[…]
– Szedłem z daleka... – mówił tymczasem Święty Mikołaj, ściągając futro i plącząc się w jego przepastnych rękawach. – Zmarzłem porządnie. Jeszcze jak zmarzłem...
Rzucił futro na szafkę na buty, podniósł worek i służbowym krokiem ruszył do kuchni. Wystraszony Siergiej Stiepanowicz podreptał za nim, zauważając mimochodem, że pod spodem Święty Mikołaj ma podobne futro, tyle że lżejsze i cieńsze. Jakby był cebulą.
Ten tymczasem fachowo krzątał się przy stole, wyciągając z worka niezłą whisky, chociaż, jak znów mimochodem zauważył Siergiej Stiepanowicz, blended, jesiotra w plastrach – dokładnie takiego, jakiego, nie znając surowych koszernych zasad, Lilka przyniosła Mendelsonowi, czerwony kawior i białą pulchną bagietkę. Do whisky były dołączone dwie ciężkie szklanki, a do kawioru cytryna, którą Święty Mikołaj zręcznie pokroił w plasterki i ułożył na kobaltowoniebieskim spodku, jakiego Siergiej Stiepanowicz nigdy nie miał.
„Czyli jednak zgrywa", pomyślał Siergiej Stiepanowicz, chwytając powietrze ustami. „Tylko kto? Kto?".