podobieństwach. W odróżnieniu od amerykańskiego mordercy, który był dobrze wykształconym, świetnie zarabiającym, dbającym o styl, acz okrutnym i chorym psychicznie młodzieńcem, jego afrykański odpowiednik to prosty i biedny chłopak ze slumsów, uchodzący wśród niektórych za dobrego i prawego. Co więcej, u Mabanckou krwi jest jak na lekarstwo.

W sumie bardzo ciekawa lektura. Brawa dla wydawnictwa Karakter za promowanie niszowej literatury, dodatkowe brawa za świetną szatę graficzną całej serii. Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się wreszcie coś niesztampowego i wartościowego.

Moja ocena: 8/10

niedziela, 6 grudnia 2009

Krzesło Eliasza - Igor Stiks

Nie byłam w stanie doczytać tej książki choćby do połowy. Przez pierwsze 40 stron autor przygotowuje czytelnika do właściwego początku historii czyli odnalezienia w schowku listu matki głównego bohatera zmarłej krótko po jego narodzinach. Poznane fakty prowadzą do śledztwa w sprawie prawdziwego ojca Richarda Richtera, akcja z Wiednia przenosi się do Sarajewa.

Styl narracji - rozwlekły i po prostu nudny - był dla mnie zbyt irytujący, żeby wytrwać w śledzeniu fabuły. Nawet po przekartkowaniu dalszych 50 stron nie było lepiej. Okazuje się, że porównanie "Krzesła Eliasza" do "Homo Faber" Frischa nie zawsze jest gwarancją dobrej lektury. A zapowiadało się tak ciekawie...

czwartek, 3 grudnia 2009

Skugga Baldur. Opowieść islandzka - Sjon

Sama książka jest tak urzekająca jak jej okładka. Schyłek, chłód, tajemnica - to wszystko u Sjona jest obecne. Akcja osadzona jest w małej wiosce islandzkiej pod koniec XIX wieku, jej główne wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilkunastu dni 1886 r. Tytułowy Skugga Baldur to miejscowy pastor, postać zimna i surowa. Inni bohaterowie to lisica, Fryderyk Zielarz i zmarła Abba.

Historia jest prosta i przywodzi mi na myśl stare powieści: do brzegu przybija wrak statku, pojawia się tajemnicza postać, która przez wzgląd na swoje upośledzenie nie jest w stanie wyjaśnić wcześniejszych wypadków, wiejska społeczność nie przyjmuje małego odszczepieńca zbyt przyjaźnie, a całość ma swój finał po latach.

Osobny rozdział poświęcony jest polowaniu na lisicę i trzeba przyznać, że autor oddał je po mistrzowsku. Nie ma tu szalonego, gwałtownego pościgu, ale systematyczne tropienie zwierzyny i uniki przez nią wykonywane. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mamy do czynienia z pojedynkiem, w którym szanse na wygraną nie są bynajmniej z góry przesądzone. Do tego piękna, zimowa sceneria.

Książka bardzo działa na wyobraźnię, chwilami jest niesamowicie wzruszająca. Śmiało mogłaby się obejść bez ostatniej części, w której niektóre tajemnice zostają rozwiązane. Niedopowiedzenia wcale by jej nie zaszkodziły, a efekt chyba nawet byłby lepszy. Mimo tego drobnego zarzutu "Skugga Baldur" to jedna z najbardziej "klimatycznych" powieści, jaką czytałam.

Moja ocena: 9/10

wtorek, 1 grudnia 2009

Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie - Herta Muller

Trudno pisać o tej mini-powieści (opowiadaniu?). Krótkie, proste zdania, brak ozdobników. Sporo nietuzinkowych skojarzeń. Akcji niemal brak. Dopiero z czasem poszczególne sceny zaczynają układać się w jedną historię. Wiejska rodzina z Rumunii stara się o paszport do Niemiec. Oczekiwanie, marazm, beznadzieja.

Trzeba przyznać, że autorce za sprawą prostoty udało się stworzyć specyficzny klimat. Środki stylistyczne są bardzo oszczędne, a jednak kreowane obrazy są bardzo sugestywne. Mgła i wilgoć są tu wręcz namacalne, a zapach ziemi wyczuwalny. To sztuka umieć tak czarować.

To moje drugie spotkanie z prozą Herty Muller. Dwa lata temu czytałam jej powieść "Lis już wtedy był myśliwym", która podobała mi się o wiele bardziej. W przypadku "Człowieka..." nie mogę właściwie nawet mówić o podobaniu się. Z pewnością atmosfera tej książki robi wrażenie, z pewnością pisarka stworzyła swój własny styl, ale trudno mi ją polecać. Czy tylko dlatego, że nie jest to lektura łatwa i przyjemna? Nie wiem.

Moja ocena: 7/10